wtorek, 29 lipca 2014

18.

Czuła, jakby właśnie się wynurzała. Płuca domagały się tlenu. Kończyny były zdrętwiałe. Powieki ciążyły bardziej niż zazwyczaj, chciała się tylko ocknąć...
By...
"Znaleźć się w pustej rzeczywistości" - przez tą myśl chciała płakać. Faktycznie, po wysuszonych policzkach znów spłynęło kilka kropel, które podrażniły skórę. Skrzywiłaby się, gdyby nie niechętna współpraca mięśni.
Jej przyjaciele zginęli.
Przez nią.
Zabiła ich.
Bo jest żałosna. Słaba.
Gdyby wcześniej się stamtąd uwolniła...
Gdyby tylko dała radę cofnąć czas...
- N-no nie, czemu znowu płaczesz?
Zaskoczona uniosła głowę.
Znała ten głos.
Z trudem rozchyliła powieki, błądząc ręką po ziemi, wyczuła znajomy, prostokątny kształt. Uniosła go na wysokość oczu.
Na wyświetlaczu komórki widziała cyber przyjaciółkę, która kręciła głową z niedowierzaniem.
- Żałuję, że nie mogę teraz z całej siły trzepnąć cię w ten pusty czerep.
- E-ene...?
- Nie, triceratops z tej strony - niebieskowłosa westchnęła ciężko. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Coś ty robiła w tamtym mieszkaniu?
- M-mieszkaniu?
- Nie mów, że masz zanik pamięci. Dwie godziny temu ktoś cię tu zaprowadził, otworzył drzwi i wepchnął do środka. Zachowywałaś się... jak nieprzytomna. Bezwolna. Nie usłyszałaś, że wołam, kiedy telefon wysunął się z kieszeni! - dodała z wyrzutem, splatając ramiona.
- Ja... uhh. Przepraszam. Chyba ciepło rzuciło mi się na mózg bardziej niż zwykle.
Niebieskowłosa nie wierzyła w słowa przyjaciółki. Zaledwie parę minut temu widziała ją, jak wyszła z tego dziwnego mieszkania i niemal zaraz potem upadła, płacząc. Ciepło i jego efekty swoją drogą, ale to... Już od tamtej sytuacji, kiedy to Kodoku kompletnie nie reagowała na cokolwiek, snując się po całym domu, krzycząc i płacząc, nabierała jakiś podejrzeń.
- Karu... Co tam się wydarzyło?
Dziewczyna nie umiała odpowiedzieć. Nie umiała czy nie chciała? A może nie wiedziała, jak ubrać to w słowa...? Miała wrażenie, że to wszystko, co wydarzyło się w... Przestrzeni... było tylko jej iluzją. A jeżeli nie?
Wciąż czuła ciepło w oczach. Przyjrzała się szklanym drzwiom... potłuczone. Ostre fragmenty szyby leżały dookoła niej, połyskując w słońcu.
- Halo, Karu-chan! Ziemia do ciebie! Masz czerwone oczy, wiesz? Używałaś mocy?
Zdumiona pochyliła głowę nad większym odłamkiem szkła. Faktycznie. Tęczówki lśniły jasno karmazynem.
"To nie sen. To wszystko działo się naprawdę" - szepnął Głos.
"A-ale...Ene żyje. I...może...inni..."
Zadzwonił telefon, dźwięk ten sprawił, że nastolatka podskoczyła, zawadzając prawą dłonią o pozakrzywianą krawędź kawałka drzwi. Rozcięła wewnętrzną stronę skóry, czerwona rysa jakby przekreśliła ledwo zagojone kanji "zginiesz". Karune syknęła z bólu, drugą ręką odebrała.
- Ha-halo?
- Karune? Gdzieś zniknęła? Nie uwierzysz, ale braciszek się o ciebie martwi, bo nie przyszłaś do szkoły!
Słysząc znajomy głos Momo, ponownie pozwoliła łzom spłynąć z oczu. Boże, ona żyje. Czuła niewymowną wręcz ulgę. Jej przyjaciółka była żywa. Mówi do niej, oddycha i nic...
Jej nie grozi...?
Obawa jak szpikulec drażniła jej umysł. Przed oczami stanął jej potworny obraz ostrza wbijającego się w Momo. A potem umierający Hibiya, liderka...
Rzeczywistość zafalowała, budząc mdłości.
Nie ufała temu dniowi.
Przeczuwała niebezpieczeństwo.
Jeśli czegoś nie wymyśli, tamten sen spełni się na jawie.
- Momo... - wykrztusiła, walcząc ze skurczami żołądka. - Momo, posłuchaj mnie. Dzisiaj...
Jak ma to powiedzieć, by nie wyjść na oszołoma? Jak ma zakomunikować najpierw jej, a potem reszcie przyjaciół, że ich życia są zagrożone, nie wzbudzając tym samym ich paniki? Niemal się roześmiała. Przecież gdy mowa o utracie życia, panika jest naturalną reakcją.
"Kryjówka. Zagoń ich do kryjówki, wymyśl pretekst. Może to coś da?" - zaproponował Głos. Podziękowała mu w duchu.
- Posłuchaj, zaraz do ciebie oddzwonię. Ale najpierw muszę pogadać z Danchou. Bądź pod telefonem, zgoda?
- Umm... jasne... - po drugiej stronie linii młodsza z rodzeństwa Kisaragich zastanawiała się, co spowodowało tak silne drżenie głosu przyjaciółki. Podejrzewała, że nawet zapytawszy, nie uzyska odpowiedzi. Zauważyła już wcześnie, że Kodoku to skryta osoba, nie lubiąca dzielić się swoimi problemami. Czemu? Boi się, że wyjdzie na marudę? Czy osoby niezdolnej do zapanowania nad życiem? Ale przecież każdy miewa jakieś kłopoty, to nic złego, mówić o nich innym. Wręcz przeciwnie, zwierzając się z przeżywanych przeszkód, łatwiej jest odnaleźć ich rozwiązanie. Przynajmniej Momo tak uważała.
Tymczasem Karune rozłączyła się i zawzięcie wystukiwała numer telefonu do liderki. Miała problem z przypomnieniem sobie ostatnich cyfr. W końcu. Pierwszy sygnał oczekiwania. Drugi. Niecierpliwiła się i stresowała.
Boże dobry, odebrano.
- Ene, Karune? Z którą mam do czynienia? - jak to dobrze wiedzieć, że jej również nic nie jest...
- Karune. Danchou-san, mogę mieć ogromną prośbę? Czy całe Mekakushi Dan może dziś nocować w kryjówce? To bardzo ważne.
- A co się stało?
Przegryzła wargę. I co teraz ma zrobić? Powiedzieć prawdę? Półprawdę? Skłamać, wymyślając coś trywialnego? Nie, bo straci zaufanie dziewczyny.
- Ch-chodzi o to... to nie na telefon - pokręciła głową. - Proszę, czy to jest możliwe? Przyprowadziłabym pozostałych i później powiem, po co to wszystko. Obiecuję.
Zielonowłosa podrapała się za uchem, prośba miała błagalny wydźwięk. Kodoku się... boi. O co? Drążenie tematu na nic się nie zda, co najwyżej się pokłócą.
Gdzieś w oddali grzmotnęło. Zbliżała się burza.
Po długich sekundach milczenia, Tsubomi w końcu odpowiedziała.
- Zgoda. Ale będę chciała wytłumaczeń.
- Dziękuję ci. Teraz mogę powiedzieć jedynie, że to być może uchroni wasze życia.
- T-to niezrozumiały żart?
- Niestety nie. Aha, jeszcze jedno. Jeżeli Kano, Seto lub Mary są poza domem, sprowadź ich z powrotem. Dzisiaj musimy trzymać się wszyscy razem.
Wcisnęła czerwoną słuchawkę i przycisnęła telefon do piersi. Za moment dowie się, gdzie ma szukać Momo, Hibiyę, Shintaro i Konohę. Zabierze ich do domu numer 107. Potem nie zaśnie całą noc, pilnując drzwi. Jak warowny pies.
Roześmiała się i zaszczekała na próbę. Cóż, może popiskiwanie yorka wystarczy. Będzie się też rzucać na napastników i gryźć ich. Może nie w kostki, ale w nadgarstki już owszem.
- Karuuuune... co się dzieje? Czemu chcesz wszystkich sprowadzić do kryjówki? Mów - Ene wierciła w przyjaciółce dziury wzrokiem. Nie podobał jej się błysk w piwnych oczach. Bo wyglądał jak strach. - Gadaj, co działo się w tamtym mieszkaniu. Nie zbywaj mnie.
Kodoku wstała, otrzepała się ostrożnie z drobniutkich okruchów szkła. Spojrzała na wylot uliczki. Potem na niebo i w końcu na szczątki drzwi.
- Ja...
- Ty...
- Przestań - westchnęła. Musi. Może to faktycznie pomoże. Zrzucenie tego balastu. - Ktoś...nie, czekaj, zacznę od początku. Otóż...j-jak wyszłyśmy... miałam coś, co nazywam "atakiem". Wtedy widzę zakrzywioną rzeczywistość rodem z najgorszych koszmarów sennych. Jestem też niezdolna do racjonalnego myślenia. Wiesz, ze strachu. Dlatego cię nie słyszałam. Dlatego tamten Ktoś mógł mnie bez problemu zabrać do tamtego mieszkania. Pamiętasz te kilka dni, o których mówiłam, że były gorączką? Tak naprawdę wtedy również miałam atak.
Wyszła na główną ulicę. Na szczęście nie zwróciła na siebie uwagi przechodniów, ot, nastolatka, jakich mnóstwo. Jedynie ręka jej krwawiła, ale może o coś się skaleczyła...
- Potem... znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. P-pojawił się... chłopak... on... chciał, żebym go uwolniła. Bo... to całe mieszkanie było jego więzieniem czy czymś... - nie wspomniała, że wyglądał jak ciemna wersja Konohy. - I żebym zaprowadziła go do Królowej...
Oczy Ene miały rozmiar monet. W jej pamięci odżyły jakieś niewyraźne obrazy... Królowa...
- A po-potem... gdy protestowałam przed wypuszczeniem go... zmuszał mnie, bym patrzyła, jak... jak giniecie...
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, jej ciało się spięło. Ta rozpacz, kiedy umierali. I potworna bezsilność, nic nie mogła z tym zrobić, nie była w stanie przebić się, by to powstrzymać.
- Następnie... w-widziałam... siebie. Sprzed sześciu lat. I...ona... ja...? Otworzyła moje powieki... zniszczyłam tamto dziwne miejsce i zwyczajnie wyszłam przez drzwi. N-nie wiem, co się stało z tamtym... to wszystko. Gdy płakałam, myślałam, że faktycznie jesteście martwi.
- O jeeeejciu. Karuś na nas zależy! - wykrzyknęła cyber dziewczyna, wyrzucając ramiona w powietrze. - To piękne! Kochasz nas!
- Je-jesteście dla mnie... jak rodzina... - może i brzmiało to niczym tani tekst z telenoweli brazylijskiej lub jakiejś dramy, ale naprawdę tak myślała. Ene wiedziała to, błaznowała, by ukryć, że te słowa były dla niej bardzo przyjemne.
- Dobra, rozumiem ryczenie. Ale po co ta akcja z kryjówką?
- Bo coś mi mówi, że ten koszmar nie był... samą marą. Mam zamiar nie dopuścić, by wizja znalazła miejsce w świecie, mam przeczucie, że dzisiejsza noc... będzie mieć duże znaczenie.
"A raczej Głos tak przypuszcza" - dodała w myślach.
- No to na co czekasz? Dzwoń do Momo!

