niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 11. "Gniewne oczy zemsty"

Odkąd ja i moi przyjaciele posiedliśmy zdolności oczu, często stykaliśmy się z wyzwiskiem "potwory". Potwory to wynaturzenia, kreatury niemające prawa normalnie żyć. Potwory krzywdzą, by zaspokoić żadzę mordu, krwi. Potwory zazwyczaj mają olbrzymie kły, haczykowate pazury i przekrwione ślepia, czają się pod łóżkami i w ciemnych kątach, czasami przesiadują także w szafach.
W sercu i w umyśle każdego człowieka znajduje się przynajmniej jeden potwór.
To on namawia do złego, on podszeptuje kąśliwe słowa, on wymierza silniejsze lub słabsze ciosy kończynami gospodarza, on śmieje się tubalnie z cudzej krzywdy.
Potwór to integralna część każdego, nad którą można zapanować, chociaż czasem to trudne. On lubi wymykać się, zrzuca więzy, okowy, kiełzła. Jeśli weźmie górę, dochodzi często do zdarzeń katastroficznych.
Nawet jeśli kontrolę traci się, by bronić ważnej sprawy.

Kończyłam dziś lekcje najpóźniej spośród naszej czwórki. Jesień już na dobre panowała pogodą, zdążyła zrzucić złote szatki i pokazywała się teraz z deszczowej strony. Ciężkie krople uderzały o ziemię, zmiękczając ją i czyniąc potencjalną pułapką dla słabo zawiązanych butów, wtapiały się w luźne pasma włosów i staczały po policzkach zupełnie jak łzy.
Podskakiwałam i wirowałam między strugami deszczu, nucąc coś pod nosem i rozpryskując wodę z kałuż. Nawet nie pamiętam, co wprawiło mnie w tak radosny nastrój, jednak poddałam się temu.
Dzieciaki z klasy biegiem wracały do "domu", chcąc uniknąć znacznego zmoczenia, sama przestrzeń dookoła mnie dość szybko opustoszała. Otoczona szumem spadających kropel, niespiesznie brnęłam naprzód...
Wyrostek ubrany w jaskrawopomarańczową kurtkę potrącił mnie w biegu, zachwiałam się i upadłam prosto w małe bajorko. Pisnęłam, kiedy zimna woda zlepiła moje ubrania ze skórą. Szczeniak nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko mknął dalej.
- Idioto! Wracaj tu! - błyskawicznie zerwałam się i ruszyłam za winnym, nie myśląc nawet o oczekiwaniach po ewentualnym schwytaniu go. Przecież nie przeprosiłby, a ja nie wymierzyłabym ciosu. Mimo to biegłam dalej, dla samej zasady. Kierowaliśmy się w stronę sierocińca.
Chłopiec nie wpadł do budynku, lecz gwałtownie skręcił w lewo, jakby kierując się na plac zabaw. Ledwo uniknęłam kolejnego upadku w błoto, gdy to sama musiałam skręcić. Mimo wszystko nie zarzuciłam pościgu.
Goniony wskoczył do dużego "sera", metalowego prostopadłościanu w wyciętymi dziurami. Wiedziona intuicją, nie wpadłam tam za nim, lecz przysiadłam na mokrym piasku, niecały metr od kryjówki. Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że głośno dyszę, serce trzepocze wyczerpane w piersi, natomiast mięśnie protestują przeciw jakimkolwiek dalszym ruchom.
Przycisnęłam dłoń mocno do mostka. To w niczym nie pomagało, ale przyjemnie było czuć rytm wybijany przez serce.
W "serze" w tym samym czasie zapanowało poruszenie. Wyraźnie słyszałam, jak ktoś w środku się przepycha, szamocze, zdawało mi się nawet, że jeden z rezydentów jęczy cicho i klnie na towarzysza, który zbyt mocno wepchnął go na ścianę. Jedno z dzieci twardo przywołało resztę do porządku.
Nie miałam problemu z rozpoznaniem władczego głosu Hiroshiego.
- Wszyscy się ogarnęli? Mam nadzieję - miał na tyle donośny głos, potęgowany przez podziurawioną blachę, iż słyszałam go nawet bez specjalnego wytężania słuchu. - Zaraz przylezie. Takamura, masz je?
- No ba - odpowiedziało mu burknięcie, przy akompaniamencie rozsuwanego zamka błyskawicznego. - Czemu akurat czerwona...?
- Bo to kolor idealny na tę okazję - nie miałam bladego pojęcia, co ten śmieć miał na myśli. Zaakcentowanie słowa 'idealny' akurat przy barwie czerwieni...? Miałam złe przeczucia, serce miast uspokoić się, jeszcze bardziej przyspieszyło. Przemakałam, trwając na nieustannym deszczu, jednocześnie nadal zajęta podsłuchiwaniem.
- Przecież może poleźć do śmietników, wiecie, tam gdzie lęgną się koty...
- Dlatego najpierw czekamy tutaj... - Hiroshi zaczerpnął dużo powietrza, wręcz widziałam, jak drażni go konieczność tłumaczenia się, i to przed bandą imbecyli. - Stąd jest łatwiej dostać się do śmietniska. Swoją drogą, ciekawe, że jakoś nie czują lęku przed tym miejscem, biorąc pod uwagę, że płonęło jasno.
- Odpady ciągnie do swojego środowiska - ktoś zażartował, wzbudzając rechotliwy, obrzydliwy śmiech reszty. Zadrżałam.
Niby przeczuwałam, o kim mogą mówić, z drugiej zaś strony to wydawało mi się kompletnie nierealne, mój umysł nie przyjmował tego do wiadomości. Czerwony. Śmieci. Śmietniki, czyli Koci Kąt. Oczekiwanie. Miałam wszystkie puzzle, lecz za nic nie potrafiłam ich poskładać, coś mi to uniemożliwiało.
Mokry piasek zachrzęścił pod czyimiś stopami. W nagłym przypływie paniki schroniłam się w wylocie zjeżdżalni-rury, by nikt nie odkrył, że podsłuchiwalam Hiroshiego oraz jego bandę, zwłaszcza, że nadejść mógł któryś z jego kumpli. Z zębami zaciśniętymi na paznokciach lewej dłoni czekałam.
Nie dostrzegłam żadnej sylwetki, jednak usłyszałam, jak ktoś siada na huśtawce - zajęczała konstrukcja, brzęknęły łańcuchy podtrzymujące siedzisko nad ziemią. Niepewnie wyjrzałam. Ani śladu człowieka. Zachłysnęłam się powietrzem.
- Tsu...!
- Teraz! - z "sera" wypadło czterech chłopców, każdy zaciskał palce na pojemniczkach z farbami plakatowymi. Niczym odbezpieczonymi granatami, ciskali oni w kierunku huśtawki poruszanej przez niewidoczną dla oczu Kido - niewidoczną do czasu. Kiedy pierwszy otwarty walec uderzył w nią, zmaterializowała się w całości. Po przemoczonych włosach, poczerwieniałych od łez policzkach spływały wąskie strużki karmazynowej cieczy, nadające mojej przyjaciółce upiornego wyglądu bohaterki horroru. W jej roziskrzonych oczach czaiło się przerażenie; to ono wprawiło ją w rodzaju stuporu, przez który nie mogła się ruszyć i przez który dwa kolejne plastikowe słoiczki uderzyły w nią, brudząc płaszcz i spódniczkę.
- Przestańcie, wy gnoje! - zawyłam i wyskoczyłam z kryjówki. Jednym susem wpadłam na roześmianego szczyla, wywracając go i okładając pięściami na oślep. Ten w odwecie uderzył mnie z otwartej dłoni w policzek, odgłos plaśnięcia poniósł się echem. Nie zwróciłam uwagi na tę jawną zniewagę, odepchnęłam się, przy okazji wymierzając mu kopniaka, by w końcu znaleźć się obok Tsubomi. Objęłam ją mocno, zasłaniając tym samym przed ostrzałem. Kolejne pociski farby trafiły w moje plecy i ucho.
- Kido! Karune!
Chłopięcy głos wołający nasze imiona zmroził mi krew w żyłach. Nie. Nie on. Nie on.
- Hej, patrzcie, zaryczana ciota chce być bohaterem! - Hiroshi odwrócił się ku nacierającemu Kousuke z paskudnym śmiechem, rozlanym na gębie. On jako jedyny nie cisnął jeszcze farbą. Piwnooki zdawał się nie zwracać uwagi na czerwoną ciecz, która z chlupotem przelewała się w plastikowym pudełeczku, trzymanym przez oprawcę, zamiast tego stanął w hardej pozie i krzyknął:
- Dziewczyn nie wolno krzywdzić! Jeśli chcesz się wyżyć, to proszę, tu jestem!
- To propozycja? Chętnie z niej skorzystam! - Hiroshi rzucił się na Seto, który ledwo uniknął stratowania, odsuwając się w bok. Wierni poplecznicy tej gnidy odstąpili od nas, zbyt zainteresowała ich walka szefa z wychudzonym dzieciakiem. Wynik był z góry przesądzony, zatem dlaczego wlepiali swoje wyłupiaste oczy w to marne przedstawienie?!
- Kousuke! Uciekaj! Uciekaj, idioto! - krzyknęłam, nie wypuszczając Tsubomi z objęć. Dwa przerażone rytmy serc nałożyły się na siebie, tworząc dysonans. Obie drżałyśmy, obie nie byłyśmy w stanie drgnąć choćby w kierunku walczącego przyjaciela.
Dlaczego mnie nie posłuchał...?
Kou nie mógł ciągle stosować uników. Męczył się, znacznie szybciej niż Hiroshi; ten zdawał się w ogóle nie tracić sił, kiedy usiłował zaatakować odskakującego Seto. W pewnym momencie mój współlokator, cofając się, stracił równowagę na jakimś kamieniu i upadł na ubity, mokry piach. Tatsuki tylko na to czekał. Jednym susem wylądował obok przestraszonego chłopca, zaś pięść uderzyła z całej siły w policzek. Ponownie wrzasnęłam, nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Biedny, biedny głupcze - Hiroshi spokojnie wymierzał ciosy, przed którymi Seto nie potrafił się dostatecznie osłonić. Nie potrafiłam uwierzyć w to, jak bardzo opanowany był ten śmieć. Jak bez cienia wyrzutów sumienia okłada bezbronnego chłopca. - Oto kara za chęć bycia boha...
Nie zdołał dokończyć, bowiem na horyzoncie zamajaczyły sylwetki innych dzieci. To wszystko, to, że nagle zniknęli kumple Tatsukiego, to, że on sam zdawał się zdematerializować, trwało nie dłużej niż kilkanaście sekund. Nagle zostaliśmy w trójkę, ubabrani piachem i farbą, przestraszeni, zapłakani. Puściłam Kido, by pomóc rannemu Kousuke wstać.
- Mó-mó-mówiłam, że-żebyś ucie-eeee-kał...! - pragnęłam nim potrząsnąć, najlepiej brutalnie. Co on sobie myślał?! Że da radę w pojedynkę przeciwwstawić się brutalowi?! Przetarłam mokre policzki, brudząc je jeszcze bardziej farbą. - Musimy się stąd zbierać.
Jedną dłoń zaciskałam wokół nadgarstka Seto, drugą usiłowałam chwycić Kido. Odsunęła się i spojrzała na mnie gniewnie.
- Jesteś niewiarygodnie ślepa - wycedziła i pobiegła do sierocińca, znikając po drodze. Nie mogliśmy dłużej stać na deszczu, nagle jakby silniejszym, zatem pociągnęłam Kou w kierunku, w którym oddaliła się nasza przyjaciółka.

- Nie miałaś wiedzieć - Shuuya odwrócił wzrok, niepotrzebnie; żadnej z jego masek nie dało się przecież przejrzeć. Nie mogłam mieć pewności, czy naprawdę mu wstyd.
- Nie miałam? Czemu? No czemu...! - zerwałabym się z okupowanego kawałka podłogi, by dać upust nagromadzonym emocjom, jednak trzymałam na brzuchu Kota, nie mogłam mu tego zrobić. - Podaj mi jeden logiczny argument, to może się nie wścieknę...
- Na to już za późno, jak widzę...
- Czy ty jesteś tym może zszokowany?! Jak długo mnie okłamywaliście?
- Długo, to fakt... - Shuuya usiłował usiąść obok mnie, jednak moje przykre, pełne wyrzutu spojrzenie zmusiło go do trwania w pozycji stojącej. - Wiedzieliśmy, że tak będzie lepiej...
- Dla kogo?! Dla kogo niby lepiej? Dla mnie? Dla was?
- Dla... Każdego... Wszyscy mamy swoje problemy, prawda...?
Zaczęłam ciężej oddychać, zdawało mi się, że w ciągu następnych kilku sekund rozpadnę się na kawałki, rozsadzona emocjami. Przycisnęłam do siebie Kota, jakby był mi ostatnią deską ratunku.
- Od kiedy...?
- Pamiętasz... Próbę oswojenia Kido z mocą...? - skinęłam w odpowiedzi głową, moje serce zamarło. Shuuya unikał mojego wzroku. - No... Znaleźli ją... Jak ćwiczyła. Obrzucili mnóstwem śniegu, ktoś wymierzył jej kopniaka. Nazwali duchem i takie tam...
Takie tam. Pod moim egoistycznym nosem rozgrywała się tak wielka tragedia, której nie dostrzegłam. Której nie zapobiegłam. - Jesteśmy przyjaciółmi... Przyjaciółmi, Shuuya... To znaczy... Że jeśli coś jest nie tak, mówimy o tym... I wspólnie rozwiązujemy... Czyż nie...? - wczepiłam się palcami we włosy, splątane wcześniej przez wiatr. - Ustaliliście to...?
- Co ty... Nie, po prostu... Tak wyszło, że żadne się nie odzywało na ten temat... Zmowa milczenia, rozumiesz...
- No właśnie nie! - krzyknęłam, w końcu zrywając się, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. - Nie rozumiem! Ani razu nie wspomnieliście, że ten śmieć Hiroshi was atakuje - przeze mnie!
- Także nie mówiłaś, że masz z nim jakiekolwiek problemy, zatem skąd mogliśmy wiedzieć, że "przez ciebie" jesteśmy czyimkolwiek celem?! Formą zemsty? - Shuuya, chociaż starał się wyglądać na zagniewanego, patrzył na mnie smutno, jakby moje zatajanie prawdy go zraniło. Cofnęłam się o krok, uświadomiwszy sobie, że prawdopodobnie jego to naprawdę bolało. Drżącym od powstrzymywanych łez głosem wycedziłam:
- Jak widać, nie ufamy sobie na tyle... By dzielić się swoim cierpieniem. Chyba nie jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, co?
Tym razem to Kano wycofał się o dwa kroki.
- N-nie...?
- Nie wiem! Nie tak chyba to powinno wyglądać, iż taimy przed sobą ważne sprawy! - łzy spływały mi po policzkach. Czułam, jakby ktoś złośliwy złożył mi na barki wielki ciężar i kazał go nosić, aż nie padnę wyczerpana. - Czemu mi nie ufacie? Czemu nie ufamy sobie nawzajem, skoro mamy wyłącznie siebie?!
Wyminęłam blondyna i wpadłam jak burza do pokoju. Kousuke, siedzący na swoim łóżku, gwałtownie się zerwał, stanął niemalże na baczność. Na chudych policzkach powoli odrysowywały się cienie sińców, zapewne identyczne do tych na nadgarstkach, ramionach, nogach. Patrzył błagalnie, przepraszająco. Przegryzłam wargę. Chłopiec nieznoszący kłamstw - skłamał. Paradoks. Paradoks, który powinien wydrzeć mi możliwość ponownego zaufania.
Nie widziałam Tsubomi, jednak wiedziałam, iż także tu jest, a ukrywa się mocą.
Jedyni bliscy mi ludzie. Nie miałam nikogo poza nimi. Żyliśmy obok siebie trzeci rok, ale tak naprawdę nadal byliśmy sobie obcy. Takie odnosiłam wrażenie.
- Mam was wszystkich dosyć! Udanego cierpienia w milczeniu! - zawołałam, siląc się na złośliwy ton, jednak okrutny ból pod mostkiem nie pozwolił mi na to, całość zabrzmiała dość żałośnie. Wdrapałam się na swoje łóżko, otuliłam kołdrą, zaś głowę osłoniłam poduszką, by nie słyszeć niczyjego szlochu. By nikt nie słyszał mojego płaczu.

Ocknęłam się bardzo wcześnie. Za oknem było jeszcze ciemno, kiedy po cichu zeszłam z antresoli i zamknęłam się w łazience.
Po skłębionym żalu nie pozostał choćby ślad, czułam wewnętrzną pustkę i wszystko było mi obojętne. Skulona pod drzwiami pozwoliłam myślom na swobodne dryfowanie, nie uczepiłam się czegokolwiek, zatem zdawało mi się, iż unoszę się na nieco wzburzonym oceanie. Czułam nawet, jak fale przerzucają mnie między sobą.
Rzeczywistość otaczająca mnie była rozmazana, jej kontury oblewały mnie. Poza tym panowała znienawidzona cisza.
Moja stara, znienawidzona towarzyszka w końcu mnie odnalazła.
Zaczęłam się zastanawiać, jak to wszystko mogło się stać. Dlaczego nasza czwórka nie mogła mieć choćby umiarkowanie spokojnego życia. Myślałam nad tym dość intensywnie, a jedyną odpowiedzią wydawało mi się nazwisko - Tatsuki Hiroshi.
Oskarżał nas bodajże najgłośniej. Zwyzywał od potworów, chociaż naprawdę to on nim był.
Nagle poczułam się, jakby ktoś podpalił moje wnętrzności. Oślepił mnie gniew, pierwotny, zwierzęcy, zaś usta wypełnił posmak żółci i kwasu. Sądziłam, że zwymiotuję, dlatego pędem dopadłam muszli toaletowej. Złapałam się jej oburącz.
Gorzko-kwaśna fala raz po raz przetaczała się przez moje zmarnowane wnętrze. Jednocześnie w głowie pojawiały się migawki wspomnień, oszałamiające mnie i wywołujące zawroty.
Stos karteczek. Smród topiącego się plastiku. Maleńki grób. Ukradkowe łzy. Fałszywe zapewnienia "Wszystko w porządku". Farba przypominająca krew. Kolor naszych oczu.
"Jeśli ma cię za potwora, pokaż mu, jak bliski jest racji."
Oderwałam się od wpatrywania w kostkę toaletową, zaskoczona sugestią Ru.
"Pragniesz zemsty?"
Chyba jak niczego innego. Chcę... - zastanowiłam się, usiłowałam dobrać odpowiednie słowa. - Chcę, by cierpiał. By musiał poczuć to, co my, pragnę zadać mu krzywdę...!
"Zatem na co czekasz? Odpłać mu. Skorzystaj z tego, kim jesteś. Broń się tym, co dostałaś."
Jakiś fragment mnie nie uznał tego za rozsądne. Od trzech lat usiłowaliśmy wszak pokazać, że jesteśmy niegroźni. Czy jeśli dopuszczę do siebie "demona", skończy się to dobrze?
Może wtedy nikt więcej nie odważy się nas skrzywdzić.
Podeszłam do umywalki, odkręciłam wodę. Zimny strumień spłukał z moich dłoni resztkę ciepła. Wyobraziłam sobie, że opłukuję się z człowieczeństwa, zmywam słabość. Udawałam, że odpada skóra, odsłaniająca rogowe łuski o zabarwieniu karmazynowym. Paznokcie stały się zakrzywionymi pazurami, gotowymi do rozrywania. Uśmiechnęłam się do odbicia. Wargi nie ukrywały już ostrych kłów. Rubinowe oczy lustrzanej mnie błyszczały okrutną determinacją.
"Pokaż im upragnionego potwora."

