niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 11. "Gniewne oczy zemsty"

Odkąd ja i moi przyjaciele posiedliśmy zdolności oczu, często stykaliśmy się z wyzwiskiem "potwory". Potwory to wynaturzenia, kreatury niemające prawa normalnie żyć. Potwory krzywdzą, by zaspokoić żadzę mordu, krwi. Potwory zazwyczaj mają olbrzymie kły, haczykowate pazury i przekrwione ślepia, czają się pod łóżkami i w ciemnych kątach, czasami przesiadują także w szafach.
W sercu i w umyśle każdego człowieka znajduje się przynajmniej jeden potwór.
To on namawia do złego, on podszeptuje kąśliwe słowa, on wymierza silniejsze lub słabsze ciosy kończynami gospodarza, on śmieje się tubalnie z cudzej krzywdy.
Potwór to integralna część każdego, nad którą można zapanować, chociaż czasem to trudne. On lubi wymykać się, zrzuca więzy, okowy, kiełzła. Jeśli weźmie górę, dochodzi często do zdarzeń katastroficznych.
Nawet jeśli kontrolę traci się, by bronić ważnej sprawy.

Kończyłam dziś lekcje najpóźniej spośród naszej czwórki. Jesień już na dobre panowała pogodą, zdążyła zrzucić złote szatki i pokazywała się teraz z deszczowej strony. Ciężkie krople uderzały o ziemię, zmiękczając ją i czyniąc potencjalną pułapką dla słabo zawiązanych butów, wtapiały się w luźne pasma włosów i staczały po policzkach zupełnie jak łzy.
Podskakiwałam i wirowałam między strugami deszczu, nucąc coś pod nosem i rozpryskując wodę z kałuż. Nawet nie pamiętam, co wprawiło mnie w tak radosny nastrój, jednak poddałam się temu.
Dzieciaki z klasy biegiem wracały do "domu", chcąc uniknąć znacznego zmoczenia, sama przestrzeń dookoła mnie dość szybko opustoszała. Otoczona szumem spadających kropel, niespiesznie brnęłam naprzód...
Wyrostek ubrany w jaskrawopomarańczową kurtkę potrącił mnie w biegu, zachwiałam się i upadłam prosto w małe bajorko. Pisnęłam, kiedy zimna woda zlepiła moje ubrania ze skórą. Szczeniak nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko mknął dalej.
- Idioto! Wracaj tu! - błyskawicznie zerwałam się i ruszyłam za winnym, nie myśląc nawet o oczekiwaniach po ewentualnym schwytaniu go. Przecież nie przeprosiłby, a ja nie wymierzyłabym ciosu. Mimo to biegłam dalej, dla samej zasady. Kierowaliśmy się w stronę sierocińca.
Chłopiec nie wpadł do budynku, lecz gwałtownie skręcił w lewo, jakby kierując się na plac zabaw. Ledwo uniknęłam kolejnego upadku w błoto, gdy to sama musiałam skręcić. Mimo wszystko nie zarzuciłam pościgu.
Goniony wskoczył do dużego "sera", metalowego prostopadłościanu w wyciętymi dziurami. Wiedziona intuicją, nie wpadłam tam za nim, lecz przysiadłam na mokrym piasku, niecały metr od kryjówki. Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że głośno dyszę, serce trzepocze wyczerpane w piersi, natomiast mięśnie protestują przeciw jakimkolwiek dalszym ruchom.
Przycisnęłam dłoń mocno do mostka. To w niczym nie pomagało, ale przyjemnie było czuć rytm wybijany przez serce.
W "serze" w tym samym czasie zapanowało poruszenie. Wyraźnie słyszałam, jak ktoś w środku się przepycha, szamocze, zdawało mi się nawet, że jeden z rezydentów jęczy cicho i klnie na towarzysza, który zbyt mocno wepchnął go na ścianę. Jedno z dzieci twardo przywołało resztę do porządku.
Nie miałam problemu z rozpoznaniem władczego głosu Hiroshiego.
- Wszyscy się ogarnęli? Mam nadzieję - miał na tyle donośny głos, potęgowany przez podziurawioną blachę, iż słyszałam go nawet bez specjalnego wytężania słuchu. - Zaraz przylezie. Takamura, masz je?