Popołudnie i wieczór spędziła na odnajdywaniu porozrzucanych po mieście przyjaciół. Miała za zadanie znaleźć ledwie cztery osoby, mimo to ostatnią, Konohę, do kryjówki odprowadziła dopiero o wpół do dziesiątej. Cóż. Brak orientacji w terenie bywa uciążliwy, do tego trzeba doliczyć kłopot w postaci niemożności skontaktowania się z albinosem. Jego Kodoku zmuszona była szukać dosłownie wszędzie. Na domiar wszystkiego, o siódmej zaczęło padać. Początkowo była to leciutka mżawka, ta zmieniła się w normalnych rozmiarów deszcz, po czym nastąpiło oberwanie chmury. Przemoczeni do suchej nitki, Karune i Konoha w końcu znaleźli się pod zbawiennymi drzwiami z numerem 107. Dziewczyna zapukała dwa razy.
Szkoda, że nie pomyślała wcześniej, by szukać białowłosego przyjaciela na ulicy handlowej, pełnej budek, gdzie sprzedawano jedzenie.
- O-o-rety... Zmo-zmokliście... - Mary wpuściła dwójkę do środka. Kodoku kichnęła i wytarła palcami okulary. Nie poprawiło to wyglądu szkieł. Oczy wróciły do złocistawej barwy. Chociaż tyle dobrego...
- W ogóle, to zaraz zacznie się burza - powiedziała nastolatka, opierając się plecami o drzwi. - Widziałam już kilka błyskawic. I coś nieźle łupnęło.
- A to może czaszka idioty - burknęła liderka, mierząc siedzącego na kanapie blondyna spojrzeniem tak lodowatym, że nawet pingwin zadrżałby z zimna.
- Danchou-san, to był tylko niewinny żarcik - Kano wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- A o co poszło? - zainteresowała się Karune, wciskając oprawki na nos. Cudownie, zaparowały.
Nie dosłyszała odpowiedzi, gdyż na zewnątrz, niczym bicz, trzasnął piorun. Przełknęla ślinę.
- Przydałoby się zgasić elektrykę, chyba że komuś zależy na zabawę w skwarki - zawołał wesoło Shuuya, gasząc światło. Jedynym jego źródłem został włączony telefon Shintaro, który... spał.
Kodoku omiotła twarze wzrokiem. Byli tu wszyscy. Jak dobrze. Mogła teraz uśmiechnąć się i usnąć, doczekać do jutra i stwierdzić, że nie stało się nic złego.
"Oj, oj, oj, naiwniaczko. Nie ma tak dobrze. Tracisz czujność."
Wytrzeszczyła oczy. Te słowa... skąd się wzięły w jej głowie? Myśli ją alarmowały?
Była w tym racja. Faktycznie, niemal zapomniała, że miała ich pilnować. Całą noc. Nerwy miała napięte jak postronki.
Powinna czatować na zewnątrz. Nie dopuścić, by w pobliżu znalazł się ktoś obcy.
A jak ma wytłumaczyć przyjaciołom, że woli siedzieć na zewnątrz, w deszczu, czekając być może na nieistniejące zagrożenie?
Szczęśliwie Kido stwierdziła, że burzę najlepiej pzeczekać. Zresztą, dochodziła dziesiąta. Nie mogli korzystać z prądu, a używanie świeczek nie zachwyciło liderki. Postanowili naszykować się do snu. Razem, w salonie.
Pozajmowali miejsca, Kodoku dla niepoznaki udawała, że bierze udział w walce o zajęcie konkretnego kawałka dywanu, ale wspaniałomyślnie wybrała sobie jakiś skrajny punkt. Łatwiej będzie jej wyjść niepostrzeżenie.
Wybiła dziesiąta wieczorem. Bała się ruszyć, by nie obudzić posapującej już przez sen Mary. Kto jeszcze nie spał? Na pewno Ene, ale ekran jej komórki był ciemny. Tsubomi? Nie, oddychała miarowo. Chyba wszystkich uśpił szum kropel i dźwięk ich uderzania o parapety. Mogła iść.
Skradała się na palcach, modląc się o nieskrzypienie desek pod stopami. Skierowała się do kuchni, tam okno było otwarte i nie ryzykowała, że kogoś obudzi, walcząc z otwieraniem.
Brrr, to powietrze od początku było takie zimne?
Narzuciła na siebie kaptur bluzy, po którą wróciła wcześniej do domu. Jedyna sucha rzecz na niej. Zgrabnie jak na nią wyskoczyła, nie zawadziła stopą o ramę okna ani w nic nie uderzyła.
Deszcz uspokoił się. Krople miały normalny rozmiar, nie atakowały już tak zaciekle. Odetchnęła głęboko. Świeże powietrze po burzy. Coś wspaniałego.
Wyjęła sai. Je również zabrała ze sobą. Musiała czymś się bronić, chociaż myśl o chociażby próbie wyrządzenia komuś krzywdy bronią napawała ją obrzydzeniem.
"Czujność. Rozumiesz? Tu chodzi o ich życie. O twoje również."
Okrążyła dom raz. Nic. Nawet kulawego psa.
Drugi raz. Też nic.
Myśl, że naprawdę przeistacza się w psa obronnego bardzo ją rozbawiła i parsknęła śmiechem, zaraz stłumiła go ręką.
I usłyszała.
Kroki tenisówek na mokrej trawie.
Obróciła się błyskawicznie, unosząc sai, kiedy to ból w miednicy zmusił ją do skulenia się. Zaskomlała. Napastnik bez słwa podszedł do niej, chwycił ją za włosy i brutalnie szarpnął. Pisnęła, do jej gardła przystawiono... drugie sai. Identyczne do tego, które ściskała w swojej dłoni!
- Milcz albo poderżnę ci gardło, a potem wejdę do środka domu i wyrżnę wszystkich w pień, nawet tę białowłosą dziwaczkę.
Nie... znała osobę, która patrzyła jej nienawistnie w oczy. Zielona tęczówka lewego oka błyszczała niczym sygnalizator świetlny. Prawy oczodół zasłaniała biała przepaska.
- Karu-chan, czy udało mi się zaskoczyć cię? - Tatsuki Hiroshi roześmiał się gardłowo.
- Hi-hiroshi...? C-co...? - niemal szeptała, obawiała się ostrości sai, przystawionego do krtani. - T-to niemożliwe...
- A czemu nie? - odjął ostrze od jej gardła. - Proszę o jeden powód, dla którego ta sytuacja jest niemożliwa.
- B-bo... przecież... przyjaź...
- Głupia - syknął przez zaciśnięte zęby, wymierzając jej policzek. - Boże, jesteś naiwniejsza niż dwunastolatka. Yano nie dała się nabrać, że jestem miły. A ty dałaś się podejść jak niemowlę. Z jednej strony bawi mnie to, z drugiej uważam cię za żałosną kretynkę.
Mówił to tak spokojnie, z niezmiennym łagodnym uśmiechem. Popchnął mocno kulącą się dziewczynę, upadła w przemoczoną trawę. Ból ustąpił.
- Hiroshi... o co tu chodzi...? Dlaczego... mnie atakujesz? To... to kolejny koszmar? - podźwignęła się nieznacznie. Tak. To na pewno było odpowiedzią. Tatsuki obrzucił ją drwiącym spojrzeniem i ukląkł obok niej.
- Gdyby to był sen... nie czułabyś... tego.
Przejechał ostrzem po lewym policzku dziewczyny. Ta pisnęła z bólu. Stalowy czubek dziabnął ją w mostek.
- Mówiłem ci coś? Masz milczeć. Zrozumiałaś?
Deszcz mieszał się z krwią, wypływającą z rozciętej tkanki. Skinęła wolno głową.
- Mądra dziewczynka.
Wstał i obszedł ją dookoła, niczym wilk, który okrąża upatrzoną zdobycz. Z trudem pohamowała łzy. Chciała zadać mnóstwo pytań, jednak bała się odezwać. Przestała wątpić, że ktoś, kogo przez trzy lata uważała za przyjaciela, jest gotów zabić ją bez zastanowienia.
Chyba dostrzegł wymalowane na jej twarzy pytanie, bo zatrzymał się.
- Ciekawi cię to? Nie, raczej zastanawia, mam rację? Odpowiedz.
Kiwnęła głową.
- W sumie... mogę ci wszystko opowiedzieć. Mamy całą noc... a raczej ja ją mam, ty nie dożyjesz jutrzejszego poranka. Nie rób takiej zdziwionej minki, myślisz, że po co mi to sai? Dla ozdoby i postraszenia cię? Mam zamiar z tobą skończyć. Ale przed śmiercią masz prawo wszystkiego się dowiedzieć. Tylko pamiętaj - spróbuj wołać o pomoc, skończysz z ostrzem w piersi... a raczej czymś, co piersią być powinno.
Usiadł po turecku i chwycił ją mocno za łokieć.
- Wiesz, że jestem sierotą, jak ty i tamta dwójka, udająca moje rodzeństwo? Na pewno, w końcu kiedyś o tym rozmawialiśmy... cóż, w moim przypadku... prawda jest połowiczna. Bowiem gdzieś tu, niekoniecznie może w naszym mieście, choć kto wie, mieszka sobie ze swoją rodziną mój biologiczny ojciec.
Spojrzał na nią, jakby oczekując reakcji. Nic. Posłusznie milczała. Zazgrzytał zębami, ale kontynuował.
- Historia rodem z dramy, mama poznała tatę, ten ją porzucił, gdy okazało się, że oczekuje dziecka, choć wcześniej zapewniał ją o swym niezłomnym uczuciu. Mama popadła w stan podobny do depresji, jednak zajęła się obowiązkami wynikłymi z moich narodzin. Cztery lata wychowywała mnie w zadowalający sposób, brała leki antydepresyjne, starała się zapomnieć o złamanym sercu... aż do momentu, kiedy to idąc na zakupy, dostrzegła Jego. Szedł, szczęśliwy, ze swoją rodziną, żoną i córeczką, niewiele młodszą ode mnie. Przez chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały... i mój "ojciec" odwrócił wzrok. Udawał, że jej nie zauważył... wiem o tym, bo kilka godzin później mama opowiedziała mi tę historię, jednocześnie szykując swoją śmierć. Powiedziała, że poczuła, jakby coś się w niej rozpadło. A potem zniszczyła świat czteroletniego dziecka, strzelając sobie w skroń.
Mimo woli zadrżał. Widok twarzy rozerwanej przez energię wystrzelonego pocisku nawiedzał go po nocach. Minęło już dwanaście lat. A ten obraz ciągle powracał.
Pokręcił szybko głową, jakby się otrząsając.
- Trafiłem pod opiekę wujka. Brat mojej matki. Przypominasz sobie? Na pewno o nim wspominałem. Dobry człowiek, ale nadzwyczaj roztrzepany. Sześć lat temu również zginął, zapalając papierosa w kuchni, przy niezakręconej gazowej kuchence. W ten oto sposób znalazłem się w domu dziecka.
Owszem, znała ten fragment historii.
- Przyznam się do czegoś... nie zdradziłem ci jednego szczegółu. W wyniku wybuchu zginęły dwie osoby. Jednak, gdy na miejsce dojechała straż pożarna, stwierdziła zgon tylko jednej. Pomyśl, znasz rozwiązanie tej zagadki?
- N-nie znaleźli ciała...? - pojęła natychmiast, o czym mówił. Ale... ale... - Ty... też...?
Lewe oko zabłysło na rubinowo, a przez ciało Kodoku przebiegł impuls nerwowy z wiadomością o bólu.
- Cierpienie Oczu. Zadaję ból - fizyczny lub psychiczny - przy kontakcie wzrokowym. Ciekawa umiejętność, czyż nie? Niestety, szczeniactwo w domu dziecka, zwyzywając mnie od odszczepieńców, zmusiło mnie do ukrywania mocy. Niespecjalnie mi to szło. W końcu, w akcie desperacji, usiłowałem wykłuć sobie oczy. Udało mi się to tylko z jednym.
Zdjął przepaskę. Całe białko ukrywanego oka było niemal czarne. Widziała wlot, pozostałość po samookaleczeniu.
- Jestem półślepy. Kiedy usiłowałem pozbawić sie drugiego oka, zemdlałem z bólu. Znieczulenie było zbyt słabe. Ale po tym incydencie zacząłem ponownie używać tej zdolności, na tych, którzy mnie prześladowali. Bo doceniłem znacznie bólu. W końcu jednego dzieciaka z sali doprowadziłem na skraj szaleństwa.
Uśmiechnął się. Boże, jego to bawiło.
- Trzy lata później zostałem adoptowany, na scenę wkraczasz ty. Jeden rok miałem cię za po prostu miłe stworzenie, które mi pomogło. Jednak, w swojej głupocie i ślepym zaufaniu, pokazałaś mi, że również jesteś opętaną. Wzbudziłaś tym moją nienawiść, wiesz czemu?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Bo tobie powiodło się dobrze. Kobieta, która została twoją opiekunką, pokazała ci, że użycie mocy nie jest złem, nie czyni z ciebie potwora. Zacząłem ci zazdrościć, a zazdrość w końcu przerodziła się w nienawiść. Zacząłem używać zdolności, by cię gnębić. Myślisz, że te koszmary, dręczące cię, są wynikiem przeżytej traumy? Błagam cię. To ja je wywoływałem.
- N-nie... nie...
- Tak. I jeszcze znalazłaś przyjaciół. Zdziwiło mnie, że żyją, gdy widziałem ich ostatni raz, niemal cała grupa kąpała się w kałużach swojej krwi.
Odsunęła się nieznacznie, jednak Tatsuki dostrzegł ten ruch i uderzył ją pięścią w brzuch.
- Masz mnie słuchać. Zbliżamy się do rozwiązania zagadki. Widziałem odpowiedzialnego za tamtą masakrę. A... mój... wąż...nawiązał z nim kontakt. Ponoć coś poszło nie tak. Trochę później dowiedziałem się od gada we mnie, że "Kuroha" ma dla mnie propozycję. Węże wiedziały, iż pragnę odwetu. Miałem uczynić cię słabą i dostarczyć gadowi w ludziej skórze, by ten się uwolnił. Potem miałaś zostać zabita.
Wstrzymała oddech. Dowiedziała się o tym, z ust samego węża. Mimo to ciągle słuchała.
- Ale znowu coś poszło nie tak, racja? Żyjesz. Ale spokojnie, ja to naprawię.
Uniósł sai nad głowę, jakby zamachiwał się nim.
- Jakieś ostatnie pytanie?
- Dlaczego chciałeś się na mnie zemścić, za co?! - jej wzrok wyrażał rozpacz. Nie rozumiała tego. Przecież przyjaźnili się...
Hiroshi spojrzał na nią chłodno.
- A czemu nie? Zazdrość do powód do zemsty równie dobry jak inne.
Wszystko nastąpiło po sobie bardzo szybko. Nerwy, znajdujące się tuż pod żebrami, zaalarmowały organizm, iż nastąpiło ich rozcięcie. Sai utkwiło w lewym boku Karune.

