niedziela, 27 kwietnia 2014

7.



Słońce oblewało złotem pulpit ławki, rozleniwiając dziewczynę przy nim siedzącą, która pogrążyła się w rozmyślaniach. Długopisem wrysowywała kanji na pustej przestrzeni kartki. Dziwnie się czuła. Zmęczona. Obolała. Przetarła dłonią bandaż. Z rozbawieniem przypomniała sobie reakcję Yusuki, kiedy stanęła w progu domu. Ciotka wydawała się być przerażona i zagroziła, że zacznie ubierać ją w kaftan bezpieczeństwa.
- Ale w ten sposób nie będę mogła zahamować mojego upadającego ciała i nadzieję się na pierwszy nóż, który upuszczę – odparła spokojnie, szykując sobie kanapkę. Hesomi westchnęła ciężko i machnęła ręką. Czasami nie umiała zrozumieć podopiecznej.
„Biedna ciocia. Przygarnęła pod dach wariatkę.”
Zapisała kolejne kanji – „szaleństwo”.
狂気
„Niestety, Kisagari ma rację, że jestem niezrównoważona psychicznie…”
- Panno Kodoku, czy mogłaby pani przerwać bazgrolenie głupot i skupić się na temacie lekcji? – piskliwy głos nauczyciela Meikuny wyrwał ją z rozmyślań. Uniosła głowę i napotkała świdrujący wzrok starszego profesora.
Od początku go nie znosiła, zresztą z wzajemnością. Ilekroć Sensei przychodził na zastępstwo za profesora Nakamu, odnosiła wrażenie, że ten pragnie ją publicznie upokorzyć. Kpił z niej i tego, że w dokumentach dziewczyny figurowało lekkie upośledzenie.
- Nie – odparła zimnym tonem, mrużąc oczy skryte za szkłami okularów. – Nie mogę przerwać.
Ściskała w dłoni pióro, gotowa strząsnąć atrament na żabią twarz nauczyciela.
„Na nazwisko powinien mieć MeiWAkuna…”
Kontynuowała przerwaną pracę, zapisując kolejne słowa: „nienawiść” i „ból”. Zignorowała nienawistne spojrzenie nauczyciela, ruszającego na obchód po klasie i wbiła pióro w kartkę. Przymknęła na chwilę oczy i westchnęła głęboko.
- Wariatka – syknął Kisagari, zgniatając kartkę w kulkę i rzucając nią w głowę dziewczyny; wciąż był na nią wściekły za upokorzenie, na które naraziła go poprzedniego dnia. Miejsce, gdzie paznokcie nastolatki przecięły skórę na twarzy chłopaka, skrył rano za kilkoma plastrami.
- Idiota – odwarknęła w odpowiedzi; otworzyła oczy, by obrzucić go drwiącym spojrzeniem…
…gdy nagle nastąpił atak.
Poznała, że zaczął się koszmar na jawie, gdy ujrzała, że cała sala wyglądała jakby spowijała ją gęsta, ciemna mgła. Ławki nagle opustoszały, szyby były powybijane, na podłodze złowieszczo lśniły olbrzymie plamy krwi. Znikąd napływały jakieś histeryczne śmiechy i pojękiwania.
„Nie! Tylko nie to!” – zaczerpnęła gwałtownie powietrze, jednak to ciągle jej umykało. Powoli się dusiła.
„Spokojnie… Spokojnie… Po prostu… zasłonię oczy…”
Zacisnęła powieki tak mocno, że to bolało. Narastający w głowie szum, zwykle wrogi, teraz traktowała jako wybawienie, gdyż wytłumiał odgłosy tworzone przez umysł.
Miała świadomość, że to tylko projekcja jej mózgu, niezrozumiały bunt zmysłów. Często tak się działo. Musiała wtedy zachować spokój i nie dać się potwornym wizjom. Liczyła, że i tym razem, zasłoniwszy oczy, po prostu przeczeka napad.
- Panno Kodoku, co to za zachowanie? – głos profesora brzmiał jakby ktoś obniżył ton i zwiększył natężenie basów. Niski i dudniący, przebijał się przez mgiełkę ignorancji, sprawiając, że słyszała wyraźniej jęki, zawodzenia i śmiech.
- P-proszę, niech mnie pan zostawi… - jęknęła cicho, zasłaniając głowę przedramionami. Głosy były coraz to natrętniejsze, miała dosyć!
- Nie rozumiem, po co pani bawi się w ten cyrk. Ma pani przestać!
- Błagam, niech pan odejdzie!
- Co to ma wszystko znaczyć? – czyjeś ręce brutalnie zacisnęły się na jej ramionach i poderwano ją w górę. Ledwo utrzymała równowagę.
- Boli! Niech pan puści! – zmuszona sytuacją otworzyła oczy i zawyła głośno ze strachu.
Twarz Meikuny była w połowie nadgnita. Oczodoły ziały pustką, po tłustych policzkach spływały strugi krwi. Zęby mężczyzny wyglądały jak spiłowane, w ustach znajdowały się dziwne nakładki, imitujące żuchwy owada. Na sam widok Kodoku zrobiło się niedobrze.
W ramiona wbijały się kościste dłonie, również zakrwawione. Otaczał ją zapach krwi, zgnilizny i spalenizny. Dopiero teraz zauważyła, że posadzkę zasyłały trupy uczniów z jej klasy, niektóre były ogołocone z mięsa. Czuła, że zaraz zwymiotuje.
- Puść! Puść! – zaczęła się miotać i wyrywać, jednocześnie zawodząc głośno, jednak zagłuszały ją te przeklęte głosy. Szarpnęła się, nauczyciel ją puścił. Wpadła na ławkę, promieniujący ból przerwał wizję.
„Zasłoń oczy, nikt nie może teraz w nie patrzeć” – chłodny, spokojny głos rozbrzmiał w jej umyśle. Bez chwili wahania wykonała jego polecenie, wiedząc, że to konieczne.
- Co znowu pani robi? Czyżby pani choroba wywołała atak? – każde słowo Meikuny przepełniała chora satysfakcja.
„Za co on mnie tak nienawidzi?”
Tymczasem nauczyciel ponownie zacisnął grube, serdelkowate palce na dłoniach dziewczyny, żeby zdjąć je z oczu. Jej opór był krótki, nie miała już sił.
„Skoro tego chce…”
Rozwarła ostrożnie dłonie, jakby otwierała drzwi szafy i spojrzała poważnie na nauczyciela. Mężczyzna patrzył na nią, na jego twarzy odmalowywało się zwierzęce wręcz przerażenie.
