czwartek, 17 kwietnia 2014

5.



Noc minęła nadzwyczaj spokojnie. Jedyną sceną ze snu, którą Karune zapamiętała, było huśtanie się na trapezie i lot ponad siatką bezpieczeństwa.
Telefon ułożony tuż obok poduszki drżał, wprawiony w wibracje. Ciche brzęczenie skutecznie obudziło nastolatkę. Przetarła oczy i złapała za telefon.
- Och, już nie śpisz? - zapytała Ene, uśmiechając się lekko.
- Jak widzisz, nie - odparła, ziewając.
"Czyli ONA nie była tylko żartem wyobraźni..."
- Która godzina?
- Dochodzi szósta rano.
- D-dopiero? Chwila, po co obudziłaś mnie tak wcześnie?
- Ojć, obudziłam cię? Gomen na, chciałam tylko poprzeszukiwać pliki i pewnie przypadkowo włączyłam wibracje - cyberdziewczyna zarumieniła się lekko.
- No trudno, ale być może dzięki temu nie spóźnię się do szkoły... - Kodoku zeskoczyła z łóżka i chwyciła okulary, leżące na jednej z licznie walających się po blacie biurka książek. Ziewnęła jeszcze raz i zaczęła szukać szczotki.
- Wiesz, zauważyłam, że masz takie same wory pod oczami jak Mistrz. Identyczne!Jeśli nawet nie większe - odezwała się ponownie Ene, żonglując dwoma ikonkami.- Czyżbyś też podbijała po nocach internet?
- Nie - Karune wbiła zęby szczotki w skołtunione pasma włosów, po czym szybko pociągnęła. - Głównie wymyślam jakieś sceny do opowiadań. Lub nie śpię pół nocy, zastanawiając się, co tak chrobocze mi pod łóżkiem.
- Doprawdy? To ciekawe.
- Sarkazm nie jest konieczny.
- A czemu zakładasz, że mówię to z sarkazem? Wiesz, powierzchowne ocenianie jest bardzo raniące.
- Dobra, dobra, przepraszam - wymamrotała pod nosem, odkładając szczotkę. Przejechała kilkakrotnie palcami po włosach i westchnęła. - Dobra, muszę się szykować...
Przebrała się szybko w mundurek, po czym zajęła się odsłanianiem okna. Światłosłońca było blade, słabe, mdłe. W powietrzu unosiły się strzępki porannej mgły. Ulice nie zdążyły jeszcze zapełnić się ludźmi. Kodoku otworzyła okno i zaczerpnęła rzeźkiego powietrza.
- Chłodno! - pisnęła, wystawiając głowę na zewnątrz. Jej ramiona szybko pokryły się gęsią skórką.
- Co robisz? - zainteresowała się Ene, przestając żonglować.
- Przeczę logice, a co?
- Phi, myślałam, że coś ciekawszego.
Karune stłumiła parsknięcie. Przez chwilkę postała w przeciągu, aż w końcu wsunęła się z powrotem do pokoju i zamknęła okno.
- Skończyłaś już rozważać swoje zejście ze świata?
- Co?
- No, przewiesiłaś się przez to okno, aż zaczęłam nabierać podejrzeń.
Przewróciła oczami. Wzięła telefon, słuchawki i zeszła na dół, do kuchni, gdzie zastała swoją ciotkę.
- Och, witaj Karune – Yusuki uniosła wzrok znad miski płatków kukurydzianych. - Chyba jesteś chora, wstałaś za wcześnie.
- Nie-e. Telefon mnie obudził - odparła, podchodząc do lodówki.
- Przeprosiłam! - zapiszczała Ene, robiąc ruch przypominający tupnięcie nogą. Ponieważ słuchawki nie były podłączone do telefonu, jej głos rozniósł się po pomieszczeniu. Karune zamarła, natomiast Yusuki rozejrzała się zaskoczona dookoła.
- Też to słyszałaś? - skierowała pytanie do Kodoku; ta kiwnęła energicznie głową.
- B-być może to ktoś na dworze tak wrzasnął - odpowiedziała szybko, zaciskając palce na etui telefonu.
- Ach, pewnie masz rację. Idę o zakład, że to tamta straszna kobieta z naprzeciwka, nikt inny nie ma tak piskliwego głosu - Hesomi wzruszyła ramionami i znowu skierowała uwagę na misce płatków, Karune natomiast wyjęła z chłodziarki dwa jogurty bananowe i zatrzasnęła drzwiczki. Yusuki przyjrzała się krytycznie kubeczkom.