Zakradłam się na świetlicę, z której wypożyczyłam skakankę. Zbliżała się dziesiąta, na podwórku zgromadziło się sporo dzieci. Zachichotałam. Doskonale, publika! Im więcej osób to zobaczy, tym lepiej.
Dostojnym, pewnym krokiem przemierzałam korytarze, nie niepokojona przez żadnego wychowawcę. Nie wyobraziłam sobie, że mnie nie zauważają, to byłoby za proste. Jedyne, co zrobiłam, to spuściłam wzrok, by nikogo nie zainteresował odcień tęczówek.
Opuściłam duszne wnętrze sierocińca, łapczywie połknęłam rześkie powietrze. Popatrzyłam chwilę w niebo. Szare, zasnute chmurami. Jak wczoraj. Zaciekawiło mnie, czy spadnie deszcz.
Poprawiłam okulary, usiłowałam odnaleźć swoją ofiarę, niestety, w morzu głów nie było to zadanie proste. Uznałam, że muszę spróbować czegoś innego. Żwawo ruszyłam na plac zabaw, zatrzymałam się na samym jego brzegu i zawołałam donośnie:
- Tatsuki! Jesteś tutaj?
Mój głos jest na tyle mocny, że przebił się przez ogólny gwar. Stojące najbliżej mnie dzieci spojrzały, kto tak krzyczał, dostrzegłszy skrzywioną mnie, natychmiast zamilkły.
To było niczym efekt domina. Po kolei milkły wszystkie grupki, rozstępowały się, jakby czując, że coś się święci. W końcu zobaczyłam go, otoczonego jak zawsze kolegami. Zacisnęłam pięści, gdy niechętnie odwrócił się twarzą w moją stronę.
- Czego chcesz, Kodoku? Za mało cię boli? Przyszłaś po więcej? - odkrzyknął, nie ruszając się z miejsca. Zdawał się nie dostrzegać barwy oczu. Zrobiłam krok w jego kierunku.
- Przyszłam cię ukarać, Tatsuki! - skakankę trzymałam za plecami, zwiniętą. Dotyk sznurka utrzymywał mnie w stanie trzeźwości i przypominał, że nie wolno mi stchórzyć. - Przyszłam wymierzyć sprawiedliwość!
Roześmiał się, obrzydliwie świdrujący dźwięk wrył mi się w uszy. Musiałam się skrzywić.
- A ty co, mahou shoujo? Sailor Moon? Karać mnie? Za co? - zrobił jakąś głupią minę, nadal nie zdawał sobie sprawy, że drażni się z bestią. To natomiast uświadomili sobie jego przyjaciele. Zauważyli mój wzrok, mój uśmiech. Ostrożnie wycofali się.
- Za skrzywdzenie mnie i moich przyjaciół - głos, stabilny determinacją, niósł się po cichym placu. Byłam może dwa, trzy metry przed nim, kiedy nareszcie zwrócił uwagę na moje oczy. Z satysfakcją stwierdziłam, że nieco pobladł. - Zapłacisz mi za to.
- Za to, że pokazałem potworom, gdzie jest ich...
Nie pozwoliłam mu dokończyć. Zaszarżowałam, wpadłam na niego. Swoim ciężarem pozbawiłam go równowagi. Padł u moich stóp. Zaśmiałam się.
- Potwory. Potwory. To o nas stale powtarzacie! - przycisnęłam Hiroshiego do ziemi, postawiwszy mu na brzuchu stopę. Nie mogłam pozwolić, by wstał. Rozwinęłam skakankę i zamachnęłam się nią. Suchy trzask sprawił, iż dzieci, otaczające nas kołem, cofnęły się lękliwie. - Potwory! Tym dla was jesteśmy! Traktowaliście nas jak potwory! Zatem proszę! Stałam się nim!
Wbiłam wzrok w Tatsukiego. Z lubością chłonęłam pierwszy raz widziane na jego twarzy przerażenie. Syciłam się tym widokiem, a jednocześnie było mi mało jego poniżenia i strachu.
- Tak wygląda potwór! - oskarżycielsko wycelowałam w chłopca palcem jednej dłoni, drugą nadal dzierżyłam skakankę. - Ukrywa się pod ludzką maską, by bez problemu atakować! Nie mający celów wyższych od zwykłego gnębienia!
- Zawołajcie wychowawców! - pisnęła jakaś dziewczynka. W odpowiedzi użyłam zdolności, by zatrząść stojącą w pobliżu huśtawką. Drobny ruch ziemi wywołał zgrzyt przyprawiający o gęsią skórkę, sama konstrukcja wydawała się chwiać. Ktoś krzyknął przerażony.
- Wychowawcy? Nie ważcie się! Hipokryci! Czemu nie wołaliście ich wcześniej?! Kiedy ten oto odrażający śmieć powoli niszczył moich przyjaciół, kiedy podpalił śmietniki, zabijając przy tym kota, kiedy upokarzał nas na każdym kroku?! - brzmiałam przerażająco, jakby orzez moje usta przemawiał prawdziwy demon zemsty. - Zawołajcie jakiegokolwiek dorosłego, a wszyscy pożałujecie!
Mocą sprawiłam, że każdy dorosły nagle musiał znaleźć się na walnym zebraniu, w końcu dyrektorzy często ogłaszają nagłe zgromadzenia, prawda? Nikt nie mógł mi przeszkodzić.
Docisnęłam Tatsukiego mocniej do ziemi, na co ten zajęczał przeciągle.
- Puszczaj, wiedźmooo...
- Puszczę, kiedy uznam, że odkupiłeś swoje winy - wysyczałam, unosząc wysoko skakankę. - A to zajmie ci nieco czasu!
Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Osiem. Dwanaście. Okładałam go zabawką niczym biczem, wykrzykując, jak bardzo go nienawidzę. Wywrzaskiwałam listę jego przewinień.
- Każdy dzień! Każdy! Zmieniałeś w piekło! Żałuj! Cierp! - w końcu straciłam wszystkie siły. Dysząc, orzuciłam skakankę w bok i przyjrzałam się dziełu zniszczenia. Ciało chłopaka zdobiły długie, czerwone pręgi, żadna z nich jednak nie roniła krwi. Dzieciak kulił się, głowę miał zasłoniętą rękoma. Szeptał coś gniewnie, jednak zbyt bał się powiedzieć to na głos. Pochwyciłam go za koszulkę i pociągnęłam w górę. Chciałam spojrzeć mu w oczy.
- To wciąż za mało - wycedziłam. Szarpał się, by uwolnić się z mojego chwytu, jednak nie pozwoliłam mu na to. - Zatem nakładam na ciebie przekleństwo.
Zerwał się wiatr, pochwycone przez niego wysuszone liście miotały się między zastraszonym tłumem. Czułam, że moje oczy uzyskują wkrótce swój naturalny piwny odcień, musiałam szybko to zakończyć.
- Słuchaj teraz uważnie, Tatsuki! Kpiłeś z czerwieni oczu, zatem wkrótce sam poznasz ich ciężar! Poznasz cierpienie zespolone z barwą karmazynu, poznasz samotność, którą niesie ze sobą ten kolor! Zostaniesz "potworem", dla którego nigdzie nie ma miejsca! Zostaniesz znienawidzonym i odrzuconym zwyrodnieniem!
Puściłam go i mocno odepchnęłam, ponownie wylądował na ziemi. Patrzył na mnie nienawistnie, jednak za bardzo bał się, że ponownie go zaatakuję. Obróciłam się do zebranego tłumu.
- Jeśli jeszcze raz ktoś spróbuje zranić dzieci z pokoju 107, może być pewien, że dopadnę go i zemszczę się! Macie odwagę nas zaczepiać, zatem macie siłę, by znieść konsekwencje! Rozumiemy się? I ani słowa o tym, co tu zaszło!
Odmaszerowałam z placu zabaw, odprowadzona lękliwymi spojrzeniami. Wygrałam. Odniosłam zwycięstwo.
Jakim kosztem?
Gdy znalazłam się dostatecznie daleko od wszystkich, puściłam się biegiem do budynku. Bez chwili przerwy pokonywałam piętra, aż dotarłam do drzwi prowadzących na dach. Oparłam się o nie plecami, powoli zsunęłam i zaczęłam płakać.
Nie rozumiałam natłoku emocji oraz myśli, kłębiących się we mnie. Tryumf przeciw załamaniu. Śmiech podszyty histerią. Histeria przesycona satysfakcją. Nic się nie zgadzało. Wszystko poszło nie tak, jak powinno.
Odkryłam, że w głębi mojego jestestwa czai się prawdziwa, okrutna maszkara. Karając Hiroshiego, zabiłam swoją niewinność, stałam się czymś, co napawało mnie lękiem. Jaka byłam naprawdę? Czy miałam prawo zrobić to, co zrobiłam, w imię ochrony bliskich mi osób? Do czego byłabym skłonna posunąć się, byleby ratować kochanych ludzi? Czy to wszystko czyniło mnie prawdziwie złą?
- Karune?
Głos Shuuyi wyrwał mnie z otępienia. Rozejrzałam się nieprzytomnie dookoła, szukając postaci przyjaciela. Za oknem zmierzchało, zaś mój żołądek skręcał się. Nie jadłam cały dzień.
- Karune, tutaj jestem - w ciemności widziałam jedynie zarys sylwetki blondyna, czułam, że położył mi na ramieniu rękę. Pospiesznie przetarłam oczy.
- Która godzina? - wychrypiałam, zaskoczona brzmieniem głosu. On nie mógł należeć do mnie. On... Brzmiał jak dobywający się z gardła...
- Zaraz będzie po kolacji... Czemu zniknęłaś? Martwiliśmy się.
Wzruszyłam ramionami, zapominając, iż zapewne niczego nie widział, podobnie jak ja.
- Musiałam przemyśleć dużo spraw - odetchnęłam, chwiejnie wstając. - Przepraszam.
- Nie szkodzi... Wiesz... Chciałem porozmawiać... - Shuu zdawał się lepiej niż ja orientować w ciemności, zatem ostrożnie prowadził mnie naprzód. Byłam mu niewyobrażalnie wdzięczna. Za wszystko.
- Tak?
- Może... Może masz trochę racji... Z tym, co mówiłaś wczoraj... Uwaga, bo teraz schody... - chłopiec złapał mnie za rękę. - Z tym... Że jesteśmy przyjaciółmi i powinniśmy mówić sobie... Jak coś się dzieje...
- Uhum...
- Nie chciałem, żebyś była zła. To nie w porządku, że musiałaś się martwić...
- N-no nieco... - westchnęłam, stopą szukając kolejnego stopnia. Nie znalazłam żadnego, bowiem byliśmy na półpiętrze. Skręciliśmy. - Ale... Nie gniewam się. Rozumiem. Każdy... Musi mieć sekrety. To nie wpływa na zaufanie, to tylko podstawowe prawo.
- Dzięki...
Wyczułam, że coś jest nie tak. Podskórnie wiedziałam o tym. Jego głos nie brzmiał tak swobodnie jak powinien. Zaniepokoiłam się.
- Shuuya. Co się stało...?
Dotarliśmy na dół, gdzie paliło się już światło. Blondyn spojrzał na mnie poważnie.
- Zabierają Kido. Znaczy, ktoś chce ją adoptować.
Zachłysnęłam się powietrzem. Nie byłam w stanie w to uwierzyć, to... Brzmiało tak nierealnie. Rzadko kto decydował się na przygarnięcie obcego dziecka, obcej krwi. Zachwiałam się, ale to nie musiało wynikać z szoku, lecz głodu.
- Kiedy...
- Jakoś... Przed godziną. Wygarnęła to w kłótni... Znika za tydzień.
Przełknęłam głośno ślinę.
- To... Sama nie wiem co powiedzieć. Z jednej strony... Będę tęsknić... Zaś z drugiej... Pogratulowałabym jej. Ma szczęście...
- Tsaa... Hehe. Przynajmniej nie będzie się wykłócać o bzdury, no nie?
- Hę? Ej, to było okropne!
Szliśmy na stołówkę, gdy zza rogu wyłoniło się jakieś dziecko. Zobaczywszy nas, pobladło, skurczyło się i przyspieszyło. Shuu obserwował reakcję współwychowanka ze zdumieniem.
- Właśnie, słuchaj... Coś się wydarzyło. Wszyscy omijają nas jakoś tak bardziej niż wcześniej, ale robią to... Z takim lękiem... Nikt dzisiaj nie wyśmiewał się z Kou ani nie nawiązał do mojego... Uhum, wąchania kotów... - podrapał się po policzku, w odpowiedzi rozłożyłam niby bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia.
- Na pewno...?
- No jasne! Co ja tam mogłabym wiedzieć? - roześmiałam się swobodnie, jednocześnie przyrzekając sobie, iż to ostatnie oszustwo, jakiego dopuszczam się wobec przyjaciół.
Mimo szczerych chęci, nawet to przyrzeczenie musiałam kiedyś złamać.

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 10. "Historia wpisana w dziecięce oczy"

- Dlaczego? - przekrzywiłam głowę, spoglądając na zamyśloną Yusuki. Z jej twarzy nie umiałam niczego wyczytać. - Skoro byłyście najlepszymi przyjaciółkami...
- Życie nie jest sprawiedliwe.
Czas leciał naprawdę szybko, zmiany przebiegały dynamicznie. Zima musiała ustąpić wiośnie, ta niemal natychmiast przepoczwarzyła się w upalne lato. Teraz ono chyliło się ku upadkowi, lada dzień miało zostać jesienią. Kot, nasz bezimienny pupil, urósł, nieco przytył i bardzo niechętnie opuszczał pokój, co nas cieszyło - nie musieliśmy obawiać się, że coś złego mu się przytrafi.
My również doświadczaliśmy swoich własnych zmian. Ubrania zaczynały być za małe, podłoga jakby bardziej się oddalała i łatwiej było sięgać po różne przedmioty. Włosy wpadały ciągle do oczu, a odgarnianie ich przestało pomagać, dopiero interwencja fryzjera załatwiła ten problem.
Mimo szeregu fizycznych przemian, nasze charaktery nie uległy jakimkolwiek przekształceniom. Tsubomi nadal zachowywała się dość chłodno, jednak czasami pozwalała sobie na rozluźnienie czy nawet odsłaniała tę łagodną część siebie, głównie gdy byłyśmy tylko w swoim towarzystwie. Kousuke ciągle był tym słabszym, nieco płaczliwym miłośnikiem natury, który znikał często w lesie, chociaż później miałam... mieliśmy się przekonać, że powoli uczył się bycia odważnym, co oczywiście przychodziło z niemałym trudem. Shuuya... Wciąż był moim najbliższym przyjacielem, który bez problemu maskował niemal wszystkie uczucia. Chociaż znałam moc chłopaka, nie łączyłam jej z wiecznym uśmiechem - wtedy tego nie musiałam wiedzieć.
Również ja niezbyt się zmieniłam - niedostosowane, słabe dziecko, bujające zawsze w obłokach, łatwo przechodzące między skrajnymi emocjami, zawsze pełna nadziei w następny dzień.
Chociaż nie mogę rzec, że zmian w ogóle zabrakło. Pierwszą i, zdaje się, że najważniejszą, była "utrata" roli ofiarnego kozła. Dosłownie. Z dnia na dzień Hiroshi oraz jego poplecznicy po prostu odpuścili. Nie prowokowali. Nie rzucali papierkami. Nie zwyzywali od wiedźm i wynaturzeń. Skończyły się żarty o stosach. Może i nadal nikt do mnie nie usiłował podejść, bowiem nadal byłam "tym dzieciakiem z pokoju 107", jednak brak kpin i poniżeń odbierałam jako najcudowniejszy dar losu. Żyłam spokojnie, za jedyne zmartwienie mając napięcia między Shuu a Tsu, które zwykle starałam się (bezskutecznie) załagodzić.
Porzuciłam też nadzieję, że przekonam kogokolwiek, iż moce nie czynią z nas potworów. Tak. Po prostu to zostawiłam. Z Kido ani razu nie próbowałam poruszać tematu jej zdolności od czasu tamtego nadal niejasnego wybuchu emocji, kiedy to zastałam ją zapłakaną w pokoju. Nie chciałam krzywdzić Seto, zatem jemu nawet nie napomknęłam o okiełznaniu zdolności. To okropne, że bez słowa się poddałam, jednakże wtedy sądziłam, że to najlepsze rozwiązanie; gdyby moje zapewnienia nie sprawdziły się, gdybyśmy starali się być "normalni", a wciąż spotykalibyśmy się z szykanami, zapewne przyjaciele znienawidziliby mnie. Bardzo nie chciałam ich stracić.
Nie oznaczało to, że sama nie poznawałam lepiej mocy i że z niej nie korzystałam. W tamtych czasach zdolność wydawała się być niezwykle fascynująca, mogłam wpływać na świat według własnego widzimisię. Z wiekiem to rzecz jasna mijało, ale będąc jeszcze dzieciakiem, pozwalałam sobie na różne głupoty.
Najspektakularniejszym moim wyczynem był pokaz fajerwerków z okazji Dnia Dziecka. Dość długo musiałam kreować odpowiednią, logiczną wizję, zwłaszcza że nie mogłam prosić żadnego ze współlokatorów o pomoc przy wymyślaniu; sztuczne ognie były niespodzianką dla nich. Piątego maja niebo nad sierocińcem zalśniło od blasku fajerwerek, chmury płonęły wraz z ognistymi kwiatami. W zasadzie nie tylko moi przyjaciele to oglądali, wszyscy opuścili budynek, by podziwiać przypadkowy spektakl.
Następnego ranka zdradziłam Shuu, Tsu i Kou, że światła były dla nich. Oczywiście podziękowali i takie tam, ale przez kilka kolejnych dni zarówno Kido jak i Seto nieco mnie unikali...
We wrześniu sprawa mojego wzroku uległa znacznemu pogorszeniu, koniecznym było odwiedzenie okulisty. Od ostatniej wizyty minęło niemal pół roku, moc nadwyrężyła oczy i potrzebowałam mocniejszych szkieł. Ponownie to Yusuki podjęła się misji zdobyczy nowych okularów, ponownie znalazłyśmy się w tej samej lecznicy. Ponownie oczekiwałam badania, słuchając opiekunki.
Historia zbliżała się do momentu, kiedy to Suzume zniknęła z życia Yusuki. To może nieco obrzydliwe z mojej strony, ale nie mogłam się doczekać, by poznać tę opowieść do końca.
- Nie chciałyśmy stracić kontaktu nawet po udaniu się na studia, po wkroczeniu w dorosłość. Wiesz, gdy odbierałam swój dyplom ukończenia szkoły (jak pamiętasz, byłam od niej starsza o rok), a potem udałyśmy się to uczcić, złożyłyśmy sobie obietnicę yubikiri. Respektowałam przyrzeczenie i przynajmniej raz na dwa tygodnie napadałam Suzume i wspólnie spędzałyśmy czas. Pisałyśmy do siebie listy. Ale... - westchnęła przeciągle. Wydech był ciężki od żalu. - Tak się po prostu stało. Poznała kogoś. To z nim potrzebowała spędzać mnóstwo czasu.
Był starszy o pięć lat, student medycyny. Poznała go... ah. Nawet nie pamiętam, kie... Nie, czekaj! Poznali się przypadkiem na miejskim festiwalu. Zakochała się w nim na zabój, mieli ze sobą mnóstwo wspólnego.
Do dziś umiem przypomnieć sobie te wszystkie trawiące mnie emocje, gdy podczas spotkań lub w listach przewijało się jego imię. Obrzydliwie kwaśna zazdrość, przesączająca się między komórkami ciała. W moim żołądku zagnieździł się szponiasty pterodaktyl, szarpiący zaciekle tym biednym narządem. Ale, nie chcąc ranić Suzu, udawałam, że cieszę się jej szczęściem...
- Kochałaś ją?
Pytanie, tak impertynenckie, bezpośrednie i kompletnie niedyskretne, wyrwało mi się jak zawsze bezwiednie. Z piskiem zsunęłam się z krzesełka, gdy uświadomiłam sobie swoje okropne zachowanie. Odebrałam tym samym karę, gdy płytki obiły mi zakończenie kręgosłupa.
- Karune! - Yusuki natychmiast poderwała się, by mnie ratować; bez trudu uniosła mnie i postawiła na nogi. - Nic ci nie jest?
- Nie. Przepra...
- To nic. Ahh. Jesteś błyskotliwa - gdy udało się nam ponownie zająć miejsca na plastikowych siedziskach, kobieta uśmiechnęła się ciepło. - Tak... z perspektywy czasu wygląda mi to na miłość. Dziwną, nadal trudną do zdefiniowania, ale miłość...
- Nie gniewają cię moje pytania?
- Nie - odparła szczerze. - Może wyda ci się to zaskakujące, jednak... podświadomie tobie ufam. Mam czasami wrażenie... Że gorzej byłoby, gdybyś nie wykazywała zainteresowania tym wszystkim. Lepiej, że jesteś ciekawa. To niegrzeczne i tak dalej, jednak przy mnie możesz sobie na to pozwolić.
Pokiwałam głową, niepewna, jak zareagować na te słowa. Postanowiłam je po prostu zaakceptować.
- Kilka tygodni po dwudziestych urodzinach Suzu miał miejsce jej ślub. Nie zachowałam się głupio, przybyłam i życzyłam jej wszystkiego co najlepsze. Chociaż w środku czułam, że właśnie się rozpadam, to życzenia płynące z poranionego serca były jak najbardziej szczere. Tamtego dnia nasze drogi rozeszły się na kilka miesięcy, by zbiec się w tragicznym momencie.
Suzume umierała.
Wstrzymałam oddech, spięłam mięśnie. Bez zastanowienia chwyciłam Yusuki za rękę i uścisnęłam ją. Nawet jeśli ten gest ją zaskoczył, nie okazała tego, tylko odwzajemniła uścisk.
- Urodziła córeczkę, jednak podczas porodu wystąpiły komplikacje. Lekarze nie potrafili nic zrobić. Jej mąż zadzwonił do mnie deszczowego poranka, łamiącym głosem przekazał, iż Suzume chciałaby mnie zobaczyć. Zrezygnowałam wtedy z zajęć, wsiadłam w pierwszy autobus jadący do szpitala.
Boże... Na tle szpitalnej pościeli wyglądała jak lalka, taka drobna, niemal tonęła w kołdrze. Uśmiech, którym mnie powitała, był pełen bólu. Najstraszniejszy widok, jaki dane mi było ujrzeć. Dopadłam do niej i zaczęłam płakać.
Nadszedł koniec. Wiedziała to ona, wiedziałam ja, lecz żadna nie powiedziała tego na głos. Nie, ostatnie chwile spędzałyśmy, wspominając. Bez żalu, uśmiechnięte, wdzięczne za czas, który mogłyśmy wspólnie przeżyć. Przypominałyśmy sobie powierzone sekrety, dzielone razem emocje, złożone przyrzeczenia. Powtarzałyśmy raz za razem "A pamiętasz...?". Mijały kolejne godziny, bo chociaż utworzyłyśmy wokół siebie bańkę z nici minionych zdarzeń, czas nie zatrzymał się, zbliżało się zakończenie spotkania.
Już miałam wyjść z sali, kiedy to Suzume złapała mnie za rękę. Zmęczonym głosem poprosiła, bym opiekowała się jej mężem i córką. Chroniła ich... Chroniła... - Yusuki zaczerpnęła oddech, po czym potrząsnęła głową. - Wybacz. Nie mogę powiedzieć, przed czym. To coś...
- W porządku! - odparłam gwałtownie, kręcąc głową. - Rozumiem, rozumiem! To nic, to naprawdę nic...! P-proszę o przeskoczenie tego fragmentu...
Moja żywiołowość zaskoczyła zarówno mnie, jak i opiekunkę, która po krótkiej chwili namysłu kontynuowała.
- Tak. Miałam chronić jej rodzinę... obiecałam, że będę starała się zapewnić im bezpieczeństwo... jednak złamałam to przyrzeczenie.
Po pożegnaniu Suzume, ruszyłam znaleźć jej męża, chciałam mu tylko powiedzieć, że może wrócić do jej sali. Szukałam go dobre pół godziny, nim nareszcie ujrzałam go, ukrytego w jednym z korytarzy, dość daleko od oddziału. Wyglądał jak strzęp człowieka. Skulony na plastikowym krześle, drżał, zdawało mi się nawet, że słyszę, jak łka. Wtedy uświadomiłam sobie jedną rzecz - tak mocno kocha Suzume, że jej odejście go zniszczy. Zdałam sobie sprawę również z tego, iż dotrzymanie z mojej strony obietnicy danej Suzu będzie mu największą karą - jestem, czy raczej - byłam z nią zbyt związana. Dość trudno mi to wytłumaczyć, przepraszam...
- Przypominałabyś temu mężowi o utraconej żonie? - pospieszyłam z pomocą, na którą Yusuki uśmiechnęła się z ulgą.
- Owszem. Nie chciałam być okrutna, zatem... złamałam przysięgę. Opuściwszy szpital, nigdy nie skontaktowałam się z rodziną Suzu. Pogrzeb obserwowałam z bezpiecznej odległości... a samą "opiekę" sprowadziłam do jednego dnia w roku, kiedy to pilnowałam jego i ich dziecko, także z dystansu. Jednakże...
Kolejne westchnienie przecięło zastałe powietrze poczekalni.
- Zawiodłam... przed dwoma...? Trzema laty...? - straciłam oboje z oczu i teraz nie umiem ich odnaleźć. Boję się. Czasami odnoszę wrażenie, że Suzume spogląda na mnie z jakiegoś kąta, uśmiecha się do mnie w ten swój dobrotliwy sposób, jakby mówiła "Nie szkodzi. Nic się nie stało"... i to mnie najbardziej rani.
Ponownie kierując się swoim dziecięcym instynktem, mocno objęłam kobietę w pasie.
- Na pewno ich odnajdziesz. Mówię, uda ci się! - zawołałam z taką mocą, z takim przekonaniem, że sama czułam się odrobinę... zdezorientowana. Wtedy pomyślałam o zdolności. Czy gdybym utworzyła wizję, w której Yusuki spotyka męża i córkę swojej przyjaciółki, to ta spełniłaby się? Postanowiłam przynajmniej spróbować.
- Dziękuję ci, Karune, za te słowa otuchy... - pogładziła mnie delikatnie po głowie. Wtedy to drzwi gabinetu otworzyły się, pacjent opuścił pomieszczenie, a my zamieniłyśmy się z nim miejscami.