niedziela, 27 lipca 2014

17.

- Kim jesteś? - wykrztusiła, kiwając się na boki. Czuła wzbierający strach, co tam strach, zwierzęcą wręcz panikę, nad którą nie umiała zapanować. - Gdzie jestem? Jakim cudem się tu znalazłam? Po co mnie tu wciągnięto? Zostanę złożona w ofierze jakiemuś bogowi sekty?
Rozległ się huk, padła na ziemię, zakrywając rękoma głowę. Przerażenie wyzwoliło łzy.
- Nie trajkocz, idiotko, to denerwujące - odezwała się postać w drugim końcu pokoju. - Ten strzał był ostrzeżeniem.
Pokiwała głową, łzy ciurkiem spływały jej po policzkach, nie umiała nad nimi zapanować.
- Mam nadzieję, że mnie nie oszukał - wymamrotała do siebie tajemnicza osoba, odchylając się mocniej na krześle. - Naprawdę masz zdolność Widzenia Oczu?
Przełknęła ślinę.
- T-tak - odparła cicho, nie unosząc wzroku. Znowu huknęło.
- Głośniej. Nie będę czytać odpowiedzi z ruchu warg.
- Tak! - krzyknęła, unosząc się. - Teraz słyszysz?
Zobaczyła, że wycelowano w nią pistolet.
- Nie podskakuj, głupia pchło. Bo jeszcze zmienię zdanie i zabiję cię od razu.
"To wszystko to jakiś zły sen. Tak. Na pewno. Stresuję się przed sprawdzianem i teraz mi się to odbija na psychice, na pewno..." - kontynuowałaby wmawianie sobie kłamstwa, gdyby nie wrzask Głosu.
"Już na to za późno! Musisz uciec, rozumiesz?! Już!"
Szarpnęło nią, zerwała się na równe nogi i całym ciężarem ciała naparła na szklane drzwi. Nigdzie nie dostrzegła klamki.
Trzeci huk.
- Tracę już powoli cierpliwość - w końcu rozróżniła ton, mówił do niej chłopak. Ten głos... był do kogoś podobny. Ale skrzywiony. Zniekształcony? Nie umiała stwierdzić, co jej nie pasuje. - Naprawdę ma przestać być miło?
- A teraz jest? - odwróciła się ze złym błyskiem w oku. Ciekawe, czy w kieszeni bluzy wciąż znajduje się sai. - Strzeliłeś do mnie już trzy razy. Grozisz mi. Mogę chociaż wiedzieć, z kim mam do czynienia?!
Krzesło przestało skrzypieć. Usłyszała też kroki. Czyli szedł do niej. Spięła się, gotowa rzucić się z paznokciami (a raczej z poobgryzanymi ich szczątkami) w razie ewentualnego ataku.
"Jasne, rozoram paznokciami pociski" - pomyślała gorzko.
Właściciel pistoletu zatrzymał się na samym skraju półkola wyznaczanego przez światło. Uśmiechnął się z drwiną, widząc szok na twarzy Kodoku.
- Czyżbym cię zaskoczył?
Wyglądał... wyglądał... do jasne cholery, on wyglądał jak Konoha. Znaczy, ten ktoś przed nią i jej przyjaciel nie byli identyczni, wygląd obecnego tu chłopaka nasunął jej się skojarzenie ze złym bliźniaczym bratem lub zdjęciem zrobionym przy użyciu filtru negatywu.
- D... d-dlaczego...
- Wyglądam jak tamta żałosna istota? To proste, jego i moje ciało zostały stworzone przez tego samego naukowca. Profesor Kenjirou Tateyama, może znasz?
Machinalnie potwierdziła. Głos to wiedział. Ciekawe, skąd?
- J-jak masz na imię?
"Nie ma imienia. Żadne z nas nie ma imienia, zazwyczaj zostajemy jakoś nazwani przez innych."
- Mądry gad ci się trafił - zaśmiał się krótko, obracając w dłoni pistolet. - Imiona to ludzki przymiot. My ich nie potrzebujemy. Ale, ponieważ wy musicie nazywać wszystko, przyjmijmy, że na imię mam Kuroha.
Czarny Konoha. Zero kreatywności.
- Gdzie jestem?
- Podejrzewam, że w przestrzeni między ludzką rzeczywistością a królestwem tej starej wiedźmy.
Usiłowała przyswoić sobie ten fakt. Nie szło jej za dobre, słowa chłopaka brzmiały dla niej zbyt abstrakcyjnie. Jak to, przestrzeń pomiędzy?
To teraz mało istotne.
- Kim jesteś?
Kuroha westchnął.
- Naprawdę jesteś taką kretynką, czy tylko bardzo dobrze udajesz? Jeszcze się nie domyśliłaś? Pomyśl.
"To wąż z mocą oczu. Serio, akurat na to mogłaś wpaść sama" - zdawało jej się, czy Głos sapnął znudzony?
Zamrugała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Czy w ogóle ma się odzywać.
- I co, jeszcze masz jakieś pytania? Bo chciałbym w końcu przystąpić do wykonywania planu - gad spojrzał na nią z ironicznym rozbawieniem.
- Po co... sprowadziłeś mnie tu? Nie rozumiem...
Wąż przewrócił oczami.
- Czyli z szybkiego załatwienia nici. Dobrze, zaraz wszystko wytłumaczę, to dłuższa historia, ale i tak nie masz nic innego do roboty, czyż nie?
Przysunął sobie krzesełko. Karune dostrzegła, że w cieniu zaczajone czekają gady. Część syczała na nią. Żeby ją przestraszyć czy odstraszyć?
- Nie wiem, jak zacząć. Umiejętności oratorskie jakoś nigdy nie wydawały mi się potrzebne.
- Może od początku? - to nie ona powiedziała. Coś użyło języka za nią. Głos.
- Skoro jesteś taka mądra, pokaż jej. Zaoszczędzimy czas - Kuroha patrzył na nią zimno. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale to uwięzienie naprawdę działa mi na nerwy. Muszę wrócić do Królowej.
"Królowej?" - przed oczami mignął jej obraz... Mary! Nie pojmowała tego.
"Królowa, czyli wnuczka Azami. Wiesz, kim jest Azami. Meduzą. Królowa ma zdolność restartowania rzeczywistości, rozumiesz? Jeśli ta, w której obecnie się znajduje, jest zniszczona, może zacząć ją na nowo. Nowy przedział czasu. Nowa, pusta karta. On... wykorzystuje to za każdym razem. Do ponowienia tragedii."
- Bo żeby historia mogła się powtórzyć, węże muszą zostać zjednoczone. A żeby je zjednoczyć, musi nastąpić śmierć tych, których opętały! Czy to nie cudowne? - chłopak zaśmiał się chrapliwie, odchylając się na krześle. Pokręciła szybko głową.
- Nie, to nie jest cudowne.
- Nie znasz się, dziewczynko. W zasadzie teraz mogę już opowiadać. Zbliżaliśmy się do punktu kulminacyjnego, ta dzieciarnia już nie żyła - pewnie mówił o Mekakushi Dan, pomyślała. - Królowa była zaledwie krok od wielkiego finału... i coś nie wyszło.
Zmarszczył brwi. W pamięci odtwarzał tamten nieszczęsny dzień. Wciąż tego nie rozumiał. Czuł, że rozwiązanie zagadki było na wyciągnięcie ręki... a mimo to nie znalazł go.
Te słabe, ludzkie istoty odchodziły raz po raz. We wszystkich rzeczywistościach, które ciągle się powtarzały. Wykonał zadanie jak wiele razy wcześniej. Ale restart nie nastąpił. Królowa wiła się w rozpaczy, a on stał niczym kretyn, widząc, że czas płynie dalej. Że dramat trwa nadal.
- Świat zachowywał się jak gdyby nigdy nic - odezwał się, pogrążony w myślach. Zdawało się, że zapomniał o obecności Kodoku. Nie przypominała, że w ogóle tu jest. - A potem pojawiła się ta stara wiedźma.
W lot pojęła, że mówi o Azami.
- Ten wyraz tryumfu na jej twarzy... jej chyba nie odpowiadało, jak manipuluję rzeczywistością. Jak, jej zdaniem, krzywdzę Królową. Postanowiła mnie ukarać. Uwięziła mnie tu. Cofnęła cały dzień, przez co tamta banda zmartwychwstała.
- Łamaga - Karune rozkaszlała się, by zatuszować użyte słowo, jednak gad i tak je usłyszał. Wstał z krzesła i cisnął nim, drewniany przedmiot o centymetry minął dziewczynę, która z piskiem uskoczyła w bok.
- Łamaga, powiadasz? Nie moja wina, że w rzeczywistości pojawił się błąd.
- Twoja, twoja, nie umiesz należycie wykonać swojej pracy.
Z przyjemnością patrzyła, jak Kuroha wpada we wściekłość, mimo że wiedziała, iż może ją to kosztować życie.
Wąż dopadł ją, jego palce zacisnęły się na szyi nastolatki. Szarpnęła się, przestraszona, jednak nie była w stanie wyślizgnąć się z mocnego uchwytu. Przystawił lufę do jej skroni.
- Nie pogrywaj sobie, nędzna istoto. Jeszcze jedno nierozważne słowo i pstryk! - twój żywot się skończy. A chyba nie chcesz tego?
Puścił ją, upadła ciężko na podłogę, kalecząc dłonie o śmieci. Odszedł od niej kilka kroków.
- Zbliżamy się do końca historii. Już tłumaczę, po co tu jesteś. Otóż chcę się stąd wydostać. Pomożesz mi.
- Niby jak? - charknęla, ocierając szyję.
- Używając Widzenia. Wyobrazisz sobie, że te drzwi...- wskazał na szklaną przeszkodę. -...otwierają się, umożliwiając mi wyjście. Potem zaprowadzisz mnie do Królowej i przysłużysz się naprawie świata.
- Jesteś naiwny. Nie ma mowy - odparła, opierając się o ścianę. - Naprawdę sądzisz, że od tak... - pstryknęła palcami. -...uwolnię cię? Mimo że wiem, co planujesz? Nie pozwolę ci na zabicie moich przyjaciół!
- Przewidziałem to - pociągnął ją za koszulkę, zmuszając do wstania. - Wspaniała koleżanka, która prędzej da się zabić, niż pozwoli, by jakaś krzywda spotkała jej bliskich, czyż nie tak? Więc...
Spojrzał jej w oczy, żółte, gadzie tęczówki wierciły w niej dziury spojrzeniem.
- Więc... jeśli się nie zgodzisz, zobaczysz, jak twoi ludzcy przyjaciele umierają. Z każdą odmową ginie jedna osoba, to chyba sprawiedliwy układ?

