- Kim jesteś? - wykrztusiła, kiwając się na boki. Czuła wzbierający strach, co tam strach, zwierzęcą wręcz panikę, nad którą nie umiała zapanować. - Gdzie jestem? Jakim cudem się tu znalazłam? Po co mnie tu wciągnięto? Zostanę złożona w ofierze jakiemuś bogowi sekty?
Rozległ się huk, padła na ziemię, zakrywając rękoma głowę. Przerażenie wyzwoliło łzy.
- Nie trajkocz, idiotko, to denerwujące - odezwała się postać w drugim końcu pokoju. - Ten strzał był ostrzeżeniem.
Pokiwała głową, łzy ciurkiem spływały jej po policzkach, nie umiała nad nimi zapanować.
- Mam nadzieję, że mnie nie oszukał - wymamrotała do siebie tajemnicza osoba, odchylając się mocniej na krześle. - Naprawdę masz zdolność Widzenia Oczu?
Przełknęła ślinę.
- T-tak - odparła cicho, nie unosząc wzroku. Znowu huknęło.
- Głośniej. Nie będę czytać odpowiedzi z ruchu warg.
- Tak! - krzyknęła, unosząc się. - Teraz słyszysz?
Zobaczyła, że wycelowano w nią pistolet.
- Nie podskakuj, głupia pchło. Bo jeszcze zmienię zdanie i zabiję cię od razu.
"To wszystko to jakiś zły sen. Tak. Na pewno. Stresuję się przed sprawdzianem i teraz mi się to odbija na psychice, na pewno..." - kontynuowałaby wmawianie sobie kłamstwa, gdyby nie wrzask Głosu.
"Już na to za późno! Musisz uciec, rozumiesz?! Już!"
Szarpnęło nią, zerwała się na równe nogi i całym ciężarem ciała naparła na szklane drzwi. Nigdzie nie dostrzegła klamki.
Trzeci huk.
- Tracę już powoli cierpliwość - w końcu rozróżniła ton, mówił do niej chłopak. Ten głos... był do kogoś podobny. Ale skrzywiony. Zniekształcony? Nie umiała stwierdzić, co jej nie pasuje. - Naprawdę ma przestać być miło?
- A teraz jest? - odwróciła się ze złym błyskiem w oku. Ciekawe, czy w kieszeni bluzy wciąż znajduje się sai. - Strzeliłeś do mnie już trzy razy. Grozisz mi. Mogę chociaż wiedzieć, z kim mam do czynienia?!
Krzesło przestało skrzypieć. Usłyszała też kroki. Czyli szedł do niej. Spięła się, gotowa rzucić się z paznokciami (a raczej z poobgryzanymi ich szczątkami) w razie ewentualnego ataku.
"Jasne, rozoram paznokciami pociski" - pomyślała gorzko.
Właściciel pistoletu zatrzymał się na samym skraju półkola wyznaczanego przez światło. Uśmiechnął się z drwiną, widząc szok na twarzy Kodoku.
- Czyżbym cię zaskoczył?
Wyglądał... wyglądał... do jasne cholery, on wyglądał jak Konoha. Znaczy, ten ktoś przed nią i jej przyjaciel nie byli identyczni, wygląd obecnego tu chłopaka nasunął jej się skojarzenie ze złym bliźniaczym bratem lub zdjęciem zrobionym przy użyciu filtru negatywu.
- D... d-dlaczego...
- Wyglądam jak tamta żałosna istota? To proste, jego i moje ciało zostały stworzone przez tego samego naukowca. Profesor Kenjirou Tateyama, może znasz?
Machinalnie potwierdziła. Głos to wiedział. Ciekawe, skąd?
- J-jak masz na imię?
"Nie ma imienia. Żadne z nas nie ma imienia, zazwyczaj zostajemy jakoś nazwani przez innych."
- Mądry gad ci się trafił - zaśmiał się krótko, obracając w dłoni pistolet. - Imiona to ludzki przymiot. My ich nie potrzebujemy. Ale, ponieważ wy musicie nazywać wszystko, przyjmijmy, że na imię mam Kuroha.
Czarny Konoha. Zero kreatywności.
- Gdzie jestem?
- Podejrzewam, że w przestrzeni między ludzką rzeczywistością a królestwem tej starej wiedźmy.