- C-co…? T-to... P- Potw…!
„ Dobranoc, profesorze” – mrugnęła parę razy; tymczasem uścisk nauczyciela osłabł, puścił uczennicę, zachwiał się i osunął bezwładnie na posadzkę, jak marionetka odcięta od swoich sznurków.
Karune zamknęła oczy i odjęła dłonie od twarzy. Po omacku schwyciła torbę i ruszyła do wyjścia. Pozostali uczniowie rozstępowali się przed nastolatką niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Niemal każdy wydawał się być przestraszony tym, czego był świadkiem. Shintaro odprowadzał uciekającą koleżankę pogardliwym wzrokiem.
- Masz się za taką normalną? – zawołał za wychodzącą z sali dziewczyną, czego ta już nie usłyszała. Kiedy opuściła pomieszczenie, ponownie otworzyła oczy i puściła się biegiem przez korytarze. Bicie serca zagłuszało wszelkie myśli.
„ Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja najlepszego zrobiłam…”
Oczywiście wiedziała, co wywołała. To proste. Musiała to zrobić. Nauczyciel, gdy się ocknie, nie będzie tego pamiętał. Wiedziała to.
Ktoś nadchodził z naprzeciwka. Czoło Karune pokrył perlisty pot. Spuściła głowę i przyspieszyła krok.
- Panno Kodoku, co pani tu robi?
Kenjirou Tateyama zatrzymał się na widok idącej dziewczyny. Do dzwonka na przerwę brakowało jeszcze dziesięciu minut. Więc co ona tu robiła?
Kodoku również stanęła w miejscu.
- J-ja… Em-m… Ź-źle… się… czuję? – skupiła wzrok na czubkach swoich butów, uważnie przyglądała się plamkom, wgnieceniom i obtarciom. Miała nadzieję, że jej głos nie drży aż tak bardzo, jak to czuła.
- Pani mnie pyta czy stwierdza fakt?
Dlaczego nauczyciel musiał przyplątać się właśnie w tym momencie? Na policzki nastolatki wstąpiły intensywnie czerwone plamy. Zadrżała nieznacznie i zachwiała się.
- Jeśli m-mnie pan zaraz nie przestanie wypytywać, zwymiotuję panu pod nogi – ostrzegła cicho.
Tateyama prychnął.
- Jak zwykle bezczelna.
- A-ale ja mówię prawdę! – wydała z siebie odgłos, jakby już za moment miała zwrócić zawartość żołądka. Dla lepszego efektu złapała się za brzuch.
- Dobrze, dobrze! – profesor odsunął się od dziewczyny i pozwolił jej iść. Karune puściła się biegiem do najbliższej damskiej łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi i dla pewności podłożyła pod nimi torbę. Uniosła głowę i spojrzała w lustro.
Z tafli gładkiego szkła przypatrywała się jej patykowata, niska nastolatka. Ciemnobrązowe włosy sterczały jak zwykle we wszystkie strony, jakby kopnął ją prąd. Oczy na szczęście znowu przybrały barwę piwa.
„Chociaż tyle dobrego…” – westchnęła cicho, odkręcając kurek. Z kranu popłynął strumień zimnej wody. Wsunęła w niego ręce, napełniła je wodą i ochlapała twarz. Strugi cieczy spływające po policzkach pomogły jej się ostatecznie uspokoić.
„Muszę się wydostać ze szkoły… Nie mam ochoty tego wszystkiego tłumaczyć, nikomu.”
Właśnie w tym samym momencie rozległ się dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Zaklęła głośno, zaskoczona.
„I tyle w temacie wymykania się po kryjomu” – pomyślała, wystawiając głowę za drzwi łazienki. Korytarze w dość szybkim tempie wypełniały się zadowolonymi z zakończenia którejś godziny lekcyjnej uczniami. Karune ponownie zniknęła w łazience.
„ Cudnie. Przecież nie wyjdę teraz jak gdyby nigdy nic.”
Czuła, że właśnie stała się najbardziej poszukiwaną osobą z klasy. W końcu jakimś cudem nauczyciel stracił świadomość, patrząc na nią, a jeszcze wcześniej wrzeszczała jak opętana. To raczej wzbudza niezdrowe zainteresowanie ludzi.
Spojrzała na okno, a w głowie pojawił się pomysł, jak opuścić mury szkoły bez wpadania na kogokolwiek. Złapała torbę, zatrzasnęła drzwi do łazienki i poszła otworzyć lufcik. Po dwóch minutach framuga okna puściła. Karune przerzuciła na zewnątrz torbę i po chwili sama wyskoczyła. Uderzyła stopami o trawę i rozejrzała się.
„Dobra, nikogo nie ma… Mogę spokojnie wrócić do domu…”
Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w kierunku przystanku. Trochę żałowała, że zapomniała zabrać ze sobą telefon, chętnie pogadałaby z Ene o tym wszystkim, co zaszło…
„Chociaż pewnie gdybym teraz z nią była, milczałabym jak grób i zbywała ją wymówkami…”
Właśnie nadjechał autobus, mogący zabrać ją prosto pod dom. Wsiadła do niego i kupiła bilet. Z lekkim zdumieniem zauważyła, że prowadzi ten sam kierowca, którego spotkała poprzedniego dnia. Mężczyzna również ją rozpoznał.
- Lepiej dzisiaj panienka wygląda – powiedział, podając bilet. Kiwnęła sztywno głową i ruszyła zająć jakieś miejsce. 
Po kilku minutach autobus zatrzymał się na przystanku, Kodoku wysiadła. Zerwał się lekki wiatr. Kilka kosmyków zasłoniło dziewczynie oczy. Poprawiła je niecierpliwym ruchem i  ruszyła do domu. Chwilę walczyła z blokującym się w drzwiach kluczem, w końcu zirytowana kopnęła je. Otworzyły się, skrzypiąc.
- Jestem! – wrzasnęła głośno, zamykając za sobą drzwi. Z góry odezwała się Yusuki:
- Milcz, kobieto! Głowa mnie boli! Pół nocy nie spałam!
Karune zachichotała pod nosem i wbiegła po schodach na piętro. Wpadła do pokoju jak burza.
- Ohayo, Ene – zawołała, starając się mówić cicho. Podeszła do biurka, gdzie leżał telefon. Wyświetlacz rozbłysnął i pokazała się Ene; minę miała ponurą.
- Ohayo. Czemu mnie zostawiłaś w domu…?
- G-gomen, Ene. Spieszyłam się, znowu spóźniłabym się do szkoły, jakoś… zapomniałam zabrać telefonu. Bardzo cię przepraszam…
- Eh-h, no dobra – cyberdziewczyna westchnęła. – Przynajmniej nie szukasz wymówek. Wiesz, dostałaś sygnał.
