Czuła, jakby właśnie się wynurzała. Płuca domagały się tlenu. Kończyny były zdrętwiałe. Powieki ciążyły bardziej niż zazwyczaj, chciała się tylko ocknąć...
By...
"Znaleźć się w pustej rzeczywistości" - przez tą myśl chciała płakać. Faktycznie, po wysuszonych policzkach znów spłynęło kilka kropel, które podrażniły skórę. Skrzywiłaby się, gdyby nie niechętna współpraca mięśni.
Jej przyjaciele zginęli.
Przez nią.
Zabiła ich.
Bo jest żałosna. Słaba.
Gdyby wcześniej się stamtąd uwolniła...
Gdyby tylko dała radę cofnąć czas...
- N-no nie, czemu znowu płaczesz?
Zaskoczona uniosła głowę.
Znała ten głos.
Z trudem rozchyliła powieki, błądząc ręką po ziemi, wyczuła znajomy, prostokątny kształt. Uniosła go na wysokość oczu.
Na wyświetlaczu komórki widziała cyber przyjaciółkę, która kręciła głową z niedowierzaniem.
- Żałuję, że nie mogę teraz z całej siły trzepnąć cię w ten pusty czerep.
- E-ene...?
- Nie, triceratops z tej strony - niebieskowłosa westchnęła ciężko. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Coś ty robiła w tamtym mieszkaniu?
- M-mieszkaniu?
- Nie mów, że masz zanik pamięci. Dwie godziny temu ktoś cię tu zaprowadził, otworzył drzwi i wepchnął do środka. Zachowywałaś się... jak nieprzytomna. Bezwolna. Nie usłyszałaś, że wołam, kiedy telefon wysunął się z kieszeni! - dodała z wyrzutem, splatając ramiona.
- Ja... uhh. Przepraszam. Chyba ciepło rzuciło mi się na mózg bardziej niż zwykle.
Niebieskowłosa nie wierzyła w słowa przyjaciółki. Zaledwie parę minut temu widziała ją, jak wyszła z tego dziwnego mieszkania i niemal zaraz potem upadła, płacząc. Ciepło i jego efekty swoją drogą, ale to... Już od tamtej sytuacji, kiedy to Kodoku kompletnie nie reagowała na cokolwiek, snując się po całym domu, krzycząc i płacząc, nabierała jakiś podejrzeń.
- Karu... Co tam się wydarzyło?
Dziewczyna nie umiała odpowiedzieć. Nie umiała czy nie chciała? A może nie wiedziała, jak ubrać to w słowa...? Miała wrażenie, że to wszystko, co wydarzyło się w... Przestrzeni... było tylko jej iluzją. A jeżeli nie?
Wciąż czuła ciepło w oczach. Przyjrzała się szklanym drzwiom... potłuczone. Ostre fragmenty szyby leżały dookoła niej, połyskując w słońcu.
- Halo, Karu-chan! Ziemia do ciebie! Masz czerwone oczy, wiesz? Używałaś mocy?
Zdumiona pochyliła głowę nad większym odłamkiem szkła. Faktycznie. Tęczówki lśniły jasno karmazynem.
"To nie sen. To wszystko działo się naprawdę" - szepnął Głos.
"A-ale...Ene żyje. I...może...inni..."
Zadzwonił telefon, dźwięk ten sprawił, że nastolatka podskoczyła, zawadzając prawą dłonią o pozakrzywianą krawędź kawałka drzwi. Rozcięła wewnętrzną stronę skóry, czerwona rysa jakby przekreśliła ledwo zagojone kanji "zginiesz". Karune syknęła z bólu, drugą ręką odebrała.
- Ha-halo?
- Karune? Gdzieś zniknęła? Nie uwierzysz, ale braciszek się o ciebie martwi, bo nie przyszłaś do szkoły!