- Chyba to nie jest twoje śniadanie?
- To zakąska, ciociu - uspokoiła kobietę, jednocześnie walcząc z podłączeniem słuchawek do telefonu. Hesomi westchnęła.
- Nie możesz odstawić tych kubeczków? Byłoby ci prościej.
- Po co, ciociu? Przecież lepiej jest komplikować sobie życie na różne sposoby, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę, ale cię przecież nie przekonam...rób, jak chcesz.Wolę się nie wtrącać.
- Naprawdę lubisz komplikować sobie życie? Po co? I tak jest skomplikowane - Ene zmarszczyła brwi, jednak Karune nie widziała tego, bowiem telefon wciąż miała schowane w etui.- I ja nie mam piskliwego głosu!
Kodoku skrzywiła się, gdy przez słuchawki zalała ją fala dźwiękowa. Zagryzła wargę.
- Polemizowałabym - syknęła cicho, by nie usłyszała jej Yusuki. Ene zapowietrzyła się z oburzenia.
- Ja sobie wypraszam! Nazywanie mojego anielskiego niemalże głosiku piskiem obraża mnie! Obraża!
- Błagam, nie krzycz! - zawołała Karune, zdejmując słuchawki. Uniosła wzrok i napotkała pytające spojrzenie Hesomi.
- Karune, ty aby na pewno dobrze się dziś czujesz? - zapytała z troską w głosie.- Zachowujesz się...conajmniej....dziwnie.
- T-tak! Cz-cz-czuję się wręcz fenomenalnie! - Kodoku uśmiechnęła się szeroko, starając się przy okazji nie okazywać paniki. Z rozmachem otworzyła kubeczek z jogurtem. Nagły pęd sprawił, że krople smakołyku rozprysnęły się dookoła, ochlapując w dużej mierze Karune.
- Szlag! - sapnęła, odskakując do tyłu. Zakołysała się na piętach, walcząc z grawitacją. - To nie jest mój szczęśliwy dzień.
- Masz rację - odparła opiekunka, kręcąc głową. - Wiesz, zjedz te jogurty i zasuwaj do szkoły, zanim zdążysz wysadzić cokolwiek w powietrze.
Kodoku kiwnęła sztywno głową i usiadła ostrożnie na taborecie. W szybkim tempie uporała się z zawartością kubeczków.
Z zawieszonych na szyi  słuchawek nie wydobywały się żaden dźwięk. Ene chyba się obraziła.
"Nawet nie umiem stwierdzić, czy to dobrze, że milczy...."
- Chłodno dzisiaj. Załóż bluzę, dobrze? I wychodź już, jest wpół do ósmej - kobieta wstała od stołu. Podeszła na chwilę do Karune i zmierzwiła jej włosy.
- Ciocia!- nastolatka usiłowała uchronić głowę od ręki Hesomi.
- No co? I tak masz je rozwalone w cały świat, moja interwencja niewiele im zaszkodzi.
Kodoku zeszła szybko ze stołka i ruszyła w kierunku wyjścia. Wychodząc, pomachała jeszcze ręką na do widzenia i poszła do przedpokoju. Z wieszaka zdjęła szarą bluzę, którą szybko zarzuciła sobie na plecy.
- Ene, jesteś tam? - zapytała cicho, zakładając słuchawki na uszy. Odpowiedział jej chichot.
- Owszem. Jestem. Czyżbyś się stęskniła po tych kilku minutach mojej nieobecności?
-Nie – odparła, wzdychając. – Ale twoja obecność sprawia, że nie czuję się głupio, gadając do telefonu.
Zdążyła chwycić torbę, po czym otworzyła drzwi. Wyszła na zewnątrz i wciągnęła do płuc poranne powietrze, następnie zaś skierowała się na ulicę. Mijając kolejne przecznice, z zaciekawieniem rozglądała się po twarzach śpieszących się obok niej osób. Kichnęła cicho.
- Kurczę, strasznie zimno – prychnęła pod nosem i wyjęła telefon z kabury.
- Zimno? Dziewczyno, teraz jest co najmniej 15 stopni Celsjusza. A po południu ma być już dwadzieścia – Ene spojrzała z zaskoczeniem na koleżankę. – Jak może być ci zimno?
- Mnie zawsze jest zimno, to żadna nowość. Taka rzeczywistość.
Szła właśnie obok domu nr 107, w którym kiedyś mieszkała rodzina Tateyamów (o tym dowiedziała się, słuchając krążących po szkole plotek), który teraz najprawdopodobniej stał pusty. Już parę razy kusiło ją, by tam wejść, jednak nigdy nie zdobyła się na dość odwagi, żeby to zrobić.