Przyciskała twarz do szyby. Szkło zaparowało od ciepła spływających wciąż na nowo i na nowo łez. Okrutna gra zaczęła się.
- Wiedźma wiedziała, co robi. Ta szybka pozwalała mi obserwować Królową, zapewne to miała być moja kara - widzieć ją i nie móc z nią być... ale to już nie potrwa długo. Dzięki tobie.
Widziała przez zaporę idących Momo i Hibiyę. Idolka pewnie znowu uznała, że chłopak potrzebuje energetyzującego dnia. Ruszała intensywnie ustami, ciekawe, o czym tak paplała. Uśmiechnęła się lekko, mimo całej grozy. Widok przyjaciół podniósł ją lekko na duchu.
Kuroha dostrzegł delikatne uniesienie warg. Cicho, tak cicho, że ludzki słuch nie był w stanie tego wychwycić, szepnął krótki komunikat:
- Zaczynaj.
- Tak, tak, wiem, miałam się grzecznie uczyć do testu, ale to nudne! Pouczę się na dwie godziny przed - nagle Kodoku usłyszała przyjaciółkę. Zdawało jej się, że idzie tuż za nimi, miała wrażenie, że wystarczy wyciągnąć dłoń, by złapać blondynkę za ramię i przywitać się z nią...
Jednocześnie czuła napór szyby. Granica. Nie da rady jej przekroczyć.
- Wypuścisz mnie stąd?
- N...Nie.
Zakapturzoną postać dostrzegła zbyt późno. Z jej ust wyrwał się wrzask, zaatakowała pięściami szybę, by w jakiś sposób zaalarmować nieświadomych zagrożenia przyjaciół...
Pierwszy zginął Hibiya. Napastnik zatopił ostrze trzymanej broni w miejscu tuż pod czaszką. Słyszała wyraźnie zgrzyt metalu atakującego kość.
- Momo!
Dziewczyna chciała odepchnąć napastnika, jednak była zbyt wolna. Zakrwawiona stal przebiła lewą pierś, dosięgając serca.
- Nie!
Upiorny krzyk nie mógł należeć do niej. Rzęszenie umierających było fikcją. To tylko kolejny koszmar...! Znowu miała wizję na jawie, tak naprawdę pewnie siedzi w cieniu, przybita upałem. Miraż. To, co się działo, zostało stworzone przez jej spaczony umysł.
Nie mogła się odsunąć, bowiem do jej potylicy przyciskano chłodną lufę pistoletu. Groźba śmierci od zastrzelenia uniemożliwiała jej cofnięcie się.
- Zmieniłaś zdanie? Na razie mamy wynik dwa do sześciu. Możesz teraz grzecznie się zgodzić i po prostu otworzyć te drzwi.
Pokręciła głową.
- Szkoda.
Zacisnęła powieki. Nie będzie na to patrzeć...
- Nie oszukuj - kopnął ją w łydkę, zachwiała się. - Patrz, co zrobiłaś.
Wiła się jak ryba w sieci, wrzeszczała, kopała, uderzała...
To na nic.
Kido zasztyletowano. Ostrze wbijało się głęboko w plecy.
Broń przeszyła gardło Seto na wylot.
Brzuch Kano został rozpruty. Jak poduszka.
Stal przebiła kilkakrotnie telefon. Ene płakała.
Napastnik otworzył zakrwawionym kawałkiem metalu klatkę piersiową Shintaro, zupełnie jakby wykonywał sekcję zwłok.
Z poderżniętego gardła Konohy krew wytryskiwała niczym z fontanny.
Umierali pojedynczo.
- Ostatnia osoba, mam rację? Zostawiłem ją sobie na deser - Kuroha zmusił dziewczynę, by ta się obróciła, kciukiem uniósł jej podbródek. - Zapewne domyślasz się, kogo?
- Nie... proszę... - zaskomlała jak pies, zamykając oczy.
Wzbierały w niej mdłości. Oczy miała spuchnięte i przekrwione. Chciała, by to się skończyło.
"Nie wołasz już, bym się nie poddawała?" - pomyślała, nie bez goryczy. Zastanawiała się, czy Głos znalazł tę myśl. Odpowiedziała jej cisza.
- Pomożesz mi? Jedno, trzyliterowe słowo. I koszmar się skończy.
Odsunęła się i z jękiem rzuciła się na podłogę.
Chciała umrzeć.
- Jaka jest twoja odpowiedź? - wąż nachylił się nad nią. Towarzyszące mu gady zbliżyły się do skulonej dziewczyny. Co śmielsze skubały ją w ręce.
Zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła najbliższe stworzenie. To z sykiem ugryzło ją, rozdrażnione oporem ofiary. Oprawca kopnął ją w kolano.
- Nie wolno ci podnosić ręki na moje węże - warknął, celując w nią pistoletem. - Spróbuj jeszcze raz, a...
- Wal się - prychnęła.
Wystrzelił. Kula otarła się o prawe przedramię i wybiła w posadzce dziurę.
- Jesteś taka pewna siebie? Nadal? Może za mało boli?
Skąd w jej głowie ten napór obrazów? Widziała tatę. Yusuki. Całe Mekakushi Dan. Hiroshiego. Wszyscy wpatrywali się w nią z wyrzutem.
- Zabiłaś nas - rozpłakała się Yusuki.
- Córeczko, jak mogłaś? - Takeshi kręcił głową z niedowierzaniem.
- Zaufaliśmy ci... - jęknęła Mary.
- Teraz odbierzemy zapłatę - Hiroshi uśmiechnął się jasno.
Chór zniekształconych głosów wiercił jej dziurę w brzuchu.
Zawyła. Dźwięk brzmiał jak wołanie złego ducha. Potępionej duszy. Ludzie nie potrafiliby powtórzyć tego odgłosu.
- Skoro ty mnie nie zabijesz, zrobię to sama! - poderwała się z obłąkanym uśmiechem. Widziała już ten obraz. Jej ciało drgające w kałuży krwi, wypływającej obficie z ust i oczu. Ta błogość. Za chwilę będzie po wszystkim...
- Nie uda ci się. Nie masz tu żadnej możliwości śmierci. O ile się nie mylę, potrzebny ci logiczny powód, mam rację? - nie dał po sobie poznać, że ta psychiczna radość jego ofiary sprawiła, iż zadrżał. Jeśli teraz... nie... nie wie, jak to zrobić. Gdyby teraz znalazła sposób, by umrzeć, zostałby tu uwięziony na zawsze.
Wzruszyła ramionami, nie przestając się uśmiechać. Skoro tak, wyobrazi sobie logiczny brak powodu. Śmierć przypadkowa. Przykładowo jakieś stare uszkodzenie. Wystarczy teraz wola.
Ale... przestała to widzieć. Zamiast tego odniosła wrażenie, że patrzy w odmładzające lustro. Jej odbicie miało dziesięć lat i bardzo niezadowolony wyraz twarzy. Żółte oczy patrzyły na nią z dezaprobatą.
- Serio? Poddasz się? Co ci cały czas powtarzam? Że masz walczyć. Popatrz na mnie. Otwórz oczy, do cholery jasnej! Skoro tak chce się uwolnić, proszę, pozwól mu - na swoich zasadach.
- A-ale jak?
- O tak - dziewczynka sięgnęła przez ramę lustra i dotknęło jej powiek. Dopiero teraz zrozumiała, że je zaciskała, nieświadomie. Dziecko uśmiechnęło się promiennie.
Znowu była w tym pomieszczeniu, stała przy szklanych drzwiach, zgięta wpół.
- Co, do... - wykrztusił Kuroha, podnosząc pistolet. Przed chwilą wyła w opętańczej parodii śmiechu, by w następnym momencie udawać marionetkę z odciętymi sznurkami.
Powoli uniosła głowę. Niemal się zachłysnął. Oczy smarkuli lśniły karmazynem.
- Dzięki - syknęła cicho, przekręcając głowę. - Moc po otworzeniu oczu jest znacznie lepsza, niż przed.
Nie, to niemożliwe... Jakim cudem... Ona miała stać się bezwładną lalką, z pomocą której wróciłby do Królowej i znów mógłby napawać się powtarzającą w nieskończoność tragedią!
Karune uśmiechnęła się radośnie.
- Zdziwiony? Ojejku, wybacz - zachichotała jak mała dziewczynka. - Wiesz... tak paskudnie cię straszę, a należy ci się nagroda za wyzwolenie mocy... Więc... wypuszczę cię. Ale na moich zasadach.
Próbował strzelić. Coś sucho kliknęło.
- No wiesz? - sapnęła z oburzeniem. - Ja ci proponuję częściową wolność, a ty mnie chcesz zastrzelić?
Zacisnęła palce na jego bluzie i szarpnęła, jego linia wzroku zatrzymała się na poziomie oczu dziewczyny.
- Owszem, opuścisz to miejsce. Wspaniale, czyż nie? - roześmiała się przerażająco. Czy to, co czuł wobec niej, to lęk? Bał się tej małej psycholki?
- Ale... chcę cię ukarać. Zabiłeś moich przyjaciół. Więc powiem ci, co widzę - nachyliła się. - To będzie bolało. Będziesz żałować, że jednak cię uwolniłam. Przez jakiś czas... a jak zaczniesz podskakiwać, jeszcze bardziej pożałujesz.
Odepchnęła go, widziała już piękne zakończenie. Teraz musi chwilę poczekać...
Rozległ się cichy dźwięk, podobny do pękania baniek mydlanych. Potem zaczęły trzepotać skrzydła motyli, następnie słyszeli tłuczone szkło i podrywające się do lotu ptaki.
Kuroha nie mógł się ruszyć. Coś... go unieruchomiło. Dziwna siła naciskała na klatkę piersiową i głowę. Co ta przebrzydła dziewczyna zrobiła?!
Spojrzał na nią nienawistnie...
I zrozumiał.
Rozwiązanie miał tuż pod nosem.
Pomieszczenie zaczęło się rozpadać. Duże kawałki z trzaskiem odrywały się od ścian, sufitu i podłogi, rozpadając się w białej pustce.
Ucisk nasilał się.
Nic nie mógł zrobić.
Patrzyła na to z zadowoleniem. Niech poczuje ból i strach.
Odwróciła się i spojrzała na drzwi. Karmazyn nie zniknął. Szklana tafla otworzyła się z cichym kliknięciem. Spokojnie przekroczyła próg i zatonęła w świetle słońca.