Słysząc znajomy głos Momo, ponownie pozwoliła łzom spłynąć z oczu. Boże, ona żyje. Czuła niewymowną wręcz ulgę. Jej przyjaciółka była żywa. Mówi do niej, oddycha i nic...
Jej nie grozi...?
Obawa jak szpikulec drażniła jej umysł. Przed oczami stanął jej potworny obraz ostrza wbijającego się w Momo. A potem umierający Hibiya, liderka...
Rzeczywistość zafalowała, budząc mdłości.
Nie ufała temu dniowi.
Przeczuwała niebezpieczeństwo.
Jeśli czegoś nie wymyśli, tamten sen spełni się na jawie.
- Momo... - wykrztusiła, walcząc ze skurczami żołądka. - Momo, posłuchaj mnie. Dzisiaj...
Jak ma to powiedzieć, by nie wyjść na oszołoma? Jak ma zakomunikować najpierw jej, a potem reszcie przyjaciół, że ich życia są zagrożone, nie wzbudzając tym samym ich paniki? Niemal się roześmiała. Przecież gdy mowa o utracie życia, panika jest naturalną reakcją.
"Kryjówka. Zagoń ich do kryjówki, wymyśl pretekst. Może to coś da?" - zaproponował Głos. Podziękowała mu w duchu.
- Posłuchaj, zaraz do ciebie oddzwonię. Ale najpierw muszę pogadać z Danchou. Bądź pod telefonem, zgoda?
- Umm... jasne... - po drugiej stronie linii młodsza z rodzeństwa Kisaragich zastanawiała się, co spowodowało tak silne drżenie głosu przyjaciółki. Podejrzewała, że nawet zapytawszy, nie uzyska odpowiedzi. Zauważyła już wcześnie, że Kodoku to skryta osoba, nie lubiąca dzielić się swoimi problemami. Czemu? Boi się, że wyjdzie na marudę? Czy osoby niezdolnej do zapanowania nad życiem? Ale przecież każdy miewa jakieś kłopoty, to nic złego, mówić o nich innym. Wręcz przeciwnie, zwierzając się z przeżywanych przeszkód, łatwiej jest odnaleźć ich rozwiązanie. Przynajmniej Momo tak uważała.
Tymczasem Karune rozłączyła się i zawzięcie wystukiwała numer telefonu do liderki. Miała problem z przypomnieniem sobie ostatnich cyfr. W końcu. Pierwszy sygnał oczekiwania. Drugi. Niecierpliwiła się i stresowała.
Boże dobry, odebrano.
- Ene, Karune? Z którą mam do czynienia? - jak to dobrze wiedzieć, że jej również nic nie jest...
- Karune. Danchou-san, mogę mieć ogromną prośbę? Czy całe Mekakushi Dan może dziś nocować w kryjówce? To bardzo ważne.
- A co się stało?
Przegryzła wargę. I co teraz ma zrobić? Powiedzieć prawdę? Półprawdę? Skłamać, wymyślając coś trywialnego? Nie, bo straci zaufanie dziewczyny.
- Ch-chodzi o to... to nie na telefon - pokręciła głową. - Proszę, czy to jest możliwe? Przyprowadziłabym pozostałych i później powiem, po co to wszystko. Obiecuję.
Zielonowłosa podrapała się za uchem, prośba miała błagalny wydźwięk. Kodoku się... boi. O co? Drążenie tematu na nic się nie zda, co najwyżej się pokłócą.
Gdzieś w oddali grzmotnęło. Zbliżała się burza.
Po długich sekundach milczenia, Tsubomi w końcu odpowiedziała.
- Zgoda. Ale będę chciała wytłumaczeń.
- Dziękuję ci. Teraz mogę powiedzieć jedynie, że to być może uchroni wasze życia.
- T-to niezrozumiały żart?
- Niestety nie. Aha, jeszcze jedno. Jeżeli Kano, Seto lub Mary są poza domem, sprowadź ich z powrotem. Dzisiaj musimy trzymać się wszyscy razem.