- Dlaczego w zasadzie opowiadasz mi to wszystko? Dlaczego mi ufasz?
Yusuki, zajęta zmianą biegów, nie powinna sobie pozwalać na popadanie w zadumę, jednak na moment jej myśli podryfowały swobodnie poza samochód.
- Nie odpowiada ci, że ktoś dorosły zwierza ci się ot tak? Bowiem uważa, że jesteś na to dość dojrzała?
- T-to nie tak, po prostu dorośli wolą ukrywać siebie... to co myślą, czują czy pragną... - potarłam zafrasowana nos. - Robią to, by chronić siebie, ale też tych, którzy są od nich zależni. Pokazywanie słabości jest niebezpieczne.
- Przypomnisz mi, ile masz lat? - kobieta poprawiła ustawienie lusterka. - Mówisz jak ktoś doświadczony przez życie, ktoś żyjący przynajmniej cztery dekady.
Zastanowiłam się przez chwilę, czy aby nie pozwoliłam Ru posłużyć się swoim językiem, jednak to nie było to - zresztą ona milczała od kilku miesięcy, nie rozumiałam nawet czemu. Pomyślałam, że skontaktuję się z nią później.
- Podobno jestem dojrzała jak na swój wiek - wzruszyłam ramionami, po czym przycisnęłam policzek do szyby. Bycie zbyt dojrzałą okradało mnie z naiwności i zmuszało do szybszego dorastania. Podobnie działało środowisko - w zetknięciu z brutalnością rówieśników musiałam nienaturalnie szybko biec w stronę dorosłości, żeby zrozumieć "dlaczego", żeby odnaleźć jakieś rozwiązanie. Te wnioski, nagłe i przerażająco właściwe, brzmiały wstrząsająco. Gdybym umiała zepchnąć je w ciemny kąt swojej świadomości, mogłabym nadal się oszukiwać, że jestem niewinną kilkulatką?
- Tak... Ale to raczej jest winą twoich przejść. Żadne dziecko nie powinno być wystawiane przez los na próby.
- Los jest ślepy.
Chociaż ja... staram się nim manipulować...
- Los, fatum czy nawet karma, będąc tylko siłami, napędzają świat, bez troski o konsekwencje. To jak z wprawioną w ruch kulą - jej jest bez znaczenia, jak się potoczy i co podczas ruchu przewróci lub zgniecie - ciągnęłam, nie wiedząc nawet po co. - I jest... jakby dwoisty. Z jednej strony to my mamy wpływ na rozwój zdarzeń, ale z drugiej wszystko, co przeżywamy, jakimś sposobem jest niebywale uporządkowane, niczym kolejne zdarzenia ze scenariusza.
- Karune, będziesz wyśmienitym filozofem - Yusuki posłała mi uśmiech. - Ale chyba lepiej byłoby, gdybyś... spróbowała patrzeć na świat bez analizowania go. Ciesz się jego chwilowym pięknem, ono jeszcze istnieje.
Niespecjalnie zgadzałam się ze stanowiskiem opiekunki, ale dla zachowania jej dobrego humoru, skinęłam twierdząco głową. Wyjrzałam przez okno.
- Czy... mogę cię o coś zapytać?
- Huh...? - oderwałam nos od szyby i nieprzytomnie spojrzałam na siedzenie kierowcy. - Chyba tak... p-proszę bardzo...
- Nie masz... żadnych krewnych...? - głos kobiety nieco drżał, jakby bała się tego pytania. - Choćby i ciotki czwartego stopnia? Albo...
- Nie - odparłam, oparłszy brodę o dłoń. Wzrok utkwił w materiale tapicerki. - Jestem kompletnie sama. Brak mi dziadków, wujostwa czy kuzynostwa. Nasza rodzina jest... była... bardzo młoda i przez to niewielka.
- To bardzo smutne... - Yusuki skupiła ponownie całą uwagę na jezdni, zupełnie jakby o nic nie pytała. Nieco mnie to zdziwiło, ale nie miałam siły na zastanawianie się.
Reszta drogi upłynęła w ciszy. Kiedy tylko opiekunka zaparkowała przed "domem" i wysiadłyśmy, rzuciłam krótkie pożegnanie, po czym niemal biegiem wróciłam do pokoju 107. Już dłuższy czas nikt nie zostawiał nam kartek, czyż to nie wspaniałe? Tak przynajmniej wtedy sądziłam. Widok drewna nieopatrzonego żadną obelgą napełniał mnie nadzieją, że być może zostaniemy kiedyś zaakceptowani. Albo że przynajmniej będzie nam wolno żyć spokojnie obok reszty świata.
- I jak było u lekarza? - Shuu czekał na mój powrót, co uważałam za niezwykle miłe, ale w końcu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Widząc mnie w progu, zeskoczył z łóżka, zapomniawszy kompletnie o Kocie usadowionym mu na kolanach. Zwierzak spadł, ja pisnęłam, natomiast mój przyjaciel pochwycił kocurka w ostatnim momencie. Wyglądał na zmieszanego faktem, że o mało nie skrzywdził Kota, który oznaczył jego ręce kilkoma czerwonymi śladami.
- Przepraszam cię, futrzaczku! - blondyn przytulił go ostrożnie, by po chwili przekazać zwierzątko mnie. Nie mógł dać sobie rady z jego pazurkami. - Wybaczcie oboje.
- Ah, ja się tylko przestraszyłam, ale to nic takiego! - podrapałam Kota za trójkątnym uszkiem, by go uspokoić; niskie mruczenie wprawiło moje żebra w drgania, co oznaczało, że zadanie powiodło się. - A u lekarza nie wynikło nic ciekawego... Po prostu wypisano mi nowe szkła, to tyle.
- Masz je już? - ostatnim razem, kiedy przyzwyczajałam wzrok do nowej ostrości, kiepsko oceniałam odległość, co kończyło się ciągłym obijaniem o coś. Shuu już wcześniej obiecał, że się mną zajmie.
- Tak, tak, szczęśliwie jeszcze nie potrzebuję takich na receptę - odparłam, zdejmując na moment okulary. Oczy zrobiły się nagle dość suche i chciałam zmusić je do produkcji kilku łez. - Nie jest w zasadzie tak źle.
Powiodłam wzrokiem po pokoju. Lekcje, o ile pamiętałam, zakończyły się przed godziną, jednak prócz naszej dwójki nie było kogokolwiek.
- A reszta...?
- Kido dosłownie zniknęła mi z oczu gdzieś na dworze, Seto wyruszył na pieszą wycieczkę - chłopak nieco spochmurniał. - Odnoszę wrażenie, że oboje coś ukrywają.
- Taak... - również zwróciłam uwagę na dość nienaturalne zachowanie tej dwójki, jednak jak zwykle bałam się drążyć. Zresztą nawet gdybym coś z nich wydusiła, raczej nie byłoby to prawdą. - Chyba jak zwykle możemy spodziewać się ich dopiero wieczorem.
- No... Nie bardzo wiem, co moglibyśmy porobić do tego czasu.
Problemem był fakt, że również nie miałam żadnego pomysłu. Wtedy to spojrzałam na nadgarstek przyjaciela, na którym to nosił bransoletkę, mój gwiazdkowy prezent. Następnie zlustrowałam go od stóp do głów.
- Shuu, złapałbyś włosy jak do kitki? - zapytałam, czując przypływ dziecięcego geniuszu. Chłopiec, nieco zdumiony prośbą, mimo wszystko spełnił ją. Pisnęłam zachwycona. - Perfekcyjnie!
- Ale... Co perfekcyjnie? - nie zwróciłam uwagi na stawiane mi pytanie, zbyt zajęta byłam odtransportowaniem Kota na łóżko Kousuke oraz przypominaniem sobie, gdzie zostawiłam gumki do włosów. Shuuya stał zbaraniały, nadal przytrzymując swoje blond kosmyki. Kiedy zwierzak bezpiecznie wylegiwał się na materacu czarnowłosego, a ja w końcu znalazłam, co chciałam, dopadłam do przyjaciela i szybko związałam mu włosy. - Ejże, Karune, co ty kombinujesz?
Nadal przejawiając ignorancję, odsunęłam się na krok, by krytycznie ocenić swoje "dzieło". Efekt mogłam uznać za nawet zadowalający.
- Shuu, zostaniesz moim osobistym Vocaloidem?
- Że co, proszę?
- Vocaloidem. Mam chyba pomysł na spędzenie dnia...!
Blondyn posłał mi spojrzenie, w którym zawarł troskę o moje zdrowie psychiczne.
- Umm...
- Kojarzysz Kagamine Lena? - przewróciłam oczami. - Ten cyfrowy blondasek, śpiewa i liże lustro.
- A, dobra, o nim mówisz! Ejże, chwilka! - chłopak poprawił kitkę, mocniej okręcając ją gumką. - Chcesz mnie zmusić do wylizania lustra? Ty wiesz, ile tam jest zarazków?
- Głupku, to była przenośnia! - wykonałam szybki piruet, by ukryć rosnącą frustrację. Najgorsze, że nie mogłam mieć pewności, gdzie kończą się żarty. - Chciałam udawać czarodziejkę, która razem z ulubionym muzykiem walczy przeciw dysharmonii i paskudom zjadającym dźwięki!
- Długo nad tym myślałaś?
Poczerwieniałam.
- Nie, wymyśliłam to przed chwilą.
- Pytam, bo to... fajny scenariusz - Shuu roześmiał się. - Moja czarodziejko, wierny Kagamine Len do twych usług. Skrzyżujmy różdżkę z mikrofonem i jazda na front!
Wypadliśmy z pokoju, jednocześnie wyśpiewując fałszywie swoje ulubione piosenki. Głosy splecione w kakofoniczny warkocz obijały się o ściany i sufit, by jako echo informować każdego, że tu byliśmy. Mijane w szaleńczym biegu dzieciaki spoglądały na nas kompletnie zbaraniałe, ledwo uskakiwały przed rozpędzoną "czarodziejką" i "śpiewakiem", którzy przekrzykiwali się nawzajem do zdarcia gardeł. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, udając, że na naszej drodze stanęły dysharmoniczne zaklęcia lub kreatury żądne naszych głosów, ale w pośpiechu wyrzucane wersy piosenek potrafiły pokonać wszystko.
Ciągle się śmiałam, Shuuya także wydawał się być zachwycony tym zabawnym szaleństwem. Rzucał głupawymi komentarzami, które tylko wzmagały fale radości. Nie interesowało mnie, co pomyślą inni wychowankowie ani jak bardzo oszaleliśmy w ich oczach. W końcu nadal byliśmy dziećmi spragnionymi zwykłych zabaw.
- Czarodziejko, widzisz tę bandę okropnych stworzeń? - wybiegliśmy nareszcie na podwórko; blondyn wskazał na drzewo, pod którym niby ukrywali się Pożeracze. Pokiwałam poważnie głową.
- Widzę, mój drogi Lenie. Zajmę się nimi, a ty wypatruj dysharmonii.
Wykonałam kilka tanecznych ruchów, po czym wyśpiewałam kawałek "World is Mine", trzęsąc się jak rażona prądem.
Mijająca nas grupka dzieci na moment zatrzymała się i przyglądała naszym poczynaniom. Jedno z nich wytknęło mnie palcem, obróciłam się ku niemu i odezwałam śpiewnie:
- Gdy ciebie pożerać zacznie kakofonia, na ratunek ode mnie nie licz - wpatrywałam się pusto w oczy wesołka, ten nagle zmieszał się i opuścił rękę, cała grupka ruszyła szybko dalej.
Przez następne kilka sekund ani drgnęłam, zapatrzona w pustkę pozostawioną po tamtych dzieciakach. Cóż to, nawet gra w udawanie mogła zostać bez powodu wyśmiana? Zacisnęłam pięść, pomyślawszy, jak bardzo wszyscy są głupi.
- Hej, Karu-chan... - Shuu położył mi dłoń na ramieniu. - Wyglądasz na smutną. Chcesz... skończyć?
- Hę? N-nie, ależ skąd! - zaśmiałam się. - To głupki, nie należy się nimi przejmować, co nie?
Okręciłam Shuu wokół jego osi.
- Mój drogi Vocaloidzie, ruszajmy do Kociego Raju! To zapewne tam znajduje się wylęgarnia Pożeraczy! Gdy ich pokonamy, zbierzemy dość mocy, by naprostować Krzywe Struny Dysharmonii!
Złapawszy go za rękę, pociągnęłam przyjaciela w kierunku Kociego Kąta, cały czas wyśpiewując nieskładne linie melodyczne, czemu chłopak wtórował.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy odnaleźliśmy tam Tsubomi, skuloną i zajętą dopieszczaniem jakiegoś dachowca. Nie zauważyła nas, bowiem szeptała coś do zwierzaka, prężącego przed nią grzbiet.
W pierwszej chwili chciałam się wycofać, dziewczynka wydawała się być zajęta, jednak blondyn miał nieco inne plany. Puścił moją dłoń i zawołał wesoło:
- Oi, Kido-san, znaleźliśmy cię!
Nagły wzrost poziomu decybeli przestraszył bezdomnego kota, który w kilku susach uciekł gdzieś przed siebie. Zielonowłosa otrząsnęła się z otępienia, obrzucając chłopaka nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Temu kotu może coś się stać! - zawołała, zrywając się z miejsca. W obawie, że pobije Shuuyę, stanęłam między nimi, szczerząc się kretyńsko.
- Spo-spokojnie, kociak na pewno sobie poradzi, wyglądał na twardziela, co to ulicy się nie obawia... - rzuciłam rozdygotanym tonem. Kido potrząsnęła głową.
- Zanim przyszłam, dwa inne sierściuchy usiłowały go rozszarpać. Cisnęłam w nie puszką, by je odpędzić. A tamten kot... on teraz sobie nijak nie poradzi! Przez niego! - przyjaciółka wycelowała oskarżycielsko palcem w Kano. - Jeśli jakieś auto...
- Tsu-tsubomi, nie martw się - spojrzałam na nią, słabo uśmiechnięta. - Rozumiem, że jesteś zmartwiona, czy jeżeli... zapewnię temu dachowcowi bezpieczny dom... - zamilkłam pod jej spojrzeniem.
Przez moment mogłam być świadkiem konfliktu mojej współlokatorki. Z jednej strony chciała zatroszczyć się o los dla sponiewieranego futrzaka... Jednak do tego musiałam wykorzystać zdolność, o czym obie wiedziałyśmy. A o mocy już się nie rozmawiało.
Kano tymczasem gwizdnął cicho, przypominając o swojej obecności.
- Wybacz, Kido-san, że spłoszyłem twojego nowego znajomego. Ale nasz drogi Kot mógłby poczuć się zazdrosny, wiesz? Zresztą w żaden sposób nie mogłabyś mu pomóc. Drugiego kota nijak byśmy nie przemycili ani wytłumaczyli.
Tsubomi zacisnęła wargi, spoglądając na mnie nieco niechętnie. W końcu skinęła opornie głową i mruknęła pod nosem "Rób co chcesz". Nie potrzebowałam zachęty.
Oczy rozbłysły karminowo, kiedy kreowałam krótką historię. Zwierzę bez uszczerbku przebiegające przez ulicę. Pochylająca się nad nim postać ludzka, która zabiera go do weterynarza. Wybieranie obróżki. Płynna sekwencja kilku wizji, którą wszczepiłam w rzeczywistość.
Gdy otworzyłam oczy, poczułam, że kręci mi się w głowie, jednak jakoś zachowałam równowagę. Tęczówki za minutę, dwie miały wrócić do normalnej barwy.
Uznałam, że należało podjąć przerwaną zabawę.
- Tsu, jesteś zamglona - stwierdziłam krótko, łapiąc zmarznięte dłonie przyjaciółki. Przyciągnęłam ją do siebie i zmusiłam do wykonania kilku skocznych obrotów, na co ta zareagowała oporem.
- Co ci odbija?
- Pożeracz usiłuje ukraść twoją melodię, musisz go z siebie strząsnąć - chwyciłam także dłoń Shuu i w następnej chwili całą trójką kręciliśmy się w kółko, chociaż Tsubomi nadal nie pojmowała, co najlepszego wyczyniamy.
- Tsubomi, twój głos przyda nam się do walki z Pożeraczami oraz dysharmonią! Czy dołączysz do zwariowanej czarodziejki i realnego Lena, w walce przeciw zaburzeniom melodii w tym pięknym świecie? - puściłam oczko. - Spokojnie, nie oszalałam. To tylko zabawa. Żeby jakoś zabić czas.
Po krótkich namowach przekonałam zielonowłosą do dotrzymania nam towarzystwa, chociaż kategorycznie zastrzegła, że nie ma zamiaru opętańczo wrzeszczeć w pustkę. Jednak tańczyła z nami i tak graliśmy do wieczora.
Nie spostrzegłam tamtego dnia jej podpuchniętych oczu ani tego, że ciągle drżała.
Nie zwróciłam uwagi na wymuszony uśmiech Kou, który wrócił później niż zwykle i niemal od razu udał się spać, najwyraźniej nas unikając.
Nie dostrzegłam cieni na ich rękach.
Krótkowzroczność sprawiła, że nie dostrzegłam zagrożenia.
Zegar wybijał ostatnie godziny trwania imitacji szczęścia.