- Sygnał?
- No tak, jesteś nowa. Kido wysłała ci sygnał, znaczy, masz się stawić w kryjówce.
- Aha. Wiadomo po co?
- Zadanie.

Karune spojrzała na budynek jeszcze raz. Westchnęła.
- I my mamy stąd wykraść… Em… Co mieliśmy zabrać?
- Trochę danych – odparł Kano, uśmiechając się.
- Aha, ok. Dane. A teraz powiedz mi, jak się tam dostaniemy?
Kano wskazał na prowadzącą całą grupkę Kido.
- To zadanie szacownej Danchou-ducha.
Liderka usłyszała dowcip chłopaka. Zatrzymała się i obróciła ku nim z dziwnym błyskiem w oku.
- Mówiłeś coś? – rzuciła lodowatym tonem.
- He-heh… N-nie, ależ skąd! – blondyn przejechał dłonią po karku.
- To dobrze – Kido poprawiła kaptur. – Ok, idę otworzyć nam drzwi.
Zniknęła. Kodoku przetarła oczy.
„Moment, znowu mam atak?!”
Widząc jej minę, Momo podeszła do niej i poklepała ją po ramieniu.
- Spokojnie, mnie też kiedyś w ten sposób nastraszyła.
Kiwnęła kilka razy głową. Czuła niepokój. Właśnie miała włamać się do firmy zajmującej się oprogramowaniami. Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i biegiem wróciła do domu. Jednak coś ją trzymało na miejscu.
„Proszę się o kłopoty.”
Główne drzwi nagle się otworzyły. Gdzieś obok rozległ się głos Kido.
- Wchodźcie.
Kodoku poszła niepewnie za Seto i Kano. Czuła serce w gardle. Nogi miała jak z waty.
- Dobra, musimy się podzielić. Seto, Kano, Mary, zostaniecie na czatach. Pilnujecie, czy ktoś nagle nie wejdzie do budynku, pracownik czy choćby woźny. Kisagari, Hibiya i Konoha, wy pacyfikujecie system zabezpieczeń. Kodoku, Shintaro, wy idziecie ze mną. Szukamy tych danych – liderka machnęła ręką.
Członkowie pokiwali głowami. Momo złapała Hibiyę za rękę i pociągnęła go naprzód, Konoha ruszył powoli za nimi. Kano oparł się o ścianę.
- Damy radę – zawołał radośnie za odchodzącymi przyjaciółmi. Tsubomi ruszyła przed siebie, Shintaro wymamrotał coś i poszedł za liderką. Karune biegiem ich dogoniła.
- A-a my mamy plan? – przełknęła ślinę. Chociaż starała się szeptać, i tak była dość słyszalna. Żałowała, że ma tak donośny głos.
- Owszem. Jego głównym założeniem jest nie dać się złapać – odparła spokojnie zielonowłosa, poprawiając kaptur.
- A-aha… - Karune więcej o nic się nie spytała. W milczeniu przemierzali korytarze, wdrapali się na czwarte piętro, aż trafili do jednej z sal wypełnionej po brzegi boksami dla pracowników. Kisagari jęknął, widząc ilość komputerów.
- Na litość boską, elektroniką pozachwycasz się później, zróbmy to, co jest naszym zadaniem – fuknęła liderka, ciągnąc nastolatka za rękaw. Kodoku zachichotała pod nosem.
- Zamknij się, opętańcu – mruknął chłopak, patrząc ze złością na dziewczynę. Karune poczuła, jakby dostała pięścią w brzuch. Zacisnęła pięści.
- Jeśli zaczniecie się znowu bić, przysięgam wypchnąć was z okna – warknęła Kido, mierząc ich rozsierdzonym wzrokiem. – Nie mam zamiaru was uspokajać, zrozumieliście?
Obydwoje milczeli, Karune kiwnęła głową, Shintaro prychnął.
- Uznam to za zgodę – dziewczyna westchnęła i wsunęła się do pierwszego z brzegu boksu.
- Daj mi telefon – wyciągnęła rękę w stronę Kodoku; nastolatka posłusznie wyciągnęła aparat z etui i podała go liderce. Na wyświetlaczu pojawiła się Ene.
- Czego mam szukać? – zapytała, okręcając się wokół osi.
- Informacji, gdzie przechowywane są interesujące nas dane.
- Huh, tylko tyle? Raz-dwa i będziemy wiedzieli, gdzie są! – Ene zasalutowała i zniknęła. W tym samym momencie monitor komputera rozbłysnął jasno, a cała maszyna obudziła się.
- Teraz zostało nam czekać – Kido usiadła na obrotowym krześle i spojrzała na przyjaciół.
- Ile? – Shintaro spojrzał na stojący przy ścianie automat z napojami wygłodniałym wzrokiem.
- Nie wiem. Zależy, czy nic nie zatrzyma Ene…
Karune nie słuchała rozmowy. Bardziej interesowało ją dziwne echo, dochodzące z korytarza, z którego przyszli. Ciężkie kroki… Nie brzmiały jak kroki kogokolwiek z Mekakushi Dan.
„O ku...!”
Oczywiście, nie mogła mieć stuprocentowej pewności. Być może jej słuch się mylił. Być może…
Wyszła z boksu. Na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Na palcach ruszyła w stronę wejścia do Sali i nasłuchiwała.
Faktycznie, ktoś się zbliżał. Słyszała czyjś kaszel, skrzypienie podłogi pod stopami… Zajrzała. Ścianę oblewało światło latarki.
„Boże! Jakiś ochroniarz!”
Co robić? Zawiadomić Kido, żeby przerywała zadanie? Może nie warto? W końcu… Nie wiadomo, czy będą mieli gdzie uciec. Chwilę się zastanawiała, aż podjęła decyzję.
Ruszyła biegiem przez korytarz, skręciła i minęła szybko idącego do sali ochroniarza, niemalże na niego wpadając. Mężczyzna stęknął zaskoczony.
- Co do…? Nee! Ty tam! Zatrzymaj się! – ruszył za uciekającą nastolatką.

środa, 23 kwietnia 2014

6.



- Karune, co ty tu robisz? – Seto patrzył na kulącą się przy framudze nastolatkę z zaskoczeniem.
- Moment, znasz ją? – dziewczyna w fioletowej bluzie również wstała i teraz spoglądała raz na przyjaciela, raz na obcą, z miną wyrażającą konsternację. Chyba niezbyt rozumiała sytuację.
