poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 10. "Historia wpisana w dziecięce oczy"

- Dlaczego? - przekrzywiłam głowę, spoglądając na zamyśloną Yusuki. Z jej twarzy nie umiałam niczego wyczytać. - Skoro byłyście najlepszymi przyjaciółkami...
- Życie nie jest sprawiedliwe.
Czas leciał naprawdę szybko, zmiany przebiegały dynamicznie. Zima musiała ustąpić wiośnie, ta niemal natychmiast przepoczwarzyła się w upalne lato. Teraz ono chyliło się ku upadkowi, lada dzień miało zostać jesienią. Kot, nasz bezimienny pupil, urósł, nieco przytył i bardzo niechętnie opuszczał pokój, co nas cieszyło - nie musieliśmy obawiać się, że coś złego mu się przytrafi.
My również doświadczaliśmy swoich własnych zmian. Ubrania zaczynały być za małe, podłoga jakby bardziej się oddalała i łatwiej było sięgać po różne przedmioty. Włosy wpadały ciągle do oczu, a odgarnianie ich przestało pomagać, dopiero interwencja fryzjera załatwiła ten problem.
Mimo szeregu fizycznych przemian, nasze charaktery nie uległy jakimkolwiek przekształceniom. Tsubomi nadal zachowywała się dość chłodno, jednak czasami pozwalała sobie na rozluźnienie czy nawet odsłaniała tę łagodną część siebie, głównie gdy byłyśmy tylko w swoim towarzystwie. Kousuke ciągle był tym słabszym, nieco płaczliwym miłośnikiem natury, który znikał często w lesie, chociaż później miałam... mieliśmy się przekonać, że powoli uczył się bycia odważnym, co oczywiście przychodziło z niemałym trudem. Shuuya... Wciąż był moim najbliższym przyjacielem, który bez problemu maskował niemal wszystkie uczucia. Chociaż znałam moc chłopaka, nie łączyłam jej z wiecznym uśmiechem - wtedy tego nie musiałam wiedzieć.
Również ja niezbyt się zmieniłam - niedostosowane, słabe dziecko, bujające zawsze w obłokach, łatwo przechodzące między skrajnymi emocjami, zawsze pełna nadziei w następny dzień.
Chociaż nie mogę rzec, że zmian w ogóle zabrakło. Pierwszą i, zdaje się, że najważniejszą, była "utrata" roli ofiarnego kozła. Dosłownie. Z dnia na dzień Hiroshi oraz jego poplecznicy po prostu odpuścili. Nie prowokowali. Nie rzucali papierkami. Nie zwyzywali od wiedźm i wynaturzeń. Skończyły się żarty o stosach. Może i nadal nikt do mnie nie usiłował podejść, bowiem nadal byłam "tym dzieciakiem z pokoju 107", jednak brak kpin i poniżeń odbierałam jako najcudowniejszy dar losu. Żyłam spokojnie, za jedyne zmartwienie mając napięcia między Shuu a Tsu, które zwykle starałam się (bezskutecznie) załagodzić.
Porzuciłam też nadzieję, że przekonam kogokolwiek, iż moce nie czynią z nas potworów. Tak. Po prostu to zostawiłam. Z Kido ani razu nie próbowałam poruszać tematu jej zdolności od czasu tamtego nadal niejasnego wybuchu emocji, kiedy to zastałam ją zapłakaną w pokoju. Nie chciałam krzywdzić Seto, zatem jemu nawet nie napomknęłam o okiełznaniu zdolności. To okropne, że bez słowa się poddałam, jednakże wtedy sądziłam, że to najlepsze rozwiązanie; gdyby moje zapewnienia nie sprawdziły się, gdybyśmy starali się być "normalni", a wciąż spotykalibyśmy się z szykanami, zapewne przyjaciele znienawidziliby mnie. Bardzo nie chciałam ich stracić.