Wcisnęła czerwoną słuchawkę i przycisnęła telefon do piersi. Za moment dowie się, gdzie ma szukać Momo, Hibiyę, Shintaro i Konohę. Zabierze ich do domu numer 107. Potem nie zaśnie całą noc, pilnując drzwi. Jak warowny pies.
Roześmiała się i zaszczekała na próbę. Cóż, może popiskiwanie yorka wystarczy. Będzie się też rzucać na napastników i gryźć ich. Może nie w kostki, ale w nadgarstki już owszem.
- Karuuuune... co się dzieje? Czemu chcesz wszystkich sprowadzić do kryjówki? Mów - Ene wierciła w przyjaciółce dziury wzrokiem. Nie podobał jej się błysk w piwnych oczach. Bo wyglądał jak strach. - Gadaj, co działo się w tamtym mieszkaniu. Nie zbywaj mnie.
Kodoku wstała, otrzepała się ostrożnie z drobniutkich okruchów szkła. Spojrzała na wylot uliczki. Potem na niebo i w końcu na szczątki drzwi.
- Ja...
- Ty...
- Przestań - westchnęła. Musi. Może to faktycznie pomoże. Zrzucenie tego balastu. - Ktoś...nie, czekaj, zacznę od początku. Otóż...j-jak wyszłyśmy... miałam coś, co nazywam "atakiem". Wtedy widzę zakrzywioną rzeczywistość rodem z najgorszych koszmarów sennych. Jestem też niezdolna do racjonalnego myślenia. Wiesz, ze strachu. Dlatego cię nie słyszałam. Dlatego tamten Ktoś mógł mnie bez problemu zabrać do tamtego mieszkania. Pamiętasz te kilka dni, o których mówiłam, że były gorączką? Tak naprawdę wtedy również miałam atak.
Wyszła na główną ulicę. Na szczęście nie zwróciła na siebie uwagi przechodniów, ot, nastolatka, jakich mnóstwo. Jedynie ręka jej krwawiła, ale może o coś się skaleczyła...
- Potem... znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. P-pojawił się... chłopak... on... chciał, żebym go uwolniła. Bo... to całe mieszkanie było jego więzieniem czy czymś... - nie wspomniała, że wyglądał jak ciemna wersja Konohy. - I żebym zaprowadziła go do Królowej...
Oczy Ene miały rozmiar monet. W jej pamięci odżyły jakieś niewyraźne obrazy... Królowa...
- A po-potem... gdy protestowałam przed wypuszczeniem go... zmuszał mnie, bym patrzyła, jak... jak giniecie...
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, jej ciało się spięło. Ta rozpacz, kiedy umierali. I potworna bezsilność, nic nie mogła z tym zrobić, nie była w stanie przebić się, by to powstrzymać.
- Następnie... w-widziałam... siebie. Sprzed sześciu lat. I...ona... ja...? Otworzyła moje powieki... zniszczyłam tamto dziwne miejsce i zwyczajnie wyszłam przez drzwi. N-nie wiem, co się stało z tamtym... to wszystko. Gdy płakałam, myślałam, że faktycznie jesteście martwi.
- O jeeeejciu. Karuś na nas zależy! - wykrzyknęła cyber dziewczyna, wyrzucając ramiona w powietrze. - To piękne! Kochasz nas!
- Je-jesteście dla mnie... jak rodzina... - może i brzmiało to niczym tani tekst z telenoweli brazylijskiej lub jakiejś dramy, ale naprawdę tak myślała. Ene wiedziała to, błaznowała, by ukryć, że te słowa były dla niej bardzo przyjemne.
- Dobra, rozumiem ryczenie. Ale po co ta akcja z kryjówką?
- Bo coś mi mówi, że ten koszmar nie był... samą marą. Mam zamiar nie dopuścić, by wizja znalazła miejsce w świecie, mam przeczucie, że dzisiejsza noc... będzie mieć duże znaczenie.
