sobota, 28 marca 2015

Rozdział 6. "Gra w spojrzenia."

Ogień. Żar. Bijące odeń ciepło. Strach. Słyszysz krzyk?
Otworzyłam oczy, czując, jak niedokładnie ostrugana zapałka drażni skórę dłoni. Zagrzechotałam pudełkiem, ukrytym pod drugą ręką i znowu zamknęłam oczy.
Płomienie. Zawodzenie kotów. Nie umarłabym tak czy siak.
Ten pokaz, a raczej demonstracja siły miała mnie przerazić, wzbudzić lęk. Udowodnić, jak wielkim zerem jestem. Potrząsnąć mną, wprowadzić do ledwo uporządkowanego świata chaos. Celem nie było poróżnienie mnie z resztą, oczernienie w oczach przyjaciół, jakoby to ja podłożyła ogień, by... Chyba coś udowodnić. O nie.
To, co mi drogie, sama zaczęłam burzyć swoim wyobcowaniem.
Krąg ognia otoczył mnie prawie tydzień temu, od tego momentu nie opuszczam pokoju nawet na minutę. Nie jadłam, piłam tylko wodę z kranu i milczałam. Zachowaniem dawałam jasny komunikat "Zostawcie mnie w spokoju".
Nie usprawiedliwiałam tego w żaden sposób. Nie miałam powodu, by czuć się bardzo źle, ogień mnie nie skrzywdził. Żadnych ran, nawet włosów nie miałam okopconych.
Zatem dlaczego czułam się zraniona?
Po raz kolejny okrążałam pokój, czując, jak zżera mnie złość. Złość, której nie miałam nawet jak przelać, bo ktoś, kto mi to zrobił, miał rację.
Jestem zbyt wielkim tchórzem, by stawić agresji czoła.
Jestem zbyt głupia, by się do tego przyznać, dlatego otoczyłam się murem milczenia, mającym zatrzymać jakąkolwiek pomoc.
Shuu usiłował to jakoś przełamać, codziennie zagadywał mnie z rana, po powrocie z zajęć zdawał głośną relację dnia, wieczorem coś kombinował.
Krótko mówiąc, starał się jak mógł.
W duchu doceniałam jego wysiłki, spełzały jednak one na niczym. Nie odpowiadałam, przynajmniej werbalnie, co jakiś czas posyłałam tylko nieuważny uśmiech, wykonywałam głową jakiś ruch i wracałam do gapienia się w pustkę. Nic w niej nie widziałam i o to chodziło.
Nie myśleć. Rozmyślanie boli.
Kousuke włączał się do działań "oswobadzających", jak najlepiej umiał. Napomykał, że koty zaczęły wracać, że nie ma już śmietników... Kiedy na głos zastanawiał się nad losami ciężarnego rudzielca, zbladłam i czym prędzej uciekłam na swoje łóżko, nakryta kołdrą, nie wyściubiłam spod niej nosa do nocy.
Częściowo czułam ulgę, Shuuya dopilnował utrzymania Seto w nieświadomości.
Ciekawe, kiedy zwróci uwagę na maleńki grób, wykopany późnym wieczorem przez niezdarną, zapłakaną dziewczynkę.
Nie chodziłam też na zajęcia lekcyjne. Czas, gdy pokój pustoszał, a dźwięki umierały, spędzałam na okiennym parapecie, zapatrzona na widok rozciągający się za szybą. Po kilku dniach mogłam już niemal z pamięci wyrecytować wszystkie jego elementy. Trwanie w bezruchu do chwili powrotu współlokatorów utrzymywało mnie w umysłowej próżni.
Ale nie dziś.
Padało, całkiem obficie. Krople wielkości szklanych kulek rozpryskiwały się o ramy okna, o szkło, parapet po drugiej stronie i oczywiście o ziemię. Nieustający szum przeszkadzał mi w spokojnym niemyśleniu, zmuszał do ciągłego mrugania i przełykania śliny.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam głód.
Kano pożegnał mnie zmierzwieniem włosów i jakimś cieplejszym słówkiem, Seto pomachał do mnie. Kido obdarzyła mnie enigmatycznym spojrzeniem, opuściła pokój jako ostatnia. Odgłos zamykania drzwi zabrzmiał nienaturalnie.