- No ba - odpowiedziało mu burknięcie, przy akompaniamencie rozsuwanego zamka błyskawicznego. - Czemu akurat czerwona...?
- Bo to kolor idealny na tę okazję - nie miałam bladego pojęcia, co ten śmieć miał na myśli. Zaakcentowanie słowa 'idealny' akurat przy barwie czerwieni...? Miałam złe przeczucia, serce miast uspokoić się, jeszcze bardziej przyspieszyło. Przemakałam, trwając na nieustannym deszczu, jednocześnie nadal zajęta podsłuchiwaniem.
- Przecież może poleźć do śmietników, wiecie, tam gdzie lęgną się koty...
- Dlatego najpierw czekamy tutaj... - Hiroshi zaczerpnął dużo powietrza, wręcz widziałam, jak drażni go konieczność tłumaczenia się, i to przed bandą imbecyli. - Stąd jest łatwiej dostać się do śmietniska. Swoją drogą, ciekawe, że jakoś nie czują lęku przed tym miejscem, biorąc pod uwagę, że płonęło jasno.
- Odpady ciągnie do swojego środowiska - ktoś zażartował, wzbudzając rechotliwy, obrzydliwy śmiech reszty. Zadrżałam.
Niby przeczuwałam, o kim mogą mówić, z drugiej zaś strony to wydawało mi się kompletnie nierealne, mój umysł nie przyjmował tego do wiadomości. Czerwony. Śmieci. Śmietniki, czyli Koci Kąt. Oczekiwanie. Miałam wszystkie puzzle, lecz za nic nie potrafiłam ich poskładać, coś mi to uniemożliwiało.
Mokry piasek zachrzęścił pod czyimiś stopami. W nagłym przypływie paniki schroniłam się w wylocie zjeżdżalni-rury, by nikt nie odkrył, że podsłuchiwalam Hiroshiego oraz jego bandę, zwłaszcza, że nadejść mógł któryś z jego kumpli. Z zębami zaciśniętymi na paznokciach lewej dłoni czekałam.
Nie dostrzegłam żadnej sylwetki, jednak usłyszałam, jak ktoś siada na huśtawce - zajęczała konstrukcja, brzęknęły łańcuchy podtrzymujące siedzisko nad ziemią. Niepewnie wyjrzałam. Ani śladu człowieka. Zachłysnęłam się powietrzem.
- Tsu...!
- Teraz! - z "sera" wypadło czterech chłopców, każdy zaciskał palce na pojemniczkach z farbami plakatowymi. Niczym odbezpieczonymi granatami, ciskali oni w kierunku huśtawki poruszanej przez niewidoczną dla oczu Kido - niewidoczną do czasu. Kiedy pierwszy otwarty walec uderzył w nią, zmaterializowała się w całości. Po przemoczonych włosach, poczerwieniałych od łez policzkach spływały wąskie strużki karmazynowej cieczy, nadające mojej przyjaciółce upiornego wyglądu bohaterki horroru. W jej roziskrzonych oczach czaiło się przerażenie; to ono wprawiło ją w rodzaju stuporu, przez który nie mogła się ruszyć i przez który dwa kolejne plastikowe słoiczki uderzyły w nią, brudząc płaszcz i spódniczkę.
- Przestańcie, wy gnoje! - zawyłam i wyskoczyłam z kryjówki. Jednym susem wpadłam na roześmianego szczyla, wywracając go i okładając pięściami na oślep. Ten w odwecie uderzył mnie z otwartej dłoni w policzek, odgłos plaśnięcia poniósł się echem. Nie zwróciłam uwagi na tę jawną zniewagę, odepchnęłam się, przy okazji wymierzając mu kopniaka, by w końcu znaleźć się obok Tsubomi. Objęłam ją mocno, zasłaniając tym samym przed ostrzałem. Kolejne pociski farby trafiły w moje plecy i ucho.
- Kido! Karune!
Chłopięcy głos wołający nasze imiona zmroził mi krew w żyłach. Nie. Nie on. Nie on.