- Pomogłem jej kiedyś trafić do optyka… Ale teraz to chyba mało ważne.
- Chwila, słyszę zielonego – Kodoku zbladła jeszcze bardziej, jakby ktoś wylał na nią wiadro białej farby. Oczywiście, Ene musiała się znowu odezwać! Może niech się jeszcze meteoryt zwali. – Jesteś w kryjówce?! Jak tam wlazłaś?!
- Ja…eee…tu…przypadek…m-myślałam…dom…Pu-pu-pusty…
- I co, jak pusty, to można wejść? – nastolatka spojrzała na nią krytycznie.
- Go-go-gomen, j-ja j-j-już idę… - Karune zerwała się z miejsca i tyłem, cały czas mając na oku dwoje młodych ludzi, zaczęła iść przez salon, ku drzwiom wyjściowym. Ciągle jąkała się i przepraszała.
- No! Co się tam wyprawia? Nic nie widzę! Wyjmij telefon z etui! Chcę zobaczyć, co się dzieje! – Ene już nie krzyczała, ona darła się wniebogłosy. Kodoku zacisnęła powieki.
„W końcu ją usłyszą! Chociaż…wtedy bym im ją oddała czy coś…”
Jeszcze raz przeprosiła za kłopot i odwróciła się twarzą ku drzwiom. I właśnie wtedy te otworzone zostały z impetem. Drewno uderzyło dziewczynę w prawą skroń, natomiast siła rozpędu posłała ją na podłogę. Przed oczami zawirowały gwiazdki, a po chwili wszystko okryła ciemność, przecinana wołaniem Ene.

Dryfowała spokojnie w ciemnościach, nie przejmując się grawitacją i prawami fizyki. Otaczał ją aksamitny mrok, było cicho i spokojnie. Cieszyła się tą chwilą, kiedy to dotarł do niej czyjś śmiech, który rozerwał ciemność wpół i zwrócił jej świadomość.
- Ona chyba jest zagrożeniem dla samej siebie.
Znowu była w swoim ciele. Czuła, że znowu podlega prawu ciążenia, odrętwienie kończyn mijało, natomiast ból w prawej skroni narastał. Automatycznie zaczęła dokonywać analizy głosu osoby, która właśnie się odezwała.
„Chłopak, chyba mój rówieśnik, na pewno nie Seto…”
- Kano, zamknij się i odsuń, zaraz ją obudzisz – prychnęła Fioletowa, tak przynajmniej wnosiła, sądząc po tonie.
- A-ale jej nic nie będzie, prawda? – obecność tego konkretnego głosu trochę zaskoczyła Kodoku, należał on bowiem do idolki, Momo Kisagari.
„Co ona tu robi…?”
- Ma tylko rozcięte czoło, poza tym chyba wszystko z nią w porządku – uspokoił ją Seto.
Czyjaś dłoń delikatnie poprawiła okład na czole.
- O-ona ma strasznie zimne czoło, t-to normalne? – lękliwy, dość cichy głos, należący do dziewczyny, rozległ się blisko jej ucha.
- Może dla niej tak – odparła Ene. – Ponoć jej jest zawsze zimno…
Karune zdała sobie sprawę, że słyszy koleżankę z oddalenia, ponadto kabura przy pasku była pusta.
„Telefon położono na stole, pewnie wypadł mi, gdy uderzyłam o podłogę… Odłączono mi słuchawki i zdjęto je… ”
- Może po to jej tyle bandaży? – chłopak, który wcześniej zażartował z jej niezdarności, znowu się odezwał. Musiała ugryźć się w wewnętrzną stronę policzka, by nie pisnąć choćby jednym zjadliwym słówkiem pod adresem dowcipkującego nastolatka.
- K-kano, m-mówiłam ci już, i-idź s-stąd – głos zabrała osoba, która wcześniej poprawiała jej bandaż.
- Ale przecież ja nic nie robię! – chłopak zachichotał.
- S-skoro nic nie r-robisz, to tym bardziej się odsuń…
- Zrób to, bo inaczej sama się tym zajmę – zagroziła Fioletowa.
- Ależ Kido, nie denerwuj się już. Proszę, sam się odsuwam, widzicie? – po tych słowach nastąpił jakiś głuchy łoskot. Brzmiał jak przewracające się ciało.
- Brawo – parsknął Seto.
- Sądzicie, że ma moc? – zainteresowała się Ene. – Mnie nic nie powiedziała.
„Moc…? O czym oni… Och. O-och. Czyżby chodziło im o tą…?”
Przypomniała sobie karminową barwę oczu Seto, gdy chłopak ją nakrył czającą się przy framudze. Miała już pewność, o czym mówili.
- Dopóki się nie ocknie, raczej się nie dowiemy… A nie zanosi się, żeby szybko odzyskała przytomność.
- Ale i tak musimy ją przyjąć. Widziała, jak użyłem mocy – powiedział Seto.
- O-och! Czy-czyli m-mamy n-nowy numer! – zawołała wesoło dziewczyna, która się nią zajmowała.
„Numer? Jaki numer?!”
Wyprostowała się nagle i otworzyła oczy, o mało nie przyprawiając tym o zawał serca różowookiej dziewczyny, kucającej obok kanapy, na której Kodoku była ułożona.
- O, już się obudziłaś! – wykrzyknął radośnie chłopak, nazwany wcześniej Kano. Podszedł do sofy od strony oparcia i uśmiechnął się promiennie. – Witaj! Jak masz na imię?
- K-Karune…
- Miło nam cię poznać, Karune – do kanapy podeszła Fioletowa; Kodoku, przyglądając się jej zauważyła, że włosy dziewczyny są zielone. – Ja jestem Kido, ten blond kretyn to Kano, osóbka, którą przeraziłaś, ma na imię Mary – wskazała dłonią na białowłosą istotkę, kryjącą się za plecami Seto. - Seto już znasz, a Momo chyba nie muszę przedstawiać?
- N-nie, n-nie trzeba… - wybąkała niepewnym głosem. Szczerze, nie spodziewała się, że zaczną z nią normalnie rozmawiać, w końcu włamała im się do domu. Bardziej spodziewała się gróźb o policji.
- Długo byłaś nieprzytomna. Dobrze się czujesz? – Kido usiadła na wąskim pasku wolnego miejsca obok Karune.
- T-tak, fenomenalnie, t-tylko skroń mnie pobolewa…
- Cóż, oberwałaś w nią drzwiami. Więc to raczej nic dziwnego.
Nastolatka przełknęła ślinę. Zaczęła okręcać wokół palca luźne brązowe pasemko.