środa, 23 lipca 2014

16.

- Uh, gdy na ciało działają dwie równoważące się siły lub nie działa żadna, to ciało spoczywa w bezruchu lub porusza się ruchem jedno... Przecież to się rozumie samo przez się, czy tamto spadające jabłko poważnie uszkodziło Newtona?
- Czy mogłabyś przestać mamrotać te zasady? Zamiast jedynek i zer przed oczami latają mi pierwiastki z pi i funkcje! I teraz jeszcze wzory fizyczne? Zlituj się! -  Ene zasłoniła dłońmi oczy.
-  W takim razie odwołaj w tajemniczy sposób sprawdziany, proszę! - odparła jękliwie Kodoku, padając twarzą na otwarty zeszyt.
- O ile mi wiadomo, to ty masz moc wywoływania zjawisk na rządanie, nie możesz skorzystać?
- Chciałabym, ale to się chyba nie uda. Odwlekałabym nieuniknione.
- Więc nie jojcz!
- Staram się!
- Za mało!
- W bibliotece się nie krzyczy - Karune została upomniana surowym tonem przez przechodzącą bibliotekarkę. Kobietę zdumiał fakt, że obecna tu uczennica prowadziła monolog, bo nikogo przy stoliku prócz niej nie było.
"Lepiej pominę to milczeniem..." - zadecydowała pracownica; pogroziła Kodoku palcem i odeszła, dziewczyna narzuciła kaptur na głowę.
- Chyba udało mi się pozbawić kogoś złudzeń odnośnie mojego zdrowia psychicznego.
- Twojego czego? - cyber dziewczyna udała, że nie słyszała ostatnich słów przyjaciółki. Ta westchnęła, przybierając cierpiętniczy wyraz twarzy.
- No nic, wracam do nauki...
Upiła łyk z otwartej puszki coli. Wybrała napój ze względu na zawartość cukru i kofeiny, przypadkiem uczyniła to wabikiem na idącego przez czytelnię Kisaragiego.
Od rozmowy odnośnie dogadywania się minęły trzy dni, w tym czasie panowała między nimi cisza. Witali się po koleżeńsku, nie dokuczali sobie nawzajem - i na tym koniec. Żadne nie umiało popchnąć tego naprzód. Trudno się dziwić, bo oboje byli ludźmi czekającymi, aż ktoś wykona w ich stronę pierwszy krok. To nie ułatwiało zadania.
Ale widocznie los lubi wywoływać lawiny zdarzeń, począwszy od drobnostek.
I tak oto katalizatorem, który rozpoczął znajomość "od nowa", została puszka z colą.
- Masz colę - bardziej stwierdził niż spytał Shintaro, stając za krzesłem zajmowanym przez Karune. Ta o mało nie udławiła się żutym długopisem, słysząc jego głos.
- Cześć, Mistrzu, nie przygotowujesz się do testów? - przywitała przybysza Ene.
- Po co? Te tematy są banalne - machnął ręką z lekceważeniem, słowa nastolatka tylko pognębiły Kodoku. Stuliła głowę w ramionach i zaczęła intensywniej gryźć końcówkę długopisu.
- Będziesz to pić? - chłopak wskazał na aluminiową puszkę, wciąż pełną przynajmniej w połowie. Dziewczyna jęknęła coś i schowała twarz w podręczniku.
- Weź, nie krępuj się. W plecaku mam jeszcze dwie.
Kisaragi chwycił napój i z błogą miną osuszył ćwierć objętości gazowanego płynu.
- Napój bogów - usiadł naprzeciwko pojękującej Karune. Dźgnął ją palcem w ramię. - A ty co taka zdechła?
- Bo sprawdziany - odpowiedziała za nią Ene. - Mistrzu, nie zniosę dłużej tych jej stęków, że jest głupia i zawali testy, pomógłbyś jej!
- Ja?
- Nie, brunet za tobą - burknęła Kodoku, unosząc głowę. Kisaragi obrócił się.
- Jaki... Aaa - westchnął. - Czego nie rozumiesz?
- Całego materiału, a co?
Wziął podręcznik.
- To przecież jest banalne. Zrób to zadanie.
Podetknęła mu pod nos pobazgroloną kartkę.
- Proszę. Wynik z kosmosu, niczego nie pojmuję.
Odwrócił kartkę na drugą stronę i zaczął pisać, jednocześnie cierpliwie tłumaczył, co bierze się z czego. Co jakiś czas pytał się koleżanki, czy rozumie, odpowiadała kiwaniem głową.
Przesiedzieli w bibliotece następną godzinę, Kodoku starała się rozwiązać zadanie. W końcu zapiszczała z tryumfem.
- Skończone!
Shintaro sprawdził. Wynik był dobry.
- Gratulacje.
Kodoku wyciągnęła z torby kolejną puszkę coli i podała ją mu.
- Jutro też mi pomożesz z nauką? - zapytała, nim odszedł od stolika.
- W sumie... zgoda.
Pożegnali się po opuszczeniu biblioteki, Ene chichotała radośnie.
- W końcu!
- C-co "w końcu"? - Karune udała, że nie rozumie powodu entuzjazmu przyjaciółki. Wciąż była lekko zdenerwowana, że ta konspirowała za jej plecami z Momo. Ale... z drugiej strony cieszyło ją to.
- Gadacie jak normalni ludzie. Toż to sukces!
- Przesadzasz...