Zajęłam swoje miejsce przy oknie i oparłam o szybę czoło. Niewyraźne odbicie sylwetki rozcinały spływające krzywo krople, twarz wykrzywiła się groteskowo i wcale nie przypominała mnie.
Dzień był jeszcze ciepły, lato nie umiera nagle.
Przez myśl przemknęło mi, że jednak cieszę się z chłoszczącego rzeczywistość deszczu.
W brzuchu zaburczało nieprzyjemnie. No tak, kilka dób nie miałam jedzenia w ustach. Głodówka wydała się nagle być kompletnie nielogiczna.
Co mi odbiło? Zastukałam obgryzionym paznokciem w przezroczystą taflę. Zachowuję się, jakbym przeżyła jakąś okropną traumę, dobrowolnie skazałam się na wygnanie i do tego nie jem? Coś tu chyba nie gra.
Głupota całego mojego spektaklu nagle zwaliła mi się na głowę, otworzyłam szerzej oczy i wydobyłam z siebie dziki jęk.
Dobry Boże ponoć wszechmogący, co ja najlepszego narobiłam. Tych, którzy wyciągnęli do mnie pomocne dłonie, zbyłam wymuszoną obojętnością, udawałam, że przechodzę kryzys czy inne coś... No, może z tym tak nie udawałam, naprawdę dobił mnie ten atak.
Ale... Powinnam walczyć dwa razy zajadlej.
Jednak jedyną rzeczą, której zapragnęłam, było zakopanie się pod łóżko i nie opuszczanie kryjówki do mojej naturalnej lub wynikłej z katastrofy śmierci.
Lub przynajmniej zamarcie w wegetacji na najbliższy rok.
"Spróbuj tylko!" - Ru zatrzęsła mi wnętrznościami. - "Dopiero co zmądrzałaś i już masz zamiar to zaprzepaścić?!"
Czuję się jak kretynka - zaskomlałam w myślach. - Żeby to zmazać, muszę udawać martwą...
"Ani mi się waż, w przeciwnym razie przejmę kontrolę nad tym słabym, ludzkim ciałkiem i wyznam miłość temu kłamcy..."
Ha-a? Że komu?
"Temu... Jak on ma... Blondyn z oczami jak kot."
Sh-shuu?! Naprawdę się przeraziłam.
"No być może jemu... Hehe, chyba cię nastraszyłam wystarczająco, abyś nie..."
Pac! Pac!
Wewnętrzny dialog przerwało pacanie w szybę, serce zastukotało szybciej, zirytowane nagłym bodźcem.
"Nigdy nie dają mi dokończyć... " - burknął Głos, po czym zamilkł.
Zamrugałam, przetarłam oczy. Odgłos powtórzył się.
Pac! Pac!
Rozejrzałam się dookoła. Dźwięk przywodził mi na myśl coś miękkiego, ale deszcz chyba w jednej chwili nie zrobił się puszysty i kosmaty, prawda?
Wzrok zahaczył o niewielkiego intruza, siedzącego w najlepsze na parapecie po zewnętrznej stronie okna. Małe, czarne ciałko uderzało delikatnie łapką o przeszkodę, widocznie niezadowolone z jej istnienia. Na puszystym futerku perlił się deszcz, trójkątne uszy zastrzygły, kiedy srebrny wodny bicz musnął różowy nosek.
Czknęłam, a kot, bo owe urokliwe zjawisko było kotem, uniosło główkę, przerywając forsowanie szkła. Piwnozielone oczka zabłysły jasno, jakby ich właściciel mówił mi "Wpuść mnie, tu jest zimno". Dla wzmocnienia komunikatu kot miauknął.
Spadłam z parapetu, obijając nieco ostatni odcinek kręgosłupa, by zaraz znów się zerwać i otworzyć okno. Do środka wpadł rześki wiatr, wzburzył włosy, splątane i nieczesane dłuższy czas. Czarny kociak wskoczył za podmuchem powietrza i zgrabnie wylądował obok moich stóp, o które skwapliwie się otarł. Kurczę, deszcz na nim dalej był zimny.
Zatrzasnęłam okno, kot nie przestawał łasić się do nóg. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy aby mój gość nie ma pcheł.
