Słońce oblewało złotem pulpit ławki, rozleniwiając dziewczynę przy nim siedzącą, która pogrążyła się w
rozmyślaniach. Długopisem wrysowywała kanji na pustej przestrzeni kartki. Dziwnie
się czuła. Zmęczona. Obolała. Przetarła dłonią bandaż. Z rozbawieniem
przypomniała sobie reakcję Yusuki, kiedy stanęła w progu domu. Ciotka wydawała
się być przerażona i zagroziła, że zacznie ubierać ją w kaftan bezpieczeństwa.
- Ale w ten sposób nie będę mogła
zahamować mojego upadającego ciała i nadzieję się na pierwszy nóż, który
upuszczę – odparła spokojnie, szykując sobie kanapkę. Hesomi westchnęła ciężko
i machnęła ręką. Czasami nie umiała zrozumieć podopiecznej.
„Biedna ciocia. Przygarnęła pod
dach wariatkę.”
Zapisała kolejne kanji – „szaleństwo”.
狂気
„Niestety, Kisagari ma rację, że
jestem niezrównoważona psychicznie…”
- Panno Kodoku, czy mogłaby pani
przerwać bazgrolenie głupot i skupić się na temacie lekcji? – piskliwy głos nauczyciela
Meikuny wyrwał ją z rozmyślań. Uniosła głowę i napotkała świdrujący wzrok
starszego profesora.
Od początku go nie znosiła, zresztą z
wzajemnością. Ilekroć Sensei przychodził na zastępstwo za profesora Nakamu,
odnosiła wrażenie, że ten pragnie ją publicznie upokorzyć. Kpił z niej i tego,
że w dokumentach dziewczyny figurowało lekkie upośledzenie.
- Nie – odparła zimnym tonem, mrużąc
oczy skryte za szkłami okularów. – Nie mogę przerwać.
Ściskała w dłoni pióro, gotowa
strząsnąć atrament na żabią twarz nauczyciela.
Kontynuowała przerwaną pracę,
zapisując kolejne słowa: „nienawiść” i „ból”. Zignorowała nienawistne spojrzenie
nauczyciela, ruszającego na obchód po klasie i wbiła pióro w kartkę. Przymknęła
na chwilę oczy i westchnęła głęboko.
- Wariatka – syknął Kisagari,
zgniatając kartkę w kulkę i rzucając nią w głowę dziewczyny; wciąż był na nią
wściekły za upokorzenie, na które naraziła go poprzedniego dnia. Miejsce, gdzie
paznokcie nastolatki przecięły skórę na twarzy chłopaka, skrył rano za kilkoma
plastrami.
- Idiota – odwarknęła w odpowiedzi;
otworzyła oczy, by obrzucić go drwiącym spojrzeniem…
…gdy nagle nastąpił atak.
Poznała, że zaczął się koszmar na
jawie, gdy ujrzała, że cała sala wyglądała jakby spowijała ją gęsta, ciemna
mgła. Ławki nagle opustoszały, szyby były powybijane, na podłodze złowieszczo
lśniły olbrzymie plamy krwi. Znikąd napływały jakieś histeryczne śmiechy i
pojękiwania.
„Nie! Tylko nie to!” – zaczerpnęła
gwałtownie powietrze, jednak to ciągle jej umykało. Powoli się dusiła.
„Spokojnie… Spokojnie… Po prostu…
zasłonię oczy…”
Zacisnęła powieki tak mocno, że to
bolało. Narastający w głowie szum, zwykle wrogi, teraz traktowała jako
wybawienie, gdyż wytłumiał odgłosy tworzone przez umysł.
Miała świadomość, że to tylko
projekcja jej mózgu, niezrozumiały bunt zmysłów. Często tak się działo. Musiała
wtedy zachować spokój i nie dać się potwornym wizjom. Liczyła, że i tym razem,
zasłoniwszy oczy, po prostu przeczeka napad.
- Panno Kodoku, co to za zachowanie? –
głos profesora brzmiał jakby ktoś obniżył ton i zwiększył natężenie basów.