"A raczej Głos tak przypuszcza" - dodała w myślach.
- No to na co czekasz? Dzwoń do Momo!
Popołudnie i wieczór spędziła na odnajdywaniu porozrzucanych po mieście przyjaciół. Miała za zadanie znaleźć ledwie cztery osoby, mimo to ostatnią, Konohę, do kryjówki odprowadziła dopiero o wpół do dziesiątej. Cóż. Brak orientacji w terenie bywa uciążliwy, do tego trzeba doliczyć kłopot w postaci niemożności skontaktowania się z albinosem. Jego Kodoku zmuszona była szukać dosłownie wszędzie. Na domiar wszystkiego, o siódmej zaczęło padać. Początkowo była to leciutka mżawka, ta zmieniła się w normalnych rozmiarów deszcz, po czym nastąpiło oberwanie chmury. Przemoczeni do suchej nitki, Karune i Konoha w końcu znaleźli się pod zbawiennymi drzwiami z numerem 107. Dziewczyna zapukała dwa razy.
Szkoda, że nie pomyślała wcześniej, by szukać białowłosego przyjaciela na ulicy handlowej, pełnej budek, gdzie sprzedawano jedzenie.
- O-o-rety... Zmo-zmokliście... - Mary wpuściła dwójkę do środka. Kodoku kichnęła i wytarła palcami okulary. Nie poprawiło to wyglądu szkieł. Oczy wróciły do złocistawej barwy. Chociaż tyle dobrego...
- W ogóle, to zaraz zacznie się burza - powiedziała nastolatka, opierając się plecami o drzwi. - Widziałam już kilka błyskawic. I coś nieźle łupnęło.
- A to może czaszka idioty - burknęła liderka, mierząc siedzącego na kanapie blondyna spojrzeniem tak lodowatym, że nawet pingwin zadrżałby z zimna.
- Danchou-san, to był tylko niewinny żarcik - Kano wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- A o co poszło? - zainteresowała się Karune, wciskając oprawki na nos. Cudownie, zaparowały.
Nie dosłyszała odpowiedzi, gdyż na zewnątrz, niczym bicz, trzasnął piorun. Przełknęla ślinę.
- Przydałoby się zgasić elektrykę, chyba że komuś zależy na zabawę w skwarki - zawołał wesoło Shuuya, gasząc światło. Jedynym jego źródłem został włączony telefon Shintaro, który... spał.
Kodoku omiotła twarze wzrokiem. Byli tu wszyscy. Jak dobrze. Mogła teraz uśmiechnąć się i usnąć, doczekać do jutra i stwierdzić, że nie stało się nic złego.
"Oj, oj, oj, naiwniaczko. Nie ma tak dobrze. Tracisz czujność."
Wytrzeszczyła oczy. Te słowa... skąd się wzięły w jej głowie? Myśli ją alarmowały?
Była w tym racja. Faktycznie, niemal zapomniała, że miała ich pilnować. Całą noc. Nerwy miała napięte jak postronki.
Powinna czatować na zewnątrz. Nie dopuścić, by w pobliżu znalazł się ktoś obcy.
A jak ma wytłumaczyć przyjaciołom, że woli siedzieć na zewnątrz, w deszczu, czekając być może na nieistniejące zagrożenie?
Szczęśliwie Kido stwierdziła, że burzę najlepiej pzeczekać. Zresztą, dochodziła dziesiąta. Nie mogli korzystać z prądu, a używanie świeczek nie zachwyciło liderki. Postanowili naszykować się do snu. Razem, w salonie.
Pozajmowali miejsca, Kodoku dla niepoznaki udawała, że bierze udział w walce o zajęcie konkretnego kawałka dywanu, ale wspaniałomyślnie wybrała sobie jakiś skrajny punkt. Łatwiej będzie jej wyjść niepostrzeżenie.