- Prze-przepraszam jeszcze raz, że wtargnęłam do waszego domu. A-ale naprawdę…
- Ene ci o nim powiedziała?
- NIE! Mówię, nie wiedziałam nawet, że zna ten adres! – zawołała Ene z oburzeniem w głosie. Karune pokiwała głową.
- To prawda. Ene nie miała z tym nic wspólnego – nastolatka wzięła telefon ze stołu. – W-weszłam do środka przez głupi impuls. Zazwyczaj mijałam wasz dom, gdy szłam do szkoły, dziś odkryłam, że ktoś tam jest, a myślałam, że stoi opuszczony…
Urwała i powiodła wzrokiem po zebranych. Gdy jej spojrzenie zatrzymało się na Kano, poczuła, jak cała krew odpłynęła z jej twarzy. Ponieważ wcześniej nie przyjrzała się chłopakowi uważnie, nie zauważyła istotnego faktu.
- Ty… - zasyczała, wstając i mierząc nastolatka lodowatym spojrzeniem. Kano chyba spostrzegł, że dziewczyna była na niego wściekła.
- Um… Ja… O-o co chodzi…? – powoli odsunął się od kanapy i okrążył ją tyłem. Reszta osób obecnych przyglądała się scenie, nie ingerując w nią. Tymczasem Karune wstała z kanapy, zostawiając wcześniej telefon na kanapie.
- Zagrożenie dla samej siebie…?
- E-ech, słyszałaś…? Ale teraz nie rozumiem, czemu tak się wściekasz…
- Wpadłeś na mnie, dzięki twojej „pomocy” nie mogłam pół dnia normalnie chodzić! – jej głos przybrał formę pisku; nie namyślając się długo, strząsnęła z nogi brązowego buta i cisnęła nim, celując w głowę blondyna. Trafiła.
- Auć! He-ej, wyładowałaś już swój gniew? – uśmiech mimo wszystko nie schodził z twarzy chłopaka. Rozcierał miejsce, gdzie trafił go but.  Już chciała ściągnąć drugiego, by w jakiś sposób zetrzeć tą głupią radość z jego gęby, gdy to ktoś położył jej rękę na ramieniu.
- Spokojnie. Chętnie obejrzałabym, jak ganiasz Kano z butem w dłoni, ale nie daj Boże nie trafisz i co? – Kido obróciła nastolatkę tak, że zwrócone były do siebie twarzą w twarz. Kodoku nagle straciła całą chęć zemsty. Poczuła się głupio.
- P-przepraszam. N-nie wiem, co mnie opętało…
Jak zawsze, zareagowała impulsywnie, nie zastanowiwszy się nad konsekwencjami. Spuściła głowę. Znalazła się pomiędzy nowymi ludźmi i musiała pokazać, że jest niezrównoważona psychicznie.
„Brawo, Kodoku. Brawo” – pomyślała z przekąsem.
- Ach, to poniekąd moja wina. Jak widać, mogłem cię ominąć – obok Kido stanął Kano, posyłając jej kolejny uśmiech.  – Dostałem nauczkę na przyszłość.
Podał jej but.
- Trzymaj, Cinderello.
"Boże, wiem, że rzadko się modlę, co ja plotę, nie modlę się w zasadzie nigdy, ale ten jeden jedyny raz błagam cię o wysłuchanie mych modłów i zesłaniu mi dziury w ziemi, żebym mogła się w nią zapaść” – potok słów zalał jej myśli, gdy kierowała się ku kanapie, z butem w jednej dłoni i spuszczoną głową. Czuła, jak jej policzki zajmowały się żywym ogniem. – „Albo chociaż zawał serca poproszę.”
Usiadła na sofie i wciąż unikając wzroku innych, zaczęła wiązać but.
-U-um… z-zawiąż sobie bandaż – Mary podała jej rolkę zwiniętego ciasno elastycznego materiału. – R-rana znowu k-krwawi.
- H-huh… Och – faktycznie, czuła spływającą powoli ciepłą strużkę. Wzięła bandaż. – Dziękuję.
Podniosła z obicia okład, który wcześniej ześlizgnął się z rannej skroni, przycisnęła go do rozcięcia i zaczęła owijać wokół głowy bandaż. Gdy skończyła, wzięła telefon do ręki.
- T-tak swoją drogą… Kim jesteście? – zapytała, chrząkając. – Znaczy… no…
- Mekakushi Dan, czyli grupka dzieciaków ze zdolnościami oczu! – zawołała radosnym tonem Ene. – A teraz ty też zostałaś jej członkiem!
- C-co, czemu?
- Cóż… - Obok niej usadowił się Kano. – Seto twierdzi, że widziałaś, jak używał mocy. Poznałaś nasz sekret, a to… hmm… Jak to ująć… Automatycznie wciela takiego delikwenta do naszej grupy.
Przełknęła ślinę i otworzyła usta, by coś powiedzieć, kiedy to drzwi wejściowe otworzyły się i do środka weszło trzech chłopaków, z których to jeden był Karune doskonale znany.
- Boże, kolejna baba? – westchnął ciężko najmłodszy z nowo przybyłych, na oko uczeń podstawówki.
- Nowa…? – zapytał sennym głosem białowłosy nastolatek o czerwonych oczach, przywodzący jej na myśl królika albinosa.
- Co. Ona. Tu. Robi? – wycedził przez zęby Shintaro, wymawiając te słowa takim tonem, jakby pytał, skąd na środku salonu wzięła się kupa.
- Ale kto? – zainteresował się Seto. Shintaro wskazał dłonią na Karune.
- O, witaj, Mistrzu! – zawołała Ene z komórki Kodoku; właścicielka aparatu uniosła go wysoko w górę tak, by niebieska postać była dobrze widoczna dla Kisagariego.
- I jeszcze Ene?! To jakiś żart?!
- Znasz mojego brata? – Momo wydawała się autentycznie zdziwiona.
- Ten idiota to twój brat? – Kodoku również była zaskoczona. Sądziła, że zbieżność nazwisk to dzieło przypadku.
- Niestety.
- Ej!
Karune zamrugała kilkakrotnie.
- Jej nie powinno tu być – dodał po chwili, obrzucając Kodoku zimnym spojrzeniem.
- Ale jestem – burknęła, poprawiając bandaż na czole. – Jeśli to taki kłopot, to chyba nikt nie trzyma cię tu na siłę.
- Nie rządź się.
- Ja tylko stwierdzam fakt.
- To raczej nie jest twoja mocna strona.
- Podobnie jak u ciebie strojenie sobie żartów.