środa, 12 sierpnia 2015

Kagerou Day - Druga rocznica!

Możecie uwierzyć, że już drugi raz na blogu obchodzimy dzień 08/15? Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona! Nie sądziłam, że uda mi się utrzymać tę historię tak długo przy życiu *śmiech*. I że jeszcze kogoś nią zainteresuję! To wszystko Wasza zasługa, czytelnicy!
W tym oto pięknym, upalnym dniu, chcę życzyć Wam wszystkim wszystkiego, co najlepsze, tym z Was, którzy sami tworzą, składam na dłonie wyrazy... współczucia. Nie no, żartuję. Pragnę pogratulować, pragnę powiedzieć, byście nie poddawali się, choćby nie wiem co!
Ponownie dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają, poznają się z historią, którym snuta (nieszczęśliwie długo) opowieść przypadła do gustu, a postaci Karune, Yusuki czy Hiroshiego ustawione obok tych kanonicznych nie doprowadziły do szału. Dziękuję bardzo.
Ej, dobra, to miały być oryginalnie życzenia, podziękowania zostawiam na sam koniec pisania opowiadania.
Czego Wam życzę? Ano, powodzenia w nadchodzącym roku szkolnym, żebyście nadal mieli czas na swoje pasje, na ulubione rozrywki, na spędzanie chwil ze znajomymi, przyjaciółmi i rodziną. Życzę pomyślnego przeżycia następnych 366 dni i oby żadne większe nieszczęścia was nie dotknęły (nie dotyczy 08/15 i 09/01). Szczęścia! Ono jest bardzo ważne!


Hum, hum, życzenia odhaczone, to teraz garść ogłoszeń w związku z opowiadaniem.
Nie sądzę, by rozdział 10 miał pojawić się przed 09/01. Niestety tak się złożyło, że aktualnie nie mam na tej płaszczyźnie sił/pomysłów/weny, by użerać się z Kodoku. Jednakowoż mniemam, że wraz z ponownym zajęciem miejsca w ławce szkolnej, z ponownym spędzaniem większości dnia na lekcjach powrócą chęci twórcze, zatem nie martwcie się!
Istnieje szansa, że serce zaangażuję przy jeszcze dwóch kolejnych projektach. Jeden z nich jest bardzo ściśle związany ze wszystkimi moimi OC (Original Character, tak tylko przypominam), natomiast drugi to opowiadania z Homestucka, oczywiście z wepchniętą postacią własną (tak. Karune byłaby chora bez postaci własnych). Nie obiecuję, że Stuckowe historie wypłyną dalej aniżeli poza ramy postów roboczych, jednak kto mnie tam wie.
Aktualnie historia jest zaplanowana do rozdziału 12 (konkretne wydarzenia; ogólne zarysy mam do być może... 18?), co oznacza, że obecna historia będzie z nami jeszcze przynajmniej pół roku. W chwili, gdy ją ukończę, mam w planach jeszcze tylko crossover KagePro z piosenką "Six Trillion Years and Overnight Story"... I to będzie pewnie na tyle. Także warto się przygotować, że kiedyś to wszystko po prostu się skończy. Na koniec chciałabym zapytać, czy macie może jakieś wskazówki czy też porady dotyczące mojego "pisarstwa" (grafomanii). Język zbyt udziwniony, za mało opisów, niecałkowite przedstawienie postaci, za wiele chamskich feelsów? A może chcielibyście się dowiedzieć czegoś konkretnego (co nie byłoby spoilerem)? Czekam na prośby, rady i zainteresowanie.

UWAŻAJCIE NA KOTY, CIĘŻARÓWKI, SCHODY, WODĘ, OGIEŃ, RUSZTOWANIA, WREDNE BACHORY Z OKOLICY I WĘŻE.
Z pozdrowieniami
Kaeru.ka

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 9. "Blask w ich oczach"

Początek grudnia przywitał świat bardzo śnieżnie. Białe płatki sypały się z nieba jak oszalałe, zalepiając szczelnie okna wspólnie ze szronowymi kwiatami. Niebo szybko ciemniało, w nocy zaś stawało się pomarańczowe. To zawsze mnie ciekawiło.
Zima jest piękna, ale minusowe temperatury to coś okropnego. Nigdy nie umiałam pojąć, czemu tak wiele osób deklaruje swe umiłowanie zimna. To takie fajne, kiedy wciąganie powietrza przez nos wyciska łzy bólu, a oddech przez usta można przypłacić zapaleniem płuc, kiedy z nosa ciągle kapie, zaś czubki palców grożą, że lada moment ułamią się jak sople? Hmm, nie wydaje mi się.
Oh, to tylko moje smutne dygresje, nie wnoszą niczego do tej historii. Nie warto się nimi przejmować, zatem przejdę do części opowiadanej, tak chyba będzie najlepiej.
Tamten ranek zaczęłam dzikim wrzaskiem, kiedy to Shuu porwał moją kołdrę, a Kou odsłonił w tej samej chwili zasłonki. Ziąb i nagłe pojawienie się ostrego blasku to było za dużo. Z Tsubomi przepuściłyśmy na tych pajaców atak, tak nie wolno nikogo budzić! Pominę opis tejże heroicznej bitwy, wspomnę jedynie, że obaj skończyli przemoczeni jak kury. Bardzo nieprzykre, prawda?
Kiedy szykowałam się na lekcje, zahaczyłam wzrokiem o kalendarz. Do świąt Bożego Narodzenia zostało osiem dni.
- Hej, a tak w zasadzie to co chcielibyście dostać na święta? - spytałam bezwiednie, bardziej z siły przyzwyczajenia, niż poważnie myśląc o prezentach.
- Zabranie mocy oczu - wypaliła natychmiastowo Tsubomi, wyganiają chłopaków z łazienki, w której to właśnie suszyli włosy. Spojrzała na mnie wzrokiem ociekającym powagą. No, w sumie, jakżeby inaczej. Ta sytuacja wymagała poważnego podejścia. Przegryzłam wargę, kątem oka obserwując Kousuke, uśmiechającego się z zażenowaniem.
- Nie pogardziłbym możliwością odejścia stąd. Wiesz, do jakiejś rodziny adopcyjnej... Hehe, naiwne, co nie?
- Żebyś wiedział - sarkazm w głosie schowanej w toalecie Kido odebrał delikatne światełko z jego źrenic, Shuu poklepał chłopaka pocieszająco po plecach.
- Nie przejmuj się orężem ukrytym w ustach Kido-san, biedaczka ma zły humor.
- Ciekawe czemu - wycelowałam oskarżycielsko palcem w przyjaciela. - Tak w ogóle licz się z zemstą. Nie wolno mnie brutalnie budzić.
- Wzbudziłaś we mnie panikę, Karune! Powiedz chociaż, że nie zaboli!
Zamiast odpowiedzieć, wypchnęłam obu za drzwi, niby w celach zamiany piżamy na codzienne ubrania. Dość szybko to załatwiłam, w następnej minucie stukałam do łazienki.
- Można wejść? Czy okupujesz sedes?
Drzwi uchyliły się, w szparze dostrzegłam Tsubomi szorującą zaciekle zęby. Wolną dłonią machnęła zapraszająco. Wślizgnęłam się do środka, wzrokiem poszukując szczotki do włosów.
- Ciekawe pytanie zadałaś - odezwała się dziewczynka, wypluwszy wcześniej pianę i opłukawszy usta. Nie odpowiedziałam, zbyt zajęta szarpaniem się z nieposłusznymi pasemkami. W zasadzie to bardziej zażenowanie zasznurowało mój otwór paszczowy.
- Przepraszam. To było głupie, skoro nawet nie mogę tego da...
- Nie przepraszaj. Chciałaś po prostu spełnić jakieś nasze pragnienia, ale to, co nas... mnie... najbardziej by ucieszyło, znajduje się poza zasięgiem twojego "wzroku". Nic, czemu byłabyś winna i co mogłoby budzić w tobie wstyd za tamto pytanie.
Dziewczynka przyjrzała się swojemu odbiciu. Pogładziła krótką czuprynę.
- Teraz tak dumam... czy to aby nie twoja zdolność pcha cię ku...
- Ku czemu? - zapytałam z zainteresowaniem, jednak Tsubomi jakoś nie usiłowała ciągnąć tematu.
- Tak coś powiedziałam. Zapomnij.
- Ale...
- Zapomnij, Karune. Nawet tego nie przemyślałam. To nic ważnego.
- W porządku, jeśli tak mówisz... - odłożym szczotkę, jednak ruch ten był na tyle niezgrabny, że przedmiot potoczył się do umywalki. Złapałam go akurat kiedy wygrywał dziwną melodię, sapnąwszy niezadowolona.
- A czy chciałabyś coś z zakresu materialnego, co mogłabym wyszarpnąć za pomocą oczu?
- Nie. Dziękuję za troskę, ale nie. Zapytaj płaczkę i idiotę, może oni czegoś pragną. Albo zdobądź dla Kota coś smacznego. Ja nie pragnę niczego od świąt.
Tak właśnie powiedziała, "od świąt", nie "na święta". To zmusiło mnie do kolejnych rozmyślań na temat drugiego dna tychże słów. Chociaż to nie musiało mieć żadnego ukrytego znaczenia, a ja tylko się czepiałam.
Tsubomi odłożyła szczoteczkę na krawędź umywalki, po czym pomachała mi i opuściła łazienkę, rzucając na odchodnym:
- Bądź dziś ostrożna.
Chwilę potem wyszła na lekcje.
Tak naprawdę to urocza osoba. Szkoda, że częściej nie ujawniała tej strony.
Ja miałam zacząć zajęcia dopiero za godzinę, zatem nie musiałam się spieszyć.
Do pokoju wrócili natomiast Shuu i Kou, ten pierwszy załomotał do drzwi.
- Karu-chan, Kar...
- Bez zdrabniania! - wytknęłam głowę przez szparę powstałą między framugą a drzwiami, nadymając policzki. - Czego ci potrzeba, duszyczko?
- Przede wszystkim ogólnej miłości i powszechnego uwielbienia, ale delikatnością ze strony naszej uroczej Kido też bym nie pogardził. Hej, a co cię tak wzięło na rozkopywanie naszych najgłębszych pragnień?
Przewróciłam oczami.
- Po prostu chcesz udostępnienia toalety, mam rację?
- Jak ty mnie dobrze znasz, kochana przyjaciółko.
Ze wzrokiem wbitym w sufit wpuściłam go do łazienki, zresztą nigdzie mi się nie spieszyło. Znowu popatrzyłam na kalendarz.
Kousuke również przygotowywał się na lekcje, mnie zaś przypomniała się pewna sytuacja sprzed kilku dni, kiedy to czarnowłosy wrócił do pokoju z podbitym okiem. Nie chciał powiedzieć, kto mu to zrobił, wykręcił się odpowiedzią, że niezdarnie upadł. Ja już znałam takie upadki, zatem mu nie uwierzyłam. Teraz nadarzała się okazja do poznania prawdy.
- Kou... - zaczęłam powoli, modląc się o opanowany głos. Oko chłopca już prawie się wygoiło. - Wiem, że wcale się nie potknąłeś...
- A o czym... A-ahh... - rękę bezwiednie uniósł do prawego policzka. Posłał mi nieśmiały uśmiech i pokręcił głową. - Karune-san, to miłe, że troszczysz się, ale naprawdę - to był przypadek. Wiesz, że nie lubię kłamać, jak niby miałbym zataić przed wami prawdę?
Niechęć wobec kłamstw to jedno, jednak żeby nikogo nie martwić, byłby w stanie nagiąć samego siebie. Dobrze to znałam, później miałam tak żyć.
- Kou...?
- Naprawdę - nie martw się.
Na uspokajające machanie ręką nie mogłam już nic poradzić, zmuszona byłam odpuścić. Dwie minuty później już go nie było.
Opadłam ciężko na łóżko Tsubomi, Kot wykorzystał to, wskakując mi na klatkę piersiową. Jego mruczenie normalnie mnie usypiało, w tej chwili natomiast tylko otępiało. Machinalnie wodziłam dłonią po czarnym futerku, wzmagając tym intensywność pomruku. Drzwi łazienki otworzyły się ze skrzypieniem.
- Za dużo ze mną siedzisz - Shuu usiadł obok zamyślonej mnie, drapiąc Kota za uszkiem. - Zaczynasz poznawać się na kłamstewkach i nagięciach prawdy.
- Hę... Hę? Ja? Raczej nie. To tylko intuicja.
Zegar odmierzał minuty do podjęcia obowiązku szkolnego.
- Ciebie też coś zadręcza. Nie umiesz ukrywać swoich emocji - dodał spokojnie, czekając na moją reakcję. Zignorowałam te słowa, nie przestając głaskać Kota. - Karune, przecież wiem, że mnie słyszysz.
- Niczego nie ukrywam. Wszystko jest zwyczajne. Dzieciaki mnie nie lubią, bo jestem "tą z pokoju 107", "wiedźmą". To nie jest coś, czym warto was męczyć.
- Ale wiesz... Mam wrażenie, że zatajasz coś więcej. Dobrze cię znam.
Przekręciłam się na bok w stronę Shuuyi, zrzucającym tym zwierzątko na materac. Niezadowolony futrzak prychnął i uciekł do blondyna.
- Shuuya... proszę. Gdybym miała problem...
- Zataiłabyś go. Jak wtedy, gdy niemal tydzień przesiedziałaś bez słowa. Właśnie... - przypomniał sobie o czymś. Pozwolił Kotu wgramolić się na kolana. - Kto podpalił te śmietniki?
Zesztywniałam.
- Nie wiem. Było ciemno... Chciałabym móc to w końcu wyprzeć z pamięci... Czemu wywlekasz to teraz, minęło już sporo czasu...
Kano zauważył, że wyglądam jak po otrzymaniu ciosu pięścią w brzuch, dlatego odstąpił od tematu. Wymamrotał jedynie "tak jakoś" i na tym koniec. Nadszedł czas rozstania, każde miało zajęcia gdzie indziej.
Lekcje mijały w niezmieniającym się od niemalże początku schemacie. Odwrócony w stronę tablicy sensei nie dostrzegał, że Hiroshi wraz ze swoją kliką usiłują mnie zadręczyć. Pod koniec drugiej godziny drżałam jak w febrze. Powstrzymywane łzy groziły zalaniem mnie.
Oszukiwałam Shuu, mojego najlepszego przyjaciela, chociaż ten zdążył już przejrzeć nieudolną grę. Dlaczego zatem uparcie trwałam przy swoim? Kogo chciałam okłamać? Siebie? Przyjaciół? To nic nie dawało, powodowało jedynie, że czułam się okropnie.
Mimo to nie miałam zamiaru tego przerywać. Nie umiałam przyznawać się do błędów, a to był w końcu jeden z nich. Musiałam w to brnąć, trzymać się tego tylko dla swojej dumy. Kolejna kulka papieru. Powinnam naliczać opłatę za każdą zmarnowaną na moją osobę kartkę.
- Wiedźmo!
Westchnęłam, szczerze tym wszystkim znudzona. Uśmiechnęłam się tylko półgębkiem do samej siebie i kontynuowałam przepisywanie danych z tablicy. Nie ma mowy, bym w ogóle przyznała Shuu rację.