Zwierzak wyglądał dość znajomo. Ale z drugiej strony miałam pewność, że nie widziałam go wcześniej kręcącego w "stołówce".
Zatem... gdzie go już spotkałam...?
Wzięłam kulkę sierści ostrożnie na ręce i przytuliłam do piersi. Kotu spodobała się taka forma ogrzewania, bowiem zamruczał i wygodniej ułożył. Moje ubranie natychmiast przesiąkło resztkami wody ostałymi na futerku, do których przylepiły się pojedyncze czarne włosy.
Oh, nareszcie sobie przypomniałam. Zajęłam chwilowo łóżko Tsubomi, bałam się ryzykować wspinaczki na górną pryczę z kotem przyciśniętym do mostka.
Sierściuch zwinął się w kłębek, kiedy zaczęłam drapać go za uchem.
- Shuu, dziękuję, że tak bardzo chcesz mi pomóc, ale nie powinieneś poświęcać się dla tej głupiej mnie aż tak bardzo... - szepnęłam, zapatrzona w przybrudzony spód mojego materaca. - Wiesz, ja nie umiem doceniać takich gestów...
Poczułam wzbierające we mnie łzy. Nie walcząc nawet ze szlochem, wtuliłam nos w mięciutkie futerko.
- Przepraszam, zachowuję się tak idiotycznie... Jakbym nie była sobą, co nie? Wiem, że moją należnością jest wypaść stąd, wściekła jak sam diabeł, pokazać, że to całe zdarzenie nic a nic mi nie zrobiło, by zagrać tym na nosie tej zarazy, Hiroshiego... Ale... Jestem tak potwornie słaba...! Mówiąc, że nigdy nie wezmę odwetu, miał rację...!
- Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zobaczę naczelną wojowniczkę uśmiechu zaryczaną - głos Kido, tak niespodziewany, postawił mnie natychmiast na nogi, co okupiłam obiciem sobie czoła o ramę wyższej pryczy. Puchatego gościa na szczęście nie wypuściłam. Zachłysnęłam się powietrzem, nim w końcu udało mi się wydusić składne zdanie.
- K-kido! S-skąd się tu wzięłaś? Lekcje już się skończyły...?
Zielonowłosa przekrzywiła głowę z zaciekawieniem, patrząc na trzymane przeze mnie w ramionach stworzenie, zwykła zaciętość opuściła jej czoło. Byłam świadkiem, jak ta nieco straszna siedmiolatka topi się pod urokiem czarnego kotka.
Właśnie to wykorzystał pewnego razu Shuuya, aby zapobiec poważniejszej kłótni w pokoju.
- J-jaki śliczny... - kichnęła, podchodząc bliżej; dopiero teraz zauważyłam zaróżowione policzki i błyszczące gorączką oczy.
- Tsubomi, byłaś u pielęgniarki? - wypuściłam kota na podłogę, by mógł "poznać się" z dziewczyną. Łzy obeschły, niemalże zapomniałam, iż w ogóle płakałam.
- Mhm... Byłam, ale gdzieś wyszła, to źle, że nie chciałam czekać pod drzwiami jak kretynka? - ukucnęła, pozwalając zwierzakowi zamachnąć łapką na jej włosy, uśmiechnęła się do niego niepewnie. - Jesteś u-uroczy... Mały, uroczy kot...
- Ah! Jasne, że to nic złego, nawet lepiej, że przyszłaś tutaj... możesz od razu zakopać się pod kołdrę... Kiepsko wyglądasz, chcesz napić się gorącej herbaty?
Spojrzała na mnie tak jakby z niedowierzaniem, że proponuję ciepły napój, którego zdobycie, co do mnie dotarło, wiązało się z opuszczeniem sypialni.
Pal to licho. Siedzę już wystarczająco długo.
Nie czekając na reakcję koleżanki, wypadłam z pokoju. Bieg zajął minutę, może półtorej, ale kompletnie wyzuł mnie z sił. Dysząc, pchnęłam drzwi stołówki i podeszłam do stanowiska wydawania posiłków.
- Czy mogę poprosić kubek herbaty?