Usiłowała przyswoić sobie ten fakt. Nie szło jej za dobre, słowa chłopaka brzmiały dla niej zbyt abstrakcyjnie. Jak to, przestrzeń pomiędzy?
To teraz mało istotne.
- Kim jesteś?
Kuroha westchnął.
- Naprawdę jesteś taką kretynką, czy tylko bardzo dobrze udajesz? Jeszcze się nie domyśliłaś? Pomyśl.
"To wąż z mocą oczu. Serio, akurat na to mogłaś wpaść sama" - zdawało jej się, czy Głos sapnął znudzony?
Zamrugała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Czy w ogóle ma się odzywać.
- I co, jeszcze masz jakieś pytania? Bo chciałbym w końcu przystąpić do wykonywania planu - gad spojrzał na nią z ironicznym rozbawieniem.
- Po co... sprowadziłeś mnie tu? Nie rozumiem...
Wąż przewrócił oczami.
- Czyli z szybkiego załatwienia nici. Dobrze, zaraz wszystko wytłumaczę, to dłuższa historia, ale i tak nie masz nic innego do roboty, czyż nie?
Przysunął sobie krzesełko. Karune dostrzegła, że w cieniu zaczajone czekają gady. Część syczała na nią. Żeby ją przestraszyć czy odstraszyć?
- Nie wiem, jak zacząć. Umiejętności oratorskie jakoś nigdy nie wydawały mi się potrzebne.
- Może od początku? - to nie ona powiedziała. Coś użyło języka za nią. Głos.
- Skoro jesteś taka mądra, pokaż jej. Zaoszczędzimy czas - Kuroha patrzył na nią zimno. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale to uwięzienie naprawdę działa mi na nerwy. Muszę wrócić do Królowej.
"Królowej?" - przed oczami mignął jej obraz... Mary! Nie pojmowała tego.
"Królowa, czyli wnuczka Azami. Wiesz, kim jest Azami. Meduzą. Królowa ma zdolność restartowania rzeczywistości, rozumiesz? Jeśli ta, w której obecnie się znajduje, jest zniszczona, może zacząć ją na nowo. Nowy przedział czasu. Nowa, pusta karta. On... wykorzystuje to za każdym razem. Do ponowienia tragedii."
- Bo żeby historia mogła się powtórzyć, węże muszą zostać zjednoczone. A żeby je zjednoczyć, musi nastąpić śmierć tych, których opętały! Czy to nie cudowne? - chłopak zaśmiał się chrapliwie, odchylając się na krześle. Pokręciła szybko głową.
- Nie, to nie jest cudowne.
- Nie znasz się, dziewczynko. W zasadzie teraz mogę już opowiadać. Zbliżaliśmy się do punktu kulminacyjnego, ta dzieciarnia już nie żyła - pewnie mówił o Mekakushi Dan, pomyślała. - Królowa była zaledwie krok od wielkiego finału... i coś nie wyszło.
Zmarszczył brwi. W pamięci odtwarzał tamten nieszczęsny dzień. Wciąż tego nie rozumiał. Czuł, że rozwiązanie zagadki było na wyciągnięcie ręki... a mimo to nie znalazł go.
Te słabe, ludzkie istoty odchodziły raz po raz. We wszystkich rzeczywistościach, które ciągle się powtarzały. Wykonał zadanie jak wiele razy wcześniej. Ale restart nie nastąpił. Królowa wiła się w rozpaczy, a on stał niczym kretyn, widząc, że czas płynie dalej. Że dramat trwa nadal.
- Świat zachowywał się jak gdyby nigdy nic - odezwał się, pogrążony w myślach. Zdawało się, że zapomniał o obecności Kodoku. Nie przypominała, że w ogóle tu jest. - A potem pojawiła się ta stara wiedźma.
W lot pojęła, że mówi o Azami.
- Ten wyraz tryumfu na jej twarzy... jej chyba nie odpowiadało, jak manipuluję rzeczywistością. Jak, jej zdaniem, krzywdzę Królową. Postanowiła mnie ukarać. Uwięziła mnie tu. Cofnęła cały dzień, przez co tamta banda zmartwychwstała.
- Łamaga - Karune rozkaszlała się, by zatuszować użyte słowo, jednak gad i tak je usłyszał. Wstał z krzesła i cisnął nim, drewniany przedmiot o centymetry minął dziewczynę, która z piskiem uskoczyła w bok.