Niski i dudniący, przebijał się przez mgiełkę ignorancji, sprawiając, że
słyszała wyraźniej jęki, zawodzenia i śmiech.
- P-proszę, niech mnie pan zostawi… -
jęknęła cicho, zasłaniając głowę przedramionami. Głosy były coraz to
natrętniejsze, miała dosyć!
- Nie rozumiem, po co pani bawi się w
ten cyrk. Ma pani przestać!
- Błagam, niech pan odejdzie!
- Co to ma wszystko znaczyć? – czyjeś
ręce brutalnie zacisnęły się na jej ramionach i poderwano ją w górę. Ledwo
utrzymała równowagę.
- Boli! Niech pan puści! – zmuszona
sytuacją otworzyła oczy i zawyła głośno ze strachu.
Twarz Meikuny była w połowie nadgnita.
Oczodoły ziały pustką, po tłustych policzkach spływały strugi krwi. Zęby
mężczyzny wyglądały jak spiłowane, w ustach znajdowały się dziwne nakładki,
imitujące żuchwy owada. Na sam widok Kodoku zrobiło się niedobrze.
W ramiona wbijały się kościste dłonie,
również zakrwawione. Otaczał ją zapach krwi, zgnilizny i spalenizny. Dopiero
teraz zauważyła, że posadzkę zasyłały trupy uczniów z jej klasy, niektóre były
ogołocone z mięsa. Czuła, że zaraz zwymiotuje.
- Puść! Puść! – zaczęła się miotać i
wyrywać, jednocześnie zawodząc głośno, jednak zagłuszały ją te przeklęte głosy.
Szarpnęła się, nauczyciel ją puścił. Wpadła na ławkę, promieniujący ból
przerwał wizję.
„Zasłoń oczy, nikt nie może teraz w
nie patrzeć” – chłodny, spokojny głos rozbrzmiał w jej umyśle. Bez chwili wahania
wykonała jego polecenie, wiedząc, że to konieczne.
- Co znowu pani robi? Czyżby pani
choroba wywołała atak? – każde słowo Meikuny przepełniała chora satysfakcja.
„Za co on mnie tak nienawidzi?”
Tymczasem nauczyciel ponownie zacisnął
grube, serdelkowate palce na dłoniach dziewczyny, żeby zdjąć je z oczu. Jej
opór był krótki, nie miała już sił.
„Skoro tego chce…”
Rozwarła ostrożnie dłonie, jakby
otwierała drzwi szafy i spojrzała poważnie na nauczyciela. Mężczyzna patrzył na
nią, na jego twarzy odmalowywało się zwierzęce wręcz przerażenie.
- C-co…? T-to... P- Potw…!
„ Dobranoc, profesorze” – mrugnęła
parę razy; tymczasem uścisk nauczyciela osłabł, puścił uczennicę, zachwiał się
i osunął bezwładnie na posadzkę, jak marionetka odcięta od swoich sznurków.
Karune zamknęła oczy i odjęła dłonie
od twarzy. Po omacku schwyciła torbę i ruszyła do wyjścia. Pozostali uczniowie
rozstępowali się przed nastolatką niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Niemal
każdy wydawał się być przestraszony tym, czego był świadkiem. Shintaro
odprowadzał uciekającą koleżankę pogardliwym wzrokiem.
- Masz się za taką normalną? – zawołał
za wychodzącą z sali dziewczyną, czego ta już nie usłyszała. Kiedy opuściła
pomieszczenie, ponownie otworzyła oczy i puściła się biegiem przez korytarze.
Bicie serca zagłuszało wszelkie myśli.
„ Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co
ja najlepszego zrobiłam…”
Oczywiście wiedziała, co wywołała. To
proste. Musiała to zrobić. Nauczyciel, gdy się ocknie, nie będzie tego pamiętał.
Wiedziała to.
Ktoś nadchodził z naprzeciwka. Czoło
Karune pokrył perlisty pot. Spuściła głowę i przyspieszyła krok.