Nie oznaczało to, że sama nie poznawałam lepiej mocy i że z niej nie korzystałam. W tamtych czasach zdolność wydawała się być niezwykle fascynująca, mogłam wpływać na świat według własnego widzimisię. Z wiekiem to rzecz jasna mijało, ale będąc jeszcze dzieciakiem, pozwalałam sobie na różne głupoty.
Najspektakularniejszym moim wyczynem był pokaz fajerwerków z okazji Dnia Dziecka. Dość długo musiałam kreować odpowiednią, logiczną wizję, zwłaszcza że nie mogłam prosić żadnego ze współlokatorów o pomoc przy wymyślaniu; sztuczne ognie były niespodzianką dla nich. Piątego maja niebo nad sierocińcem zalśniło od blasku fajerwerek, chmury płonęły wraz z ognistymi kwiatami. W zasadzie nie tylko moi przyjaciele to oglądali, wszyscy opuścili budynek, by podziwiać przypadkowy spektakl.
Następnego ranka zdradziłam Shuu, Tsu i Kou, że światła były dla nich. Oczywiście podziękowali i takie tam, ale przez kilka kolejnych dni zarówno Kido jak i Seto nieco mnie unikali...
We wrześniu sprawa mojego wzroku uległa znacznemu pogorszeniu, koniecznym było odwiedzenie okulisty. Od ostatniej wizyty minęło niemal pół roku, moc nadwyrężyła oczy i potrzebowałam mocniejszych szkieł. Ponownie to Yusuki podjęła się misji zdobyczy nowych okularów, ponownie znalazłyśmy się w tej samej lecznicy. Ponownie oczekiwałam badania, słuchając opiekunki.
Historia zbliżała się do momentu, kiedy to Suzume zniknęła z życia Yusuki. To może nieco obrzydliwe z mojej strony, ale nie mogłam się doczekać, by poznać tę opowieść do końca.
- Nie chciałyśmy stracić kontaktu nawet po udaniu się na studia, po wkroczeniu w dorosłość. Wiesz, gdy odbierałam swój dyplom ukończenia szkoły (jak pamiętasz, byłam od niej starsza o rok), a potem udałyśmy się to uczcić, złożyłyśmy sobie obietnicę yubikiri. Respektowałam przyrzeczenie i przynajmniej raz na dwa tygodnie napadałam Suzume i wspólnie spędzałyśmy czas. Pisałyśmy do siebie listy. Ale... - westchnęła przeciągle. Wydech był ciężki od żalu. - Tak się po prostu stało. Poznała kogoś. To z nim potrzebowała spędzać mnóstwo czasu.
Był starszy o pięć lat, student medycyny. Poznała go... ah. Nawet nie pamiętam, kie... Nie, czekaj! Poznali się przypadkiem na miejskim festiwalu. Zakochała się w nim na zabój, mieli ze sobą mnóstwo wspólnego.
Do dziś umiem przypomnieć sobie te wszystkie trawiące mnie emocje, gdy podczas spotkań lub w listach przewijało się jego imię. Obrzydliwie kwaśna zazdrość, przesączająca się między komórkami ciała. W moim żołądku zagnieździł się szponiasty pterodaktyl, szarpiący zaciekle tym biednym narządem. Ale, nie chcąc ranić Suzu, udawałam, że cieszę się jej szczęściem...
- Kochałaś ją?
Pytanie, tak impertynenckie, bezpośrednie i kompletnie niedyskretne, wyrwało mi się jak zawsze bezwiednie. Z piskiem zsunęłam się z krzesełka, gdy uświadomiłam sobie swoje okropne zachowanie. Odebrałam tym samym karę, gdy płytki obiły mi zakończenie kręgosłupa.
- Karune! - Yusuki natychmiast poderwała się, by mnie ratować; bez trudu uniosła mnie i postawiła na nogi. - Nic ci nie jest?
- Nie. Przepra...
- To nic. Ahh. Jesteś błyskotliwa - gdy udało się nam ponownie zająć miejsca na plastikowych siedziskach, kobieta uśmiechnęła się ciepło. - Tak... z perspektywy czasu wygląda mi to na miłość. Dziwną, nadal trudną do zdefiniowania, ale miłość...