Wybiła dziesiąta wieczorem. Bała się ruszyć, by nie obudzić posapującej już przez sen Mary. Kto jeszcze nie spał? Na pewno Ene, ale ekran jej komórki był ciemny. Tsubomi? Nie, oddychała miarowo. Chyba wszystkich uśpił szum kropel i dźwięk ich uderzania o parapety. Mogła iść.
Skradała się na palcach, modląc się o nieskrzypienie desek pod stopami. Skierowała się do kuchni, tam okno było otwarte i nie ryzykowała, że kogoś obudzi, walcząc z otwieraniem.
Brrr, to powietrze od początku było takie zimne?
Narzuciła na siebie kaptur bluzy, po którą wróciła wcześniej do domu. Jedyna sucha rzecz na niej. Zgrabnie jak na nią wyskoczyła, nie zawadziła stopą o ramę okna ani w nic nie uderzyła.
Deszcz uspokoił się. Krople miały normalny rozmiar, nie atakowały już tak zaciekle. Odetchnęła głęboko. Świeże powietrze po burzy. Coś wspaniałego.
Wyjęła sai. Je również zabrała ze sobą. Musiała czymś się bronić, chociaż myśl o chociażby próbie wyrządzenia komuś krzywdy bronią napawała ją obrzydzeniem.
"Czujność. Rozumiesz? Tu chodzi o ich życie. O twoje również."
Okrążyła dom raz. Nic. Nawet kulawego psa.
Drugi raz. Też nic.
Myśl, że naprawdę przeistacza się w psa obronnego bardzo ją rozbawiła i parsknęła śmiechem, zaraz stłumiła go ręką.
I usłyszała.
Kroki tenisówek na mokrej trawie.
Obróciła się błyskawicznie, unosząc sai, kiedy to ból w miednicy zmusił ją do skulenia się. Zaskomlała. Napastnik bez słwa podszedł do niej, chwycił ją za włosy i brutalnie szarpnął. Pisnęła, do jej gardła przystawiono... drugie sai. Identyczne do tego, które ściskała w swojej dłoni!
- Milcz albo poderżnę ci gardło, a potem wejdę do środka domu i wyrżnę wszystkich w pień, nawet tę białowłosą dziwaczkę.
Nie... znała osobę, która patrzyła jej nienawistnie w oczy. Zielona tęczówka lewego oka błyszczała niczym sygnalizator świetlny. Prawy oczodół zasłaniała biała przepaska.
- Karu-chan, czy udało mi się zaskoczyć cię? - Tatsuki Hiroshi roześmiał się gardłowo.
- Hi-hiroshi...? C-co...? - niemal szeptała, obawiała się ostrości sai, przystawionego do krtani. - T-to niemożliwe...
- A czemu nie? - odjął ostrze od jej gardła. - Proszę o jeden powód, dla którego ta sytuacja jest niemożliwa.
- B-bo... przecież... przyjaź...
- Głupia - syknął przez zaciśnięte zęby, wymierzając jej policzek. - Boże, jesteś naiwniejsza niż dwunastolatka. Yano nie dała się nabrać, że jestem miły. A ty dałaś się podejść jak niemowlę. Z jednej strony bawi mnie to, z drugiej uważam cię za żałosną kretynkę.
Mówił to tak spokojnie, z niezmiennym łagodnym uśmiechem. Popchnął mocno kulącą się dziewczynę, upadła w przemoczoną trawę. Ból ustąpił.
- Hiroshi... o co tu chodzi...? Dlaczego... mnie atakujesz? To... to kolejny koszmar? - podźwignęła się nieznacznie. Tak. To na pewno było odpowiedzią. Tatsuki obrzucił ją drwiącym spojrzeniem i ukląkł obok niej.
- Gdyby to był sen... nie czułabyś... tego.
Przejechał ostrzem po lewym policzku dziewczyny. Ta pisnęła z bólu. Stalowy czubek dziabnął ją w mostek.