Prószył delikatny śnieg, osadzający się niczym maleńkie diamenty na moich włosach i okularach. W kontakcie ze skórą powinien topnieć, jednak zmarzłam tak bardzo, że śnieżne płatki trwały niewzruszenie na powiekach i policzkach. Mogłam w sumie czuć wdzięczność do świata, że śnieg nie był obfitszy.
Tupnęłam kilka razy, strząsając puch z butów. Od kilku minut tkwiłam przed szkołą, nie bardzo wiedząc, dokąd się udać. Nie spieszyło mi się do "domu", ale i park nie jawił się jako kusząca wizja. Krótko mówiąc, nie miałam co ze sobą zrobić.
Minęły mnie dwie dziewczynki z klasy, chichoczące i plotkujące mimo pary wydmuchiwanej z ust i groźby zachorowania. Trzymały się bliziutko, rozmawiały o świętach.
Westchnęłam. Święta. Nie mogłam niczego podarować moim przyjaciołom, ich pragnienia były dla mnie niemożliwymi do spełnienia. Wyciągnięta dłoń i tak znajdowała się za daleko, by je pochwycić.
Z całą pewnością jednak należały im się jakieś drobiazgi, jako wyraz pamięci o nich. Przyjaźniliśmy się od dwóch lat. To zobowiązywało, tak myślę. W zeszłym roku nie przyszło mi to do głowy.
Tak oto spontanicznie wyruszyłam do miasta.
Mijałam cudacznie ozdobione wystawy sklepowe, migające zewsząd reklamy, kuszące tysiącem "wymarzonych podarunków", ale patrząc na to wszystko, nie czułam takiej ekscytacji jak podczas ostatniego dnia lata, spędzonego na tułaczce z Shuu. Zdaje się, że towarzystwo także ma wpływ na przeżywanie pewnych zdarzeń.
Zaglądałam niemal w każdą witrynę, nie zważając na groźbę przymarznięcia rozpłaszczałam nos o szkło oddzielające mnie i ładnie wyeksponowane przedmioty. Nic nie wydawało mi się odpowiednie.
Wraz z mijającymi minutami narastała moja frustracja. Palców u stóp niemalże nie czułam, czubek nosa szczypał, para wydobywająca się z ust była gęsta jak mgła. Nudziło mnie samotne kręcenie się po ulicach i chciałam porzucić całą tę "operację"...
...kiedy to oślepił mnie neon salonu gier.
Zajrzałam przez okno do środka. Tłumy, tłumy kłębiące się przy automatach, głównie pachinko, mnóstwo błyskających epileptycznie świateł, wszechobecny dym z papierosów. Mogłam wyobrazić sobie, jaki zgiełk panuje wewnątrz, jak wielki jest zaduch. Osobiście nie miałam tam czego szukać.
Wzrok przypadkiem zahaczył o półkę z nagrodami, a moje serce przyspieszyło pracę. Zdawało mi się, że znalazłam świętego Graala, i to w liczbie mnogiej. Dostrzegłam niewielką, ale grubą książkę pod wiele mówiącym tytułem "Leśni przyjaciele", coś w sam raz dla Kousuke. Obok pyszniło się pudełeczko z tanim odtwarzaczem mp3, który wydawał mi się idealnym prezentem dla Tsubomi. Dla Shuu nie widziałam nic, jednak uznałam, że i tak powinnam wejść.
Ciepłe powietrze uczepiło się moich okularów, gdy tylko pchnęłam drzwi, tym samym oślepiając mnie na dwie, może trzy minuty. Czekałam przy wyjściu, aż szkła odparują, jednocześnie uszy chciwie łowiły hałas wywoływany przez liczne automaty. Tylko automaty; gracze milczeli, zahipnotyzowani barwnymi wyświetlaczami, zdeterminowani, by rozbić bank. To wszystko było szokujące. Czułam się niczym gaijin.
Kiedy szkła znowu stały się przejrzyste, wbiłam spojrzenie w półki z nagrodami. Widziałam wyraźnie wymarzone przedmioty, dzielił mnie jednak od nich spory dystans, którego nie miałam jak pokonać. Ja nawet nie potrafiłam posługiwać się którymkolwiek z tych urządzeń...!
Niemniej jak urzeczona wpatrywałam się w nagrody, jakby samym spojrzeniem magicznie mogła je zdo...
Nagle olśnienie. Metoda, o zastosowaniu której pomyślałam, bynajmniej nie była uczciwa, jednak cichy głosik desperacji wciąż powtarzał, że innego sposobu przecież nie ma. A naprawdę zależało mi na uprzyjemnieniu przyjaciołom świąt!
Na początek potrzebowałam środków finansowych. Pod pretekstem przetarcia oczu uniosłam dłonie, by je zasłonić, jednocześnie wyobraziłam sobie błysk srebrnej monety o rewersie ozdobionym wytłoczonymi kwiatami, spadającej z brzękiem na podłogę. Chwilę potem taki oto dźwięk przebił się ponad hałas gier.
- Ugh, nie tylko automaty pozbawiają mnie wypłaty... - młody mężczyzna w garniturze schylił się, by odnaleźć pieniężną zgubę, ta toczyła się akurat w moją stronę. Wylądowała prosto pod czubkiem mojego prawego buta.
Poczułam wyrzuty sumienia, rozsądek wrzeszczał, że to już zakrawa na kradzież. I chociaż bardzo, bardzo potrzebowałam tych pieniędzy, by grać, to jednak podniosłam metalowy krążek i podeszłam do wciąż pochłoniętego poszukiwaniami człowieka.
- Przepraszam, to chyba należy do pana - wymamrotałam, wyciągając przed siebie dłonie. Moneta stujenowa błyszczała wesoło w świetle jarzeniówek. Zaczepiony mężczyzna, widząc to, uśmiechnął się z ulgą.
- Ahh, faktycznie. Dziękuję, siostrzyczko*... Przyszłaś spróbować szczęścia, co?
- Khh... T-tak... - poczerwieniałam, niepewna, jak poprawnie się zachowywać. Ten poklepał mnie po głowie.
- Mogłaś sobie zatrzymać te sto jenów, ale postąpiłaś bardzo uczciwie.
"Tak, tak, jasne. Strach cię zjadł." Ru, nikt cię nie zapraszał.
- Usiądź gdzieś, ja załatwię kulki.
Z dziko bijącym sercem ruszyłam do najbliższego wolnego automatu, widać było po nim, że postawiony został całkiem niedawno. Kilka minut później podeszła do mnie pracownica z tacką pełną lśniących kuleczek oraz ten miły nieznajomy z niepewną miną.
-Słuchaj... Nie możesz grać, ponieważ jesteś za młoda...
- Jakby wcześniej pan tego nie zauważył... - wymamrotała pod nosem dziewczyna trzymająca srebrny skarb. Mężczyzna tego nie dosłyszał.
Ja natomiast pobladłam. Jak to - nie mogę...! Ja muszę! Książka i odtwarzacz wrzeszczały do mnie z drewnianych półek. Myślałam, że rozkleję się przy tym nieszczęsnym automacie, jednak wtedy mężczyzna, chyba zdjęty litością, dodał:
- Wiesz... mógłbym zagrać w twoim imieniu... jeśli coś bym ugrał, ty wybrałabyś nagrodę. Czy taki układ ci odpowiada? Mimo wszystko odnalezienie przez ciebie tych stu jenów uratowało nie przed większymi stratami.
Ta propozycja była bardzo niespodziewana, a jednocześnie niewiarygodnie wręcz pomyślna! Ochoczo pokiwałam głową i zrobiłam miejsce mężczyźnie. Ten bez wahania zasiadł przed maszyną, strzelił palcami i odebrał od pracownicy kulki.
Postanowiła dopomóc jego i, tym samym, swojemu szczęściu. Oczywiście to było oszukiwanie, nieuczciwe zagrywki i tak dalej, ale skoro los już się uśmiechnął, to miałam w planach wycisnąć z tego, ile się da! Zresztą miałam zamiar zostawić temu pachinko "szczęście", tak by inni również mogli z niego skorzystać.
Pachinko zostało uruchomione.

- To coś niesamowitego...! - zawołał mój nowy, podekscytowany znajomy (przedstawił się jako Kouta Ren), kiedy kulka ponownie wpadła w środkową "kieszonkę" pachinko; tym oto sposobem łamał podstawowe, niepisane prawo salonów, mianowicie zachowanie ciszy niezależnie od sytuacji.
Po raz kolejny w ciągu niecałych dwóch godzin każda z dwudziestu pięciu zakupionych wcześniej kulek bezbłędnie wcelowała w sam środek automatu, uruchamiając slot z jednorękiego bandyty. Ten tylko trzykrotnie ułożył się niepomyślnie, całej reszcie udało się pomnożyć nasz "majątek". Stałam "niewzruszenie" przy Renie, ciągle gapiąc się na psychodeliczny automat w obawie, że oderwanie wzroku przerwie działanie mocy. Chwiałam się, bolały mnie oczy i byłam już dosyć głodna. Nie orientowałam się nawet, która jest godzina. Mogłam mieć tylko nadzieję, że moja nieobecność nie była jeszcze dla nikogo alarmująca. Stłumiłam ziewnięcie, zajęta wymyślaniem powodu przedłużającego się zniknięcia.
- Siostrzyczko, jesteś chyba małym talizmanem! - entuzjazm w głosie mężczyzny nijak mi się nie udzielał, zmęczenie skutecznie mnie osłaniało. - Wybrałaś znakomity automat!
Niemal wszyscy gracze odstąpili od swoich maszyn i skupili się wokół mnie i Kouty, pochłoniętego bez reszty mnożeniem posiadanych kulek. Ciche szepty, zlewające się w buczenie, przywodziły mi na myśl rój much lub, co gorsza, szerszeni. Zakołysałam się w przód i tył, zbierając w sobie odwagę. Po paru głębszych oddechach w końcu wydusiłam z siebie:
- Przepraszam... co... z naszą... umową...?
Ren jakimś cudem oderwał spojrzenie od przesłodzonych animacji, zdawało mi się przez chwilę, że zdążył o tym zapomnieć...! Zamrugał raz, potem drugi, następnie zaś uśmiechnął się promiennie.
- Siostrzyczko, zaraz ją sfinalizujemy! Daj mi jeszcze tylko...
- D-do... Nie, n-niedobrze...! - nie wiedzieć jak, zdobyłam się na protest, który to podkreśliłam słabym tupnięciem nogą. - Na zewnątrz jest już ciemno, powinnam wracać do domu i naprawdę potrzebuję tamtych nagród. Z-zresztą jeśli będzie pan tu zbyt długo siedział, to pan w końcu przegra wszystko!
Miałam nawet w zanadrzu odpowiednią imaginację i byłam na tyle zdesperowana, by ją wykorzystać, jednak w tym wyobrażeniu tracił wszystko, a na to pozwolić nie mogłam w żadnym razie. Moja butna mina, podparcie bioder i zaciętość w oczach okazało się być wystarczające. Ren westchnął ciężko.
- Potrafisz postawić na swoim, siostrzyczko.
Zmierzyłam zebrany tłum groźnym spojrzeniem.
- Idziemy teraz po nagrodę. Jeśli zajmiecie panu Koucie ten automat, gorzko pożałujecie. Niemalże jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiła się pracownica, inna niż obsługująca nas na początku. Zabrała tackę, po brzegi zapełnioną kulkami, ruszyliśmy za nią.
- Niezły połów - skomentowała krótko kobieta za kontuarem, przyjrzawszy się łupowi.
- Wybieraj, siostrzyczko - Kouta machnął ręką w stronę półek z nagrodami, bez chwili zawahania wskazałam na upatrzoną książkę i odtwarzacz. Wtem spostrzegłam kolejne dwa przedmioty, wydawały mi się przeznaczone Shuu i Yusuki. Jednocześnie przegryzłam paznokieć kciuka. Czy dobroczyńca, z winy mojej chciwości i apetytu, znacząco nie zbiednieje?
Rzut oka na morze srebra uspokoił mnie. Dzięki drobnej pomocy Ru mężczyzna mógł grać całą noc. Tym samym dobrałam obie rzeczy.
- Dziękuję panu bardzo za dzisiejszą pomoc - odezwałam się radośnie, kłaniając się przed Renem. - Oby pomyślne gwiazdy zawsze pana oświetlały.
- Bardzo finezyjne - roześmiał się, odwzajemniając ukłon. - Dziękuję, mała siostrzyczko, za dzielną asystę przy rozgrywce.
Zgarnęłam zdobyte przedmioty do torby i opuściłam salon, machając temu miłemu człowiekowi na pożegnanie.
Latarnie oświetlały ulice okryte śnieżnym kocem, kolejne miliardy srebrzystych okruchów niespiesznie ściągała w dół grawitacja. Ludzie w płaszczach, czapkach i szalikach szybkim krokiem przecinali kolejne przecznice, gdzieś dążąc. Czerwone, żółte i zielone neony przypominały o zbliżających się świętach, które tak naprawdę nie były rdzennie "nasze", jednak dawały pretekst do obdarowywania się i wspólnego spędzania czasu. Dobrze, że ktoś je tu zaszczepił.
Poprawiłam zamek w kurtce i skierowałam się w stronę sierocińca.

- Brr, mróz! - Shuu przyciskał nos do szyby, obserwując ze mną śnieżny karnawał. - Strach wystawić nos na zewnątrz, bo odpadnie!
- Mhm - wymamrotałam w odpowiedzi, wiodąc palcem po zaparowanym szkle. Blondyn popatrzył na mnie, na ustach pojawił się ten jego firmowy uśmieszek.
- Karune-san od Dnia, W Którym Się Zgubiła, stała się bardzo tajemnicza. Cóż takiego wydarzyło się w ciągu tych kilku godzin, co odebrało jej zdolność operowania wyrazami złożonych z więcej niż dwóch sylab? Tego pewnie nigdy...
- Przestań się popisywać, i tak ci jeszcze niczego nie zdradzę - odchyliłam się niebezpiecznie w tył, wbijając znudzony wzrok w udającego aktora teatralnego przyjaciela. Codziennie, przez siedem dni, starał się ode mnie wyciągnąć, co takiego usiłowałam upchnąć pod swoimi ubraniami w szafie, potem nakryłam go, jak wśród nich szpera. Za karę kazałam mu całą dobę paradować w jednej z moich spódniczek, natomiast świąteczny łup ukryłam u Yusuki. Ufałam, że nie spróbuje poznać zawartości zielonej foliówki, wręczonej sennego piątego ranka.
W głowie układałam plan na dzień dzisiejszy. Z całego serca pragnęłam, by wszystko wypadło jak najlepiej, bym mogła dostrzec radość w ich spojrzeniach, tak rzadką w tym okropnym miejscu. Może to głupie, starać się aż tak. Jednak też jestem głupia, więc mogłam brnąć w to dalej.
- Karune, tak się nie traktuje najlepszych przyjaciół! - oho, Kano postanowił uderzyć w lament. Wiedział, że odpuszczam po to, by nie słuchać tych żałosnych zawodzeń, mimo to tym razem postanowiłam nie dać się jego atakom.
- Zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko! - tupnęłam w irytacji, wykazując się tym samym podobnymi skłonnościami. Chłopak wydął wargi.
- Karu-chan...
- Zepsujesz wszystko, ciągle marudząc! - ucięłam dyskusję, wychodząc z pokoju. Chciałam znaleźć Kou, podejrzewałam, że dziś nakarmi nowych mieszkańców Kąta. Lęk przed tym miejscem zdążył już się zatrzeć.
Zdawało mi się, że nię będę miała tego dnia szczęścia, kiedy nie udało mi się znaleźć czarnowłosego, a zamiast tego wpadła prosto na Hiroshiego! Diabelski ten mój fart!
Ale, ale, on nawet mnie nie zauważył. Gapił się zły na panele pod stopami, dłonie trzymał zaciśnięte w pięść. Coś mamrotał.
Z nerwów zaczęłam się trząść, okulary zsunęły się po nagle przepoconym nosie. Niezgrabnie je poprawiłam, jednocześnie przypadłam lewym bokiem do ściany i bardzo powoli usiłowałam się obok niego prześlizgnąć.
-Te, wiedźma, jak podobała się chwila wytchnienia?
Zaklęłam w duchu (chociaż byłam na to pewnie za mała), nawet nie zaszczyciwszy tego śmiecia spojrzeniem. Oderwałam się od tapety i przyspieszyłam.
- Stój, głupia dziewucho, gdy coś mówię!
Nim zdążył mnie jakkolwiek dotknąć, odwróciłam się, wykrzywiając usta w grymasie obrzydzenia. Hiroshi tylko się roześmiał.
- Masz plastyczny pysk. I jak, odpoczynek był przyjemny? Wszyscy odetchnęli z ulgą, że to koniec, hmm?
- Jaki odpoczynek, przecież ciągle zmieniasz mi życie w piekło! - syknęłam, odsuwając się do tyłu. Oprawca przybrał sztucznie zdumioną minę.
- Ty nie wiesz, o czym ja mówię, oh, ojej - dla lepszego efektu przycisnął dłoń do policzka. - To nie świadczy dobrze o tobie jako o przyjaciółce, doprawdy...
- Stul pysk i przestań mnie zaczepiać, inaczej gorzko pożałujesz...!
Nie przejmował się moimi pogróżkami, zdawał się być nimi wręcz znudzony, co potwierdził ziewnięciem.
- To głupie. Wiesz co, rozdrażniłaś mnie w tym momencie. Wielka szkoda, bo urlop trwałby inaczej aż do Nowego Roku... I patrz no, znów wszystko spaprałaś.
Bez słowa zerwałam się do biegu, wmawiając sobie, że to nic nieznaczący bełkot, że nie warto się tym martwić.
Dwa korytarze dalej w końcu przestałam uciekać, oparłam się o ścianę, by wyrównać oddech, myśli natomiast zajęłam sprawami świątecznymi. Skoro nie mogłam znaleźć Kou, powinnam była udać się do Yusuki, by odebrać niespodzianki. Tak, to dobry pomysł. Najlepsze, że instynktownie trafiłam w pobliże pokoju kobiety. Odnalazłam odpowiednie drzwi i leciutko zastukałam.
- Przepraszam, to ja - odsunęłam się, gdy w progu stanęła panna Hesomi, następnie zaś dygnęłam. Uśmiechnęła się.
- Pewnie przyszłaś po swoje sekretne przedmioty - wpuściła mnie do środka. W odpowiedzi skinęłam głową. - Tak jak prosiłaś, nie dotykałam ich. Mam też dla ciebie nieco ozdobnego papieru i kilka wstążek, chyba ci się przydadzą?
Spojrzałam na nią pozytywnie zdumiona. Co za intuicja! Sama chciałabym być tak domyślna.
- Tak myślałam. Umiesz pakować?
- N-nie.
- Żaden kłopot, pokażę ci.
Próby nauczenia mnie poprawnego owijania pudełek w ładny papier, mimo przeznaczenia nań około godziny, spełzły na niczym - a to coś się rozdzierało, a to nieprawidłowo układało, a to brzydko gniotło. W końcu spojrzałam żałośnie na wychowawczynię, niemo błagając o pomoc. Westchnęła, uśmiechając się.
- Spójrz, szarpałaś za to nieco zbyt gwałtownie. To należy zgiąć z wyczuciem - palce sprawnie wędrowały po lśniącej powierzchni, zmieniając pozostawioną przeze mnie kupkę nieszczęścia w eleganckie opakowanie. Zawiązałam białą kokardkę.
- Prezenty na pewno spodobają się twoim przyjaciołom - odezwała się kobieta, kiedy podałam jej małe pudełko z odtwarzaczem. - To dobrze, że pamiętałaś o nich, zwłaszcza w tym okresie.
- A ty i Suzume wymieniałyście się podarunkami w czasie świąt?
- Owszem - kwadratowe pudełeczko okręciłam fioletową wstążką. - W zasadzie każda okazja była dobra do robienia sobie takich niespodzianek.
- Czym się obdarowywałyście?
- Książkami. Ja dostawałam albumy z obrazami mistrzów malarstwa, Su zawsze chciała kryminały. Ale nie takie typowe, żadnego Sherlocka Holmesa czy Herculesa Poirot, o nie. Kryminał musiał splatać się ciasno z psychologią, i to co najmniej.
Została ostatnia, największa rzecz - książka dla Kou. Yusuki ostrożnie ją owinęła w papier, ja dokończyłam dzieła kokardką.
- Wygląda to znakomicie! - zawołałam entuzjastycznie, szybko układając prezenty w zgrabny stosik. - Bardzo mocno dziękuję!
- Nie ma sprawy, naprawdę cieszę się, że mogłam pomó... - nie zdążyła dokończyć, bowiem zarzuciłam jej ręce na szyję. Chyba tym ją zszokowałam, ale odwzajemniła uścisk. - Karune, wiesz, to nic wielkiego...
Zaprzeczyłam gwałtownie ruchem głowy, odrywając się od opiekunki. Chwyciłam najmniejszą z paczuszek i potrząsnęłam nią.
- Nie. To... - podałam prezent kobiecie. - ...jest nic takiego, znaczy zawartość. Ale... To, co dla mnie zrobiłaś, co robisz teraz... - przybrałam najbardziej hardą minę, na jaką potrafiłam się zdobyć. - Wspaniale mnie traktujesz. Pomagasz mi. Nie nazywasz mnie potworem, nie miałaś uprzedzeń. Pomagasz mi. Traktujesz... traktujesz jak przyjaciółkę. Ufasz mi i pozwalasz być blisko, chociaż reszta pracowników i wychowanków odtrąca mnie i z moich przyjaciół, wyzywając od najgorszych...
Głos mi zadrżał, a łzy już spływały po policzkach. Już nawet wspominanie obelg ciskanych w naszą stronę było dość bolesne.
- Karune, nie płacz - kobieta objęła mnie mocno. - Nie płacz, bo mi też robi się smutno, a dzisiejszy dzień jest zbyt radosny na łzy. Mogę to rozpakować?
Podniosła paczuszkę i delikatnie nią potrząsnęła. Skinęłam głową.
- Kurczę, a chwilę temu to tak ładnie pakowałam, mogłaś uprzedzić, że to niekonieczne - zachichotała, rozcinając ostrożnie papier, kokardkę zachowała. W niewielkim pudełku znajdował się nieco tandetny wisiorek w kształcie serca. Metal zabarwiony na złoto okalał sporą, czerwoną cyrkonię. Wyglądało ładnie, ale nie miało jakiejś większej wartości.
Mimo to opiekunka znowu mnie przygarnęła.
- Dziękuję ci, Karune. To wspaniały prezent. Teraz leć na obiad, bo sprzątną ci najsmaczniejsze kawałki sprzed nosa. Potem możesz do mnie jeszcze wpaść.