- Nie gniewają cię moje pytania?
- Nie - odparła szczerze. - Może wyda ci się to zaskakujące, jednak... podświadomie tobie ufam. Mam czasami wrażenie... Że gorzej byłoby, gdybyś nie wykazywała zainteresowania tym wszystkim. Lepiej, że jesteś ciekawa. To niegrzeczne i tak dalej, jednak przy mnie możesz sobie na to pozwolić.
Pokiwałam głową, niepewna, jak zareagować na te słowa. Postanowiłam je po prostu zaakceptować.
- Kilka tygodni po dwudziestych urodzinach Suzu miał miejsce jej ślub. Nie zachowałam się głupio, przybyłam i życzyłam jej wszystkiego co najlepsze. Chociaż w środku czułam, że właśnie się rozpadam, to życzenia płynące z poranionego serca były jak najbardziej szczere. Tamtego dnia nasze drogi rozeszły się na kilka miesięcy, by zbiec się w tragicznym momencie.
Suzume umierała.
Wstrzymałam oddech, spięłam mięśnie. Bez zastanowienia chwyciłam Yusuki za rękę i uścisnęłam ją. Nawet jeśli ten gest ją zaskoczył, nie okazała tego, tylko odwzajemniła uścisk.
- Urodziła córeczkę, jednak podczas porodu wystąpiły komplikacje. Lekarze nie potrafili nic zrobić. Jej mąż zadzwonił do mnie deszczowego poranka, łamiącym głosem przekazał, iż Suzume chciałaby mnie zobaczyć. Zrezygnowałam wtedy z zajęć, wsiadłam w pierwszy autobus jadący do szpitala.
Boże... Na tle szpitalnej pościeli wyglądała jak lalka, taka drobna, niemal tonęła w kołdrze. Uśmiech, którym mnie powitała, był pełen bólu. Najstraszniejszy widok, jaki dane mi było ujrzeć. Dopadłam do niej i zaczęłam płakać.
Nadszedł koniec. Wiedziała to ona, wiedziałam ja, lecz żadna nie powiedziała tego na głos. Nie, ostatnie chwile spędzałyśmy, wspominając. Bez żalu, uśmiechnięte, wdzięczne za czas, który mogłyśmy wspólnie przeżyć. Przypominałyśmy sobie powierzone sekrety, dzielone razem emocje, złożone przyrzeczenia. Powtarzałyśmy raz za razem "A pamiętasz...?". Mijały kolejne godziny, bo chociaż utworzyłyśmy wokół siebie bańkę z nici minionych zdarzeń, czas nie zatrzymał się, zbliżało się zakończenie spotkania.
Już miałam wyjść z sali, kiedy to Suzume złapała mnie za rękę. Zmęczonym głosem poprosiła, bym opiekowała się jej mężem i córką. Chroniła ich... Chroniła... - Yusuki zaczerpnęła oddech, po czym potrząsnęła głową. - Wybacz. Nie mogę powiedzieć, przed czym. To coś...
- W porządku! - odparłam gwałtownie, kręcąc głową. - Rozumiem, rozumiem! To nic, to naprawdę nic...! P-proszę o przeskoczenie tego fragmentu...
Moja żywiołowość zaskoczyła zarówno mnie, jak i opiekunkę, która po krótkiej chwili namysłu kontynuowała.
- Tak. Miałam chronić jej rodzinę... obiecałam, że będę starała się zapewnić im bezpieczeństwo... jednak złamałam to przyrzeczenie.
Po pożegnaniu Suzume, ruszyłam znaleźć jej męża, chciałam mu tylko powiedzieć, że może wrócić do jej sali. Szukałam go dobre pół godziny, nim nareszcie ujrzałam go, ukrytego w jednym z korytarzy, dość daleko od oddziału. Wyglądał jak strzęp człowieka. Skulony na plastikowym krześle, drżał, zdawało mi się nawet, że słyszę, jak łka. Wtedy uświadomiłam sobie jedną rzecz - tak mocno kocha Suzume, że jej odejście go zniszczy. Zdałam sobie sprawę również z tego, iż dotrzymanie z mojej strony obietnicy danej Suzu będzie mu największą karą - jestem, czy raczej - byłam z nią zbyt związana. Dość trudno mi to wytłumaczyć, przepraszam...