- Hej, patrzcie, zaryczana ciota chce być bohaterem! - Hiroshi odwrócił się ku nacierającemu Kousuke z paskudnym śmiechem, rozlanym na gębie. On jako jedyny nie cisnął jeszcze farbą. Piwnooki zdawał się nie zwracać uwagi na czerwoną ciecz, która z chlupotem przelewała się w plastikowym pudełeczku, trzymanym przez oprawcę, zamiast tego stanął w hardej pozie i krzyknął:
- Dziewczyn nie wolno krzywdzić! Jeśli chcesz się wyżyć, to proszę, tu jestem!
- To propozycja? Chętnie z niej skorzystam! - Hiroshi rzucił się na Seto, który ledwo uniknął stratowania, odsuwając się w bok. Wierni poplecznicy tej gnidy odstąpili od nas, zbyt zainteresowała ich walka szefa z wychudzonym dzieciakiem. Wynik był z góry przesądzony, zatem dlaczego wlepiali swoje wyłupiaste oczy w to marne przedstawienie?!
- Kousuke! Uciekaj! Uciekaj, idioto! - krzyknęłam, nie wypuszczając Tsubomi z objęć. Dwa przerażone rytmy serc nałożyły się na siebie, tworząc dysonans. Obie drżałyśmy, obie nie byłyśmy w stanie drgnąć choćby w kierunku walczącego przyjaciela.
Dlaczego mnie nie posłuchał...?
Kou nie mógł ciągle stosować uników. Męczył się, znacznie szybciej niż Hiroshi; ten zdawał się w ogóle nie tracić sił, kiedy usiłował zaatakować odskakującego Seto. W pewnym momencie mój współlokator, cofając się, stracił równowagę na jakimś kamieniu i upadł na ubity, mokry piach. Tatsuki tylko na to czekał. Jednym susem wylądował obok przestraszonego chłopca, zaś pięść uderzyła z całej siły w policzek. Ponownie wrzasnęłam, nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Biedny, biedny głupcze - Hiroshi spokojnie wymierzał ciosy, przed którymi Seto nie potrafił się dostatecznie osłonić. Nie potrafiłam uwierzyć w to, jak bardzo opanowany był ten śmieć. Jak bez cienia wyrzutów sumienia okłada bezbronnego chłopca. - Oto kara za chęć bycia boha...
Nie zdołał dokończyć, bowiem na horyzoncie zamajaczyły sylwetki innych dzieci. To wszystko, to, że nagle zniknęli kumple Tatsukiego, to, że on sam zdawał się zdematerializować, trwało nie dłużej niż kilkanaście sekund. Nagle zostaliśmy w trójkę, ubabrani piachem i farbą, przestraszeni, zapłakani. Puściłam Kido, by pomóc rannemu Kousuke wstać.
- Mó-mó-mówiłam, że-żebyś ucie-eeee-kał...! - pragnęłam nim potrząsnąć, najlepiej brutalnie. Co on sobie myślał?! Że da radę w pojedynkę przeciwwstawić się brutalowi?! Przetarłam mokre policzki, brudząc je jeszcze bardziej farbą. - Musimy się stąd zbierać.
Jedną dłoń zaciskałam wokół nadgarstka Seto, drugą usiłowałam chwycić Kido. Odsunęła się i spojrzała na mnie gniewnie.
- Jesteś niewiarygodnie ślepa - wycedziła i pobiegła do sierocińca, znikając po drodze. Nie mogliśmy dłużej stać na deszczu, nagle jakby silniejszym, zatem pociągnęłam Kou w kierunku, w którym oddaliła się nasza przyjaciółka.

- Nie miałaś wiedzieć - Shuuya odwrócił wzrok, niepotrzebnie; żadnej z jego masek nie dało się przecież przejrzeć. Nie mogłam mieć pewności, czy naprawdę mu wstyd.
- Nie miałam? Czemu? No czemu...! - zerwałabym się z okupowanego kawałka podłogi, by dać upust nagromadzonym emocjom, jednak trzymałam na brzuchu Kota, nie mogłam mu tego zrobić. - Podaj mi jeden logiczny argument, to może się nie wścieknę...
- Na to już za późno, jak widzę...
- Czy ty jesteś tym może zszokowany?! Jak długo mnie okłamywaliście?