- Tak swoją drogą, nie zdradziłaś mi, jakie jest twoje nazwisko. Wiesz? – Ene zrobiła zamach głową i wyszczerzyła się.
- Nie pytałaś.
- Och, więc pytam teraz.
Karune wymamrotała coś pod nosem, nim w końcu powiedziała:
- Kodoku.
- Kodoku? Hah, doprawdy urocze!
- Nie kpij.
Spojrzała na zegarek. Wciąż miała jeszcze pół godziny do rozpoczęcia lekcji. Mogła gdzieś przysiąść na chwilę, może kupić jakiś sok i przypatrzeć się rzeczywistości. Szukała inspiracji na nowe opowiadanie…
Ktoś na nią wpadł. Chociaż określenie, że „wpadł”, było zbyt łagodne. Została niemalże staranowana, dostrzegła tylko mignięcie czarnej bluzy, z trudem utrzymała równowagę, natomiast telefon wyślizgnął jej się z rąk. Rzuciła się rozpaczliwie, by ratować aparat, nieosłoniętymi kolanami  uderzyła o bruk i przejechała nimi metr do przodu. Szczęśliwie złapała komórkę, nim ta zdążyła roztrzaskać się o chodnik. Dopiero wtedy dopadł ją ból.
- Cham! – zawołała za biegnącą osobą, która nawet się nie zatrzymała. Kolana bardzo ją bolały.
- Nee, Karune, co się stało? – głos Ene mieszał się z szumem wypełniającym jej głowę. – Przez chwilę wszystko zaczęło wirować, a potem usłyszałam jakiś łoskot.
- To tylko ja i moje kościste kolana, spotkanie z chodnikiem, rozumiesz – wykrztusiła przez zęby Kodoku, usiłując się podnieść, co okazało się nie być proste. Jakaś młoda dziewczyna przystanęła obok niej i pomogła jej wstać.
- Dź-dziękuję – sapnęła, kiedy stanęła już na obu nogach. Jej łydki trzęsły się, czuła, jakby zamiast rzepki i stawu miała watę. Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie ma sprawy – odparła. – Widziałam, jak tamten chłopak w ciebie wbiegł.
- No cudnie – wymamrotała, unikając wzroku tamtej.  – J-jeszcze raz ci dziękuję, że mi pomogłaś…
Obca nastolatka kiwnęła głową i ruszyła w swoją stronę, natomiast Karune próbowała ujść kilka kroków. Miała kłopoty z uniesieniem nóg, mogła co najwyżej niezdarnie sunąć naprzód. Wiedziała, że daleko tak nie dojdzie. Na szczęście w pobliżu był przystanek autobusowy, obsługujący linię, która mogła zawieźć ją do szkoły. Właśnie przyjechał.
- Ma panienka na bilet? – kierowca obdarzył nastolatkę enigmatycznym spojrzeniem. Kodoku zaczęła przeszukiwać kieszenie, gdzie prócz dwóch papierków po landrynkach, gumki do włosów i szklanego paciorka znalazła kwotę w sam raz wystarczającą na zakup biletu.
- P-proszę – podała pieniądze mężczyźnie; odebrała bilet i zaczęła szukać wolnego miejsca. Jak na złość, niemal każdy metr kwadratowy był zajęty i przez pięć minut jazdy Karune cały czas musiała kurczowo trzymać się rur i uchwytów. W końcu znalazła się pod szkołą, jeszcze bardziej obolała i słaniająca się na nogach. Po kolejnych ośmiu minutach doczłapała się do swojej klasy.
- Panno Kodoku, jest pani znacznie wcześniej niż zwykle… Czy coś się stało? – nauczyciel, zajęty sprawdzaniem klasówek, spojrzał z zaskoczeniem na uczennicę. – Ledwo trzyma się pani na nogach. Może niech pani odwiedzi pielęgniarkę?
Skinęła tylko w odpowiedzi głową, torbę zostawiła pod drzwiami i ruszyła do gabinetu lekarskiego. Zapukała dwukrotnie do drzwi, raz długo, raz krótko.
- Wejdź, Karune – odpowiedział jej zmęczony, kobiecy głos.
Pchnęła drewniane drzwi i wsunęła się cicho do środka. Siedząca za biurkiem pielęgniarka westchnęła cicho.
- Nie było cię całe trzy dni, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jesteś chora. Siadaj.
Dłonią wskazała białą kozetkę. Karune posłusznie zajęła miejsce.