- Przypominałabyś temu mężowi o utraconej żonie? - pospieszyłam z pomocą, na którą Yusuki uśmiechnęła się z ulgą.
- Owszem. Nie chciałam być okrutna, zatem... złamałam przysięgę. Opuściwszy szpital, nigdy nie skontaktowałam się z rodziną Suzu. Pogrzeb obserwowałam z bezpiecznej odległości... a samą "opiekę" sprowadziłam do jednego dnia w roku, kiedy to pilnowałam jego i ich dziecko, także z dystansu. Jednakże...
Kolejne westchnienie przecięło zastałe powietrze poczekalni.
- Zawiodłam... przed dwoma...? Trzema laty...? - straciłam oboje z oczu i teraz nie umiem ich odnaleźć. Boję się. Czasami odnoszę wrażenie, że Suzume spogląda na mnie z jakiegoś kąta, uśmiecha się do mnie w ten swój dobrotliwy sposób, jakby mówiła "Nie szkodzi. Nic się nie stało"... i to mnie najbardziej rani.
Ponownie kierując się swoim dziecięcym instynktem, mocno objęłam kobietę w pasie.
- Na pewno ich odnajdziesz. Mówię, uda ci się! - zawołałam z taką mocą, z takim przekonaniem, że sama czułam się odrobinę... zdezorientowana. Wtedy pomyślałam o zdolności. Czy gdybym utworzyła wizję, w której Yusuki spotyka męża i córkę swojej przyjaciółki, to ta spełniłaby się? Postanowiłam przynajmniej spróbować.
- Dziękuję ci, Karune, za te słowa otuchy... - pogładziła mnie delikatnie po głowie. Wtedy to drzwi gabinetu otworzyły się, pacjent opuścił pomieszczenie, a my zamieniłyśmy się z nim miejscami.

- Dlaczego w zasadzie opowiadasz mi to wszystko? Dlaczego mi ufasz?
Yusuki, zajęta zmianą biegów, nie powinna sobie pozwalać na popadanie w zadumę, jednak na moment jej myśli podryfowały swobodnie poza samochód.
- Nie odpowiada ci, że ktoś dorosły zwierza ci się ot tak? Bowiem uważa, że jesteś na to dość dojrzała?
- T-to nie tak, po prostu dorośli wolą ukrywać siebie... to co myślą, czują czy pragną... - potarłam zafrasowana nos. - Robią to, by chronić siebie, ale też tych, którzy są od nich zależni. Pokazywanie słabości jest niebezpieczne.
- Przypomnisz mi, ile masz lat? - kobieta poprawiła ustawienie lusterka. - Mówisz jak ktoś doświadczony przez życie, ktoś żyjący przynajmniej cztery dekady.
Zastanowiłam się przez chwilę, czy aby nie pozwoliłam Ru posłużyć się swoim językiem, jednak to nie było to - zresztą ona milczała od kilku miesięcy, nie rozumiałam nawet czemu. Pomyślałam, że skontaktuję się z nią później.
- Podobno jestem dojrzała jak na swój wiek - wzruszyłam ramionami, po czym przycisnęłam policzek do szyby. Bycie zbyt dojrzałą okradało mnie z naiwności i zmuszało do szybszego dorastania. Podobnie działało środowisko - w zetknięciu z brutalnością rówieśników musiałam nienaturalnie szybko biec w stronę dorosłości, żeby zrozumieć "dlaczego", żeby odnaleźć jakieś rozwiązanie. Te wnioski, nagłe i przerażająco właściwe, brzmiały wstrząsająco. Gdybym umiała zepchnąć je w ciemny kąt swojej świadomości, mogłabym nadal się oszukiwać, że jestem niewinną kilkulatką?