- Chwila, Shintaro to potrafi? – zachichotał Kano, obserwując wszystko z zainteresowaniem. Dwóch chłopaków, którzy przyszli razem z Kisagarim, ominęli wykłócającą się parę, młodszy chłopak usiadł gdzieś z tyłu, wyraźnie starając się wyminąć Momo, albinos ruszył za nim.
- Kim jest ta nowa dziewczyna? – zapytał białowłosy, wbijając w Karune wzrok.
- Kodoku Karune, najsłynniejsza psycholka w szkole – wymamrotał Shintaro, uśmiechając się drwiąco. Wiedział, że nazwanie tak nastolatki bardzo ją denerwuje, chciał sprowokować dziewczynę. Udało mu się.
- Nie jestem psycholką, kretynie! Masz tak nie mówić! – w oczach Kodoku rozbłysła żądza mordu. Doskoczyła do chłopaka, wymierzając mu siarczysty policzek, a po chwili okładała go pięściami.
- Auć! Au! M-mówiłem! D-dobra! Zostaw! Zostaw, wariatko! Odwal się! – usiłował odepchnąć miotającą się dziewczynę, która właśnie zostawiła mu na drugim policzku ślady paznokci. Obydwoje się przewrócili, wciąż walcząc.
-Cham!
-Wariatka!
-Dołóż mu! Dołóż! –zawołał głośno Kano, klaszcząc raz po raz w dłonie.
- Mistrzu, dajesz się obić młodszej dziewczynie! Wstyd! – dołączyła się Ene, chichocząc.
- Stop! Koniec! – na głowę Karune i Shintaro spadły mocne ciosy, które przerwały bitwę. Kodoku uniosła wzrok i napotkała wejrzenie zirytowanej Kido, ściskającej w dłoni złożony wachlarz.
„Skąd miała wachlarz?”
- Macie się uspokoić, do diabła. Teraz jesteście w jednej grupie, a nie mam zamiaru wytrzymywać ciągłych bijatyk. Jasne?!

czwartek, 17 kwietnia 2014

5.



Noc minęła nadzwyczaj spokojnie. Jedyną sceną ze snu, którą Karune zapamiętała, było huśtanie się na trapezie i lot ponad siatką bezpieczeństwa.
Telefon ułożony tuż obok poduszki drżał, wprawiony w wibracje. Ciche brzęczenie skutecznie obudziło nastolatkę. Przetarła oczy i złapała za telefon.
- Och, już nie śpisz? - zapytała Ene, uśmiechając się lekko.
- Jak widzisz, nie - odparła, ziewając.
"Czyli ONA nie była tylko żartem wyobraźni..."
- Która godzina?
- Dochodzi szósta rano.
- D-dopiero? Chwila, po co obudziłaś mnie tak wcześnie?
- Ojć, obudziłam cię? Gomen na, chciałam tylko poprzeszukiwać pliki i pewnie przypadkowo włączyłam wibracje - cyberdziewczyna zarumieniła się lekko.
- No trudno, ale być może dzięki temu nie spóźnię się do szkoły... - Kodoku zeskoczyła z łóżka i chwyciła okulary, leżące na jednej z licznie walających się po blacie biurka książek. Ziewnęła jeszcze raz i zaczęła szukać szczotki.
- Wiesz, zauważyłam, że masz takie same wory pod oczami jak Mistrz. Identyczne!Jeśli nawet nie większe - odezwała się ponownie Ene, żonglując dwoma ikonkami.- Czyżbyś też podbijała po nocach internet?
- Nie - Karune wbiła zęby szczotki w skołtunione pasma włosów, po czym szybko pociągnęła. - Głównie wymyślam jakieś sceny do opowiadań. Lub nie śpię pół nocy, zastanawiając się, co tak chrobocze mi pod łóżkiem.
- Doprawdy? To ciekawe.
- Sarkazm nie jest konieczny.
- A czemu zakładasz, że mówię to z sarkazem? Wiesz, powierzchowne ocenianie jest bardzo raniące.
- Dobra, dobra, przepraszam - wymamrotała pod nosem, odkładając szczotkę. Przejechała kilkakrotnie palcami po włosach i westchnęła. - Dobra, muszę się szykować...
Przebrała się szybko w mundurek, po czym zajęła się odsłanianiem okna. Światłosłońca było blade, słabe, mdłe. W powietrzu unosiły się strzępki porannej mgły. Ulice nie zdążyły jeszcze zapełnić się ludźmi. Kodoku otworzyła okno i zaczerpnęła rzeźkiego powietrza.
- Chłodno! - pisnęła, wystawiając głowę na zewnątrz. Jej ramiona szybko pokryły się gęsią skórką.
- Co robisz? - zainteresowała się Ene, przestając żonglować.
- Przeczę logice, a co?
- Phi, myślałam, że coś ciekawszego.
Karune stłumiła parsknięcie. Przez chwilkę postała w przeciągu, aż w końcu wsunęła się z powrotem do pokoju i zamknęła okno.
- Skończyłaś już rozważać swoje zejście ze świata?
- Co?
- No, przewiesiłaś się przez to okno, aż zaczęłam nabierać podejrzeń.
Przewróciła oczami. Wzięła telefon, słuchawki i zeszła na dół, do kuchni, gdzie zastała swoją ciotkę.
- Och, witaj Karune – Yusuki uniosła wzrok znad miski płatków kukurydzianych. - Chyba jesteś chora, wstałaś za wcześnie.
- Nie-e. Telefon mnie obudził - odparła, podchodząc do lodówki.
- Przeprosiłam! - zapiszczała Ene, robiąc ruch przypominający tupnięcie nogą. Ponieważ słuchawki nie były podłączone do telefonu, jej głos rozniósł się po pomieszczeniu. Karune zamarła, natomiast Yusuki rozejrzała się zaskoczona dookoła.
- Też to słyszałaś? - skierowała pytanie do Kodoku; ta kiwnęła energicznie głową.
- B-być może to ktoś na dworze tak wrzasnął - odpowiedziała szybko, zaciskając palce na etui telefonu.
- Ach, pewnie masz rację. Idę o zakład, że to tamta straszna kobieta z naprzeciwka, nikt inny nie ma tak piskliwego głosu - Hesomi wzruszyła ramionami i znowu skierowała uwagę na misce płatków, Karune natomiast wyjęła z chłodziarki dwa jogurty bananowe i zatrzasnęła drzwiczki. Yusuki przyjrzała się krytycznie kubeczkom.
- Chyba to nie jest twoje śniadanie?
- To zakąska, ciociu - uspokoiła kobietę, jednocześnie walcząc z podłączeniem słuchawek do telefonu. Hesomi westchnęła.