Kucharka, zajęta przeglądaniem czasopisma, popatrzyła na mnie jak na bardzo nieproszonego intruza, jednak ku mojej radości z westchnieniem podała mi szklankę z parującą cieczą. Dygnęłam grzecznie, zabrałam napój i już nieco wolniej wróciłam do Kido. Nim weszłam do środka, spod numeru umieszczonego na drzwiach zdarłam kolejną kartkę, czując narastającą irytację.
Przeklęta dzieciarnia. Jeszcze tego pożałują.
- Tsumi... - wślizgnęłam się do środka pomieszczenia, balansując z trzymanym w ręce kubkiem. Zobaczyłam, że siedzi na podłodze, bawiąc kota kawałkiem czerwonej wstążki, za którą gonił, miaucząc wesoło. Usłyszawszy zdrobnienie padające z moich ust, wykręciła ku mnie głowę.
- Tsumi? A co to za diabelstwo?
- Z-zdrobnienie od twojego imienia... - zarumieniłam się, zmuszona do tłumaczenia. - Sądziłam, że to fajnie brzmi...
Znowu spojrzała na kota, połaskotała mu nos kawałkiem materiału.
- Brzmi uroczo, słodko i do mnie nie pasuje... - wymamrotała.
Herbatę odstawiłam na stolik, oparta o niego przyglądałam się zabawie z futrzakiem. Ponieważ poczułam coś w rodzaju zastrzyku odwagi, postanowiłam kontynuować temat.
- Czemu niby miałoby nie pasować? Masz na tyle ciekawe imię, że skracanie go nie brzmi idiotycznie... - odchrząknęłam. Inaczej niż w moim przypadku.
- Ka-ru... - aż się wzdrygnęłam, kiedy Kido postanowiła pomanipulować moim imieniem.
- Błagam na wszystkie świętości, nie. To nie jest dobre. To jest okropne. I nie ma prawa istnieć w mojej rzeczywistości - zadrżałam, obejmując się ramionami. - Brzmi jak proszek do prania. Albo karma. Albo guma.
- No faktycznie straszne - zbyła mnie wzruszeniem ramion i całą uwagę poświęciła kotu, ganiającego wokół niej po podłodze.
- Kido, może połóż się, a kota weźmiesz...? - policzki miała jeszcze bardziej zaczerwienione, a pociąganie nosem dało się słyszeć znacznie częściej. - Naprawdę nie wyglądasz najlepiej...
- Nie rządź się. Co, po kilku dobach snucia się jak półżywa, postanowiłaś wrócić do przywódczej roli? - chociaż ton nie był choćby w najmniejszym stopniu zaczepny, odniosłam wrażenie, że to prowokacja. Ale z drugiej strony wydawała się być na to za spokojna. - Wiesz, jesteś dość dziwna. Z jednej strony gadasz jak dorosła, wyciągasz pomocne dłonie na prawo i lewo... A ostatnio pokazałaś się z takiej dziwacznej strony, nieobecnej i niezdolnej do poradzenia sobie z niczym.
Odwróciłam głowę, by nie widziała mojej miny. Trafna charakterystyka, nie ma co.
- Ja... Mam na to jakoś odpowiedzieć?
- Jak chcesz. Tak tylko twierdzę, że dziwna jesteś. Masz huśtawkę nastrojów jak nastolatka. Aż tak przestraszył cię tamten ogień?
- Nie sam ogień... Tsubomi... Podziałała tak na mnie świadomość, do czego można się posunąć, by zranić człowieka. By go zastraszyć, zdominować. Sprawić, by nie próbował się bronić. Dziewczynka przeniosła baraszkujące zwierzątko na swoje łóżko i popatrzyła na mnie dość poważnie. Dosłownie czułam na sobie ciężar jej wzroku.
- Gdybyś była nieco inna, zaproponowałabym ci udawanie niewidzialnej.
- C-co? - spojrzałam zbaraniała, serce zakołatało. Co ta za rada?
- Nie-wi-dzial-nej - silnie zaakcentowała każdą sylabę słowa. - Niewidocznej. Schodzącej zagrożeniu z drogi, z oczu. Do niewidzialnych niczego się nie mówi, nie wytyka się ich palcami, nie robi głupich numerów. Bycie przezroczystym daje bezpieczeństwo.