- Długo, to fakt... - Shuuya usiłował usiąść obok mnie, jednak moje przykre, pełne wyrzutu spojrzenie zmusiło go do trwania w pozycji stojącej. - Wiedzieliśmy, że tak będzie lepiej...
- Dla kogo?! Dla kogo niby lepiej? Dla mnie? Dla was?
- Dla... Każdego... Wszyscy mamy swoje problemy, prawda...?
Zaczęłam ciężej oddychać, zdawało mi się, że w ciągu następnych kilku sekund rozpadnę się na kawałki, rozsadzona emocjami. Przycisnęłam do siebie Kota, jakby był mi ostatnią deską ratunku.
- Od kiedy...?
- Pamiętasz... Próbę oswojenia Kido z mocą...? - skinęłam w odpowiedzi głową, moje serce zamarło. Shuuya unikał mojego wzroku. - No... Znaleźli ją... Jak ćwiczyła. Obrzucili mnóstwem śniegu, ktoś wymierzył jej kopniaka. Nazwali duchem i takie tam...
Takie tam. Pod moim egoistycznym nosem rozgrywała się tak wielka tragedia, której nie dostrzegłam. Której nie zapobiegłam. - Jesteśmy przyjaciółmi... Przyjaciółmi, Shuuya... To znaczy... Że jeśli coś jest nie tak, mówimy o tym... I wspólnie rozwiązujemy... Czyż nie...? - wczepiłam się palcami we włosy, splątane wcześniej przez wiatr. - Ustaliliście to...?
- Co ty... Nie, po prostu... Tak wyszło, że żadne się nie odzywało na ten temat... Zmowa milczenia, rozumiesz...
- No właśnie nie! - krzyknęłam, w końcu zrywając się, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. - Nie rozumiem! Ani razu nie wspomnieliście, że ten śmieć Hiroshi was atakuje - przeze mnie!
- Także nie mówiłaś, że masz z nim jakiekolwiek problemy, zatem skąd mogliśmy wiedzieć, że "przez ciebie" jesteśmy czyimkolwiek celem?! Formą zemsty? - Shuuya, chociaż starał się wyglądać na zagniewanego, patrzył na mnie smutno, jakby moje zatajanie prawdy go zraniło. Cofnęłam się o krok, uświadomiwszy sobie, że prawdopodobnie jego to naprawdę bolało. Drżącym od powstrzymywanych łez głosem wycedziłam:
- Jak widać, nie ufamy sobie na tyle... By dzielić się swoim cierpieniem. Chyba nie jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, co?
Tym razem to Kano wycofał się o dwa kroki.
- N-nie...?
- Nie wiem! Nie tak chyba to powinno wyglądać, iż taimy przed sobą ważne sprawy! - łzy spływały mi po policzkach. Czułam, jakby ktoś złośliwy złożył mi na barki wielki ciężar i kazał go nosić, aż nie padnę wyczerpana. - Czemu mi nie ufacie? Czemu nie ufamy sobie nawzajem, skoro mamy wyłącznie siebie?!
Wyminęłam blondyna i wpadłam jak burza do pokoju. Kousuke, siedzący na swoim łóżku, gwałtownie się zerwał, stanął niemalże na baczność. Na chudych policzkach powoli odrysowywały się cienie sińców, zapewne identyczne do tych na nadgarstkach, ramionach, nogach. Patrzył błagalnie, przepraszająco. Przegryzłam wargę. Chłopiec nieznoszący kłamstw - skłamał. Paradoks. Paradoks, który powinien wydrzeć mi możliwość ponownego zaufania.
Nie widziałam Tsubomi, jednak wiedziałam, iż także tu jest, a ukrywa się mocą.
Jedyni bliscy mi ludzie. Nie miałam nikogo poza nimi. Żyliśmy obok siebie trzeci rok, ale tak naprawdę nadal byliśmy sobie obcy. Takie odnosiłam wrażenie.
- Mam was wszystkich dosyć! Udanego cierpienia w milczeniu! - zawołałam, siląc się na złośliwy ton, jednak okrutny ból pod mostkiem nie pozwolił mi na to, całość zabrzmiała dość żałośnie. Wdrapałam się na swoje łóżko, otuliłam kołdrą, zaś głowę osłoniłam poduszką, by nie słyszeć niczyjego szlochu. By nikt nie słyszał mojego płaczu.