- Co to za diabelsko ważna rzecz, która wymagała nieobecności naszych drogich przyjaciół, naszych współlokatorów?
Shuu dażył tajemnicze paczuszki niemałym zainteresowaniem, od kiedy to wpadłam do pokoju niczym burza, bezceremonialnie wrzuciłam pudełka na górną pryczę i równie bezceremonialnie wypchnęłam blondyna na stołówkę, zbywając wszystkie jego pytania na tenże temat. Tsubomi i Kou w chwili mojego energicznego wtargnięcia znajdowali się poza pokojem, zatem uniknęłam kolejnych dwóch zestawów pytań.
Nie, wróć. Tsu miałaby to w niezwykle głębokiej powadze, natomiast Kousuke powstrzymywałby się od pytań z grzeczności.
Zastaliśmy ich na stołówce, rozgrzebujących posiłek na talerzu. Shuuyi posłałam spojrzenie mówiące "Wytłumaczę później, teraz siadasz, jesz i o tym nie wspominasz". Bardzo liczyłam, iż zrozumiał komunikat.
Podczas posiłku odkładałam nieco soczystej ryby na bok, w końcu Kotu również coś się należało. Kou postępował podobnie, z tą różnicą, że odmawiał sobie nieco więcej - miał w planach poczęstować bezdomne futrzaki. Przy stole panowała cisza, której nie przerwał nawet koniec posiłku. Seto wyruszył na dwór, zaś Kido udała się do jakiejś swojej samotni, widocznie nie chciała spędzać z nami czasu.
- Znakomicie.
- Nie bądź ironiczna, Karune, ty wiesz, jak ubodłoby to naszą drogą Kidochan?
- Ale wszystki idzie zgodnie z planem! - zaprotestowałam, wchodząc do pokoju. Blondyn zatarł ręce.
- Sekretny plan, powiadasz? Czekaj, czy jest on powiązany z przedmiotami ułożonymi na twoim łóżku? - przycisnął ręce do policzków. - Karu-chan, czyżbym miał dowiedzieć się, czymże te paczki są?!
- Tak, ale w odpowiednim momencie, to jest - nie teraz.
Udał, że opuszcza go całe powietrze.
- Ty to potrafisz pozbawiać złudzeń.
Wspięłam się szybko na swoją pryczę, jedną ręką usiłowałam pochwycić wszystkie prezenty, co nie było taką prostą sprawą. Po dwóch nieudanych próbach postanowiłam zaryzykować, puściłam drabinkę, przylgnęłam płasko tułowiem do materaca i zgarniałam pudełka.
- Pomóc?
- Nie, nie, dam sobie radę - roześmiałam się, a już w następnej chwili siedziałam na ziemi, "przysypana" opakowanymi przedmiotami.
"Znakomicie sobie poradziłaś" - Ru śmiała się sykliwie, podczas gdy zajęłam się układaniem prezentów w mały stosik.
- Nic ci nie jest? - Shuu wyciągnął dłoń i pomógł mi się podnieść, uciekłam wzrokiem w bok.
-Ah, nie, nic. Wszystko w porządku, pomijając mój anielski upadek - kiepskim żartem usiłowałam zamaskować zażenowanie swoją niezgrabnością. Poczerwieniałam, ale nie przestałam się uśmiechać.
- Anielska przyjaciółko, czy teraz chcesz pomocy?
- Skoro tak ładnie ją oferujesz... Połóż tę paczkę na poduszce Kousuke - wręczyłam mu książkę, bez słowa wykonał moją prośbę i nawet nie próbował dociekać, co skrywa warstwa woskowanego papieru. Byłam mu za to wdzięczna.
Ja ułożyłam pudełko z odtwarzaczem na poduszce Tsubomi. Ostatni prezent zgarnęłam, nim Shuu zdążył o niego zapytać.
- Jak się domyśliłeś, to dla ciebie - z uśmiechem wyciągnęłam przed siebie najmniejsze z opakowań. Chłopak, chyba zszokowany faktem, że również coś otrzymał, przyjął niepewnie podarunek.
- C... Co to? - przyjrzał się krótkiemu paskowi sztucznej skóry, ozdobionemu na wierzchu łańcuchem. - Fajne, ale wygląda jak rockowa obroża.
- To bransoletka - zapięłam mu ją na prawym nadgarstku. Z kieszeni wyjęłam drugą, identyczną, delikatnie nią potrząsnęłam.
- Czy ty mnie właśnie wplątujesz w jakąś tajną organizację?
- N-nie. To... Uh - trudno mi było ubrać to w takie słowa, by go po prostu nie rozbawić. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Zdaje mi się, że najlepszymi.
- To w takim razie możesz to nazwać znakiem naszej przyjaźni. Wybacz, że nie jest to nic... lepszego, ale przysięgam, nie potrafiłam znaleźć niczego odpowiedniejszego...!
Shuu przyglądał się moim palcom, które to przypadkiem splotłam z jego.
- Nie... Znaczy, to już samo w sobie jest fajne! Wiesz, najlepszym prezentem jest fakt, że o mnie pomyślałaś. Dzięki, Karune.
Niespodziewanie mnie przytulił.
- Wesołych Świąt.
- Wesołych, czarodziejko.
- A wy co się tak obłapiacie? - na dźwięk głosu Tsubomi odskoczyliśmy od siebie; poczułam jednocześnie, że moje policzki płoną. Kurczę. Co też mogła sobie pomyśleć...! To musiało wyglądać dziwnie.
Za zielonowłosą stał Kou, trzymający w ramionach Kota.
- Wesołych Ś-świąt! - wyrzuciłam ramiona w górę, uśmiechając się nerwowo. - Super, że już jesteście.
- Żadnych życzeń, TU nie mamy powodu do święto... - Tsu zamilkła, bowiem dostrzegła leżący na poduszce prezent. - Co. To. Jest.
- Hej, też mam paczkę... - Kousuke z zaciekawieniem przyglądał się prostokątnemu pakunkowi; żeby niczego przedwcześnie nie zdradzić, zajęłam się obdarowywaniem Kota resztkami z obiadu.
- Ktoś się chyba pomylił... - czarnowłosy wyciągnął dłoń ku prezentowi, jednak rozmyślił się. - Tak, to na pewno pomyłka...
Posmutniał, bowiem liczył, iż naprawdę otrzymał coś na święta. Postanowiłam wkroczyć.
- Żadna pomyłka! - o mało nie staranowałam Shuu, kiedy to "tanecznym krokiem" znalazłam się na środku pokoju, pociągnąwszy wcześniej za sobą przyjaciół. - To dla was! W stu procentach, od kokardki, aż do zawartości! Z okazji świąt!
Wzrok Kido wyrażał obawę, że zwariowałam do reszty, natomiast Seto patrzył na mnie radośnie.
- N-naprawdę?
- Tak! - zachichotałam. - Chciałam po prostu...
- I... po co to zrobiłaś? W ogóle skąd wzięłaś te przedmioty...? - zielonowłosa wyrwała dłoń, którą ściskałam i odsunęła się. - No?
Odrobinę zbladłam, zaskoczona reakcją przyjaciółki. Nie wydawała się być tym wszystkim zadowolona choćby w najmniejszym stopniu. Ponadto zmusiła mnie do tłumaczeń.
- Ja... Ja to wygrałam.
- Niby gdzie?
- Na pachinko... Znaczy... Nie konkretnie ja jako fizyczna osoba to wygrałam...
- Masz osiem lat, nie wolno ci...
- P-poprosiłam o przysługę kogoś, komu oddałam 100 jenów, które wcześniej zgubił...!
- To musiało kosztować całe mnóstwo kulek - nie przestawała drążyć, a ja czułam, do czego zmierza. - Te przedmioty zdobyłaś...
- Czy to ważne JAK je zdobyłam? - zacisnęłam powieki i wykrzywiłam usta. Shuu i Kou tylko nas obserwowali, nie wiedząc, czy/jak się wtrącić; jakoś umiałam to zrozumieć, a z drugiej strony taka samotna walka była dla mnie czymś przykrym. Usiadłam na podłodze i podciągnęłam kolana pod brodę. Musiałam wyglądać żałośnie smutno, bowiem Tsu odpuściła, zamiast tego uklękła obok mnie. Po chwili dołączyła reszta.
- Ja chciałam tylko... Chciałam, żebyście się uśmiechnęli. Nie potrafię nijak spełnić waszych prawdziwych życzeń, nie mogę przecież zabrać nam mocy ani sprawić, by ktoś nas przygarnął. Dlatego... pomyślałam, że chociaż w taki sposób osłodzę ten czas. Wiecie... jesteście dla mnie ważni - potarłam policzek. Nie, nie ścierałam w ten sposób łez, gdzieś je pogubiłam. - Przepraszam, że nic więcej nie mogę zrobić. Ale... Teraz, w tym jednym dniu możemy pobyć rodziną. Czwórką rodzeństwa, która przyjemnie spędzi czas.
Ktoś rzucił się na mnie, chwilę zajęła mi identyfikacja osoby Tsubomi. Mocno mnie obejmowała. Zaraz doskoczył Shuuya, a za nim poleciał Kousuke, zdezorientowany nagłym szarpnięciem do tyłu. Leżeliśmy tak na podłodze, śmiejąc się i przytulając. Nawet Kot oderwał się od swojego talerzyka i wcisnął się między nas.
- Dzięki - ledwo usłyszałam szept wychodzący z ust dziewczyny, jednak wystarczał mi on, by się uśmiechnąć.
- Wesołych?
- Wesołych.
- Najlepszego!


*w Japonii do obcego dziecka można zwrócić się "imouto (siostra)/otoutosan (brat)", analogicznie do nazywania starszych od siebie "(o)nee/niisan".

PS. Ślicznie proszę o wybaczenie poślizgu, ale, jak widać, rozdział długi, musiałam też walczyć z blokadami umysłowymi. Mam nadzieję, iż ten rozdział okaże się godny długiego oczekiwania ^^ //kaeru.ka

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 8. "Z przymrużeniem oka"

- Witaj, Karune. Nie chcę wyjść na wścibską czy coś podobnego, ale powiesz mi, czemu klęczysz i co robisz z tym kotem?
Pytanie zadane przez Yusuki, mimo ciepłego, żartobliwego tonu, do reszty zepsuło mi ten dzień, chociaż zegary zdążyły dotrzeć dopiero do godziny czwartej po południu.
Powoli zaczęłam się odwracać, nawet nie zmuszając twarzy do uśmiechu czy czegoś podobnego. Włosom pozwoliłam opaść na lewy policzek, poprawiłam przekrzywione okulary, którymi wcześniej niezbyt się przejmowałam. Miałam nadzieję, że nie wyglądam aż tak...
- Karune, co ci się stało?!
...źle.
- Nic się nie stało, wywróciłam się.
- Dlatego wyglądasz jak obite szczenię?
- Mhm.
- Nie sądzisz chyba, że uwierzę, iż to przypadkowy kamień tak ci posiniaczył twarz.
Miałam taką cichą nadzieję.
A ranek nie zapowiadał żadnych tragicznych zwrotów akcji. Wetknęłam okularki na nos, uczesałam włosy i porządnie się ubrałam. Z Shuu ścigaliśmy się aż do sal lekcyjnych, rozstaliśmy się w śmiechu, po czym udaliśmy się na swoje zajęcia.
Dzielnie udawałam, że nie słyszę pawianich chichotów wymierzonych przeciw okularom zatkniętym na nos. Grzecznie szkicowałam postaci w strojach mahou shoujo, słuchając jednym uchem wykładów nauczycieli, odpowiadałam logicznie na zadawane pytania, słowem - wszystko jak należy.
Kłopoty zaczęły się na przerwie.
Z brulionem przyciśniętym do piersi przepychałam się między uczniami z klasy, chcąc jak najszybciej opuścić pracownię. Mogłam sobie na to pozwolić, skoro szkła wspomagały moje oczy, teraz przepisanie czegokolwiek z tablicy nareszcie nie zajmowało mi pół lekcji.
Ponieważ w tym dzikim tłumie balansowałam na jednej stopie, cudem utrzymując równowagę, normalnym było chwianie się w lewo i prawo jak trzcina. Kłębiące się dzieciaki miały wyraźnie jakiś kłopot z wydostaniem się na zewnątrz, bo ludzka masa nie zrzedła nawet odrobinę.
Nagle ziemska grawitacja uznała, iż moje popisy akrobatyczne w jakiś sposób ją rażą. Poczułam, jak tracę oparcie i padam do tyłu, kościstymi plecami uderzając w ciało szczeniaka za mną. Oboje wylądowaliśmy na linoleum.
- Ba-bardzo cię przepraszam... Nic ci... - próbę przeprosin przerwało brutalny cios pięścią w lewy bok, który to zrzucił mnie z, jak się okazało, Hiroshiego. Czyli to na niego upadłam?! W jego oczach dostrzegłam wściekłość, jakby ten nieszczęśliwy przypadek był mu skazą na honorze. Dosłownie skuliłam się, czując jego nienawistne spojrzenie.
- Karune, nie tarzaj się po podłodze i wyjdź na przerwę - na dokładkę dostałam nauczycielskie upomnienie, chociaż nie zrobiłam nic złego...
Dźwignęłam się, poprawiłam ubranie i ze spuszczoną głową w końcu uciekłam na korytarz. Chciałam znaleźć Shuu i przeczekać z nim te katastroficzne kilkanaście minut. Ale oczywiście nie zdążyłam podjąć żadnej ucieczki, bowiem przede mną zatrzymał się rosły dzieciak, członek kółeczka Hiroshiego.
- Bardzo się spieszysz? - zapytał paskudnym tonem, od którego jeżyły się włoski na karku. Odruchowo zaprzeczyłam, przycisnęłam ręce do tułowia, cofając się przed chłopakiem. Ponownie kość ogonowa spotkała się z posadzką.
- Jesteś doprawdy żałosnym stworzeniem - Hiroshi zaczaił się o tyłu i szarpnął mnie za włosy, na co odpowiedziałam mysim piskiem. - Czemu masz w ogóle czelność wydawać jakiekolwiek dźwięki? Nie pozwoliłem ci na to!
- Nie jestem twoją własnością, żebym musiała czekać na jakiekolwiek przyzwolenia z twojej strony! - zawyłam, ściągając tym sposobem powszechną uwagę gawiedzi, która nie zdążyła się rozejść spod sali. Zostaliśmy otoczeni ciasnym kręgiem.
- Śmieć! - odepchnął mnie z całej siły tak, że przejechałam tyłkiem po kafelkach, kończąc jazdę obiciem sobie łopatek, gdy straciłam równowagę. - Takie coś jak ty powinno trzymać się pod kluczem!
Zerwałam się nagle na równe nogi i rzuciłam w kierunku agresora z palcami zgiętymi na kształt szponów.
- W takim razie ignoruj mnie, daj żyć w spokoju! - udało mi się przejechać po jego obrzydliwej gębie obgryzionymi paznokciami, które zostawiły kilka czerwonych śladów. - Nie skrzywdziłam cię, zatem dlaczego nie pozwolisz mi normalnie istnieć obok?!
- Bo... - chwycił mnie mocno za nadgarstki, to bardzo bolało. Znowu zapiszczałam, a z oczu spłynęło kilka łez. Spojrzał na mnie z wyrazem obrzydzenia malującym się na twarzy. - Bo jesteś małym potworkiem, przeczącym naturze. Ty i ta twoja grupka. Jesteście obrzydliwi. Ty, wiedźmo, twój duch, ta mała ciota i dzieciak obwąchujący koty. Nie macie prawa żyć.
Przed oczami wybuchły mi gwiazdki, gdy uderzył mnie z liścia w twarz. Ponownie upadłam, który raz w ciągu dnia?
- Hiroshi, ale dziewczyn się nie bije... - zawołała słabo dziewczynka siedząca za mną na lekcjach. Podniosłam głowę, by móc jej jakoś podziękować... ale starannie unikała mojego wzroku.
- Dziewczyn nie, ale bestie już tak - roześmiał się podle. - A teraz spójrzcie na nią, na ten morderczy wzrok! Gdyby mogła, pewnie zabiłaby nas wszystkich, tak robią potwory!
- Przecież ona płacze! Nie ma sił nawet się podnieść!
- Jest za słaba na bycie bestią, Hiroshi!
- Udaje! Jak myślicie, dlaczego umieszczoną ją w pokoju 107? Razem z potwornymi bachorkami? - ten argument był "koronny", nikt nie mógł go podważyć. W końcu wszyscy wiedzieli, że dzieci mieszkające w pokoju na końcu korytarza, nie są "normalne". Powtarzali to wychowawcy, powtarzali wychowankowie. Przecież plotki i wyzwiska nie brały się z powietrza, prawda...?
Zwinięta na podłodze, pozwoliłam łzom na zasłonięcie mi twarzy. Kroki uzmysłowiły mi, że wszyscy odeszli, tylko osiłek, który wcześniej uniemożliwił mi ucieczkę przed tym... gnojem... kopnął mnie w kostkę na pożegnanie.
Lincz bestii.
Wzbierał we mnie smutek. Wzbierała złość. Drżałam, leżąc na podłodze jak śmieci, do których mnie porównywano. Przegryzłam wargę, zdjęłam okulary, by wytrzeć łzy, czułam jednocześnie, jak negatywne emocje przelewają się ze mnie. Podniosłam się, patrząc nienawistnie na odchodzący tłum. Zebrałam się w sobie, zacisnęłam pięści.
- Jeszcze tego... jeszcze... POŻAŁUJECIE! - wrzasnęłam dziko, sprawiającym tym samym, że kilka osób zatrzymało się i spojrzało na mnie. Musiałam faktycznie przypominać małego demona czy coś takiego. Nawet Hiroshi przerwał powolny marsz triumfu, jednak nie zadał sobie trudu, by odwrócić się w moją stronę. Tylko roześmiał się.
- Powodzenia w takim razie. Jestem jedynie ciekaw, które z nas bardziej ucierpi.
W sercu rozlała się gorycz. Bez namysłu rzuciłam się do ślepego biegu, potrącając podczas niego kilkoro dzieci. Wyciągnęłam już rękę w stronę karku tej wywłoki, jednak rozmyśliłam się i odepchnęłam go brutalnie w bok.
Chciałam wydostać się na zewnątrz, dlatego nie umiałam zwolnić. Po niecałych trzech minutach opuściłam budynek lekcyjny, wypadłam prosto na deszcz. To on mnie ostudził i zmusił do uspokojenia się. Oddychałam spazmatycznie, słaniałam się, dreptałam w kółko. W końcu roześmiałam się, pełną piersią, nieco dramatycznie. Ruszyłam jak gdyby nigdy nic przed siebie, bez celu.
Deszcz bębnił o ziemię, parapety, o moją głowę. Włosy przemieniły się w przemoczone szczurze ogonki, przylepiające się do policzków. Powietrze było chłodne, ponadto zerwał się wiatr. Przemokłam do suchej nitki, dreszcze przebiegały po mnie od góry do dołu. Chyba kichnęłam kilka razy.
Kiedy tak biegłam, zdawało mi się, że minęłam Shuuyę, bo kątem oka dostrzegłam zwichrzoną blond czuprynę. Mam nadzieję, że nie zwrócił na mnie uwagi. Zostałabym zmuszona do tłumaczenia się. Zresztą miałam nie okazywać po sobie bólu. Tak jak mówiła Tsubomi.
Podążyłam za nagle usłyszanym miauknięciem, jakby było ono zaproszeniem do krainy bez problemów. Już nawet nie zastanawiałam się, dokąd dojdę. Byle znaleźć się daleko stąd.
Dlaczego źle traktowano mnie, ale również moich przyjaciół? Nie umiałam na to logicznie odpowiedzieć. Zadowalające wytłumaczenie znajdowało się poza zakresem znanych mi słów. Który raz usiłowałam to w ogóle zrozumieć? Zdaje się, że podjęłam wiele takich prób.
Wyglądaliśmy jak normalne dzieci. Zachowywaliśmy się jak normalne dzieci. Trzymaliśmy się na uboczu, by ochronić swoje serca przed szyderstwami, których powodem była... moc? Tylko ona nas wyróżniała. Ale czy fakt, że posiedliśmy ją, zresztą wbrew woli, wbrew chęciom, zasługiwał na powszechną nienawiść i drwiny? Przecież te zdolności nie były nawet straszne!
Kopnęłam zła kamyk. To po prostu obrzydliwe.
Czy to kara? Kara za popełnienie zbrodni przeciw naturze, przechytrzenie śmierci?
"Raczej cena drugiej szansy" - Ru uznała za stosowne wtrącić się. - "Zresztą nie jedyna..."
Co masz na myśli...? Poczułam przebiegającą mi po plecach armię mrówek.
"To, że ty czy na przykład ten płaczliwy chłopiec możecie wciąż cieszyć się życiem..."
Jakie cieszyć? - przerwałam szorstko. - Widzisz, przez co przechodzimy? Widziałaś te spojrzenia, słyszałaś te szepty? Czytałaś wyzwiska, przyczepiane codziennie do drzwi naszego pokoju? Przeżyłaś stratę jedynej bliskiej ci osoby? Gdzie tu widzisz 'uciechę'?
"To tylko kolejne części składowe ceny za kontynuację życia."
To ile ich jest, do diabła?!
"Słownictwo, dziewczynko."
Nie waż się mnie pouczać!
Potknęłam się, kolanami zaryłam o żwir, natomiast dłońmi wpadłam w kałużę. Zniekształcone odbicie mojej twarzy zniesmaczyło mnie. Smagnęłam je palcami parę razy.
Dlaczego świat musiał dziś objawiać taki chłód?
- Meow?
To nie było miauczenie Kota (tego, z którym myliłam Shuu), za niskie i zbyt gardłowe. Dlatego podniosłam głowę, nieco zdziwiona spotkaniem innego sierściucha - zwłaszcza w taką pogodę.
Wcześniej go nie widziałam. Był to spory dachowiec, o typowym szaro-burym futrze. Co ciekawsze, wydawał mi się grubszy niż znani mi rezydenci podwórka. Może do kogoś należał, a teraz zwyczajnie przybył odwiedzić swoją kocią koleżankę.
To było raczej mało istotne. Zwierzak przyglądał mi się spod zmrużonych powiek, jego wąsy drżały. Może to dziwnie brzmieć, ale jego wzrok wydawał mi się wrogi, jakby kocur mnie pytał "Dlaczego odważyłaś się wejść mi w drogę?". To tylko paranoja, nic ciekawego do oglądania.
- No co? - fuknęłam niezadowolona, wyciągając rękę, by go pogłaskać na znak moich dobrych zamiarów. - To ja tu powinnam patrzeć z taką złością. Albo Kot. Jesteś tu przyjezdnym, czyż nie?
Chyba zrozumiał wyrzut mojej wypowiedzi, bo zjeżył sierść i zamachnął się łapą. Łapą zwieńczoną ostrymi jak żyletki pazurkami, żeby było śmieszniej. Nie muszę dodawać, jak to się dla mnie skończyło...?
- Ty mały, podły szczurołapie! - zawołałam, zaciskając palce lewej dłoni na prawej, ozdobionej w tamtej chwili trzema krwistymi pręgami. Myślałam, że uduszę futrzaka! Pobrudzoną krwią dłonią uderzyłam w kałużę, ochlapując brudną wodą koci pysk (i nieco siebie). Prychnął i otrząsnął się, ale tkwił uparcie w swoim miejscu.
- Miaaaaau... - tym razem odezwał się mój Kot, który pojawił się dosłownie znikąd u mego boku. Chociaż był znacznie mniejszy, miał odwagę podejść, cały zjeżony, do kociego agresora. Miauczał przeciągle, jakby miał nadzieję, że to wystarczy na przegonienie intruza. Ten patrzył na niego jakby drwiąco. Skoro to nie pomogło, po prostu wskoczył na niego i zaczął atakować pazurkami i ząbkami. Przestraszona nie wiedziałam, jak zainterweniować - nie musiałam. Po minucie walka dobiegła końca, dachowiec zwiał, a Kot nie odniósł choćby jednej rany. Zajął miejsce, wygrzane wcześniej przez obce zwierzę, zajmując się wylizywaniem łapki.
Tkwiłam nieporuszona w jednym miejscu, marzłam, kaszlałam, naszły mnie myśli, że od tego wszystkiego dosanę zapalenia płuc i umrę, kaszląc krwią. Wróć, tak jest przy gruźlicy, jej nie nabawię się od tak. Ale i tak w panice poczułam, jak śmierć szczypie mnie w szyję. Coś okropnego.
- Purr, purr... - kulka futra mruknęła pytająco, ale nie miała jakoś odwagi podejść bliżej. Albo nie wiedziała, czy jej wolno.
No. Dobrnęliśmy do momentu, gdzie zaczęłam opowieść, bo sekundkę później na scenę wkroczyła Yusuki-san.
- Twoja dłoń krwawi, kot cię drapnął? - kątem oka spostrzegłam, że wychowawczyni przymierzała się do pogonienia Kota, a nie chciałam, by się przestraszył, zatem podjęłam interwencję:
- Nie, to nie Kot, znaczy, kot, ale nie pan Kot* - uśmiechnęłam się, machając nieuszkodzoną ręką. - Pan Kot odgonił dachowca, który mnie drapnął.
- Doprawdy... - chyba dalej nie miała ochoty mu zaufać, jednak zwierzątko powstało z miejsca i otarło się o jej nogi, jakby zapewniając "jestem absolutnie niegroźny". Mały czaruś, ale chwyt z ocieraniem podziałał. - No w porządku. To twój kot?
- Jeszcze nie, ale bardzo bym chciała - odpowiedziałam szczerze. - Myślałam, by przemycić go do pokoju; robi się coraz zimniej, a bezpańskie zwierzaki mają wtedy naprawdę ciężko. Ponadto zbliżają się święta...
Zgoda, z tymi świętami to przesadziłam (dopiero zaczął się listopad, chociaż w bardzo naciąganej teorii jedno święto faktycznie nadchodziło - moje urodziny) i przez myśl mi przeszło, że Yusuki odbierze to jako grę na emocjach. Jednak czekało mnie kolejne, dość pozytywne, zaskoczenie - opiekunka pokiwała głową.
- W zasadzie masz rację. Ale trzymanie w pokoju zwierząt jest chyba wbrew zasadom...
- Mój przyjaciel, mieszkający tu od urodzenia, miał dwa lata temu psa - podniosłam palec wskazujący.
- A trzymał go w ośrodku?
- Oj - tego nie wiedziałam.
Kobieta potarła w zamyśleniu czoło.
- Czym byś go karmiła? - wzięła Kota na ręce z wprawą, kiedyś musiała mieć bliski kontakt z tymi sierściuchami. Czując się pewnie, maluch wtulił się w jej palce. Chyba dziobnęła mnie zazdrość.
- Resztkami z obiadu - tak ja i tamten przyjaciel dokarmialiśmy koty mieszkające za ośrodkiem.
- Kuweta?
- Można byłoby brać go na spacery. To mądry kot.
- Wytłumaczenie w razie nalotu kogoś z personelu?
- Chyba zwabiło go ciepło pokoju, a okno otworzyliśmy, bo zrobiło się duszno - sztuki zmyślania uczyłam się z Shuu.
Zapadła cisza, a mnie dopadły obawy, że chyba udało mi się narazić (jakoś) mojej sojuszniczce. Nagle ta zaczęła odpinać jedną ręką górne guziki eleganckiego płaszcza, drugą ostrożnie przyciskając kota do piersi.
- Najpierw pielęgniarka ma cię opatrzeć. Albo sama wezmę od niej wodę utlenioną i bandaż, opatrzę to w twoim pokoju. Mieszkasz w 107, tak?