- Łamaga, powiadasz? Nie moja wina, że w rzeczywistości pojawił się błąd.
- Twoja, twoja, nie umiesz należycie wykonać swojej pracy.
Z przyjemnością patrzyła, jak Kuroha wpada we wściekłość, mimo że wiedziała, iż może ją to kosztować życie.
Wąż dopadł ją, jego palce zacisnęły się na szyi nastolatki. Szarpnęła się, przestraszona, jednak nie była w stanie wyślizgnąć się z mocnego uchwytu. Przystawił lufę do jej skroni.
- Nie pogrywaj sobie, nędzna istoto. Jeszcze jedno nierozważne słowo i pstryk! - twój żywot się skończy. A chyba nie chcesz tego?
Puścił ją, upadła ciężko na podłogę, kalecząc dłonie o śmieci. Odszedł od niej kilka kroków.
- Zbliżamy się do końca historii. Już tłumaczę, po co tu jesteś. Otóż chcę się stąd wydostać. Pomożesz mi.
- Niby jak? - charknęla, ocierając szyję.
- Używając Widzenia. Wyobrazisz sobie, że te drzwi...- wskazał na szklaną przeszkodę. -...otwierają się, umożliwiając mi wyjście. Potem zaprowadzisz mnie do Królowej i przysłużysz się naprawie świata.
- Jesteś naiwny. Nie ma mowy - odparła, opierając się o ścianę. - Naprawdę sądzisz, że od tak... - pstryknęła palcami. -...uwolnię cię? Mimo że wiem, co planujesz? Nie pozwolę ci na zabicie moich przyjaciół!
- Przewidziałem to - pociągnął ją za koszulkę, zmuszając do wstania. - Wspaniała koleżanka, która prędzej da się zabić, niż pozwoli, by jakaś krzywda spotkała jej bliskich, czyż nie tak? Więc...
Spojrzał jej w oczy, żółte, gadzie tęczówki wierciły w niej dziury spojrzeniem.
- Więc... jeśli się nie zgodzisz, zobaczysz, jak twoi ludzcy przyjaciele umierają. Z każdą odmową ginie jedna osoba, to chyba sprawiedliwy układ?
Przyciskała twarz do szyby. Szkło zaparowało od ciepła spływających wciąż na nowo i na nowo łez. Okrutna gra zaczęła się.
- Wiedźma wiedziała, co robi. Ta szybka pozwalała mi obserwować Królową, zapewne to miała być moja kara - widzieć ją i nie móc z nią być... ale to już nie potrwa długo. Dzięki tobie.
Widziała przez zaporę idących Momo i Hibiyę. Idolka pewnie znowu uznała, że chłopak potrzebuje energetyzującego dnia. Ruszała intensywnie ustami, ciekawe, o czym tak paplała. Uśmiechnęła się lekko, mimo całej grozy. Widok przyjaciół podniósł ją lekko na duchu.
Kuroha dostrzegł delikatne uniesienie warg. Cicho, tak cicho, że ludzki słuch nie był w stanie tego wychwycić, szepnął krótki komunikat:
- Zaczynaj.
- Tak, tak, wiem, miałam się grzecznie uczyć do testu, ale to nudne! Pouczę się na dwie godziny przed - nagle Kodoku usłyszała przyjaciółkę. Zdawało jej się, że idzie tuż za nimi, miała wrażenie, że wystarczy wyciągnąć dłoń, by złapać blondynkę za ramię i przywitać się z nią...
Jednocześnie czuła napór szyby. Granica. Nie da rady jej przekroczyć.
- Wypuścisz mnie stąd?
- N...Nie.
Zakapturzoną postać dostrzegła zbyt późno. Z jej ust wyrwał się wrzask, zaatakowała pięściami szybę, by w jakiś sposób zaalarmować nieświadomych zagrożenia przyjaciół...
Pierwszy zginął Hibiya. Napastnik zatopił ostrze trzymanej broni w miejscu tuż pod czaszką. Słyszała wyraźnie zgrzyt metalu atakującego kość.
- Momo!
Dziewczyna chciała odepchnąć napastnika, jednak była zbyt wolna. Zakrwawiona stal przebiła lewą pierś, dosięgając serca.
- Nie!
Upiorny krzyk nie mógł należeć do niej. Rzęszenie umierających było fikcją. To tylko kolejny koszmar...! Znowu miała wizję na jawie, tak naprawdę pewnie siedzi w cieniu, przybita upałem. Miraż. To, co się działo, zostało stworzone przez jej spaczony umysł.