- Mówisz to z własnego doświadczenia? - i w tym miejscu chciałabym podziękować mojemu mózgowi za kreowanie idiotycznych zdań, aparatowi mowy za udostępnianie ich bez przefiltrowania treści i nałożeniu cenzury... Przerażona zasłoniłam głowę, widząc, jak Tsubomi wstaje i powoli kieruje się w moją stronę. Nic mnie nie uratuje...
- Medium? Czy pożyczyłaś moc od Seto? - szepnęła mi cicho nad uchem. Przełknęłam głośno ślinę.
- Nie chciałam... Mózg tego nie przemyślał... - zaskomlałam, po całym ciele rozszedł się dreszcz przerażenia. Wtedy usłyszałam jej płacz. Odważyłam się rozchylić powieki. Twarz dziewczyny poczerwieniała jeszcze bardziej, policzki musiały szczypać, bowiem potok łez był całkiem słuszny. Nie wiedząc, co począć, bez namysłu ją objęłam.
- Tsu...
- Tego chciałam... Kiedyś. Móc zniknąć sprzed oczu ludziom, którzy moje istnienie uznali za kłopot... - ciepły deszcz wsiąkał w materiał na plecach. Drżałyśmy teraz obie, każda z osobna. - Wiesz, jak to jest? Za każdym razem, z każdym krokiem słyszałam wyzwiska, oczywiście nie rzucone mi prosto w twarz, byli na to zbyt... Dumni? Nie umiem tego na-nazwać... Kot zauważył, że stało się coś złego, porzucił tarzanie się w pościeli i kilkoma susami znalazł się obok nas. Ostrożnie usiadłyśmy na podłodze, ciemna kulka futra wgramoliła się Kido niezgrabnie na kolana. - I teraz to dostałam, upragnioną przezroczystość na zawołanie. I co mi po niej? Szykan jest więcej niż przedtem, z bękarta awansowałam na potwora...! Ostatnie słowa wykrzyczała, wbijając mi palce w kręgosłup. Nawet nie pisnęłam. - Pozwalasz sobie na luksus pokazywania bólu. To okropne. Cierpieć należy w samotności, by sprawić jak najmniej problemu...! Jeśli czujesz, że w środku rozpadasz się, ukryj to! Tak naprawdę nikogo nie obchodzi, ile bólu zadają wypowiedziane przez niego słowa. Liczy się efekt, czyli pokaz rozpaczy! Widząc miotającą się z cierpienia ofiarę, osiągamy satysfakcję! A ty nie powinnaś nikomu jej dawać, głupia, radosna dziewczyno!
Czy to, co wzbierało w moich oczach, było łzami, czy może drobnymi okruchami szkła? Podobnie bolało.
- Oni ci ufają. Że zawsze znajdziesz wyjście. Dobrą radę. Pomysł. Twoje cierpienie przelewa się na nich. Powinnaś chociaż udawać silną. Dla nas. Taka jest cena za otrzymanie zaufania.
Po policzkach potoczyło się nieco płynnego światła. Cienkie jak włosy igły przebijały powoli serce i płuca, grożąc śmiercią.
Prawda zawsze zadaje najwięcej bólu.
- Dobrze. Dobrze, rozumiem.
Pamięć o tym nieco deszczowym dniu już do końca miała zadręczać zmęczone, smutne serce, które umieszczono mi w piersi. To wspomnienie było czymś, co pozwalało mi na późniejsze podążanie naprzód, jednocześnie powoli rozrywało mnie na maleńkie kawałeczki.
Kiedy Shuu i Kou wrócili z lekcji, ich zdziwienie na widok mojego szerokiego uśmiechu nie miało granic. O dziwo, kiedy zapłakane zasnęłyśmy, kot jakoś opuścił pokój, co wzbudziło moje podejrzenia co do jego tożsamości, zwłaszcza że Seto wspomniał coś o chwilowym zniknięciu blondyna na pół godziny przed powrotem.
Wracając jeszcze na chwilę do słów Kido... Wciąż nie umiem pojąć, jak wiele zmieniły. Nie raz jeszcze zastanawiałam się, czy nie poznawszy ich, stałabym się tak podobna do niej. To tylko gdybanie, ale jeśliby kilkuminutowy dialog przeplatający się z płaczem nie zaistniał, to historia zapewne potoczyłaby się inaczej.