- Nie możesz odstawić tych kubeczków? Byłoby ci prościej.
- Po co, ciociu? Przecież lepiej jest komplikować sobie życie na różne sposoby, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę, ale cię przecież nie przekonam...rób, jak chcesz.Wolę się nie wtrącać.
- Naprawdę lubisz komplikować sobie życie? Po co? I tak jest skomplikowane - Ene zmarszczyła brwi, jednak Karune nie widziała tego, bowiem telefon wciąż miała schowane w etui.- I ja nie mam piskliwego głosu!
Kodoku skrzywiła się, gdy przez słuchawki zalała ją fala dźwiękowa. Zagryzła wargę.
- Polemizowałabym - syknęła cicho, by nie usłyszała jej Yusuki. Ene zapowietrzyła się z oburzenia.
- Ja sobie wypraszam! Nazywanie mojego anielskiego niemalże głosiku piskiem obraża mnie! Obraża!
- Błagam, nie krzycz! - zawołała Karune, zdejmując słuchawki. Uniosła wzrok i napotkała pytające spojrzenie Hesomi.
- Karune, ty aby na pewno dobrze się dziś czujesz? - zapytała z troską w głosie.- Zachowujesz się...conajmniej....dziwnie.
- T-tak! Cz-cz-czuję się wręcz fenomenalnie! - Kodoku uśmiechnęła się szeroko, starając się przy okazji nie okazywać paniki. Z rozmachem otworzyła kubeczek z jogurtem. Nagły pęd sprawił, że krople smakołyku rozprysnęły się dookoła, ochlapując w dużej mierze Karune.
- Szlag! - sapnęła, odskakując do tyłu. Zakołysała się na piętach, walcząc z grawitacją. - To nie jest mój szczęśliwy dzień.
- Masz rację - odparła opiekunka, kręcąc głową. - Wiesz, zjedz te jogurty i zasuwaj do szkoły, zanim zdążysz wysadzić cokolwiek w powietrze.
Kodoku kiwnęła sztywno głową i usiadła ostrożnie na taborecie. W szybkim tempie uporała się z zawartością kubeczków.
Z zawieszonych na szyi  słuchawek nie wydobywały się żaden dźwięk. Ene chyba się obraziła.
"Nawet nie umiem stwierdzić, czy to dobrze, że milczy...."
- Chłodno dzisiaj. Załóż bluzę, dobrze? I wychodź już, jest wpół do ósmej - kobieta wstała od stołu. Podeszła na chwilę do Karune i zmierzwiła jej włosy.
- Ciocia!- nastolatka usiłowała uchronić głowę od ręki Hesomi.
- No co? I tak masz je rozwalone w cały świat, moja interwencja niewiele im zaszkodzi.
Kodoku zeszła szybko ze stołka i ruszyła w kierunku wyjścia. Wychodząc, pomachała jeszcze ręką na do widzenia i poszła do przedpokoju. Z wieszaka zdjęła szarą bluzę, którą szybko zarzuciła sobie na plecy.
- Ene, jesteś tam? - zapytała cicho, zakładając słuchawki na uszy. Odpowiedział jej chichot.
- Owszem. Jestem. Czyżbyś się stęskniła po tych kilku minutach mojej nieobecności?
-Nie – odparła, wzdychając. – Ale twoja obecność sprawia, że nie czuję się głupio, gadając do telefonu.
Zdążyła chwycić torbę, po czym otworzyła drzwi. Wyszła na zewnątrz i wciągnęła do płuc poranne powietrze, następnie zaś skierowała się na ulicę. Mijając kolejne przecznice, z zaciekawieniem rozglądała się po twarzach śpieszących się obok niej osób. Kichnęła cicho.
- Kurczę, strasznie zimno – prychnęła pod nosem i wyjęła telefon z kabury.
- Zimno? Dziewczyno, teraz jest co najmniej 15 stopni Celsjusza. A po południu ma być już dwadzieścia – Ene spojrzała z zaskoczeniem na koleżankę. – Jak może być ci zimno?
- Mnie zawsze jest zimno, to żadna nowość. Taka rzeczywistość.
Szła właśnie obok domu nr 107, w którym kiedyś mieszkała rodzina Tateyamów (o tym dowiedziała się, słuchając krążących po szkole plotek), który teraz najprawdopodobniej stał pusty. Już parę razy kusiło ją, by tam wejść, jednak nigdy nie zdobyła się na dość odwagi, żeby to zrobić.
- Tak swoją drogą, nie zdradziłaś mi, jakie jest twoje nazwisko. Wiesz? – Ene zrobiła zamach głową i wyszczerzyła się.
- Nie pytałaś.
- Och, więc pytam teraz.
Karune wymamrotała coś pod nosem, nim w końcu powiedziała:
- Kodoku.
- Kodoku? Hah, doprawdy urocze!
- Nie kpij.
Spojrzała na zegarek. Wciąż miała jeszcze pół godziny do rozpoczęcia lekcji. Mogła gdzieś przysiąść na chwilę, może kupić jakiś sok i przypatrzeć się rzeczywistości. Szukała inspiracji na nowe opowiadanie…
Ktoś na nią wpadł. Chociaż określenie, że „wpadł”, było zbyt łagodne. Została niemalże staranowana, dostrzegła tylko mignięcie czarnej bluzy, z trudem utrzymała równowagę, natomiast telefon wyślizgnął jej się z rąk. Rzuciła się rozpaczliwie, by ratować aparat, nieosłoniętymi kolanami  uderzyła o bruk i przejechała nimi metr do przodu. Szczęśliwie złapała komórkę, nim ta zdążyła roztrzaskać się o chodnik. Dopiero wtedy dopadł ją ból.
- Cham! – zawołała za biegnącą osobą, która nawet się nie zatrzymała. Kolana bardzo ją bolały.
- Nee, Karune, co się stało? – głos Ene mieszał się z szumem wypełniającym jej głowę. – Przez chwilę wszystko zaczęło wirować, a potem usłyszałam jakiś łoskot.
- To tylko ja i moje kościste kolana, spotkanie z chodnikiem, rozumiesz – wykrztusiła przez zęby Kodoku, usiłując się podnieść, co okazało się nie być proste. Jakaś młoda dziewczyna przystanęła obok niej i pomogła jej wstać.
- Dź-dziękuję – sapnęła, kiedy stanęła już na obu nogach. Jej łydki trzęsły się, czuła, jakby zamiast rzepki i stawu miała watę. Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie ma sprawy – odparła. – Widziałam, jak tamten chłopak w ciebie wbiegł.