Nie mogła się odsunąć, bowiem do jej potylicy przyciskano chłodną lufę pistoletu. Groźba śmierci od zastrzelenia uniemożliwiała jej cofnięcie się.
- Zmieniłaś zdanie? Na razie mamy wynik dwa do sześciu. Możesz teraz grzecznie się zgodzić i po prostu otworzyć te drzwi.
Pokręciła głową.
- Szkoda.
Zacisnęła powieki. Nie będzie na to patrzeć...
- Nie oszukuj - kopnął ją w łydkę, zachwiała się. - Patrz, co zrobiłaś.
Wiła się jak ryba w sieci, wrzeszczała, kopała, uderzała...
To na nic.
Kido zasztyletowano. Ostrze wbijało się głęboko w plecy.
Broń przeszyła gardło Seto na wylot.
Brzuch Kano został rozpruty. Jak poduszka.
Stal przebiła kilkakrotnie telefon. Ene płakała.
Napastnik otworzył zakrwawionym kawałkiem metalu klatkę piersiową Shintaro, zupełnie jakby wykonywał sekcję zwłok.
Z poderżniętego gardła Konohy krew wytryskiwała niczym z fontanny.
Umierali pojedynczo.
- Ostatnia osoba, mam rację? Zostawiłem ją sobie na deser - Kuroha zmusił dziewczynę, by ta się obróciła, kciukiem uniósł jej podbródek. - Zapewne domyślasz się, kogo?
- Nie... proszę... - zaskomlała jak pies, zamykając oczy.
Wzbierały w niej mdłości. Oczy miała spuchnięte i przekrwione. Chciała, by to się skończyło.
"Nie wołasz już, bym się nie poddawała?" - pomyślała, nie bez goryczy. Zastanawiała się, czy Głos znalazł tę myśl. Odpowiedziała jej cisza.
- Pomożesz mi? Jedno, trzyliterowe słowo. I koszmar się skończy.
Odsunęła się i z jękiem rzuciła się na podłogę.
Chciała umrzeć.
- Jaka jest twoja odpowiedź? - wąż nachylił się nad nią. Towarzyszące mu gady zbliżyły się do skulonej dziewczyny. Co śmielsze skubały ją w ręce.
Zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła najbliższe stworzenie. To z sykiem ugryzło ją, rozdrażnione oporem ofiary. Oprawca kopnął ją w kolano.
- Nie wolno ci podnosić ręki na moje węże - warknął, celując w nią pistoletem. - Spróbuj jeszcze raz, a...
- Wal się - prychnęła.
Wystrzelił. Kula otarła się o prawe przedramię i wybiła w posadzce dziurę.
- Jesteś taka pewna siebie? Nadal? Może za mało boli?
Skąd w jej głowie ten napór obrazów? Widziała tatę. Yusuki. Całe Mekakushi Dan. Hiroshiego. Wszyscy wpatrywali się w nią z wyrzutem.
- Zabiłaś nas - rozpłakała się Yusuki.
- Córeczko, jak mogłaś? - Takeshi kręcił głową z niedowierzaniem.
- Zaufaliśmy ci... - jęknęła Mary.
- Teraz odbierzemy zapłatę - Hiroshi uśmiechnął się jasno.
Chór zniekształconych głosów wiercił jej dziurę w brzuchu.
Zawyła. Dźwięk brzmiał jak wołanie złego ducha. Potępionej duszy. Ludzie nie potrafiliby powtórzyć tego odgłosu.
- Skoro ty mnie nie zabijesz, zrobię to sama! - poderwała się z obłąkanym uśmiechem. Widziała już ten obraz. Jej ciało drgające w kałuży krwi, wypływającej obficie z ust i oczu. Ta błogość. Za chwilę będzie po wszystkim...
- Nie uda ci się. Nie masz tu żadnej możliwości śmierci. O ile się nie mylę, potrzebny ci logiczny powód, mam rację? - nie dał po sobie poznać, że ta psychiczna radość jego ofiary sprawiła, iż zadrżał. Jeśli teraz... nie... nie wie, jak to zrobić. Gdyby teraz znalazła sposób, by umrzeć, zostałby tu uwięziony na zawsze.