- Tak... Ale to raczej jest winą twoich przejść. Żadne dziecko nie powinno być wystawiane przez los na próby.
- Los jest ślepy.
Chociaż ja... staram się nim manipulować...
- Los, fatum czy nawet karma, będąc tylko siłami, napędzają świat, bez troski o konsekwencje. To jak z wprawioną w ruch kulą - jej jest bez znaczenia, jak się potoczy i co podczas ruchu przewróci lub zgniecie - ciągnęłam, nie wiedząc nawet po co. - I jest... jakby dwoisty. Z jednej strony to my mamy wpływ na rozwój zdarzeń, ale z drugiej wszystko, co przeżywamy, jakimś sposobem jest niebywale uporządkowane, niczym kolejne zdarzenia ze scenariusza.
- Karune, będziesz wyśmienitym filozofem - Yusuki posłała mi uśmiech. - Ale chyba lepiej byłoby, gdybyś... spróbowała patrzeć na świat bez analizowania go. Ciesz się jego chwilowym pięknem, ono jeszcze istnieje.
Niespecjalnie zgadzałam się ze stanowiskiem opiekunki, ale dla zachowania jej dobrego humoru, skinęłam twierdząco głową. Wyjrzałam przez okno.
- Czy... mogę cię o coś zapytać?
- Huh...? - oderwałam nos od szyby i nieprzytomnie spojrzałam na siedzenie kierowcy. - Chyba tak... p-proszę bardzo...
- Nie masz... żadnych krewnych...? - głos kobiety nieco drżał, jakby bała się tego pytania. - Choćby i ciotki czwartego stopnia? Albo...
- Nie - odparłam, oparłszy brodę o dłoń. Wzrok utkwił w materiale tapicerki. - Jestem kompletnie sama. Brak mi dziadków, wujostwa czy kuzynostwa. Nasza rodzina jest... była... bardzo młoda i przez to niewielka.
- To bardzo smutne... - Yusuki skupiła ponownie całą uwagę na jezdni, zupełnie jakby o nic nie pytała. Nieco mnie to zdziwiło, ale nie miałam siły na zastanawianie się.
Reszta drogi upłynęła w ciszy. Kiedy tylko opiekunka zaparkowała przed "domem" i wysiadłyśmy, rzuciłam krótkie pożegnanie, po czym niemal biegiem wróciłam do pokoju 107. Już dłuższy czas nikt nie zostawiał nam kartek, czyż to nie wspaniałe? Tak przynajmniej wtedy sądziłam. Widok drewna nieopatrzonego żadną obelgą napełniał mnie nadzieją, że być może zostaniemy kiedyś zaakceptowani. Albo że przynajmniej będzie nam wolno żyć spokojnie obok reszty świata.
- I jak było u lekarza? - Shuu czekał na mój powrót, co uważałam za niezwykle miłe, ale w końcu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Widząc mnie w progu, zeskoczył z łóżka, zapomniawszy kompletnie o Kocie usadowionym mu na kolanach. Zwierzak spadł, ja pisnęłam, natomiast mój przyjaciel pochwycił kocurka w ostatnim momencie. Wyglądał na zmieszanego faktem, że o mało nie skrzywdził Kota, który oznaczył jego ręce kilkoma czerwonymi śladami.
- Przepraszam cię, futrzaczku! - blondyn przytulił go ostrożnie, by po chwili przekazać zwierzątko mnie. Nie mógł dać sobie rady z jego pazurkami. - Wybaczcie oboje.
- Ah, ja się tylko przestraszyłam, ale to nic takiego! - podrapałam Kota za trójkątnym uszkiem, by go uspokoić; niskie mruczenie wprawiło moje żebra w drgania, co oznaczało, że zadanie powiodło się. - A u lekarza nie wynikło nic ciekawego... Po prostu wypisano mi nowe szkła, to tyle.
- Masz je już? - ostatnim razem, kiedy przyzwyczajałam wzrok do nowej ostrości, kiepsko oceniałam odległość, co kończyło się ciągłym obijaniem o coś. Shuu już wcześniej obiecał, że się mną zajmie.