- Panno Kodoku, co pani tu robi?
Kenjirou Tateyama zatrzymał się na
widok idącej dziewczyny. Do dzwonka na przerwę brakowało jeszcze dziesięciu
minut. Więc co ona tu robiła?
Kodoku również stanęła w miejscu.
- J-ja… Em-m… Ź-źle… się… czuję? –
skupiła wzrok na czubkach swoich butów, uważnie przyglądała się plamkom,
wgnieceniom i obtarciom. Miała nadzieję, że jej głos nie drży aż tak bardzo,
jak to czuła.
- Pani mnie pyta czy stwierdza fakt?
Dlaczego nauczyciel musiał przyplątać
się właśnie w tym momencie? Na policzki nastolatki wstąpiły intensywnie
czerwone plamy. Zadrżała nieznacznie i zachwiała się.
- Jeśli m-mnie pan zaraz nie
przestanie wypytywać, zwymiotuję panu pod nogi – ostrzegła cicho.
Tateyama prychnął.
- Jak zwykle bezczelna.
- A-ale ja mówię prawdę! – wydała z
siebie odgłos, jakby już za moment miała zwrócić zawartość żołądka. Dla
lepszego efektu złapała się za brzuch.
- Dobrze, dobrze! – profesor odsunął
się od dziewczyny i pozwolił jej iść. Karune puściła się biegiem do najbliższej
damskiej łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi i dla pewności podłożyła pod nimi
torbę. Uniosła głowę i spojrzała w lustro.
Z tafli gładkiego szkła przypatrywała
się jej patykowata, niska nastolatka. Ciemnobrązowe włosy sterczały jak zwykle
we wszystkie strony, jakby kopnął ją prąd. Oczy na szczęście znowu przybrały
barwę piwa.
„Chociaż tyle dobrego…” – westchnęła
cicho, odkręcając kurek. Z kranu popłynął strumień zimnej wody. Wsunęła w niego
ręce, napełniła je wodą i ochlapała twarz. Strugi cieczy spływające po
policzkach pomogły jej się ostatecznie uspokoić.
„Muszę się wydostać ze szkoły… Nie mam
ochoty tego wszystkiego tłumaczyć, nikomu.”
Właśnie w tym samym momencie rozległ
się dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Zaklęła głośno, zaskoczona.
„I tyle w temacie wymykania się po
kryjomu” – pomyślała, wystawiając głowę za drzwi łazienki. Korytarze w dość
szybkim tempie wypełniały się zadowolonymi z zakończenia którejś godziny
lekcyjnej uczniami. Karune ponownie zniknęła w łazience.
„ Cudnie. Przecież nie wyjdę teraz jak
gdyby nigdy nic.”
Czuła, że właśnie stała się
najbardziej poszukiwaną osobą z klasy. W końcu jakimś cudem nauczyciel stracił
świadomość, patrząc na nią, a jeszcze wcześniej wrzeszczała jak opętana. To
raczej wzbudza niezdrowe zainteresowanie ludzi.
Spojrzała na okno, a w głowie pojawił
się pomysł, jak opuścić mury szkoły bez wpadania na kogokolwiek. Złapała torbę,
zatrzasnęła drzwi do łazienki i poszła otworzyć lufcik. Po dwóch minutach framuga
okna puściła. Karune przerzuciła na zewnątrz torbę i po chwili sama wyskoczyła.
Uderzyła stopami o trawę i rozejrzała się.
„Dobra, nikogo nie ma… Mogę spokojnie
wrócić do domu…”
Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w
kierunku przystanku. Trochę żałowała, że zapomniała zabrać ze sobą telefon,
chętnie pogadałaby z Ene o tym wszystkim, co zaszło…
„Chociaż pewnie gdybym teraz z nią
była, milczałabym jak grób i zbywała ją wymówkami…”
Właśnie nadjechał autobus, mogący
zabrać ją prosto pod dom. Wsiadła do niego i kupiła bilet. Z lekkim zdumieniem
zauważyła, że prowadzi ten sam kierowca, którego spotkała poprzedniego dnia.