- Mówiłem ci coś? Masz milczeć. Zrozumiałaś?
Deszcz mieszał się z krwią, wypływającą z rozciętej tkanki. Skinęła wolno głową.
- Mądra dziewczynka.
Wstał i obszedł ją dookoła, niczym wilk, który okrąża upatrzoną zdobycz. Z trudem pohamowała łzy. Chciała zadać mnóstwo pytań, jednak bała się odezwać. Przestała wątpić, że ktoś, kogo przez trzy lata uważała za przyjaciela, jest gotów zabić ją bez zastanowienia.
Chyba dostrzegł wymalowane na jej twarzy pytanie, bo zatrzymał się.
- Ciekawi cię to? Nie, raczej zastanawia, mam rację? Odpowiedz.
Kiwnęła głową.
- W sumie... mogę ci wszystko opowiedzieć. Mamy całą noc... a raczej ja ją mam, ty nie dożyjesz jutrzejszego poranka. Nie rób takiej zdziwionej minki, myślisz, że po co mi to sai? Dla ozdoby i postraszenia cię? Mam zamiar z tobą skończyć. Ale przed śmiercią masz prawo wszystkiego się dowiedzieć. Tylko pamiętaj - spróbuj wołać o pomoc, skończysz z ostrzem w piersi... a raczej czymś, co piersią być powinno.
Usiadł po turecku i chwycił ją mocno za łokieć.
- Wiesz, że jestem sierotą, jak ty i tamta dwójka, udająca moje rodzeństwo? Na pewno, w końcu kiedyś o tym rozmawialiśmy... cóż, w moim przypadku... prawda jest połowiczna. Bowiem gdzieś tu, niekoniecznie może w naszym mieście, choć kto wie, mieszka sobie ze swoją rodziną mój biologiczny ojciec.
Spojrzał na nią, jakby oczekując reakcji. Nic. Posłusznie milczała. Zazgrzytał zębami, ale kontynuował.
- Historia rodem z dramy, mama poznała tatę, ten ją porzucił, gdy okazało się, że oczekuje dziecka, choć wcześniej zapewniał ją o swym niezłomnym uczuciu. Mama popadła w stan podobny do depresji, jednak zajęła się obowiązkami wynikłymi z moich narodzin. Cztery lata wychowywała mnie w zadowalający sposób, brała leki antydepresyjne, starała się zapomnieć o złamanym sercu... aż do momentu, kiedy to idąc na zakupy, dostrzegła Jego. Szedł, szczęśliwy, ze swoją rodziną, żoną i córeczką, niewiele młodszą ode mnie. Przez chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały... i mój "ojciec" odwrócił wzrok. Udawał, że jej nie zauważył... wiem o tym, bo kilka godzin później mama opowiedziała mi tę historię, jednocześnie szykując swoją śmierć. Powiedziała, że poczuła, jakby coś się w niej rozpadło. A potem zniszczyła świat czteroletniego dziecka, strzelając sobie w skroń.
Mimo woli zadrżał. Widok twarzy rozerwanej przez energię wystrzelonego pocisku nawiedzał go po nocach. Minęło już dwanaście lat. A ten obraz ciągle powracał.
Pokręcił szybko głową, jakby się otrząsając.
- Trafiłem pod opiekę wujka. Brat mojej matki. Przypominasz sobie? Na pewno o nim wspominałem. Dobry człowiek, ale nadzwyczaj roztrzepany. Sześć lat temu również zginął, zapalając papierosa w kuchni, przy niezakręconej gazowej kuchence. W ten oto sposób znalazłem się w domu dziecka.
Owszem, znała ten fragment historii.
- Przyznam się do czegoś... nie zdradziłem ci jednego szczegółu. W wyniku wybuchu zginęły dwie osoby. Jednak, gdy na miejsce dojechała straż pożarna, stwierdziła zgon tylko jednej. Pomyśl, znasz rozwiązanie tej zagadki?