- Tak, tak, szczęśliwie jeszcze nie potrzebuję takich na receptę - odparłam, zdejmując na moment okulary. Oczy zrobiły się nagle dość suche i chciałam zmusić je do produkcji kilku łez. - Nie jest w zasadzie tak źle.
Powiodłam wzrokiem po pokoju. Lekcje, o ile pamiętałam, zakończyły się przed godziną, jednak prócz naszej dwójki nie było kogokolwiek.
- A reszta...?
- Kido dosłownie zniknęła mi z oczu gdzieś na dworze, Seto wyruszył na pieszą wycieczkę - chłopak nieco spochmurniał. - Odnoszę wrażenie, że oboje coś ukrywają.
- Taak... - również zwróciłam uwagę na dość nienaturalne zachowanie tej dwójki, jednak jak zwykle bałam się drążyć. Zresztą nawet gdybym coś z nich wydusiła, raczej nie byłoby to prawdą. - Chyba jak zwykle możemy spodziewać się ich dopiero wieczorem.
- No... Nie bardzo wiem, co moglibyśmy porobić do tego czasu.
Problemem był fakt, że również nie miałam żadnego pomysłu. Wtedy to spojrzałam na nadgarstek przyjaciela, na którym to nosił bransoletkę, mój gwiazdkowy prezent. Następnie zlustrowałam go od stóp do głów.
- Shuu, złapałbyś włosy jak do kitki? - zapytałam, czując przypływ dziecięcego geniuszu. Chłopiec, nieco zdumiony prośbą, mimo wszystko spełnił ją. Pisnęłam zachwycona. - Perfekcyjnie!
- Ale... Co perfekcyjnie? - nie zwróciłam uwagi na stawiane mi pytanie, zbyt zajęta byłam odtransportowaniem Kota na łóżko Kousuke oraz przypominaniem sobie, gdzie zostawiłam gumki do włosów. Shuuya stał zbaraniały, nadal przytrzymując swoje blond kosmyki. Kiedy zwierzak bezpiecznie wylegiwał się na materacu czarnowłosego, a ja w końcu znalazłam, co chciałam, dopadłam do przyjaciela i szybko związałam mu włosy. - Ejże, Karune, co ty kombinujesz?
Nadal przejawiając ignorancję, odsunęłam się na krok, by krytycznie ocenić swoje "dzieło". Efekt mogłam uznać za nawet zadowalający.
- Shuu, zostaniesz moim osobistym Vocaloidem?
- Że co, proszę?
- Vocaloidem. Mam chyba pomysł na spędzenie dnia...!
Blondyn posłał mi spojrzenie, w którym zawarł troskę o moje zdrowie psychiczne.
- Umm...
- Kojarzysz Kagamine Lena? - przewróciłam oczami. - Ten cyfrowy blondasek, śpiewa i liże lustro.
- A, dobra, o nim mówisz! Ejże, chwilka! - chłopak poprawił kitkę, mocniej okręcając ją gumką. - Chcesz mnie zmusić do wylizania lustra? Ty wiesz, ile tam jest zarazków?
- Głupku, to była przenośnia! - wykonałam szybki piruet, by ukryć rosnącą frustrację. Najgorsze, że nie mogłam mieć pewności, gdzie kończą się żarty. - Chciałam udawać czarodziejkę, która razem z ulubionym muzykiem walczy przeciw dysharmonii i paskudom zjadającym dźwięki!
- Długo nad tym myślałaś?
Poczerwieniałam.
- Nie, wymyśliłam to przed chwilą.
- Pytam, bo to... fajny scenariusz - Shuu roześmiał się. - Moja czarodziejko, wierny Kagamine Len do twych usług. Skrzyżujmy różdżkę z mikrofonem i jazda na front!