Mężczyzna również ją rozpoznał.
- Lepiej dzisiaj panienka wygląda –
powiedział, podając bilet. Kiwnęła sztywno głową i ruszyła zająć jakieś
miejsce.
Po kilku minutach autobus zatrzymał
się na przystanku, Kodoku wysiadła. Zerwał się lekki wiatr. Kilka kosmyków
zasłoniło dziewczynie oczy. Poprawiła je niecierpliwym ruchem i ruszyła do domu. Chwilę walczyła z blokującym
się w drzwiach kluczem, w końcu zirytowana kopnęła je. Otworzyły się,
skrzypiąc.
- Jestem! – wrzasnęła głośno,
zamykając za sobą drzwi. Z góry odezwała się Yusuki:
- Milcz, kobieto! Głowa mnie boli! Pół
nocy nie spałam!
Karune zachichotała pod nosem i wbiegła
po schodach na piętro. Wpadła do pokoju jak burza.
- Ohayo, Ene – zawołała, starając się
mówić cicho. Podeszła do biurka, gdzie leżał telefon. Wyświetlacz rozbłysnął i
pokazała się Ene; minę miała ponurą.
- Ohayo. Czemu mnie zostawiłaś w domu…?
- G-gomen, Ene. Spieszyłam się, znowu
spóźniłabym się do szkoły, jakoś… zapomniałam zabrać telefonu. Bardzo cię
przepraszam…
- Eh-h, no dobra – cyberdziewczyna westchnęła.
– Przynajmniej nie szukasz wymówek. Wiesz, dostałaś sygnał.
- Sygnał?
- No tak, jesteś nowa. Kido wysłała ci
sygnał, znaczy, masz się stawić w kryjówce.
- Aha. Wiadomo po co?
- Zadanie.
Karune spojrzała na budynek jeszcze
raz. Westchnęła.
- I my mamy stąd wykraść… Em… Co mieliśmy
zabrać?
- Trochę danych – odparł Kano,
uśmiechając się.
- Aha, ok. Dane. A teraz powiedz mi,
jak się tam dostaniemy?
Kano wskazał na prowadzącą całą grupkę
Kido.
- To zadanie szacownej Danchou-ducha.
Liderka usłyszała dowcip chłopaka.
Zatrzymała się i obróciła ku nim z dziwnym błyskiem w oku.
- Mówiłeś coś? – rzuciła lodowatym
tonem.
- He-heh… N-nie, ależ skąd! – blondyn przejechał
dłonią po karku.
- To dobrze – Kido poprawiła kaptur. –
Ok, idę otworzyć nam drzwi.
Zniknęła. Kodoku przetarła oczy.
„Moment, znowu mam atak?!”
Widząc jej minę, Momo podeszła do niej
i poklepała ją po ramieniu.
- Spokojnie, mnie też kiedyś w ten
sposób nastraszyła.
Kiwnęła kilka razy głową. Czuła
niepokój. Właśnie miała włamać się do firmy zajmującej się oprogramowaniami. Najchętniej
odwróciłaby się na pięcie i biegiem wróciła do domu. Jednak coś ją trzymało na
miejscu.
„Proszę się o kłopoty.”
Główne drzwi nagle się otworzyły.
Gdzieś obok rozległ się głos Kido.
- Wchodźcie.
Kodoku poszła niepewnie za Seto i
Kano. Czuła serce w gardle. Nogi miała jak z waty.
- Dobra, musimy się podzielić. Seto,
Kano, Mary, zostaniecie na czatach. Pilnujecie, czy ktoś nagle nie wejdzie do
budynku, pracownik czy choćby woźny. Kisagari, Hibiya i Konoha, wy
pacyfikujecie system zabezpieczeń. Kodoku, Shintaro, wy idziecie ze mną.
Szukamy tych danych – liderka machnęła ręką.