- Co tym razem?
Bez słowa Kodoku pokazała kolana.
-Upadłam na mieście, teraz mi zesztywniały…
- Hmm… - kobieta przyjrzała się rozdarciom. – Raczej nic poważniejszego od siniaków i zdartej skóry ci nie grozi. Za kilka godzin prawdopodobnie minie też sztywność. Ale i tak obandażuję, bo z tobą…
- Wiem, dziękuję.

Pozostała część dnia w szkole minęła bez większych rewelacji. Jedyną rzeczą, która dziwiła Karune, było zachowanie Kisagariego. Chłopak co jakiś czas posyłał w jej stronę dość złośliwy uśmiech. Nie rozumiała, dlaczego lub po co.
„ Zresztą…! Co ja się przejmuję tym kretynem!” – zrugała samą siebie w myślach, zmierzając do domu. – „Ma jakieś zaburzenia ze sobą, a ja usilnie staram się ułożyć do tego jakąś teorię… Ciotkę ucieszyłoby to jak nic.”
Wybrała okrężną drogę, by rozruszać zastałe od całodziennego siedzenia stawy. Kolana przestały już tak bardzo boleć, mogła normalnie chodzić. Spojrzała na bandaże i roześmiała się.
- Co cię tak bawi? – rzuciła Ene. Przez większość dnia nie odzywała się z Kodoku i wydawała się lekko przygnębiona. Karune wskazała na nogi.
- No… bandaże. Chyba dalej nie rozumiem – westchnęła cybernastolatka.
- Ja też nie – parsknęła Kodoku. – Ale i tak mnie to bawi.
Śmiały się już razem przez dobre kilka minut. W międzyczasie Karune znalazła się przed starym domem Tateyamów. Zatrzymała się, coś jej nie pasowało. Przez długi moment usiłowała zrozumieć, co jest według niej nie tak. Aż zrozumiała.
Okno było otwarte, a ze środka dochodziła czyjaś rozmowa.
- Nee, czemu się zatrzymałaś? – Ene przyjrzała się jej zdziwiona.
- Ten dom powinien być pusty – wymamrotała dziewczyna pod nosem, całkiem ignorując wypowiedź koleżanki. Tknięta dziwnym impulsem, przeszła przez płot i podeszła do okna. Było umieszczone dość nisko i nie miała kłopotu, by przez nie przejść.
- Um, halo? Ziemia do Karune! Co robisz?
Z zawieszonych na szyi słuchawek wciąż sączył się głos cybernetycznej dziewczyny. Kodoku w dalszym ciągu nie odpowiadała jej, zajęta rozglądaniem się po miejscu, w którym się znalazła.
„ To kuchnia” – pomyślała przelotnie.
Pomieszczenie wyglądało na zadbane, każda rzecz leżała tam, gdzie powinna. Niczego nie pokrywał kurz.
„To raczej nie jest opuszczony dom” – przemknęło jej w głowie. Tymczasem zaczęła chciwie łowić słowa, dochodzące zza wyjścia z pomieszczenia. Zaczaiła się za framugą i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz.
- Ja tego kretyna ukatrupię – piekliła się postać siedząca na kanapie, z nogami opartymi o czarny fotel. Osoba ta, mimo przebywania w środku domu, na głowie miała kaptur swojej fioletowej bluzy, co wydawało się Kodoku trochę dziwne, choć sama często tak robiła.
- Co tym razem zrobił? – zainteresował się chłopak, siedzący na stole. Po momencie Karune poznała go – to Seto, pomógł jej trafić do optyka.
- A o którym teraz mówimy? Bo ja mam na myśli Kisagariego – odparła postać, poprawiając kaptur. – Zdajesz sobie sprawę, że ten idiota wysłał gdzieś w świat Ene?
Na dźwięk dwóch znajomych nazwisk Karune wytężyła słuch jeszcze bardziej.
- Ene? Wysłał? Gdzie?
- Żebym ja to wiedziała! – prychnęła ubrana na fioletowo osoba. – Niestety, ten milczy jak grób.
„Chwila. Ene przysłał jakiś Kisagari… Czyżby chodziło o…?”
Nagle ubrany w zielony kombinezon chłopak podniósł się ze stołu.
- Seto, co jest?
Chłopak odwrócił się ku przejściu do kuchni. Karune skuliła się w sobie. Oczy nastolatka były czerwone.
- Mamy… gościa.

1 komentarz:

  1. No, no, no... To się wzięło porobiło xD Ale gdzie jest Kano?! ;_;

    OdpowiedzUsuń