- N-nie znaleźli ciała...? - pojęła natychmiast, o czym mówił. Ale... ale... - Ty... też...?
Lewe oko zabłysło na rubinowo, a przez ciało Kodoku przebiegł impuls nerwowy z wiadomością o bólu.
- Cierpienie Oczu. Zadaję ból - fizyczny lub psychiczny - przy kontakcie wzrokowym. Ciekawa umiejętność, czyż nie? Niestety, szczeniactwo w domu dziecka, zwyzywając mnie od odszczepieńców, zmusiło mnie do ukrywania mocy. Niespecjalnie mi to szło. W końcu, w akcie desperacji, usiłowałem wykłuć sobie oczy. Udało mi się to tylko z jednym.
Zdjął przepaskę. Całe białko ukrywanego oka było niemal czarne. Widziała wlot, pozostałość po samookaleczeniu.
- Jestem półślepy. Kiedy usiłowałem pozbawić sie drugiego oka, zemdlałem z bólu. Znieczulenie było zbyt słabe. Ale po tym incydencie zacząłem ponownie używać tej zdolności, na tych, którzy mnie prześladowali. Bo doceniłem znacznie bólu. W końcu jednego dzieciaka z sali doprowadziłem na skraj szaleństwa.
Uśmiechnął się. Boże, jego to bawiło.
- Trzy lata później zostałem adoptowany, na scenę wkraczasz ty. Jeden rok miałem cię za po prostu miłe stworzenie, które mi pomogło. Jednak, w swojej głupocie i ślepym zaufaniu, pokazałaś mi, że również jesteś opętaną. Wzbudziłaś tym moją nienawiść, wiesz czemu?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Bo tobie powiodło się dobrze. Kobieta, która została twoją opiekunką, pokazała ci, że użycie mocy nie jest złem, nie czyni z ciebie potwora. Zacząłem ci zazdrościć, a zazdrość w końcu przerodziła się w nienawiść. Zacząłem używać zdolności, by cię gnębić. Myślisz, że te koszmary, dręczące cię, są wynikiem przeżytej traumy? Błagam cię. To ja je wywoływałem.
- N-nie... nie...
- Tak. I jeszcze znalazłaś przyjaciół. Zdziwiło mnie, że żyją, gdy widziałem ich ostatni raz, niemal cała grupa kąpała się w kałużach swojej krwi.
Odsunęła się nieznacznie, jednak Tatsuki dostrzegł ten ruch i uderzył ją pięścią w brzuch.
- Masz mnie słuchać. Zbliżamy się do rozwiązania zagadki. Widziałem odpowiedzialnego za tamtą masakrę. A... mój... wąż...nawiązał z nim kontakt. Ponoć coś poszło nie tak. Trochę później dowiedziałem się od gada we mnie, że "Kuroha" ma dla mnie propozycję. Węże wiedziały, iż pragnę odwetu. Miałem uczynić cię słabą i dostarczyć gadowi w ludziej skórze, by ten się uwolnił. Potem miałaś zostać zabita.
Wstrzymała oddech. Dowiedziała się o tym, z ust samego węża. Mimo to ciągle słuchała.
- Ale znowu coś poszło nie tak, racja? Żyjesz. Ale spokojnie, ja to naprawię.
Uniósł sai nad głowę, jakby zamachiwał się nim.
- Jakieś ostatnie pytanie?
- Dlaczego chciałeś się na mnie zemścić, za co?! - jej wzrok wyrażał rozpacz. Nie rozumiała tego. Przecież przyjaźnili się...
Hiroshi spojrzał na nią chłodno.
- A czemu nie? Zazdrość do powód do zemsty równie dobry jak inne.
Wszystko nastąpiło po sobie bardzo szybko. Nerwy, znajdujące się tuż pod żebrami, zaalarmowały organizm, iż nastąpiło ich rozcięcie. Sai utkwiło w lewym boku Karune.