Członkowie pokiwali głowami. Momo
złapała Hibiyę za rękę i pociągnęła go naprzód, Konoha ruszył powoli za nimi.
Kano oparł się o ścianę.
- Damy radę – zawołał radośnie za
odchodzącymi przyjaciółmi. Tsubomi ruszyła przed siebie, Shintaro wymamrotał
coś i poszedł za liderką. Karune biegiem ich dogoniła.
- A-a my mamy plan? – przełknęła ślinę.
Chociaż starała się szeptać, i tak była dość słyszalna. Żałowała, że ma tak
donośny głos.
- Owszem. Jego głównym założeniem jest
nie dać się złapać – odparła spokojnie zielonowłosa, poprawiając kaptur.
- A-aha… - Karune więcej o nic się nie
spytała. W milczeniu przemierzali korytarze, wdrapali się na czwarte piętro, aż
trafili do jednej z sal wypełnionej po brzegi boksami dla pracowników. Kisagari
jęknął, widząc ilość komputerów.
- Na litość boską, elektroniką
pozachwycasz się później, zróbmy to, co jest naszym zadaniem – fuknęła liderka,
ciągnąc nastolatka za rękaw. Kodoku zachichotała pod nosem.
- Zamknij się, opętańcu – mruknął chłopak,
patrząc ze złością na dziewczynę. Karune poczuła, jakby dostała pięścią w
brzuch. Zacisnęła pięści.
- Jeśli zaczniecie się znowu bić,
przysięgam wypchnąć was z okna – warknęła Kido, mierząc ich rozsierdzonym
wzrokiem. – Nie mam zamiaru was uspokajać, zrozumieliście?
Obydwoje milczeli, Karune kiwnęła
głową, Shintaro prychnął.
- Uznam to za zgodę – dziewczyna westchnęła
i wsunęła się do pierwszego z brzegu boksu.
- Daj mi telefon – wyciągnęła rękę w
stronę Kodoku; nastolatka posłusznie wyciągnęła aparat z etui i podała go
liderce. Na wyświetlaczu pojawiła się Ene.
- Czego mam szukać? – zapytała, okręcając
się wokół osi.
- Informacji, gdzie przechowywane są
interesujące nas dane.
- Huh, tylko tyle? Raz-dwa i będziemy
wiedzieli, gdzie są! – Ene zasalutowała i zniknęła. W tym samym momencie
monitor komputera rozbłysnął jasno, a cała maszyna obudziła się.
- Teraz zostało nam czekać – Kido usiadła
na obrotowym krześle i spojrzała na przyjaciół.
- Ile? – Shintaro spojrzał na stojący
przy ścianie automat z napojami wygłodniałym wzrokiem.
- Nie wiem. Zależy, czy nic nie zatrzyma
Ene…
Karune nie słuchała rozmowy. Bardziej
interesowało ją dziwne echo, dochodzące z korytarza, z którego przyszli.
Ciężkie kroki… Nie brzmiały jak kroki kogokolwiek z Mekakushi Dan.
„O ku...!”
Oczywiście, nie mogła mieć
stuprocentowej pewności. Być może jej słuch się mylił. Być może…
Wyszła z boksu. Na szczęście nikt nie
zwrócił na to uwagi. Na palcach ruszyła w stronę wejścia do Sali i
nasłuchiwała.
Faktycznie, ktoś się zbliżał. Słyszała
czyjś kaszel, skrzypienie podłogi pod stopami… Zajrzała. Ścianę oblewało
światło latarki.
„Boże! Jakiś ochroniarz!”
Co robić? Zawiadomić Kido, żeby
przerywała zadanie? Może nie warto? W końcu… Nie wiadomo, czy będą mieli gdzie
uciec. Chwilę się zastanawiała, aż podjęła decyzję.
Ruszyła biegiem przez korytarz,
skręciła i minęła szybko idącego do sali ochroniarza, niemalże na niego
wpadając. Mężczyzna stęknął zaskoczony.
- Co do…? Nee! Ty tam! Zatrzymaj się! –
ruszył za uciekającą nastolatką.