Trzeba było zobaczyć minę Kido i Seto, kiedy ujrzeli Kota, wygodnie rozciągniętego na dywanie. Kou mógłby zastępować wtedy lampę, tak błyszczały mu oczy, Tsubomi natomiast sądziła, że to sztuczka Shuu, nieźle się zdziwiła, kiedy ten wyszedł z łazienki, nie pojmując zamieszania.
Mieszkaliśmy w piątkę. Tak jak zapewniłam Yusuki, dokarmialiśmy kota resztkami z talerzy, otwieraliśmy okno, kiedy dawał do zrozumienia, że ma pewną potrzebę, a na noc któreś z nas dzieliło z nim łóżko. Żeby nie narażać go na stres związany z wysokością górnych prycz, ja co dwa dni zamieniałam się łóżkami z Tsu, a Shuuya z Kousuke.
Znaczy, system ten działał przez tydzień, potem mnie dopadła grypa, a futrzak spędził osiem dni na poduszce zielonowłosej.
Przez cały okres choroby codziennie wpadała Yusuki, żeby dotrzymać mi towarzystwa, kiedy przyjaciele szli na lekcje. Czytałyśmy razem, oglądałyśmy telewizję, poznawałam kolejne szczegóły życia opiekunki. Nie te związane z Suzume (je na razie omijała, aż pojęłam, że po prostu nie chce się tym dzielić - to pewnie zbyt duży ból), ale opowiedziała mi za to o swojej pasji, malarstwie. Głównie z jego powodu podjęła pracę jako wychowawczyni - przybory malarskie są dość drogie...
- A ponadto mam niezły kontakt z młodzieżą. Podobno - roześmiała się, odkładając jeden z zeszytów na miejsce. Nabazgroliłam w nim opowiadanie, pokazałam je już Shuu, ale chciałam, by ocenił je ktoś dorosły. - Powiem tak. To, co napisałaś, ma szansę zostać w przyszłości naprawdę dobrą historią.
- Teraz nie jest...?
- Wiesz, jesteś młoda i niedoświadczona w tym fachu - zabiegi stosowane przez Yusuki nazywa się chyba dyplomacją. - Jeśli będziesz ciągle i ciągle ćwiczyć, rozwijać swój język i szlifować operowanie nim, to któż przewidzi, co cię czeka...? Ale być może rozmawiam teraz z przyszłą literatką światowej sławy.
To byłoby cudowne. Uwielbiałam snuć historie, najlepiej mi się nad nimi myślało, kiedy byłam bliska zaśnięcia. Ponieważ nie miałam zbyt wielu atrakcji, spędzając czas sama w domu, dryfowałam między swoimi urojeniami. Wplatałam siebie do historii poznanych na ekranie telewizora czy zasłyszanych na audiobookach. Dzięki temu nie nudziłam się, bo jako Kaede Chouchou byłam elementem opowieści.
- Ah. Muszę już się zbierać - Yusuki obdarzyła tarczę zegara niechętnym spojrzeniem. - Zapewne zostanę jeszcze usadzona przed papierkową robotą, a w domu czeka na mnie babcina kolacja. Wybaczysz mi, że już się żegnamy?
- Wybaczę - instynktownie przytuliłam kobietę, którą powoli zaczynałam traktować jak starszą siostrę lub nawet... Nie. Nie, chyba TAK jej nie traktowałam. Zostałam przy myśli o siostrze. Odpowiedziała mi serdecznym uściskiem, podrapała Kota za uszkiem i opuściła pokój, nagle przytłaczający.
Dziś mijał ostatni dzień reko...walen...scesji...? - chwila, -scencji. Nieważne, odpoczynku od świata zewnętrznego. Nabrałam strasznej ochoty na drzemkę, jednak do zaśnięcia potrzebowałam Kota. Zgrabnie zeskoczyłam z łóżka (przemilczę fakt, że o mało nie udusiłam się kołdrą, to nieistotny szczególik!), a w tym samym momencie drzwi otworzył Shuuya.
- Mam nadzieję, że nie zamierzałaś wyjść na zewnątrz, narobiłabyś nam wstydu - zachichotał, widząc nieuporządkowane ptasie gniazdo, będące tydzień wcześniej normalnymi włosami oraz wymiętą piżamę. Zareagowałam bardzo dojrzale jak na swój wiek i pokazałam mu język.
- Wiesz, że się puka?
- Do własnego pokoju?
- A jakbym robiła jakieś dziwne rytuały, które miałyby na celu wezwanie demona?
- Ogranicz kreskówki, bo to się odbija na twoim zdrowiu psychicznym - i jeszcze miał czelność popukać palcem w moje czoło! Kłapnęłam zębami. - No o tym mówię! Chciałaś mnie zjeść!
- Jesteś zbyt przesączony ironią i dojrzałością nieadekwatną do wieku. Nie smakowałbyś mi.
- Hipokrytka.
- Planujecie piżama party? - niespodziewane pojawienie się Kido tuż za plecami niemal śmiertelnie wystraszyło blondyna; krzyknął, by chwilę później wskoczyć na mnie.
- Przyszła po moją duszę! - jego krzyk wdarł mi się bezczelnie do ucha, grożąc dewastacją wewnętrznych rusztowań. Za karę strząsnęłam go z siebie tak, że wylądował na podłodze. - I ty, Brutusie?
- Raczej miałam w planach obicie ci tyłka, ale sam sobie to zafundowałeś, więc... - przyjaciółka nie wyglądała najlepiej. Była bardziej skulona i ponura niż kiedy wyszła na lekcje. Zdawało mi się również, że na policzkach widzę zaschnięte ślady łez.
- Tsubomi...? - zaczęłam ostrożnie, wyciągając przed siebie dłoń. Chyba zdziwiło ją moje zachowanie, odsunęła się na pół kroku.
- Czego?
- Płakałaś? - przetarłam policzki, jakby wyjaśniając, skąd te przypuszczenia. Pokręciła stanowczo głową, krótkie pasemka zawirowały wokół jej twarzy.
- Nie-e. Opłukiwałam w łazience twarz.
- Ale te suche strugi są wąskie...
- To przeczyść okulary, bo coś ci się znowu zdaje - westchnęła, nieco zirytowana, po czym wyminęła nas, złapała Kota i usiadła na łóżku. Wymieniłam z Shuu zdezorientowane spojrzenia, czemu tak drażniła ją troska? Przekrzywiłam głowę, postanawiając dać sobie na razie spokój z dumaniem nad odpowiedzią. Zamiast tego klapnęłam obok blondyna.
- Tak w ogóle to gdzie jest Kousuke? - powinien wrócić z Kido, są w końcu w jednej klasie. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Rozryczał się i uciekł z ostatniej lekcji.
Zakołysałam się, nagle widząc mroczki przed oczami.
- Dlaczego...?
- To nie moja wina. Od kilku dni... nie ma humoru. Nie zauważyłaś?
- Spędzałam ostatnio dużo czasu na górze... nie widziałam...
- Zresztą to nic nowego u niego, co nie? Chyba mu smutno, bo w tym miejscu, gdzie płonęły śmietniki, znalazł grób.
- Ale - Kano podniósł palec do góry, dając znak, że musi się wtrącić. - On ten grób odkrył z miesiąc temu. Za szczęśliwy nie był, no jednak wtedy się nie popłakał.
Tsubomi już go nie słuchała. Ułożyła się wygodnie na swoim łóżku, przytulając kota. Odechciało jej się rozmawiać.
- No cóż... - współlokator odetchnął, mierzwiąc sobie włosy. - Weźmiemy Seto na spytki. Może będzie rozmowniejszy.
Czarnowłosy wrócił przed dziewiętnastą, wcale nie był bardziej skory do rozmów niż Tsubomi. Na każde pytanie przypominające "(Czy) Coś się stało?", zaciskał usta i przeczył bardzo gwałtownym ruchem głowy, w pewnym momencie złapałam ją dłońmi jak w imadło, bo bałam się, że uszkodzi sobie kark.
Wieczór zmarnowaliśmy przed telewizorem - znaczy dopóki nie zaczęła się burza, a prąd nie został wyłączony.
Za oknami szalał silny wiatr, rozrywany co jakiś czas przez grzmoty i błyski piorunów. O szybę uderzały gałęzie drzew, drobne śmieci, niesione przez wichurę. Kiedy niebo przecinały błyskawice, wszystkie cienie przypominały szpony potworów, gotowych wedrzeć się do pokoju w każdej chwili, by nas pożreć. Deszcz bębnił gniewnie o parapet, potęgując grozę burzy.
Wszyscy czuliśmy niepokój. A jeśli coś roztrzaska okno? Albo pod drzwi przyjdą dzieciaki, mające w planach napędzenie nam stracha. Przez scenerię świata na zewnątrz spokojnie moglibyśmy całą czwórką odejść ze świata z zawałami serc.
Nagle do pokoju ktoś wszedł, wywołując wśród nas paniczny pisk.
- Dzieci, przyniosłam wam świece - po głosie poznałam jedną z opiekunek, urzędującą zazwyczaj na świetlicy. Zamachała dwiema woskowymi pałeczkami, po czym wręczyła je mnie, jako że pierwsza stuliłam dziób.
- Shuuya, na stoliku powinno leżeć pudełko zapałek - poinstruowałam chłopaka, wcześniej zasłoniwszy mu usta dłonią, żeby się uciszył. Chyba pokiwał głową, wstał i wyciągając przed siebie dłonie, chwiejnie ruszył do stolika. Odnalazł go golenią (przynajmniej tak myślałam, słysząc jego pisk).
- Hej, a w ogóle co to za kobieta, ta, co cię ciągle odwiedzała, jak zachorowałaś? - zagaił, podając mi zapałki. Usiadł znowu obok mnie, niechcący potrącając łokciem skołowanego Kousuke. Ciemnowłosy nie najlepiej znosił burzę i związane z nią ciemności.
- Jedna z pracownic, Hesomi Yusuki. Chciała mi po prostu dotrzymać towarzystwa.
Tsubomi, uspokoiwszy się po niespodziewanym wtargnięciu opiekunki do pokoju, burknęła coś pod nosem.
- Mogłabyś powtórzyć? - poprosiłam dziewczynę, patrząc na nią błagalnie, nawet jeśli tego nie mogła zobaczyć.
- Przyszła cię pilnować jako potwora ze 107?
- No właśnie nie! - zawołałam z entuzjazmem, zapalając pierwszą świecę. Poczekałam kilka sekund, aż płomień rozpuści nieco wosku, po czym przechyliłam pałkę nad przyniesioną przez Kano kartką. Krople wosku skapnęły na papier, umożliwiając mi ustawienie obu świeczek. Nareszcie pojawiło się między nami światło.
- Hę? No to czemu przychodziła dzień w dzień? - przekrzywiła głowę, przyglądając mi się z niedowierzaniem.
- Bo mnie lubi - rzuciłam, szeroko się uśmiechając. Widząc, że przyjaciele niezbyt mi wierzą, kontynuowałam. - To ona zabrała mnie do okulisty, w poczekalni zaczęłam z nią rozmawiać, no i tak jakoś wyszło... A wiecie, co jest najlepsze? Nie ma pojęcia o plotkach krążących na nasz temat! Albo zna je, ale kompletnie się nimi nie przejmuje, bo traktuje mnie jak normalne dziecko...!
- Wciąż mnie nie przekonujesz - Kido splotła ręce na piersi, wyglądała jakby się nadąsała.
- Ale kiedy na serio...
- Dziewczęta, chyba nie macie zamiaru sprzeczać się o stosunek wychowawczyni do jednej z was? - Seto zamachał dłońmi, zwracając na siebie uwagę dziewczynki użyciem keigo. Oboje z Shuu rzuciliśmy się na niego, starając się zasłonić mu usta. Skończyło się spektakularnym wytarzaniem w podłodze. Tsubomi albo go nie usłyszała, albo uznała za stosowne go zignorować. W każdym razie to dobrze, że nie zareagowała agresywnie.
- Ten wiatr na zewnątrz... jest okropny. Chciałabym, żeby się zamknął - wymamrotała, podciągając kolana pod brodę.
- Właśnie, Karune! A może udałoby ci się przyciszyć wietrzysko, co? - Kousuke spojrzał mi w oczy z niemałą nadzieją, jednak musiałam odpowiedzieć pokręceniem głowy.
- To się nie uda. Nie wpływam na naturę. Ale... - w mojej głowie zrodziła się kolejna dzika idea. Nieco się pokiwałam, gryząc pasmo włosów, aż w końcu wiedziałam, jak nazwać ten pomysł. - Co byście powiedzieli na poznanie historii o tym, dlaczego wiatr tak szaleje?
- Nie jesteśmy za starzy na bajki? - w przyszłości miałam dziękować za trzeźwe i zwykle przeciwne moim koncepcjo myśli Tsubomi. Wtedy spowodowały jedynie, że przewróciłam oczami.
- Jeśli chcesz, to nie dam banalnego zakończenia "Żyli długo i szczęśliwie".
- Przecież to nie koniec wpływa na fakt, że bajka jest bajką - pokręciła głową, jakby nie pojmując bezmiaru mego niemyślenia.
- Ale to... chyba dobry pomysł. Może dzięki temu szybciej minie nam czas. Nie chcę... siedzieć przy tej świeczce jak głupi - mruknął niepewnie Seto, znowu używając grzecznego języka. W świetle świec oczy Tsubomi drapieżnie błyszczały.
- Znowu keigo...
- A daj już spokój temu keigo, lepiej zajmij się Kotem, bo błaga cię o głaskanko - pokazałam palcem łaszący się do jej kolan aksamitny kształt. Burknęła coś na temat mojego wtrącania się, ale zwierzaka wzięła. Odetchnęłam.
- Więcej was nie pytam o zdanie, tylko jak coś postanowię, to to zrobię.
W sumie tego przyrzeczenia dotrzymałam.
Rozsiadłam się wygodnie, odgarniając włosy z twarzy. Przystąpiłam do wielkiej improwizcji.
- Wiele lat temu, kiedy wielkie miasta nie istniały, kiedy ludzie żyli w malutkich wioskach, największy lęk w człowieczych sercach budziła nieokiełznana siła przyrody.
Potopy i susze groziły głodem. Trzęsienia ziemi i potężne wichury odbierały domy. Burze zabijały tych, którzy błądzili. Zima i lato, dwa przeciwległe bieguny, zabierały tyle samo ludzkich istnień.
Wioska, w której toczy się owa historia, położona była wysoko w górach. Mieszkańcy, żyjący tam od wielu pokoleń, nauczyli się już opanowywać deszcze, by te nie niszczyły zasiewów, potrafili budować domy z kamieni, których nie dotykały lodowate dłonie nieprzewidywalnej pogody. Nie umieli jednak radzić sobie z nękających im żywiołem wiatru. Zawsze chodzili zgarbieni, wiedząc, iż prosta sylwetka niesie zagrożenie przełamania wpół pod naporem podmuchu.
- Ten początek jest straszny - zaprotestował Kousuke, podkurczając nogi jeszcze bardziej pod brodę. Widziałam tylko jego oczy odbijające płomień. - Dlaczego zaczynasz opowieść od takich okropieństw?
- Bo tak trzeba - wyburczałam, niezadowolona z przerwania mi wypowiedzi. Nieco zniechęcona, mimo tego ciągnęłam dalej:
- A zatem ludzie chodzili zgarbieni, gdy chodzili po terenie wioski, wracając do domu, nie mieli sił, by przywrócić kręgosłupy do pozycji pionowej, całe życie pędzili drobnymi kroczkami, zastygli w wiecznym ukłonie przed Cesarską Mością. Nie widzieli przez to zbyt wiele. Nie mogli zapuszczać się dalej niż poza granice wioski, bowiem nie znali dróg, nie mogli cieszyć się widokiem siebie nawzajem, skoro wciąż patrzyli pod swoje stopy.
W tej wiosce urodziła się i wychowywała mała dziewczynka. Na imię dano jej Chouchou, co mogło wydawać się dziwnym, skoro tamtejsi nie znali czegoś takiego jak motyle. Ale jej ojciec pochodził z niewielkiego miasteczka, położonego nisko, bardzo nisko w dolinie, z miłości do matki Chou jednakże przeniósł się w góry. Trudno mu było przyzwyczaić swe plecy do ciągłego uginania się przed majestatem wiatru. Nie chciał, by jego córeczka musiała wciąż kłaniać się, przygniatana nieistniejącym ciężarem, dlatego też nigdy jej nie nauczył chodzenia zgarbioną.
Ludzie z wioski nie zwracali uwagi na wyprostowane dziecko, nie mogli wszak jej dostrzec. Chou rosła, coraz bardziej interesował ją świat kryjący się poza domkami z kamienia. Pytała tatę, co jest 'na zewnątrz'. "W dole znajduje się dolina, wiecznie zielona, przecięta wspaniałą rzeką" - odpowiadał jej z rozmarzeniem, wracając myślami do ukochanego domu rodzinnego. "A ponad wioską, tato? Co ukrywa się ponad dachami naszych domów?" - pytała, szarpiąc tatę za rękaw tuniki. "Tego tak naprawdę nikt nie wie. Nikt nie opuszczał wioski, kierując się w górę rzeki" - zwykła ubiegać ojca mama,niosąc zgarbiona wieczerzę. Tak oto w sercu małej Chou rozgorzała ciekawość. Pewnego dnia po cichu opuściła dom, spakowana i gotowa do drogi. Zostawiła rodzicom informację, że ruszyła zwiedzić świat góry, nie chciała wszak, by się martwili.