Ocknęłam się bardzo wcześnie. Za oknem było jeszcze ciemno, kiedy po cichu zeszłam z antresoli i zamknęłam się w łazience.
Po skłębionym żalu nie pozostał choćby ślad, czułam wewnętrzną pustkę i wszystko było mi obojętne. Skulona pod drzwiami pozwoliłam myślom na swobodne dryfowanie, nie uczepiłam się czegokolwiek, zatem zdawało mi się, iż unoszę się na nieco wzburzonym oceanie. Czułam nawet, jak fale przerzucają mnie między sobą.
Rzeczywistość otaczająca mnie była rozmazana, jej kontury oblewały mnie. Poza tym panowała znienawidzona cisza.
Moja stara, znienawidzona towarzyszka w końcu mnie odnalazła.
Zaczęłam się zastanawiać, jak to wszystko mogło się stać. Dlaczego nasza czwórka nie mogła mieć choćby umiarkowanie spokojnego życia. Myślałam nad tym dość intensywnie, a jedyną odpowiedzią wydawało mi się nazwisko - Tatsuki Hiroshi.
Oskarżał nas bodajże najgłośniej. Zwyzywał od potworów, chociaż naprawdę to on nim był.
Nagle poczułam się, jakby ktoś podpalił moje wnętrzności. Oślepił mnie gniew, pierwotny, zwierzęcy, zaś usta wypełnił posmak żółci i kwasu. Sądziłam, że zwymiotuję, dlatego pędem dopadłam muszli toaletowej. Złapałam się jej oburącz.
Gorzko-kwaśna fala raz po raz przetaczała się przez moje zmarnowane wnętrze. Jednocześnie w głowie pojawiały się migawki wspomnień, oszałamiające mnie i wywołujące zawroty.
Stos karteczek. Smród topiącego się plastiku. Maleńki grób. Ukradkowe łzy. Fałszywe zapewnienia "Wszystko w porządku". Farba przypominająca krew. Kolor naszych oczu.
"Jeśli ma cię za potwora, pokaż mu, jak bliski jest racji."
Oderwałam się od wpatrywania w kostkę toaletową, zaskoczona sugestią Ru.
"Pragniesz zemsty?"
Chyba jak niczego innego. Chcę... - zastanowiłam się, usiłowałam dobrać odpowiednie słowa. - Chcę, by cierpiał. By musiał poczuć to, co my, pragnę zadać mu krzywdę...!
"Zatem na co czekasz? Odpłać mu. Skorzystaj z tego, kim jesteś. Broń się tym, co dostałaś."
Jakiś fragment mnie nie uznał tego za rozsądne. Od trzech lat usiłowaliśmy wszak pokazać, że jesteśmy niegroźni. Czy jeśli dopuszczę do siebie "demona", skończy się to dobrze?
Może wtedy nikt więcej nie odważy się nas skrzywdzić.
Podeszłam do umywalki, odkręciłam wodę. Zimny strumień spłukał z moich dłoni resztkę ciepła. Wyobraziłam sobie, że opłukuję się z człowieczeństwa, zmywam słabość. Udawałam, że odpada skóra, odsłaniająca rogowe łuski o zabarwieniu karmazynowym. Paznokcie stały się zakrzywionymi pazurami, gotowymi do rozrywania. Uśmiechnęłam się do odbicia. Wargi nie ukrywały już ostrych kłów. Rubinowe oczy lustrzanej mnie błyszczały okrutną determinacją.
"Pokaż im upragnionego potwora."

Zakradłam się na świetlicę, z której wypożyczyłam skakankę. Zbliżała się dziesiąta, na podwórku zgromadziło się sporo dzieci. Zachichotałam. Doskonale, publika! Im więcej osób to zobaczy, tym lepiej.
Dostojnym, pewnym krokiem przemierzałam korytarze, nie niepokojona przez żadnego wychowawcę. Nie wyobraziłam sobie, że mnie nie zauważają, to byłoby za proste. Jedyne, co zrobiłam, to spuściłam wzrok, by nikogo nie zainteresował odcień tęczówek.