- No cudnie – wymamrotała, unikając wzroku tamtej.  – J-jeszcze raz ci dziękuję, że mi pomogłaś…
Obca nastolatka kiwnęła głową i ruszyła w swoją stronę, natomiast Karune próbowała ujść kilka kroków. Miała kłopoty z uniesieniem nóg, mogła co najwyżej niezdarnie sunąć naprzód. Wiedziała, że daleko tak nie dojdzie. Na szczęście w pobliżu był przystanek autobusowy, obsługujący linię, która mogła zawieźć ją do szkoły. Właśnie przyjechał.
- Ma panienka na bilet? – kierowca obdarzył nastolatkę enigmatycznym spojrzeniem. Kodoku zaczęła przeszukiwać kieszenie, gdzie prócz dwóch papierków po landrynkach, gumki do włosów i szklanego paciorka znalazła kwotę w sam raz wystarczającą na zakup biletu.
- P-proszę – podała pieniądze mężczyźnie; odebrała bilet i zaczęła szukać wolnego miejsca. Jak na złość, niemal każdy metr kwadratowy był zajęty i przez pięć minut jazdy Karune cały czas musiała kurczowo trzymać się rur i uchwytów. W końcu znalazła się pod szkołą, jeszcze bardziej obolała i słaniająca się na nogach. Po kolejnych ośmiu minutach doczłapała się do swojej klasy.
- Panno Kodoku, jest pani znacznie wcześniej niż zwykle… Czy coś się stało? – nauczyciel, zajęty sprawdzaniem klasówek, spojrzał z zaskoczeniem na uczennicę. – Ledwo trzyma się pani na nogach. Może niech pani odwiedzi pielęgniarkę?
Skinęła tylko w odpowiedzi głową, torbę zostawiła pod drzwiami i ruszyła do gabinetu lekarskiego. Zapukała dwukrotnie do drzwi, raz długo, raz krótko.
- Wejdź, Karune – odpowiedział jej zmęczony, kobiecy głos.
Pchnęła drewniane drzwi i wsunęła się cicho do środka. Siedząca za biurkiem pielęgniarka westchnęła cicho.
- Nie było cię całe trzy dni, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jesteś chora. Siadaj.
Dłonią wskazała białą kozetkę. Karune posłusznie zajęła miejsce.
- Co tym razem?
Bez słowa Kodoku pokazała kolana.
-Upadłam na mieście, teraz mi zesztywniały…
- Hmm… - kobieta przyjrzała się rozdarciom. – Raczej nic poważniejszego od siniaków i zdartej skóry ci nie grozi. Za kilka godzin prawdopodobnie minie też sztywność. Ale i tak obandażuję, bo z tobą…
- Wiem, dziękuję.

Pozostała część dnia w szkole minęła bez większych rewelacji. Jedyną rzeczą, która dziwiła Karune, było zachowanie Kisagariego. Chłopak co jakiś czas posyłał w jej stronę dość złośliwy uśmiech. Nie rozumiała, dlaczego lub po co.
„ Zresztą…! Co ja się przejmuję tym kretynem!” – zrugała samą siebie w myślach, zmierzając do domu. – „Ma jakieś zaburzenia ze sobą, a ja usilnie staram się ułożyć do tego jakąś teorię… Ciotkę ucieszyłoby to jak nic.”
Wybrała okrężną drogę, by rozruszać zastałe od całodziennego siedzenia stawy. Kolana przestały już tak bardzo boleć, mogła normalnie chodzić. Spojrzała na bandaże i roześmiała się.
- Co cię tak bawi? – rzuciła Ene. Przez większość dnia nie odzywała się z Kodoku i wydawała się lekko przygnębiona. Karune wskazała na nogi.
- No… bandaże. Chyba dalej nie rozumiem – westchnęła cybernastolatka.
- Ja też nie – parsknęła Kodoku. – Ale i tak mnie to bawi.
Śmiały się już razem przez dobre kilka minut. W międzyczasie Karune znalazła się przed starym domem Tateyamów. Zatrzymała się, coś jej nie pasowało. Przez długi moment usiłowała zrozumieć, co jest według niej nie tak. Aż zrozumiała.
Okno było otwarte, a ze środka dochodziła czyjaś rozmowa.
- Nee, czemu się zatrzymałaś? – Ene przyjrzała się jej zdziwiona.
- Ten dom powinien być pusty – wymamrotała dziewczyna pod nosem, całkiem ignorując wypowiedź koleżanki. Tknięta dziwnym impulsem, przeszła przez płot i podeszła do okna. Było umieszczone dość nisko i nie miała kłopotu, by przez nie przejść.
- Um, halo? Ziemia do Karune! Co robisz?
Z zawieszonych na szyi słuchawek wciąż sączył się głos cybernetycznej dziewczyny. Kodoku w dalszym ciągu nie odpowiadała jej, zajęta rozglądaniem się po miejscu, w którym się znalazła.
„ To kuchnia” – pomyślała przelotnie.
Pomieszczenie wyglądało na zadbane, każda rzecz leżała tam, gdzie powinna. Niczego nie pokrywał kurz.
„To raczej nie jest opuszczony dom” – przemknęło jej w głowie. Tymczasem zaczęła chciwie łowić słowa, dochodzące zza wyjścia z pomieszczenia. Zaczaiła się za framugą i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz.
- Ja tego kretyna ukatrupię – piekliła się postać siedząca na kanapie, z nogami opartymi o czarny fotel. Osoba ta, mimo przebywania w środku domu, na głowie miała kaptur swojej fioletowej bluzy, co wydawało się Kodoku trochę dziwne, choć sama często tak robiła.
- Co tym razem zrobił? – zainteresował się chłopak, siedzący na stole. Po momencie Karune poznała go – to Seto, pomógł jej trafić do optyka.
- A o którym teraz mówimy? Bo ja mam na myśli Kisagariego – odparła postać, poprawiając kaptur. – Zdajesz sobie sprawę, że ten idiota wysłał gdzieś w świat Ene?
Na dźwięk dwóch znajomych nazwisk Karune wytężyła słuch jeszcze bardziej.
- Ene? Wysłał? Gdzie?
- Żebym ja to wiedziała! – prychnęła ubrana na fioletowo osoba. – Niestety, ten milczy jak grób.
„Chwila. Ene przysłał jakiś Kisagari… Czyżby chodziło o…?”
Nagle ubrany w zielony kombinezon chłopak podniósł się ze stołu.
- Seto, co jest?
Chłopak odwrócił się ku przejściu do kuchni. Karune skuliła się w sobie. Oczy nastolatka były czerwone.
- Mamy… gościa.