Następne dwa dni miały podobny przebieg, Shintaro i Karune witali się przy klasie, po lekcjach szli uczyć się w bibliotece, zaczynali coraz swobodniej rozmawiać. Żadne nie czuło się z tym dziwnie, odbierali to jak coś normalnego. Jedyną kwestią zastanawiającą chłopaka, była ta łatwość nawiązania kontaktów. Nie, żeby mu to przeszkadzało.
Nie przeszkadzało, że czekała przy klasie. Że głośno się żegnała, gdy opuszczali szkołę. Że paplała, często plącząc wątki. Że chichotała jak głupia. O dziwo, nie przeszkadzała mu ta jej wylewność i hałas, który tworzyła.
Zastanawiał się, czemu w ogóle uznał, iż są do siebie podobne.
Być może doszukiwał się analogii na siłę. Bo czuł pustkę. Bo... Jest jeszcze jakieś "bo"?
Szedł boiskiem, pogrążony w rozmyślaniach. Dla rozmyślań nie ma miejsca gorszego niż boisko podczas przerwy.
Ta piłka wzięła się znikąd. Jak wyczarowana. Twarda guma uderzyła Kisaragiego z całej siły w nos, uderzenie posłało go na ziemię. Złapał się za obolałą część ciała i zaklął głośno.
- Nie masz szczęścia, co?
Ktoś brutalnie postawił go do pionu i wprowadził do budynku szkoły. Poznał to po nagłej ciszy, jaka zapanowała. Zaciskał powieki, sam nawet nie wiedział czemu, w końcu je rozchylił. Osobą odpowiedzialną za zabranie z boiska była Kodoku.
- Mistrz to łamaga - roześmiała się złośliwie Ene. - Nie musi grać, by oberwać piłką.
- Siadaj - Karune zignorowała komentarze niebieskowłosej przyjaciółki i wskazała szeroki parapet, sama rozpoczęła przeszukiwanie kieszeni. - Schyl głowę, im niżej, tym lepiej. I przyłóż to sobie do nosa.
Podała mu kilka chusteczek. Z torby wyciągnęła czerwoną puszkę, którą przyłożyła do karku poturbowanego chłopaka.
- Zimne! - syknął. Przewróciła oczami.
- Nie mam chłodnego okładu, zadowól się tym.
Usiadła obok, wzięła zeszyt od biologii i zajęła się rozwiązywaniem zadań.
- Długo mam tak siedzieć? - starał się nie okazać, że to bardzo niewygodne. Jeszcze by się okazało, że jest niewdzięczny.
- Dopóki krew nie przestanie cieknąć.
- C-co za zadania?
- Biologia. Genetyka. Siedziałeś dzisiaj w ławce, jak to zadawali - jej ton wbrew pozorom nie wyrażał zniecierpliwienia. Chyba bardziej jednak interesowała ją treść ćwiczenia niż rozmowa. Przynajmniej teraz. - Spójrz na chusteczkę.
Odjął ją na chwilę od obolałego nosa. Krew wciąż była świeża.
- Chyba jeszcze chwilę musisz tak wytrzymać - spojrzała na czerwony papier.
- Pomóc ci?
- Nie, dzięki - uśmiechnęła się. - To jeden z niewielu przedmiotów, które rozumiem.
Umilkli, zajęci swoimi sprawami. Po upływie kolejnych kilku minut Shintaro znów sprawdził chusteczkę. Karmazyn zakrzepł.
- Już - odezwał się, prostując tułów. Au. Plecy miał zdrętwiałe. Zdjął puszkę z szyi i otworzył ją, po czym upił łyk zawartości.
- Skąd się w ogóle wzięłaś na boisku? - zapytał, patrząc na koleżankę kątem oka. Ta wzruszyła ramionami.
- Przypadek. Zbieg okoliczności. Szukałam mojego przyjaciela.
- Masz przyjaciela? - to raczej nie zabrzmiało zbyt dobrze, spodziewał się bury ze strony nastolatki.
- To jej chłopak, tylko że się nie przyznaje - roześmiała się milcząca do tej pory Ene. Nie byłaby sobą, nie wtrącając się do rozmowy. Kodoku z trzaskiem zamknęła zeszyt.
- Hiroshi to nie mój chłopak.
- Rumienisz się - zauważyła cyber nastolatka.
- Jak się denerwuję, to normalnie robię się czerwona.
- Kochasz go!
Syknęła, słysząc słowa Ene.
- Czasami nie dziwię ci się, że wysłałeś ją w cholerę - Karune zwróciła się do Kisaragiego.
- Ej! Słyszałam!
- O to chodziło.
Obydwie zaczęły się śmiać. Bez racjonalnego powodu. Po prostu. Chichotały i parskały, nie mogąc przestać.
- Wszyscy w domu zdrowi? - zapytał złośliwie chłopak, kończąc pić colę. Karune pokręciła głową, krztusząc się.
- N-n-n-nie, a-a co? - skuliła się. Brzuch ją bolał od tej fali radości. Pociągnęła za kaptur, nasuwając go na okulary. - T-tak swoją drogą dzięki, że chciałeś mi zrobić obecnością Ene na złość.
W tych słowach nie było nawet grama sarkazmu czy ironii. Mimo to chłopak odwrócił wzrok, jakby oczekiwał jakiś złośliwości.
- Swoją drogą nieźle to wszystko się poukładało. Czyż nie? MMS z Ene miał być dowcipem - zaprzyjaźniłyśmy się. Gdybyś nie wpakował jej do tamtego folderu, prawdopodobnie teraz wciąż warczelibyśmy na siebie, nie sądzisz?
- Przypadek.
- Czy ja wiem? Chociaż może i racja. No cóż - zeskoczyła z parapetu. - Ja się zbieram.
- Nie idziesz się uczyć?
- Dzisiaj chciałam pogadać z Hiroshim i muszę go znaleźć - uśmiechnęła się słabo. - Jutro napiszę ten test śpiewająco, dziękuję, że pomogłeś mi w nauce.
Zabrała torbę, zrzuciła kaptur.
- Widzimy się jutro - zawołała przez ramię, odchodząc.
- Nieładnie tak zbywać kolegę - Ene podparła brodę dłonią.
- Nie zbyłam go. Naprawdę chcę porozmawiać z Tatsukim...
- By wyznać mu...
- Ene, jeszcze jedno twoje słowo, a wyjmę kartę pamięci, ciekawa jestem, jak się stamtąd wydostaniesz.
Niebieskowłosa nie odpowiedziała, że normalnie. Ton głosu przyjaciółki zaskoczył ją.
- Coś się stało?
- Owszem...
Musiała się mu zwierzyć. Z koszmarów. Krew, śmierć... to były najczęstsze motywy snów. To poczucie winy. Śniło jej się ostatnio, że ktoś wpycha ją do krwistego jeziora. Tonęła, wiedząc, że zasłużyła na to. Chciała usłyszeć słowa pocieszenia. Nie mogła powiedzieć o tych koszmarach nikomu innemu, być może dlatego, że w sennych marach zabijała przyjaciół. Głos milczał, nie dodawał jej otuchy i nie zachęcał do walki. Może tylko wyobraziła go sobie podczas tamtej gorączki? Podobnie jak Kogoś. Poddała się. Już nie próbowała się wybudzać. Gdy nadchodziły poranki, zaczynała płakać. Cicho, w poduszkę, by nie martwić Ene. W końcu ta psychoza to był problem Kodoku, nie Ene. Nie lubiła, gdy ktoś zaczynał dociekać, co ją gnębi. Ludzie mieli dość swoich problemów. To nie była duma, tylko usiłowanie chronienia bliskich. Żeby się nią nie martwili.
"Nie usprawiedliwiaj się."
Czuła, że wkrótce coś nastąpi. Coś złego. A może to zwykła mania prześladowcza. Mniejsza. Jedyną osobą, której umiała się zwierzać, był Hiroshi. Który kilka dni temu jakby zapadł się pod ziemię.
Drogę do domu pokonała błyskawicznie. Skręciła w stronę domu Hiroshiego. Zatrzymała się przy drzwiach, uruchomiła dzwonek. Kilka sekund później otworzyła jej Yano.
- Dzień dobry, Kodoku-san - skłoniła się grzecznie. Zdawało jej się, czy dziewczynkę ucieszył jej widok?
- Uhm, witaj, Yano. Cz-czy jest może...
- Nie - pokręciła głową, waniliowe warkoczyki zafurkotały. - Nie ma go.
Wyszła na zewnątrz, zamknęła cicho drzwi. Przełknęła ślinę i zaczęła mówić:
- Braciszek i Hiroshi pokłócili się jakiś czas temu, poszło o wtrącanie się. Pobili się, Hiroshi uciekł. Dziadek o mało nie dostał zawału. Niby-brat jeszcze nie wrócił.
- Oh... - tylko tyle zdołała wykrztusić. Wiedziała, że przyszywane rodzeństwo z tego domu w zasadzie nigdy się nie dogadywało.
Ręka ją zapiekła.
- Kiedy to miało miejsce?
- Uhm... pamiętam, że to był wieczór, Igachi wrócił z moimi chrupkami i powiedział, że cię spotkał. Przepraszam, nie wiem, jak potoczyła się kłótnia, bo uciekłam na strych.
- N-nie ma sprawy, dziękuję, że mi powiedziałaś.
Kodoku chciała się wycofać, kiedy to dwunastolatka złapała ją za rękę.
- J-jakby co, to ja cię lubię. Tylko mi braciszek zabronił z tobą rozmawiać, bo sądzi, że skoro przyjaźnisz się z Hiroshim, to jesteś tak samo podła jak on. Ale tak nie myślę, bo masz też innych przyjaciół, widziałam.
Zdumiało ją wyznanie dziewczynki. Mrugała szybko, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Yano puściła jej dłoń.
- Możemy się zakolegować?
- Jasne - odparła szybko, bez zastanowienia. Twarz dziecka rozpromieniła się w uśmiechu.
- Super! - i tyle - pożegnała się i wróciła do domu, zostawiając Kodoku w stanie niemałego zdumienia. Dziewczyna pokręciła głową i przez płot przeskoczyła na teren swojego ogródka. Wyciągnęła telefon i wystukała numer przyjaciela. Martwiła się.
- Wybrany abonent jest niedostępny. Prosimy spróbować później.
Westchnęła, otwierając drzwi.
Powinna usiąść przy stole i zająć się fizyką. Bo jutro test.
Chrzanić test, nie miała pojęcia, co dzieje się z jej przyjacielem. Są sprawy ważne i ważniejsze. Sprawdzian w rankingu priorytetów sytuował się znacznie niżej niż troska o Hiroshiego.
Jeszcze raz wybrała numer.
Jeszcze raz usłyszała mechaniczny głos.
Odpaliła tablet; by zająć myśli, włączyła dokument z opowiadaniem. Wymyślanie spójnych dialogów było ponad jej siły, więc uruchomiła przeglądarkę. Nic ciekawego. Żadnych nowych piosenek. Żadnych rozdziałów fikcji, które czytała. Zastój. Surfowała bez celu w sieci. W końcu bateria padła. Przetarła oczy i spojrzała na zegarek. Już dziewiąta? Jakim cudem?
Znowu próbowała połączyć się z Hiroshim. Bezskutecznie.
Uświadomiła sobie, że martwi się o niego. Bardzo się martwi. W końcu...
Ziewnęła. Myśl uciekła, nie umiała jej sformułować na nowo. Trudno. Była zmęczona, nawet nie wiedziała czym. Wyciągnęła z szafy koc. Równie dobrze mogła spać w salonie. I tak jest sama...
Przełknęła gulę powstającą w gardle. Skulona na kanapie, życzyła Ene dobrej nocy i usnęła.
- Popatrz na siebie. Jesteś żałosna, wiesz?
Wrócił? "On" wrócił? Czy znowu ma gorączkę? A może cola jej zaszkodziła?
- Żałość. Chodząca rozpacz.
- Zamknij się - chciała odpowiedzieć, jednak nie umiała ruszyć ustami. Spoglądała na siebie z góry. Czyżby weszła w stan OOBE?
Jej ciało wyglądało dziwnie. Jak obraz w lustrze. Widziała rysy przypominające pęknięcia. Na głowie i sercu. Oczu nie było, zamazano je w jakiś sposób. Ciało drżało, jak podczas odczuwania silnego bólu.
- I tak nie pociągniesz długo. Już powoli kruszysz się, niszczejesz. Szkoda, że nie będę obecny przy twoim rozprysku na kawałki.
"Ktoś" pochylał się nad nią, śmiejąc się podle.
- Pękniesz. A potem cię zabiję.
Ocknęła się nagle. Drżącymi rękoma wodziła po twarzy, jakby doszukując się rys widzianych we śnie. Miała wrażenie, że spała ledwie kilkanaście minut, tymczasem za oknem już dawno świeciło słońce.
"Co za pokręcona psychika" - odrzuciła kołdrę. Zakasłała.
- He-e-j, masz wiadomość od Hiroshiego - Ene zastukała piąstką w wyświetlacz, usiłując skupić na sobie uwagę przyjaciółki. - Rety, wyglądasz na niewyspaną. Wory pod oczami ci się powiększyły.
- Dzięki, właśnie o takim powitaniu marzyłam - syknęła, otwierając SMSa.
"Dzwoniłaś? To dobrze, sam miałem to zrobić. Musimy pogadać. Taras widokowy, na 12tą? Czekam."
11.30, w sam raz czasu, by się naszykować i dojść. Ale czemu odezwał się tak nagle?
Zadzwoniła. Nic. Poczta głosowa.
"Może ta rozmowa to nie na telefon... ciekawe, o co chodzi."
Ruszyła ospale do łazienki, gdzie usiłowała doprowadzić swoje włosy do porządku. Wyglądały jak wijące się szczurze ogony, nawet wyszczotkowane unosiły się w górę, kpiąc z praw fizyki. Nic więcej nie mogła z nimi zrobić, wróciła na dół i zabrała telefon. Opuściła dom. W progu przypomniała sobie o teście. A co tam. Napisze go po powrocie do szkoły.
- Jestem ciekawa, czemu milczał.
- Może dojrzewał do wyznania ci swych uczuc, kwitnących od trzech lat? - Ene zatrzepotała rzęsami, na ten widok Kodoku nie mogła nie wybuchnąć śmiechem. - No co? A jeśli tak jest?
- Czy to nie ja jestem od wymyślania dziwnych zwrotów akcji? Nie kradnij mi roli - powiedziała, śmiejąc się jak głupia.
Słońce było jakby intensywniejsze, podobnie jak ciepło. Głowa ją od tego bolała. Oddychanie rozgrzanym powietrzem nie było łatwe. Raz po raz kaszlała.
- Dobrze się czujesz? - zapytała troskliwie niebieskowłosa. Pokręciła głową.
- Nie. Jest za ciepło. Za duszno... - zacisnęła powieki. Gdy je otworzyła, znajdowała się w koszmarze.
Ściany budynków pociemniały, fioletowe plamy zdobiące je przypominały sińce. Zrozumiała, że jest tu sama. Przechodnie, jeszcze sekundę temu mijający ją w pośpiechu, leżeli groteskowo powyginani, drgający w powiększających się jeziorkach krwi.
Nie zareagowała. Nie miała już na to sił.
- Co to, nie masz zamiaru miotać się, wypłakując strach? - Ktoś roześmiał się z drwiną.
- Nie. Nie mam.
- Ahh, to wspaniale. Jest tak, jak oczekiwał. Rozbicie cię na kawałki będzie dziecinadą. Idź za moimi wskazówkami, dobrze? Skręć w prawo.
Posłusznie skręciła. Słońce wyglądało, jakby krwawiło, ciemne chmury, które dostrzegła jeszcze na jawie, groziły rozerwaniem i potopem. Ciał było coraz więcej. Chodniki zasłane były fragmentami szkła i poszarpanymi częściami ludzkich ciał. Czuła zapach ropy i rozkładu. Zadrżała, gotowa upaść i wymiotować. Szarpnięto nią.
- Nie ociągaj się.
Więc szła naprzód. Co w tym wszystkim było najgorsze? Chyba cisza. Tak, ta próżnia, bo słyszała wyraźnie nienaturalnie szybki rytm wybijany przez serce, świadczący o tym, że się boi.
- Gdzie mnie prowadzisz?
"Uciekaj, kretynko! Walcz! On prowadzi cię w pułapkę!" - no proszę, Głos w końcu się odezwał. Szkoda, że tak późno. Zignorowała ostry ton.
Jak długo szła? Wydawało jej się, że czas zwariował, więc nie polegała na nim. Zgodnie z poleceniem skręciła w ciasną uliczkę. Jak tu ciemno! Z trudem widziała zarys swojej wyciągniętej dłoni.
Ktoś zatrzymał się i wskazał na szklane drzwi. Dziwne. Wyglądały zwyczajnie. Nie zachlapane krwią, nie upstrzone fragmentami układu trawiennego. Ciemna postać, której twarzy wciąż nie znała, chwyciła ją mocno za rękę i popchnęła na nie.
- Miłego przeżywania swojej paranoi.
Spodziewała się brzęku tłuczonego szkła i bólu promieniującego z mnóstwa małych nacięć. Ale nie. Miała natomiast wrażenie, że coś przenika. Jak duch.
Oddech został brutalnie przerwany. Kilka sekund walczyła o odzyskanie kontroli nad pracą płuc. Wszystkie myśli rozpierzchły się. Nie umiała się skupić. W końcu - udało się. Dech znów był normalny.
Rozejrzała się. Była w... jakimś pomieszczeniu. Ciemnym, nie żeby szczególnie ją to zdziwiło. Podłogę z popękanych płytek zaścielały kawałki potłuczonego szkła, jakieś ostre fragmenty plastikowych przedmiotów, metalowe i drewniane elementy konstrukcji i podarte papiery.
"Jaki syf."
Dzięki Bogu - brakowało krwi i ciał. Chociaż tyle dobrego.
Co ona tu robiła?
- Witaj.
Zadrżała, słysząc tajemniczy głos. Uniosła z lękiem głowę.
Kilka metrów od niej stał jakiś człowiek, oparty o krzesło. Od pasa w górę osłaniały go cienie, Kodoku nie była w stanie dostrzec twarzy. Bała się. Bardzo się bała.

poniedziałek, 21 lipca 2014

15.