Ale tak tylko myślę.

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 4. "Przejrzeć na oczy"

Okazało się, że z Shuuyą będę spędzać więcej czasu niż myślałam, prowadząc go do dyrekcji (w końcu musiał dostać zakwaterowanie, a mnie wyciągnięto za uszy za uciekanie przed wychowawcami z nowym mieszkańcem).
Otóż dokwaterowano go do pokoju 107. Wiedziałam, że to przez jego umiejętność.
Ru moje entuzjastyczne wywody na temat spotkania nowego "użytkownika oczu", jak "fachowo" to nazwałam, przyjęła lekceważącym "Przecież wiem".
Było nas już czworo.
Kido traktowała naszą dwójkę ozięble, chociaż Kano obrywał od niej nieco częściej, Seto natomiast wydawał się zadowolony towarzystwem chłopaka. W końcu proporcje płci zostały wyrównane. A to, że zaczął przyjaźnić się z Kano, poprawiło relacje również między nami. Widząc, że przebywającemu w moim towarzystwie chłopakowi nie wydarzyła się dotąd krzywda, powoli przestawał się mnie bać.
Tak oto miałam już dwóch przyjaciół i czułam, jak moje sześcioletnie życie staje się pełne.
Już dawno skończyły się ferie zimowe, minęły święta. Prócz "przedszkolnych" zajęć na świetlicy nam, mieszkańcom pokoju na końcu korytarza, zafundowano nowe zajęcia. Nie powiem, żebym za nimi przepadała.
Żadne nie było potworem, a tematyka wałkowana przez terapeutów wdzierających się do przestrzeni mieszkalnej pytała nas tylko o jedno.
Jak oczyścić zbrukane swoją mocą imię? Jak pokazać, że nie jesteście groźni?
Te "lekcje" niewiarygodnie mnie denerwowały. I zadawały rany, głębokie, jątrzące się jeszcze kilka lat. Na nowo rozdrapywane, rozgrzebywane tępą żyletką.
Widziałam już, że ostracyzm to najlepsze, co mogła nam zaoferować grupa. Współtowarzysze niedoli, psiamać!
Nikomu nie stało się z winy mojej albo na przykład Kousuke nieszczęście. Właśnie pilnowaliśmy się, aby nic takiego nie miało miejsca.
I co z tego?
Zwinięta w kłębek, ostentacyjnie zwrócona plecami do świata zewnętrznego, dumałam. Gdyby moc to potrafiła, zmieniłabym postrzeganie nas, nie takie, jakie oszukiwał Shuuya, tylko odbiór nas. Pomogłabym zrozumieć ich rozumom, że jesteśmy nie bardziej groźni od motyla przycupniętego na chodniku, a nawet jeszcze sympatyczniejsi od tych owadów.
Z drugiej strony wymuszenie polubienia kogoś wydawało mi się czymś obrzydliwym. Zresztą zdolność nie wpływała na ludzkie sądy; ba! nie mogłam wymuszać zdarzeń związanych z naginaniem podjętych decyzji. Czyli jeśli chciałabym kogoś zeswatać, mogłabym co najwyżej postawić parę w jakiejś sytuacji - reszta zależałaby już od nich.
Może tak było lepiej, pomyślałam, przewracając się na plecy. Przez sufit biegły pęknięcia, obrośnięte kurzem. Istniałoby ryzyko, że zostanę panią marionetek, małą tyranką, która nie potrafi nic oprócz wykorzystywania umiejętności swoich oczu.
Szturchnięcie w spód materaca uświadomiło mi, że któreś z pytań zostało skierowane pod mój adres. Leniwie podniosłam tułów.
- Moim wkładem w poprawienie naszego postrzegania byłoby użycie mocy w celu uratowania ludzi od jakiegoś niebezpieczeństwa. Ale doceniano by to przez czas zagrożenia, potem znowu narażę się zbyt głośnym oddychaniem - wyrzuciłam z siebie beznamiętnie, obdarzając terapeutkę spojrzeniem pełnym wyższości. Używałam specjalnie trudnych konstrukcji, by pokazać, że wiem o czym mówię. Kobieta odchrząknęła, wyraźnie speszona, przerzuciła kartki w swoim notatniku. Ja tymczasem myślami wróciłam do pierwszych samotnych świąt.