Opuściłam duszne wnętrze sierocińca, łapczywie połknęłam rześkie powietrze. Popatrzyłam chwilę w niebo. Szare, zasnute chmurami. Jak wczoraj. Zaciekawiło mnie, czy spadnie deszcz.
Poprawiłam okulary, usiłowałam odnaleźć swoją ofiarę, niestety, w morzu głów nie było to zadanie proste. Uznałam, że muszę spróbować czegoś innego. Żwawo ruszyłam na plac zabaw, zatrzymałam się na samym jego brzegu i zawołałam donośnie:
- Tatsuki! Jesteś tutaj?
Mój głos jest na tyle mocny, że przebił się przez ogólny gwar. Stojące najbliżej mnie dzieci spojrzały, kto tak krzyczał, dostrzegłszy skrzywioną mnie, natychmiast zamilkły.
To było niczym efekt domina. Po kolei milkły wszystkie grupki, rozstępowały się, jakby czując, że coś się święci. W końcu zobaczyłam go, otoczonego jak zawsze kolegami. Zacisnęłam pięści, gdy niechętnie odwrócił się twarzą w moją stronę.
- Czego chcesz, Kodoku? Za mało cię boli? Przyszłaś po więcej? - odkrzyknął, nie ruszając się z miejsca. Zdawał się nie dostrzegać barwy oczu. Zrobiłam krok w jego kierunku.
- Przyszłam cię ukarać, Tatsuki! - skakankę trzymałam za plecami, zwiniętą. Dotyk sznurka utrzymywał mnie w stanie trzeźwości i przypominał, że nie wolno mi stchórzyć. - Przyszłam wymierzyć sprawiedliwość!
Roześmiał się, obrzydliwie świdrujący dźwięk wrył mi się w uszy. Musiałam się skrzywić.
- A ty co, mahou shoujo? Sailor Moon? Karać mnie? Za co? - zrobił jakąś głupią minę, nadal nie zdawał sobie sprawy, że drażni się z bestią. To natomiast uświadomili sobie jego przyjaciele. Zauważyli mój wzrok, mój uśmiech. Ostrożnie wycofali się.
- Za skrzywdzenie mnie i moich przyjaciół - głos, stabilny determinacją, niósł się po cichym placu. Byłam może dwa, trzy metry przed nim, kiedy nareszcie zwrócił uwagę na moje oczy. Z satysfakcją stwierdziłam, że nieco pobladł. - Zapłacisz mi za to.
- Za to, że pokazałem potworom, gdzie jest ich...
Nie pozwoliłam mu dokończyć. Zaszarżowałam, wpadłam na niego. Swoim ciężarem pozbawiłam go równowagi. Padł u moich stóp. Zaśmiałam się.
- Potwory. Potwory. To o nas stale powtarzacie! - przycisnęłam Hiroshiego do ziemi, postawiwszy mu na brzuchu stopę. Nie mogłam pozwolić, by wstał. Rozwinęłam skakankę i zamachnęłam się nią. Suchy trzask sprawił, iż dzieci, otaczające nas kołem, cofnęły się lękliwie. - Potwory! Tym dla was jesteśmy! Traktowaliście nas jak potwory! Zatem proszę! Stałam się nim!
Wbiłam wzrok w Tatsukiego. Z lubością chłonęłam pierwszy raz widziane na jego twarzy przerażenie. Syciłam się tym widokiem, a jednocześnie było mi mało jego poniżenia i strachu.
- Tak wygląda potwór! - oskarżycielsko wycelowałam w chłopca palcem jednej dłoni, drugą nadal dzierżyłam skakankę. - Ukrywa się pod ludzką maską, by bez problemu atakować! Nie mający celów wyższych od zwykłego gnębienia!
- Zawołajcie wychowawców! - pisnęła jakaś dziewczynka. W odpowiedzi użyłam zdolności, by zatrząść stojącą w pobliżu huśtawką. Drobny ruch ziemi wywołał zgrzyt przyprawiający o gęsią skórkę, sama konstrukcja wydawała się chwiać. Ktoś krzyknął przerażony.