Wypadliśmy z pokoju, jednocześnie wyśpiewując fałszywie swoje ulubione piosenki. Głosy splecione w kakofoniczny warkocz obijały się o ściany i sufit, by jako echo informować każdego, że tu byliśmy. Mijane w szaleńczym biegu dzieciaki spoglądały na nas kompletnie zbaraniałe, ledwo uskakiwały przed rozpędzoną "czarodziejką" i "śpiewakiem", którzy przekrzykiwali się nawzajem do zdarcia gardeł. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, udając, że na naszej drodze stanęły dysharmoniczne zaklęcia lub kreatury żądne naszych głosów, ale w pośpiechu wyrzucane wersy piosenek potrafiły pokonać wszystko.
Ciągle się śmiałam, Shuuya także wydawał się być zachwycony tym zabawnym szaleństwem. Rzucał głupawymi komentarzami, które tylko wzmagały fale radości. Nie interesowało mnie, co pomyślą inni wychowankowie ani jak bardzo oszaleliśmy w ich oczach. W końcu nadal byliśmy dziećmi spragnionymi zwykłych zabaw.
- Czarodziejko, widzisz tę bandę okropnych stworzeń? - wybiegliśmy nareszcie na podwórko; blondyn wskazał na drzewo, pod którym niby ukrywali się Pożeracze. Pokiwałam poważnie głową.
- Widzę, mój drogi Lenie. Zajmę się nimi, a ty wypatruj dysharmonii.
Wykonałam kilka tanecznych ruchów, po czym wyśpiewałam kawałek "World is Mine", trzęsąc się jak rażona prądem.
Mijająca nas grupka dzieci na moment zatrzymała się i przyglądała naszym poczynaniom. Jedno z nich wytknęło mnie palcem, obróciłam się ku niemu i odezwałam śpiewnie:
- Gdy ciebie pożerać zacznie kakofonia, na ratunek ode mnie nie licz - wpatrywałam się pusto w oczy wesołka, ten nagle zmieszał się i opuścił rękę, cała grupka ruszyła szybko dalej.
Przez następne kilka sekund ani drgnęłam, zapatrzona w pustkę pozostawioną po tamtych dzieciakach. Cóż to, nawet gra w udawanie mogła zostać bez powodu wyśmiana? Zacisnęłam pięść, pomyślawszy, jak bardzo wszyscy są głupi.
- Hej, Karu-chan... - Shuu położył mi dłoń na ramieniu. - Wyglądasz na smutną. Chcesz... skończyć?
- Hę? N-nie, ależ skąd! - zaśmiałam się. - To głupki, nie należy się nimi przejmować, co nie?
Okręciłam Shuu wokół jego osi.
- Mój drogi Vocaloidzie, ruszajmy do Kociego Raju! To zapewne tam znajduje się wylęgarnia Pożeraczy! Gdy ich pokonamy, zbierzemy dość mocy, by naprostować Krzywe Struny Dysharmonii!
Złapawszy go za rękę, pociągnęłam przyjaciela w kierunku Kociego Kąta, cały czas wyśpiewując nieskładne linie melodyczne, czemu chłopak wtórował.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy odnaleźliśmy tam Tsubomi, skuloną i zajętą dopieszczaniem jakiegoś dachowca. Nie zauważyła nas, bowiem szeptała coś do zwierzaka, prężącego przed nią grzbiet.
W pierwszej chwili chciałam się wycofać, dziewczynka wydawała się być zajęta, jednak blondyn miał nieco inne plany. Puścił moją dłoń i zawołał wesoło:
- Oi, Kido-san, znaleźliśmy cię!
Nagły wzrost poziomu decybeli przestraszył bezdomnego kota, który w kilku susach uciekł gdzieś przed siebie. Zielonowłosa otrząsnęła się z otępienia, obrzucając chłopaka nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Temu kotu może coś się stać! - zawołała, zrywając się z miejsca. W obawie, że pobije Shuuyę, stanęłam między nimi, szczerząc się kretyńsko.
- Spo-spokojnie, kociak na pewno sobie poradzi, wyglądał na twardziela, co to ulicy się nie obawia... - rzuciłam rozdygotanym tonem. Kido potrząsnęła głową.