Nawet Kido przemówiła po ludzku i cały dzień zachowywała się miło. Trzymaliśmy się razem, by w "rodzinnym okresie" nie dostać załamania, związanego z wspomnieniami utraconych wydarzeń, z nasilającą się samotnością. Pośpiewaliśmy trochę kolęd, złożyliśmy życzenia, po czym wymieniliśmy się wrażeniami minionych świąt.
W sumie mi wypadło najlżej. Kousuke od początku Boże Narodzenie spędzał w ośrodku, Tsubomi rodzina uparcie ignorowała, Shuuya przeżywał niepewność związaną z nastrojem mamy.
Ja jedynie przesiadywałam sama.
Niebywale cieszył mnie fakt, że udało mi się zachęcić współlokatorów do zwierzeń - brałam to za oznakę rosnącego zaufania.
Już dwa dni później Kido fizycznie uświadomiła Shuuyi, że ją zirytował jakimś głupiutkim żartem.
Zastanawiałam się, czy to pojedyncze zbliżenie się do siebie było zapowiedzią ocieplenia stosunków. Doszłam do wniosku, iż szanse na to były spore, a przynajmniej w moim wypadku. Kano i Kido mieli problemy z dogadaniem się i chciałam na to jakoś zaradzić. Jednak do tej pory nie wpadłam na nic mądrego.
Od przyjazdu Kano zawiesiłam ćwiczenia. Moc kontrolowałam w sumie nie najgorzej, ta uzależniona była od syntezy wyobraźni i chęci, a to umiałam pohamować.
Tak uważałam, bo długi czas nikt mnie nie atakował. Potem nieco to zweryfikowałam, ale do tego wrócę innym razem.
Nie wolno mi powiedzieć, że gardziłam prowadzącą zajęcia kobietą. W końcu te spotkania miały pomóc nam. Żeby nikt więcej nie doklejał do drzwi obraźliwych znaków.
Ale jaki jest sens wałkować w kółko pytania, na które naprawdę nie ma dobrej odpowiedzi?
Przewróciłam się na bok. Cokolwiek byśmy przedsięwzięli, i tak nie mogliśmy liczyć na akceptację. Potrafiliśmy coś, czego reszta świata nie mogłaby przyjąć do wiadomości, a dziwne zdarzenia wydarzające się akurat nam przerażały ludzi.
Z niewiedzy rodzi się strach. Strach szepcze nienawistne słowa, którymi się karmi.
Nienawidzimy tego, czego się boimy.
Ta ponura refleksja trzymała się mnie aż do zaśnięcia.

Mijały kolejne tygodnie, które pieczołowicie odznaczałam w znalezionym gdzieś kalendarzu. Styczeń, luty, marzec... W tym roku zaczynaliśmy podstawówkę.
Nie zmieniło to w zasadzie niczego, bowiem zajęcia dalej mieliśmy w niewielkim budynku obok ośrodka.
Sesje z terapeutką zawieszono, od kiedy namówiłam współlokatorów do bojkotu. Tsubomi pierwszy raz udało się wtedy kontrolować swoją zdolność, co uczciliśmy jak święto.
Nieskromnie przyznam, że miałam w tym swój udział, ale zwrócę honor Shuu - też pomógł.
Kiedy zbliżała się "Godzina Te", ześlizgnęłam się niezgrabnie po drabince piętrowego łóżka, po czym w hardej pozie stanęłam na środku pokoju.
- Te zajęcia to strata czasu - rzuciłam, patrząc po twarzach przyjaciół. Kido, zajęta przeglądaniem książki, prychnęła.
- Gratuluję pani orientacji sytuacyjnej. Niestety, talony na ciastka już mi wyszły, wystarczy uścisk prezesa?
- Nie kpij, Tsubomi-san - drażniłam się z nią, dodając do imienia nieznośny dla niej przyrostek. - Mówię poważnie, nie chcę marnować kolejnej godziny mojego światłego życiorysu na omawianie nieistotnych kwestii. Wiecie co? Chodźmy na dwór!