- Wychowawcy? Nie ważcie się! Hipokryci! Czemu nie wołaliście ich wcześniej?! Kiedy ten oto odrażający śmieć powoli niszczył moich przyjaciół, kiedy podpalił śmietniki, zabijając przy tym kota, kiedy upokarzał nas na każdym kroku?! - brzmiałam przerażająco, jakby orzez moje usta przemawiał prawdziwy demon zemsty. - Zawołajcie jakiegokolwiek dorosłego, a wszyscy pożałujecie!
Mocą sprawiłam, że każdy dorosły nagle musiał znaleźć się na walnym zebraniu, w końcu dyrektorzy często ogłaszają nagłe zgromadzenia, prawda? Nikt nie mógł mi przeszkodzić.
Docisnęłam Tatsukiego mocniej do ziemi, na co ten zajęczał przeciągle.
- Puszczaj, wiedźmooo...
- Puszczę, kiedy uznam, że odkupiłeś swoje winy - wysyczałam, unosząc wysoko skakankę. - A to zajmie ci nieco czasu!
Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Osiem. Dwanaście. Okładałam go zabawką niczym biczem, wykrzykując, jak bardzo go nienawidzę. Wywrzaskiwałam listę jego przewinień.
- Każdy dzień! Każdy! Zmieniałeś w piekło! Żałuj! Cierp! - w końcu straciłam wszystkie siły. Dysząc, orzuciłam skakankę w bok i przyjrzałam się dziełu zniszczenia. Ciało chłopaka zdobiły długie, czerwone pręgi, żadna z nich jednak nie roniła krwi. Dzieciak kulił się, głowę miał zasłoniętą rękoma. Szeptał coś gniewnie, jednak zbyt bał się powiedzieć to na głos. Pochwyciłam go za koszulkę i pociągnęłam w górę. Chciałam spojrzeć mu w oczy.
- To wciąż za mało - wycedziłam. Szarpał się, by uwolnić się z mojego chwytu, jednak nie pozwoliłam mu na to. - Zatem nakładam na ciebie przekleństwo.
Zerwał się wiatr, pochwycone przez niego wysuszone liście miotały się między zastraszonym tłumem. Czułam, że moje oczy uzyskują wkrótce swój naturalny piwny odcień, musiałam szybko to zakończyć.
- Słuchaj teraz uważnie, Tatsuki! Kpiłeś z czerwieni oczu, zatem wkrótce sam poznasz ich ciężar! Poznasz cierpienie zespolone z barwą karmazynu, poznasz samotność, którą niesie ze sobą ten kolor! Zostaniesz "potworem", dla którego nigdzie nie ma miejsca! Zostaniesz znienawidzonym i odrzuconym zwyrodnieniem!
Puściłam go i mocno odepchnęłam, ponownie wylądował na ziemi. Patrzył na mnie nienawistnie, jednak za bardzo bał się, że ponownie go zaatakuję. Obróciłam się do zebranego tłumu.
- Jeśli jeszcze raz ktoś spróbuje zranić dzieci z pokoju 107, może być pewien, że dopadnę go i zemszczę się! Macie odwagę nas zaczepiać, zatem macie siłę, by znieść konsekwencje! Rozumiemy się? I ani słowa o tym, co tu zaszło!
Odmaszerowałam z placu zabaw, odprowadzona lękliwymi spojrzeniami. Wygrałam. Odniosłam zwycięstwo.
Jakim kosztem?
Gdy znalazłam się dostatecznie daleko od wszystkich, puściłam się biegiem do budynku. Bez chwili przerwy pokonywałam piętra, aż dotarłam do drzwi prowadzących na dach. Oparłam się o nie plecami, powoli zsunęłam i zaczęłam płakać.
Nie rozumiałam natłoku emocji oraz myśli, kłębiących się we mnie. Tryumf przeciw załamaniu. Śmiech podszyty histerią. Histeria przesycona satysfakcją. Nic się nie zgadzało. Wszystko poszło nie tak, jak powinno.
Odkryłam, że w głębi mojego jestestwa czai się prawdziwa, okrutna maszkara. Karając Hiroshiego, zabiłam swoją niewinność, stałam się czymś, co napawało mnie lękiem. Jaka byłam naprawdę? Czy miałam prawo zrobić to, co zrobiłam, w imię ochrony bliskich mi osób? Do czego byłabym skłonna posunąć się, byleby ratować kochanych ludzi? Czy to wszystko czyniło mnie prawdziwie złą?