- Pospiesz się, braciszku! Wleczesz się jak starsza pani! - zawołała Momo na wolno człapiącego chłopaka. Sama stała oddalona od niego o dobre trzy metry, czekając, aż nastolatek doczłapie się do niej.
- Nie wyzywaj mnie od starszych pań, to określenie przysługuje tylko tobie - wymamrotał Shintaro. - Jest gorąco, wręcz parno, odseparowałaś mnie od komputera, więc nie licz na entuzjazm z mojej strony - dodał marudnie. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Nie da się spędzić życia przed monitorem.
- Zakład?
- Po prostu się pospiesz!
Chłopak westchnął ciężko. Dopóki do pokoju nie wparowała młodsza siostra, dzień zapowiadał się przyjemnie. Odpalony komputer, kilka puszek z colą i zasłonięte żaluzje. Właśnie miał otworzyć nowy plik z piosenką, kiedy to drzwi gwałtownie się otworzyły, a w progu stanęła Momo, żądając, by brat wyszedł z nią coś załatwić. Nie mógł protestować, bo siostrzyczka zagroziła czystką plików.
I tak oto, pod przymusem, wlókł się w spiekocie, poganiany przez siostrę. Nawet nie wiedział, po co. Momo nie zdradziła celu tej całej wycieczki, twierdziła jedynie, że to dość ważne. A spieszyła się, jakby gonił ją diabeł. Pewnie chciała uniknąć spotkania z jakimikolwiek fanami.
Teraz blondynka skręciła w jakąś ulicę - dwa równoległe rzędy domków jednorodzinnych, pomalowanych w kolory beżowe i piaskowe. Momo ponownie kazała bratu przyspieszyć kroku, sama natomiast ruszyła w kierunku jedynego wyróżniającego się domu - o słonecznikowych ścianach i pomarańczowych okiennicach.
Powinien był domyślić się, w co wpakowała go siostrzyczka. Ale za bardzo zajmował się użalaniem, iż musiał opuścić pokój.
Przy ogrodzeniu oddzielającym tę posesję od sąsiadów, stała niska dziewczynka. Z zaciekawieniem przyglądała się zmierzającemu ku pomarańczowym drzwiom rodzeństwu.
- Dzień dobry! - zawołała wesoło, bawiąc się wstążką, wiążącą koniec warkocza. Momo pomachała jej w odpowiedzi, nie odwracając w stronę dziecka wzroku. Zapukała - czy też raczej załomotała - do drzwi. Jej starszy brat natomiast z zaskoczeniem zauważył, że z okna na pierwszym piętrze wylatuje mnóstwo baniek mydlanych. Po chwili drzwi otworzył Kano.
- C-co tu robisz?! - zawołała blondynka, zaskoczona widokiem przyjaciela. - Przecież to Seto i Mary... Nie przekazałeś im?!
- Jakoś wyleciało mi z głowy. Poza tym nie chcę przegapić przedstawienia, wiesz? - spojrzał na stojącego za dziewczyną Shintaro. - Witaj, Kisaragi-kun!
Momo szarpnęła brata za rękaw bluzy i wciągnęła go do środka domu, przepychając na bok Shuuyę.
- I ty się dziwisz, że jesteś obiektem powszechnych ataków.
- Oj, niepotrzebnie się czepiasz.
Shintaro rozejrzał się po wnętrzu. Tu również dominowały barwy ognia, można było odnieść wrażenie, że właśnie wkroczyło się do rozżarzonego pieca.
- Braciszku, idź na górę - rozkazała nagle Momo, pokazując na schody. Kisaragi pokręcił głową.
- A po jakiego diabła?
- Bo tak powiedziałam.
Kano oparł się o ścianę.
- Nie wie? - rzucił, uśmiechając się szeroko.
- O czym? - zaniepokoił się nastolatek; dobry Boże, wmanewrowano go w coś?! I znowu wyszło na to, że nie powinien wystawiać nosa poza próg swojego pokoju. Odwrócił się w stronę wyjścia, jednak młodsza siostra bezceremonialnie chwyciła go za kołnierz bluzy, po czym zaczęła prowadzić go po schodach.
- Co ty robisz, puść mnie! Nie mogłaś sobie znaleźć innej ofiary? Wyżywaj się na Hibiyi, po to chyba go trzymasz przy sobie! - szamotanina na niewiele się zdała. Po dwóch minutach blondynka zatrzymała się pod białymi drzwiami, otworzyła je i wepchnęła Shintaro do środka. Zatrzasnęła je szybko, by brat nie zdążył uciec.
- Otwieraj! - krzyknął, waląc kilkakrotnie pięścią w drewno. Nic nie pomogło. - Co to za jakieś durne żarty? Kolejny genialny plan Kano?!
Na domiar złego w zamku zachrobotał klucz. Czoło chłopaka zrosił pot.
Zza drzwi odezwała się Momo.
- Nie denerwuj się, braciszku, jeśli zacznie się masakra tasakiem, wypuszczę cię.
"Masakra tasakiem?!"
Odgłos kroków cichł, słychać było, że ktoś schodzi po schodach.
- Ma-matte! Wracaj! Słyszysz?!
Krzyki były bezcelowe. Siostrzyczka wróciła na dół. Zostawiła go tu, w jakim celu? Usiadł pod drzwiami, ze spuszczoną głową. Być może zostanie zaatakowany tasakiem. Może być jeszcze gorzej?
- Witaj, Mistrzu!
A jednak może.
Czy wszystkie prądy, nadające rzeczywistości taki, a nie inny kierunek, zmówiły się, żeby uprzykrzyć mu dzień? Podniósł wzrok, by odnaleźć Ene. Skoro i tak wiedziała, że tu jest, to chyba nieodpowiadanie straciło jakikolwiek sens.
- Mistrzu, spójrz na kanapę - odezwała się niecierpliwym tonem niebieskowłosa. - Wstań, Mistrzu, wtedy zauważysz.
Niechętnie podniósł się i rozejrzał. Faktycznie, na sofie leżał tablet, do ekranu którego cyber dziewczyna przyciskała policzek. Uśmiechnęła się szeroko.
- Dobrze cię widzieć tutaj. Plan przebiega bez zakłóceń - poinformowała go radosnym tonem.
Wziął tablet do ręki. Poczuł wzbierającą falę irytacji.
- Jaki znowu plan? Najpierw Kano, teraz ty...! Mów, w co wyście mnie wkopali?
- Mistrzu, jesteś inteligentny, rusz głową - Ene pokręciła głową. - Ja na chwilkę znikam. Ale mam małą podpowiedź - pliki wysłane kilka tygodni temu. Ich odbiorca. Hihi! Aha, nie czytaj pliku z rozdziałem, strasznie ją to denerwuje - roześmiana ulotniła się z pulpitu, odkrywając otwarty dokument tekstowy.
"Pliki? Jaka ona..." - oderwawszy wzrok znad wyświetlacza, zauważył figurkę stojącą przy otwartym oknie. I zrozumiał słowa Ene.
"Muszę stąd wyjść!"

- Czyli co... Sądzisz, że ten podstęp wypali? - Kano rozsiadł się wygodnie na salonowej kanapie i spojrzał na siedzącą vis-á-vis Momo. Blondynka wyprostowała się.
- No jasne! - odparła, dbając, by w jej głosie słychać było pewność siebie.
- Tak w sumie po co to ustaliłyście? Bawicie się w swatki? Czy macie na celu zburzenie piętra?
- Przesadzasz - wymamrotała nastolatka, wbijając wzrok w swoje buty. Ekran telefonu leżącego na stoliku rozświetlił się.
- Tak w zasadzie my chcemy ich tylko pogodzić - odezwała się Ene.
- Ale po co? Tak fajnie jest popatrzeć, że obrywa się komuś innemu niż mnie.
- N-no wiesz? - idolka wydęła policzki.