- Czekaj, tę całą wioskę zamieszkiwali garbaci? - Tsubomi przekrzywiła głowę, przyciskając kota do brzucha. Zirytowałam się.
- Tak, nawet wyjaśniłam czemu.
- Rety, ja tylko zapytałam z ciekawości...
Opuściła granice wioski niezauważona, jak zawsze, przez kogokolwiek. Pokonywała górskie ścieżki z łatwością, zachwycając się pięknem, którego nie mógł poznać żaden z jej sąsiadów. Entuzjazm dość szybko wypierało jednak zmęczenie, nie znała drogi i ciągle żywiła obawy, że zgubi się.
Po długim, długim marszu, znalazła niewielką polanę usianą kwiatami, chronioną przez wiekowe drzewa, ukrytą za skalnymi wyłomami. Postanowiła tam nieco odpocząć, a następnie wrócić do wioski.
Ułożyła się na miękkiej trawie, zachwycona odkrytym przez nią miejscem. Ponad nią rozciągało się niebo o najczystszym odcieniu błękitu. Tak bardzo chciała, aby jej rodzina czy znajomi mogli patrzeć w niebo jak ona, aby podczas rozmów dane im było widzieć twarz drugiego człowieka, a zwłaszcza oczy. Naprawdę nie znała barwy oczu kogokolwiek z wioski.
Nie zauważyła, że zasnęła, dopóki nie obudziło jej szarpanie za ramię. Rozkleiła zmorzone snem powieki, mrucząc niewyraźnie "Co się stało?" czy "Kim jesteś?". "Raczej to ja się spytam, kim jesteś, co robisz na mojej polanie?" - głos rozmówcy wzbudzał lęk, silny i głęboki przypominał najsilniejsze wiatry, męczące wioskę nocami. "Zawędrowałam tu przypadkiem" - odparła Chou, wstając. Im bardziej przyglądała się nieznajomemu, tym większy zachwyt w niej budził. Miał długie do ramion, śnieżnobiałe włosy, przetykane pasmami o lśniącej srebrzystej barwie, ciągle potrącane przez wiatr oraz oczy tak błękitne jak niebo, które uwielbiała oglądać...
- No nie. To zmierza w kierunku romansu! - Shuu zaczął teatralnie zawodzić, przyciskając pięść do serca. - A tak fajnie się zaczynało...!
- Okej, mam już dość! - gwałtownie wstałam, wprawiając Tsubomi i Kou w osłupienie. Kano kontynuował wygłupy, nie spostrzegł nawet mojej irytacji, póki nie strzeliłam go w ucho i nie odmaszerowałam na swoje łóżko.
- Karune, błagam, wracaj! - blondyn też zerwał się na równe nogi, usiłował wdrapać się do mnie, co odparłam poduszkowym atakiem. - Daj spokój, jestem chłopakiem, romanse do mnie nie przemawiają!
- Jakbyś cierpliwie dosłuchał do końca, to wiedziałbyś, że to nie jest taki zwyczajny romans!
- Czyli to jednak romans? - upewnił się.
- Może! - pisnęłam, rozdrażniona. Czemu musiał zacząć cyrk? Nikt go nie prosił, a naprawdę miałam zamiar to skomplikować tak, by zakończenie ich zdumiało!
- Złaź, Karune, to tylko idiota - tym razem zza ramy łóżka wychynęła Kido, patrząca na mnie... cóż, z góry. Pacnęła mnie w czoło. - Dawaj. Historia jest naprawdę ciekawa, Kano za moment zakneblujemy.
Nieco udobruchana prośbą Panny Chłód, wróciłam na podłogę i szorując kolanami po wykładzinie, dotarłam do kręgu ciepła świec.
- Jak jeszcze raz ktoś mi głupio przerwie, zwijam kram i idę spać - ostrzegłam, marszcząc groźnie brwi. Odpowiedziały mi energiczne kiwanie trzech głów, zatem mogłam kontynuować bez obaw.
"Jestem Chouchou." Przedstawiła się, elegancko dygając. "Bardzo przepraszam, jeśli moja obecność jest dla ciebie ciężarem czy niedogodnością...
"To nie tak." Chłopiec nie wydawał się wiele starszy od niej. "Po prostu od bardzo dawna nie widziałem innych ludzi i nie wiedziałem, jak mam się zachować." Wydawał się szczerze przygnębiony swoją wcześniejszą, nieco agresywniejszą postawą. Także się ukłonił. "Mam na imię Kaze..."
Spojrzał spod zmrużonych powiek na słuchaczy, mówiąc tym sposobem "Skrytykujcie imię, a zdepczę was jak żuki". Nigdy nie wykazywałam się polotem w wymyślaniu imion, ale nikt nie musiał mi tego uświadamiać czy wytykać. W trosce o swoje życie, cała trójka milczała.
- Dziewczynkę bardzo interesowało, skąd wziął się tajemniczy chłopiec, niebywale zdumiała ją odpowiedź, że on tu mieszkał!
"A co z twoją rodziną? Nie martwią się?"
"Nie mam rodziny. Nigdy jej nie miałem. Jestem wiatrem, więc jak mógłbym być z kimś spokrewniony?"
Mniejszy szok wywołała w niej wieść, że rozmówca to uosobienie wiatru. Nie widziała w nim odwiecznej siły przyrody, tylko samotne dziecko.
"A czy chcesz się ze mną pobawić?" Wyciągnęła przed siebie dłoń, uśmiechając się jasno. "Musisz się niebywale nudzić, będąc samemu."
"Nieprawda. Biegam całymi dniami po górach, zaglądam tam, gdzie chcę." Chłopiec nie wiedział, jak zareagować na ten niespodziewany gest, dlatego nie uścisnął ręki Chou.
"Ale gdy tak biegasz, ludzie z mojej wioski uginają się niczym trzcina. Dlatego proszę, baw się tutaj, ze mną, by moi sąsiedzi mogli odpocząć." Spojrzała na niego błagalnie, nie przestając się uśmiechać. Zgodził się na to, niepewny, do czego to doprowadzi. Grali w chowanego i berka, nie opuszczając polanki. To był przyjemny dzień.
"Muszę wracać." Chou spojrzała w niebo, na którym słońce zaczynało zachodzić. "Ale przyjdę jutro, jeśli obiecasz czekać tutaj na mnie."
"W porządku." Kaze usiadł na kamieniu, obserwując, jak kilkulatka znika za ogromną skałą. Po raz pierwszy czuł się zmęczony, dlatego usnął, opierając głowę o głaz.
Chou wróciła do domu, wiedząc, że jak zawsze nikt nie zwróci na nią uwagi. Ludzie ciągle garbili się, chociaż odczuwali pewną różnicę - wiatr nie szarpał dziś nimi jak lalkami z gałganów. Żaden mieszkaniec nie wiedział, czemu, nawet jeśli kogoś to zastanawiało, porzucał myśli o tym i szykował się do następnego dnia.
Zgodnie z obietnicą, Chou wróciła do Kaze, nim słońce zetknęło się ze szczytem nieboskłonu. Przyszła też następnego dnia, i kolejnego, przychodziła przez całe tygodnie, miesiące. Wspólnie się bawili, rozmawiali, pojmowali siebie coraz lepiej.
Odkąd dziewczynka odnalazła Wiatr, mieszkańców wioski nie nękały porywiste wichury. Powoli, w bólu, przy akompaniamencie skrzypu odzwyczajonych kości, prostowali się, ze zdumieniem patrząc na swoje twarze czy na niebo. Nowa perspektywa wydawała im się cudem. Dzieci nie uczono już trwania w ukłonie, mogły swobodnie biegać, skakać, nawet wychodzić nieco poza granice wioski. Między domkami przenikało coś, co przypominało radość, niezbyt dobrze znana wiecznie zbolałym, wiecznie obawiającym się hulającego wiatru ludziom.
Minął rok. Potem następny. Nawet gdy Chou miała na głowie obowiązki, zawsze starała się jak mogła, by wydrapać z doby dwie, trzy godziny dla przyjaciela. Nie chciała go zawieść.
Pewnego dnia jednak nie przyszła.
Kaze niespokojnie szukał jej po całej polanie, sądząc, że chce mu tylko spłatać psikusa. Wołał głośno "Chou! Chou!" - nikt nie odpowiadał. Nie chciał, nie umiał uwierzyć, że jego przyjaciółka po prostu go porzuciła.
Zdecydował się zejść do wioski, by tam odnaleźć dziewczynkę. Droga, tak wiele razy pokonana przez niego w postaci srebrnego ptaka, dla ludzkiej postaci była ciężka i kręta. Nie chciał jednak przyjąć swojego prawdziwego oblicza; bał się, że zacznie wtedy biec i zasieje w sercach sąsiadów Chou nowy lęk. Schodził zatem powoli po zdradliwych kamieniach w dół i w dół, aż dotarł do granic wioski. Niepostrzeżenie wślizgnął się, co było nieco trudniejsze, skoro teraz ludzie chodzili wyprostowani. Jednak czymże są ludzkie oczy wobec Wiatru? Odnalazł niewielki, kamienny domek, zamieszkały przez rodzinę Chou; pamiętał go dzięki wieloletnim wyprawom do wsi.
"Chou, to ja!" Starał się, by jego głos brzmiał radośnie, mimo wszelkich obaw. "Słyszę cię, Kaze. Chodź tutaj..."
Podążył za niewyraźnym, bardzo słabym głosem drogiej przyjaciółki. Ten zaprowadził chłopca do małego pokoiku, niemal w całości zajętego przez łóżko. Na nim, pod kilkoma warstwami kołder i koców, leżała blada jak strzęp chmury Chou. Widząc przyjaciela, zmusiła osłabione ciało do uśmiechu i pomachania ręką. "Co ci jest? Dlaczego nie byłaś dziś na polanie?" W głosie wietrznego chłopca pobrzmiewała gorycz. "Bardzo przepraszam, że cię nie odwiedziłam. Ale... jestem nieco chora." Wydawała się być z tego powodu naprawdę smutna. "Gdy poczuję się lepiej, znów zacznę przychodzić." "Chora? Co to znaczy?" Kaze nie pojmował czegoś takiego jak słabość. Dziewczynka wytłumaczyła najlepiej jak umiała, co oznaczała dla jej ciała choroba. "Wciąż nie rozumiem." "Nie musisz. Jesteś wieczny i nie musisz pojmować chorób, zmęczenia czy śmierci." Chou posłała mu kolejny słaby uśmiech. "Jeśli chcesz, przychodź do mnie w odwiedziny. Będę czekać..." Powieki opadły i dziewczynka pogrążyła się we śnie. Wiatr pojął, że to.koniec wizyty; wyszedł przez okno i skierował swe kroki ku polance.
"Ludzie są tacy słabi. Delikatni jak trzcina..." - dumał, wracając do domu.
Mijały kolejne lata. Chou dorastała, Kaze wciąż pozostawał dzieckiem. Ich przyjaźń mimo wszelkich różnic nie ulegała zmianie, co mogłoby wydawać się nieco dziwne - jednak proszę o niedopatrywanie się wszelkich dziwactw. Można założyć, że Kaze i Chou dorastali wspólnie psychicznie, co pomagało zachować tę przyjaźń w mocnej, nierozerwalnej postaci. Ponadto dziewczyna uczyła przyjaciela, co oznacza bycie człowiekiem.
"Czym jest starzenie się?" Kaze rozsiadł się na kolanach szesnastoletniej już Chou, zdziwiony różnicą między dawnym a teraźniejszym wyglądem przyjaciółki. On sam ciągle wyglądał jak siedmioletnie dziecko.
"To oznacza, że moje ciało niszczeje. Jak te skały, w które czasami wbiegasz. Im więcej mam lat, tym szybciej organizm zużywa się."
"To wiąże się ze śmiercią?"
"Tak, chociaż jak wiesz, czasami umierają też młodzi ludzie."
"Dlaczego dążycie do śmierci?"
"Nie wybraliśmy tego przeznaczenia. Tak po prostu jest."
"Czyli ty również zestarzejesz się... i umrzesz?"
"Jak każdy człowiek."
"I mnie opuścisz?!" Chłopiec zerwał się na równe nogi. Jego oczy zaszły szkłem, twarz wykrzywiły złość i smutek. "Nie możesz!"
"Nie ja o tym decyduję. Kiedy nadejdzie moja chwila, po prostu przestanę oddychać."
"Nie chcę!" W tym momencie zdarzyło się coś zdumiewającego. Spod powiek, ściśniętych w wyrazie protestu, wytrysnęły łzy. Czuł... czuł ogień, trawiący jego gardło i ludzkie, sztuczne serce. "Czy... czy to są uczucia? Chou, czy tak?"
Dziewczyna nie odpowiedziała. Bez słowa wstała i objęła mocno Kaze, pozwalając mu się wypłakać.
"Chciałbym, żebyś została ze mną do końca świata." Szlochał cicho, nie potrafiąc poradzić sobie z niezrozumiałym uciskiem w sercu.
"Moje życie tego nie doczeka, ale mogę zostać aż do swojego końca."
Słońce zaszło, Chou musiała wrócić do domu. Pomachała mu na pożegnanie i oddaliła się szybko, nie usłyszała wyszeptanych przez Kaze słów.
Następnego ranka szalała burza - w rejonie gór bezwietrzna, skoro tamtejszy wiatr przywdział ludzką postać. Kaze wiedział, że przy sieczącym zajadle deszczu lepiej, by Chou nie ryzykowała wyprawy pod górę, zatem sam zszedł do wioski. W nocy specjalnie postarzał się, by móc trwać obok ukochanej przyjaciółki, dorastać razem z nią. Pełen nadziei dotarł do wioski...
W której zastał ogólny płacz.
Minionego wieczoru młoda dziewczyna, schodząc na dół, nie dostrzegła kamiennego rumowiska; straciła życie.
Sztuczne serce Kaze pękło wpół. Dał upust zmiażdżonym uczuciom, szalał wspólnie z burzą, niszcząc drzewa czy dachy - uważał jednak na ludzi.
Miała być z nim do końca. Dotrzymała swej obietnicy, zatem dlaczego czuł się zdradzony?
Wtem przypomniał sobie, że ludzkie dusze przeistaczały się w kolejne wietrzne bóstwa. Ruszył zatem na poszukiwanie jednego ducha, o srebrzystych, motylich skrzydłach. Zapewne w tej chwili zagląda do naszych okien, wypatrując q dymie tego kształtu...
Zamilkłam, obserwując reakcję przyjaciół. Wszyscy siedzieli jak zastygli, odnosił wręcz wrażenie, że nie oddychają. Kot, niezadowolony z braku pieszczot, wysunął się spod sztywnych dłoni Tsu i podreptał w moim kierunku.
- H-hej, już możecie mówić - wykrztusiłam, uśmiechając się niepewnie. Kido drgnęła, jakbym ją obudziła, wtedy spostrzegłam, że w jej oczach kręciły się łzy. Nagle wybuchła.
- Jak mogłaś! To okropna gra na uczuciach, miałaś nas uspokoić, a ty uczłowieczasz wiatr i wyszarpujesz nam serca! - podczas tej płomiennej przemowy zaczęła płakać. - To zakończenie jest okropne!
- Przynajmniej nie skończyło się jak typowy romans - Kano, bez śladu jakichkolwiek emocji (miałam podejrzenia, że oszukuje właśnie nasz wzrok) przeciągnął się, chwilę potem zarobił pięścią w pierś. - Auu! Ja tylko wyrażam opinię!
- Nie wymyślaj bajek, bo czuję się, jakbyś wycięła mi serce, zdeptała je, potraktowała świecą, podtopiła, dała do przeżucia psu, a następnie wszyła je z powrotem - Kou patrzył na mnie ze smutnym uśmiechem. - Znaczy, opowieść śliczna, ale czemu taka smutna?
- N-nie wiem. Improwizowałam... - przytuliłam się do Kota, udawanie przytulanki nawet mu odpowiadało.
- Zbyt wywarzone słownictwo jak na improwizację - odparł Shuu, spoglądając na mnie poważnym wzrokiem. Nie, nie dałam się nabrać, wyczułam 'Oszustwo'.
- Przyznaj się najpierw, że cię ruszyło, a ja odpowiem, czy serio improwizowałam.
- Ruszyło, ruszyło. Wbrew pozorom.
- W porządku, a ja planowałam nieco tę historię. Ale miałam doprowadzić do trójkątu, uznałam jednak, że bomba emocjonalna jest lepsza.
- Jak dla kogo - Kido usiłowała na mnie prychnąć, w czym przeszkodziło jej silne ziewnięcie. - Umówmy się, nie opowiadasz nam takich uczuciowych historii. A teraz dobranoc wam. Znaczy, Kano niech się udławi pająkiem.
- Kido-san jest bardzo urocza - skomentował mój przyjaciel, nie przestając się szczerzyć nawet po oberwaniu od zielonowłosej poduszką za użycie '-san'.

*"pan Kot", czyli Neko-san. Żeby rozróżnić "jej" kota od pozostałych osobników gatunku.