- Karune?
Głos Shuuyi wyrwał mnie z otępienia. Rozejrzałam się nieprzytomnie dookoła, szukając postaci przyjaciela. Za oknem zmierzchało, zaś mój żołądek skręcał się. Nie jadłam cały dzień.
- Karune, tutaj jestem - w ciemności widziałam jedynie zarys sylwetki blondyna, czułam, że położył mi na ramieniu rękę. Pospiesznie przetarłam oczy.
- Która godzina? - wychrypiałam, zaskoczona brzmieniem głosu. On nie mógł należeć do mnie. On... Brzmiał jak dobywający się z gardła...
- Zaraz będzie po kolacji... Czemu zniknęłaś? Martwiliśmy się.
Wzruszyłam ramionami, zapominając, iż zapewne niczego nie widział, podobnie jak ja.
- Musiałam przemyśleć dużo spraw - odetchnęłam, chwiejnie wstając. - Przepraszam.
- Nie szkodzi... Wiesz... Chciałem porozmawiać... - Shuu zdawał się lepiej niż ja orientować w ciemności, zatem ostrożnie prowadził mnie naprzód. Byłam mu niewyobrażalnie wdzięczna. Za wszystko.
- Tak?
- Może... Może masz trochę racji... Z tym, co mówiłaś wczoraj... Uwaga, bo teraz schody... - chłopiec złapał mnie za rękę. - Z tym... Że jesteśmy przyjaciółmi i powinniśmy mówić sobie... Jak coś się dzieje...
- Uhum...
- Nie chciałem, żebyś była zła. To nie w porządku, że musiałaś się martwić...
- N-no nieco... - westchnęłam, stopą szukając kolejnego stopnia. Nie znalazłam żadnego, bowiem byliśmy na półpiętrze. Skręciliśmy. - Ale... Nie gniewam się. Rozumiem. Każdy... Musi mieć sekrety. To nie wpływa na zaufanie, to tylko podstawowe prawo.
- Dzięki...
Wyczułam, że coś jest nie tak. Podskórnie wiedziałam o tym. Jego głos nie brzmiał tak swobodnie jak powinien. Zaniepokoiłam się.
- Shuuya. Co się stało...?
Dotarliśmy na dół, gdzie paliło się już światło. Blondyn spojrzał na mnie poważnie.
- Zabierają Kido. Znaczy, ktoś chce ją adoptować.
Zachłysnęłam się powietrzem. Nie byłam w stanie w to uwierzyć, to... Brzmiało tak nierealnie. Rzadko kto decydował się na przygarnięcie obcego dziecka, obcej krwi. Zachwiałam się, ale to nie musiało wynikać z szoku, lecz głodu.
- Kiedy...
- Jakoś... Przed godziną. Wygarnęła to w kłótni... Znika za tydzień.
Przełknęłam głośno ślinę.
- To... Sama nie wiem co powiedzieć. Z jednej strony... Będę tęsknić... Zaś z drugiej... Pogratulowałabym jej. Ma szczęście...
- Tsaa... Hehe. Przynajmniej nie będzie się wykłócać o bzdury, no nie?
- Hę? Ej, to było okropne!
Szliśmy na stołówkę, gdy zza rogu wyłoniło się jakieś dziecko. Zobaczywszy nas, pobladło, skurczyło się i przyspieszyło. Shuu obserwował reakcję współwychowanka ze zdumieniem.
- Właśnie, słuchaj... Coś się wydarzyło. Wszyscy omijają nas jakoś tak bardziej niż wcześniej, ale robią to... Z takim lękiem... Nikt dzisiaj nie wyśmiewał się z Kou ani nie nawiązał do mojego... Uhum, wąchania kotów... - podrapał się po policzku, w odpowiedzi rozłożyłam niby bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia.
- Na pewno...?
- No jasne! Co ja tam mogłabym wiedzieć? - roześmiałam się swobodnie, jednocześnie przyrzekając sobie, iż to ostatnie oszustwo, jakiego dopuszczam się wobec przyjaciół.
Mimo szczerych chęci, nawet to przyrzeczenie musiałam kiedyś złamać.