Na szczęście go nie zauważyła. Opierała się o parapet, odwrócona tyłem do pokoju. Na uszach miała słuchawki, co tłumaczyło, dlaczego nie zareagowała na jego dość głośne protesty.
Podszedł ostrożnie do biurka w celu poszukania zapasowego klucza do drzwi. Na drewnianym blacie, w kompletnym rozgardiaszu, leżały trzy tabliczki czekolady, dwie ładowarki, etui na okulary, szklanka z wodą... Absolutny chaos. Zastanawiał się, jakim cudem ona się w tym wszystkim odnajduje.
"Teraz to się skup na wyjściu stąd..."
Nic. Pewnie trzymała go w jakiejś szkatułce lub czymś podobnym. Albo nie miała kopii klucza. Wtedy zauważył, że papierowe kwiaty, które poustawiano na półce z książkami, są pospinane wsuwkami do włosów. Przez głowę przemknęła mu myśl, że być może uda mu się otworzyć spinką drzwi. Wziął żółty kwiat i ponownie przepuścił atak na drzwi. Kręcił wsuwką, jednak ten plan także się nie powiódł. Uderzył głową w przeszkodę, lecz zaowocowało to tylko bólem.
Poczuł, jak coś rozpryskuje mu się na twarzy. Przejechał dłonią po miejscu, gdzie coś pękło, po zapachu wnosił, że to mydło.
"Bańki mydlane" - poprawił się, znowu patrząc na Karune.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i wydmuchała nową serię błyszczących, różnokolorowych kulek. Niektóre z nich do środka pokoju wdmuchiwał wiatr. Rozpryskiwały się z charakterystycznym odgłosem.
"Czy ona jest dzieckiem?" - pomyślał, siadając na łóżku. Obok wciąż leżał tablet. Bez pozwolenia wziął go, odblokował i spojrzał na tekst. Chyba miał przed sobą jakieś opowiadanie. Wbrew temu, co nakazywał rozsądek, czyli zostawić urządzenie i spróbować jakoś wyjść, zaczął czytać.
Musiał przyznać, że pisała dobrze. Kiedyś natknął się na bloga, gdzie jakaś małolata wrzucała teksty; sama nazywała je "pseudopoezją", bardziej przypominały teksty piosenek. Nie przyznałby się przed nikim, nawet przed samym sobą, że czyjaś pisanina podobała się mu. Jak odkrył, że to teksty Kodoku? Już nie pamiętał. Równym przypadkiem było znalezienie na jej koncie numeru telefonu. Wtedy wpadł na pomysł, by wysłać jej Ene. W ramach "złośliwości".
"Cóż, zaszkodziłeś tylko sobie."
Wciąż czytał, gdy usłyszał śmiech Ene.
- Mistrzu, Mistrzu, ostrzegałam cię - cyber dziewczyna wytknęła go palcem. - Nee, Karune!
- Nie! Milcz! - zawołał ostro chłopak, lecz znów się spóźnił; w momencie, gdy z wyświetlacza zniknęła błękitna postać, Karune odwróciła twarz w jego kierunku. Jej spojrzenie wyrażało kompletne zaskoczenie.
- S-skąd się tu wziąłeś? - bąknęła niepewnie. Zacisnęła palce na pomarańczowej buteleczce. - Nie słyszałam cię...
- Nic dziwnego, na uszach miałaś słuchawki - odparł, starając się nadać głosowi nieprzyjemny ton. Dziewczyna zmarszczyła brew i pokręciła głową.
- Mniejsza. Możesz wyjść?
- Nie.
- Czemu?
- Drzwi są zamknięte - burknął. Wspominać o tajemniczym planie siostrzyczki i Ene?
- Może się zatrzasnęły - wyminęła go, nawet na niego nie patrząc. Złapała klamkę i nacisnęła, ta stawiała opór. Szarpnęła. - Co, u diabła?
- Spróbuj głową, może pod naporem twojej głupoty puszczą - podpowiedział Shintaro. Nastolatka obdarzyła go lodowatym spojrzeniem, po czym wróciła do mocowania się z drzwiami. Napierała na nie całym ciężarem ciała, nawet kopnęła je dwukrotnie; wzbudziła tym tylko wesołość Ene, natomiast pokój wciąż był zamknięty.
- Momo zamknęła nas na klucz - odezwał się Kisaragi. Kodoku prychnęła.
- Po jakie licho? - rzuciła się na łóżko, o mało nie łamiąc tabletu. Chłopak wskazał na ekran urządzenia.
- Ona i siostrzyczka mają jakiś plan.
- Huh? Ene? - Karune przekręciła głowę w kierunku elektronicznego przedmiotu. - Plan?
- Ja nic nie wiem - cyber dziewczyna uniosła dłonie, jakby się poddawała. - Wręcz nie mam o niczym pojęcia.
- Przecież kilka minut temu sama twierdziłaś, że plan przebiega bez zakłóceń! - zawołał zirytowany nastolatek.
- Czyli słuchasz mnie, Mistrzu! To takie cudowne uczucie wiedzieć, że jednak dociera do ciebie, co mówię - niebieskowłosa podparła policzki zaciśniętymi dłońmi. Kisaragi westchnął z rezygnacją.
- Od ciebie nic się nie dowiemy.
- Na razie nie - zachichotała Ene.
Karune cały czas leżała bez ruchu, na twarzy nie malowała się choćby irytacja. Chyba całą zaistniałą sytuację miała w głębokim poważaniu. Shintaro oparł się o biurko i wziął do ręki butelkę z bańkami mydlanymi.
- Masz pięć lat, że puszczasz bańki? - zapytał, machając pomarańczową butelką nad głową Kodoku.
- Odstaw to, kto pozwolił ci ruszać? - wykonała dłonią ruch przypominający odganianie natrętnego owada. - I kto pozwolił ci czytać moje opowiadanie? - dodała, w jej głosie dało się usłyszeć kłótliwą nutkę.
- Ostrzegałam cię, Mistrzu - mruknęła cicho pod nosem Ene.
- Jeśli nie chcesz, by ktoś przeglądał ci pliki, wyłącza się sprzęt lub zamyka okno z nimi.
- Nikogo się nie spodziewałam! O istnieniu prywatności coś słyszałeś?
- I tak straciłem czas na tej twojej grafomanii - Kisaragi wciąż drażnił dziewczynę, kiwając butelką z mydłem nad jej oczami. Wtedy jego dłoń zadrżała, a płyn z niedbale zakręconego pojemniczka wylał się Karune na twarz. Nastolatka z wrzaskiem zerwała się na równe nogi. Trochę roztworu wpadło do jej ust, wypluła go na Shintaro.
- Zwariowałaś?
- Tak! - krzyknęła, wyrywając mu buteleczkę z rąk i rzucając nią w czoło chłopaka.
- To boli!
- Ma boleć!
Odsunął się od rozwścieczonej Karune. Wystawił głowę przez okno i zawołał:
- Momo, wypuść mnie stąd!
- Możesz przecież wyjść - syknęła jadowicie Kodoku. - Proszę, okno jest otwarte, to tylko pierwsze piętro. W najgorszym razie zwichniesz sobie kostkę.
- Nie będę przecież wyskakiwał!
- No to musimy się tu gnieździć, dopóki nie otworzą drzwi. Wtedy to z radością cię wykopię na zewnątrz.
Nawet nie zarejestrował, że złapał poduszkę i cisnął nią w rezydentkę, dopóki ta z piskiem zaskoczenia nie wylądowała na podłodze. Przez kilka bardzo długich sekund wpatrywali się w siebie ze złością.
Odgłos wydobywający się z gardła Kodoku w chwili, gdy natarła na Kisaragiego z poduszką, przypominał ryk polujących praprzodków. Zamachnęła się dziko i zaczęła okładać chłopaka workiem z pierzem. Próby uniknięcia razów nie powodziły się, podobnie jak odpychanie napastniczki.
- Jesteś durniem, głupcem, idiotą, imbecylem, ćwierćinteligentem, półgłówkiem! - przy każdym ciosie wywrzaskiwała obraźliwy epitet.
- Przestań! Uspokój się, wariatko!

Obecni w salonie ze zdumieniem patrzyli na sufit. Kłótnia Shintaro i Karune nabierała tempa.
- Zaraz któreś zrzuci z okna to drugie - roześmiał się Kano, przez co oberwał od Momo w głowę.
- Nie żartuj tak głupio - ofuknęła go, przegryzając paznokieć. Zaczęła się zastanawiać, czy ten plan to dobry pomysł. - M-może otworzę im te drzwi, bo naprawdę dojdzie tam do morderstwa...
- Jak na razie Karune atakuje poduszką, nie widziałam niczego ostrego w pobliżu - Ene zdała przyjaciółce raport. - Na kogo stawiacie?
- Karu-chan. Kisaragi to łamaga - odparł Shuuya.
- Też tak myślę. Za pierwszym razem to Mistrz skończył z większą ilością bandaży.

- Kretyn! - pisnęła Karune, uderzając poduszką ostatni raz.
Gardło pobolewało ją od krzyków, pole widzenia skurczyło się do postaci chłopaka, który upadł na dywan i teraz patrzył na nią gniewnie.
Oddychała ciężko. Dała się ponieść złości odczuwanej wobec Kisaragiego, przez co tylko utwierdziła go w przekonaniu, że jest nienormalna.
Odrzuciła poduszkę na bok i skrzywiła się, a po chwili zwinęła się w kłębek na łóżku.
- Zobacz, czy zapasowego klucza nie ma obok futerału na okulary - wykrztusiła, wlepiając wzrok w ścianę.
Podniósł się z podłogi i zaczął szukać; faktycznie, był tam. Wziął go, kawałek metalu ciążył w dłoni. Ciekawe, czemu wcześniej o nim nie wspomniała.
Podszedł do drzwi, kluczyk wsunął do zamka i przekręcił. Pasował idealnie. Mógł wyjść. Mógł zejść na dół i powiedzieć kilka dosadnych słów do siostrzyczki. Mógł...
- Za co ty mnie nienawidzisz?
Shintaro odwrócił się, pytanie zadane przez Kodoku zaskoczyło go. Spojrzał na dziewczynę, wbrew sobie zawrócił i kucnął obok łóżka.
- Nie nienawidzę cię.
- Nie kłam. Od niemal samego początku traktujesz mnie gorzej niż psa. A przecież nic ci nie zrobiłam. Odpowiesz mi?
- Nie.
- To wyjdź - wskazał drzwi, jednocześnie wpychając do uszu słuchawki.
- Wyjdę, spokojnie - nie odszedł dalej niż trzy kroki, kiedy to Ene zawołała za nim.
- Mistrzu, czekaj!
- Co znowu?! - miał dosyć. Chciał już stąd iść i ciągle ktoś mu to uniemożliwiał! - Słucham, czego chcesz?
- Wytłumacz, dlaczego nie lubisz...
- Nie, nie będę o tym mówił.
- Bo....?
- To nieważne.
- Wręcz przeciwnie. Wysłałeś mnie do Karune sądząc, że zacznę ją gnębić. Jak zwykle jesteś, Mistrzu, ofermą i, bez urazy, ciotą, to ją dręczysz z niezwykłą zajadłością.
- Wypraszam sobie!
- I prawiczkiem.
- Skończ ten temat...!
- Bezrobotnym na dodatek...
- Jak odpowiem, przestaniesz?!
- Oczywiście! - wykonała fikołka, uśmiechając sie bezczelnie.
- Dobrze! Starałem się ją zniechęcić do siebie, bo przypomina mi Ayano.
Zapadła cisza. Cyber dziewczyna ze zdumieniem uniosła brwi.
- A...Aya... Niby... Jakim cudem? Trudno o mniej podobne do siebie osoby.
- Ale tak jest... - skoro zaczął temat, musiał go pociągnąć. Wiedział, że Ene nie da mu spokoju. Już widział ten upierdliwy błysk w jej oczach. - Zachowywała się... przyjaźnie, a nie chciałem... żeby... to się powtórzyło. Dlatego zachowywałem się...
- Jak palant...
- Tak... - warknął. - Palant.
- Nierozdziewiczony palant, Mistrzu...
- ENE!
- No dobrze, spokojnie, Mistrzu. Kontynuuj.
- A co jest tu do rozwijania? Chciałem, żeby mnie nie polubiła, żeby nie próbowała się zaprzyjaźniać. Bo nie chciałem powtarzać tej historii.
- A na serio - lubisz ją?
- Tak - westchnął z rezygnacją. - A teraz ckliwą melodyjkę poproszę.
- Egoistyczny, nierozdziewiczony kretyn - roześmiała się Karune. W uszach nie miała już słuchawek, wpatrywała się w kucającego chłopaka.
- I-ile słyszałaś? - zerwał się na równe nogi. Cholera, podsłuchiwała!
- Całą rozmowę - przeciągnęła się. - Łącznie z tym fragmentem bezrobotnej dziewicy.
- Czemu wszyscy muszą mi to wypominać?!
- Bo to śmieszne, Mistrzu - odparła zwijająca się ze śmiechu Ene. Kodoku sturlała się z kanapy i spojrzała na Kisaragiego. Niebieskowłosa postanowiła się na razie wycofać.
- Plan ci się nie udał. Owszem, wkurzałeś mnie jak wrzód nie powiem gdzie, ale cię nie znienawidziłam. No przykro mi.
Shintaro przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Mógł tylko otwierać i zamykać usta jak jakiś głupi karp.
- Coś ci powiem - dźgnęła go palcem w mostek. - Nie lubię być porównywana do innych. Przez to zaczynamy znajomość od zera, jasne? Bez gry w skojarzenia.
Odsunęła się, wyciągnęła dłoń.
- Jestem Karune. A ty?
Spohrzał na jej rękę.
"Zgłupiała?"
Jakby w odpowiedzi na jego myśli przewróciła oczami.
- To się nazywa zawieranie znajomości. Podaj rękę i przedstaw się kulturalnie.
Niepewnie uścisnął dłoń Kodoku.
- To jeszcze raz. Kodoku Karune.
- Kisagari Shintaro.

- Udało się, siostrzyczko! Rozumiesz? Udało się! - pisk Ene wywołał ból zębów u Momo i Kano. Blondyn przykrył sobie uszy dłońmi.
- Ale co? - zainteresował się. Od dłuższego czasu na piętrze panował spokój. - Czyżby się już wykończyli?
- Byli blisko, przez chwilę Karu-chan chyba miała zamiar wypchnąć Mistrza przez okno.
- Więc co się udało?
- Pogodzili się, głupku! - idolka krzyknęła radośnie.
- Już? Eh, czyli znowu tylko ja będę obrywał... - Shuuya sapnął teatralnie. - I skończyły się zakłady. A szkoda, bo brakuje mi teraz pieniędzy. No nic, jak pech, to pech.