Wzruszyła ramionami, nie przestając się uśmiechać. Skoro tak, wyobrazi sobie logiczny brak powodu. Śmierć przypadkowa. Przykładowo jakieś stare uszkodzenie. Wystarczy teraz wola.
Ale... przestała to widzieć. Zamiast tego odniosła wrażenie, że patrzy w odmładzające lustro. Jej odbicie miało dziesięć lat i bardzo niezadowolony wyraz twarzy. Żółte oczy patrzyły na nią z dezaprobatą.
- Serio? Poddasz się? Co ci cały czas powtarzam? Że masz walczyć. Popatrz na mnie. Otwórz oczy, do cholery jasnej! Skoro tak chce się uwolnić, proszę, pozwól mu - na swoich zasadach.
- A-ale jak?
- O tak - dziewczynka sięgnęła przez ramę lustra i dotknęło jej powiek. Dopiero teraz zrozumiała, że je zaciskała, nieświadomie. Dziecko uśmiechnęło się promiennie.
Znowu była w tym pomieszczeniu, stała przy szklanych drzwiach, zgięta wpół.
- Co, do... - wykrztusił Kuroha, podnosząc pistolet. Przed chwilą wyła w opętańczej parodii śmiechu, by w następnym momencie udawać marionetkę z odciętymi sznurkami.
Powoli uniosła głowę. Niemal się zachłysnął. Oczy smarkuli lśniły karmazynem.
- Dzięki - syknęła cicho, przekręcając głowę. - Moc po otworzeniu oczu jest znacznie lepsza, niż przed.
Nie, to niemożliwe... Jakim cudem... Ona miała stać się bezwładną lalką, z pomocą której wróciłby do Królowej i znów mógłby napawać się powtarzającą w nieskończoność tragedią!
Karune uśmiechnęła się radośnie.
- Zdziwiony? Ojejku, wybacz - zachichotała jak mała dziewczynka. - Wiesz... tak paskudnie cię straszę, a należy ci się nagroda za wyzwolenie mocy... Więc... wypuszczę cię. Ale na moich zasadach.
Próbował strzelić. Coś sucho kliknęło.
- No wiesz? - sapnęła z oburzeniem. - Ja ci proponuję częściową wolność, a ty mnie chcesz zastrzelić?
Zacisnęła palce na jego bluzie i szarpnęła, jego linia wzroku zatrzymała się na poziomie oczu dziewczyny.
- Owszem, opuścisz to miejsce. Wspaniale, czyż nie? - roześmiała się przerażająco. Czy to, co czuł wobec niej, to lęk? Bał się tej małej psycholki?
- Ale... chcę cię ukarać. Zabiłeś moich przyjaciół. Więc powiem ci, co widzę - nachyliła się. - To będzie bolało. Będziesz żałować, że jednak cię uwolniłam. Przez jakiś czas... a jak zaczniesz podskakiwać, jeszcze bardziej pożałujesz.
Odepchnęła go, widziała już piękne zakończenie. Teraz musi chwilę poczekać...
Rozległ się cichy dźwięk, podobny do pękania baniek mydlanych. Potem zaczęły trzepotać skrzydła motyli, następnie słyszeli tłuczone szkło i podrywające się do lotu ptaki.
Kuroha nie mógł się ruszyć. Coś... go unieruchomiło. Dziwna siła naciskała na klatkę piersiową i głowę. Co ta przebrzydła dziewczyna zrobiła?!
Spojrzał na nią nienawistnie...
I zrozumiał.
Rozwiązanie miał tuż pod nosem.
Pomieszczenie zaczęło się rozpadać. Duże kawałki z trzaskiem odrywały się od ścian, sufitu i podłogi, rozpadając się w białej pustce.
Ucisk nasilał się.
Nic nie mógł zrobić.
Patrzyła na to z zadowoleniem. Niech poczuje ból i strach.
Odwróciła się i spojrzała na drzwi. Karmazyn nie zniknął. Szklana tafla otworzyła się z cichym kliknięciem. Spokojnie przekroczyła próg i zatonęła w świetle słońca.
Neee~ Ale oni żyją, nie? Żyją, prawda...? ;-; No chyba muszą żyć, nie daruję jak nie xd
OdpowiedzUsuńRozdział ci świetnie wyszedł ;)
PS. Jadę na obóz na 2 tyg, więc nie będę mogła przeczytać twoich rozdziałów, ale jak wrócę to nadrobię :*