- Zanim przyszłam, dwa inne sierściuchy usiłowały go rozszarpać. Cisnęłam w nie puszką, by je odpędzić. A tamten kot... on teraz sobie nijak nie poradzi! Przez niego! - przyjaciółka wycelowała oskarżycielsko palcem w Kano. - Jeśli jakieś auto...
- Tsu-tsubomi, nie martw się - spojrzałam na nią, słabo uśmiechnięta. - Rozumiem, że jesteś zmartwiona, czy jeżeli... zapewnię temu dachowcowi bezpieczny dom... - zamilkłam pod jej spojrzeniem.
Przez moment mogłam być świadkiem konfliktu mojej współlokatorki. Z jednej strony chciała zatroszczyć się o los dla sponiewieranego futrzaka... Jednak do tego musiałam wykorzystać zdolność, o czym obie wiedziałyśmy. A o mocy już się nie rozmawiało.
Kano tymczasem gwizdnął cicho, przypominając o swojej obecności.
- Wybacz, Kido-san, że spłoszyłem twojego nowego znajomego. Ale nasz drogi Kot mógłby poczuć się zazdrosny, wiesz? Zresztą w żaden sposób nie mogłabyś mu pomóc. Drugiego kota nijak byśmy nie przemycili ani wytłumaczyli.
Tsubomi zacisnęła wargi, spoglądając na mnie nieco niechętnie. W końcu skinęła opornie głową i mruknęła pod nosem "Rób co chcesz". Nie potrzebowałam zachęty.
Oczy rozbłysły karminowo, kiedy kreowałam krótką historię. Zwierzę bez uszczerbku przebiegające przez ulicę. Pochylająca się nad nim postać ludzka, która zabiera go do weterynarza. Wybieranie obróżki. Płynna sekwencja kilku wizji, którą wszczepiłam w rzeczywistość.
Gdy otworzyłam oczy, poczułam, że kręci mi się w głowie, jednak jakoś zachowałam równowagę. Tęczówki za minutę, dwie miały wrócić do normalnej barwy.
Uznałam, że należało podjąć przerwaną zabawę.
- Tsu, jesteś zamglona - stwierdziłam krótko, łapiąc zmarznięte dłonie przyjaciółki. Przyciągnęłam ją do siebie i zmusiłam do wykonania kilku skocznych obrotów, na co ta zareagowała oporem.
- Co ci odbija?
- Pożeracz usiłuje ukraść twoją melodię, musisz go z siebie strząsnąć - chwyciłam także dłoń Shuu i w następnej chwili całą trójką kręciliśmy się w kółko, chociaż Tsubomi nadal nie pojmowała, co najlepszego wyczyniamy.
- Tsubomi, twój głos przyda nam się do walki z Pożeraczami oraz dysharmonią! Czy dołączysz do zwariowanej czarodziejki i realnego Lena, w walce przeciw zaburzeniom melodii w tym pięknym świecie? - puściłam oczko. - Spokojnie, nie oszalałam. To tylko zabawa. Żeby jakoś zabić czas.
Po krótkich namowach przekonałam zielonowłosą do dotrzymania nam towarzystwa, chociaż kategorycznie zastrzegła, że nie ma zamiaru opętańczo wrzeszczeć w pustkę. Jednak tańczyła z nami i tak graliśmy do wieczora.
Nie spostrzegłam tamtego dnia jej podpuchniętych oczu ani tego, że ciągle drżała.
Nie zwróciłam uwagi na wymuszony uśmiech Kou, który wrócił później niż zwykle i niemal od razu udał się spać, najwyraźniej nas unikając.
Nie dostrzegłam cieni na ich rękach.
Krótkowzroczność sprawiła, że nie dostrzegłam zagrożenia.
Zegar wybijał ostatnie godziny trwania imitacji szczęścia.

1 komentarz:

  1. Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam jak szybkobprzeczytałam cały rozdział. To było super widzę, że za niedługo może akcja może się, jeszcze bardziej rozkrécić, wię z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.
    Nagatsu

    OdpowiedzUsuń