- Nie jest na to nieco za zimno? - spytał Seto, opierając się o krawędź górnej "pryczy". Złe spojrzenie zielonowłosej przypomniało mu o " błędzie keigo", toteż kwiknął i zasłonił się poduszką, spod której dobiegło urywane "Przepraszam!".
Rzeczywiście, temperatura nie zachęcała do zabawy na zewnątrz, w nocy dodatkowo spadł śnieg. Z drugiej strony do tej pory nie mieliśmy okazji pobawić się jak normalne dzieci, zajęci unikaniem złych słów i schodzeniem każdemu z drogi.
- Chciałam zarządzić bitwę na śnieżki, zrobienie igloo lub bałwana, ubralibyśmy się jak polarnicy tropiący renifery, wtedy mróz by nam nie dokuczył! - w głosie umieściłam więcej entuzjazmu niż naprawdę go miałam. Po prostu chciałam, żebyśmy mieli przyjemnie spędzony zimowy dzień.
- I jak to sobie wyobrażasz? - Kido odłożyła książkę na bok. - Za chwilę przychodzi ta cała terapeutka, jak niby mielibyśmy opuścić dormitoria niezauważeni?
Wymieniłam spojrzenia z milczącym dotąd Kano. Otóż nasz (tak, prosiłam go o współpracę przy tym) plan miał na to odpowiedź. Jednak na drodze do jej spełnienia stały dwie przeszkody. Pierwsza to niechęć Tsubomi do kooperacji. Druga - czy podołałaby zadaniu.
- Do tego... Pojawił się pomysł, abyś... Użyła zdolności - wykrztusiłam, poprawiając spódniczkę.
Zapadła cisza przyprawiająca o dreszcze, ból brzucha i jeszcze coś tam. Zaczęłam się bać, że zaatakuje mnie jak jastrząb nieświadomą mysz, młócąc pięściami i nazywając mnie kretynką z nierównościami pod sufitem.
- A jak to sobie wyobrażasz? - zapytała cicho, wyrównując ręką zagięcia kołdry. Wzrokiem uciekała gdzieś w bok. - Przecież... Wiesz, że nad tym nie panuję... Nie jestem jak ty czy ten idiota...
Skokiem znalazłam się przy niej, chwyciłam jej dłoń.
- Potraktuj to jako ćwiczenie - uśmiechnęłam się do niej jasno, usiłując dodać tym otuchy skurczonej jakby dziewczynie. - Słuchaj, przecież ci pomożemy. Jakby nie patrzeć, pięćdziesiąt procent obecnych tak jakby panuje nad zdolnością, młodsi koledzy mają obowiązek pomagać starszym, no nie?
W końcu popatrzyła na mnie. Gdzieś w głębi ciemnych oczu malowała się nieufność, niedowierzenie. Ale chciała wierzyć, że da się z tym coś zrobić.
Miała zamiar przerwać bycie nazywaną duchem.
- Co... Co mam zrobić?
- Przede wszystkim skup się. Twoja zdolność ukrywa, prawda? Zatem pomyśl, że największym pragnieniem jest zniknięcie w tym momencie.
Nigdy nie umiałam uczyć ludzi, ale moje słowa chyba jakoś do niej dotarły. Odetchnęła, mrucząc coś w stylu "No to jedziemy..." i zamknęła oczy. Po zmarszczkach na czole poznałam stan największej koncentracji. Nie puszczałam jej, równie zdeterminowana, by udało jej się.
Postać dziewczyny była tak samo realna jak minutę temu.
- Chyba coś nie wypaliło - mruknęła, strząsając moje palce. Nie udało jej się, ale to pierwszy raz - zazwyczaj są nieudane.
- Jeszcze raz, Tsubomi.
- Nie rozkazuj mi - znowu usiłowała zabrać rękę, którą delikatnie potrząsnęłam.
- Tsubomi, jeśli porzucisz próby po jednym niepowodzeniu, to nie będziesz miała prawa mówić, że przypadkowe użycie mocy zawsze jest twoim udziałem - nie bawiłam się w ceregiele ani w miły, terapeutyczny niemal ton głosu. - Skoncentruj się jeszcze raz!
- Nie umiem!
- A myślisz, że jakiekolwiek moce da się opanować za pstryknięciem palcami? Nie ma tak dobrze. No weź, nawet bohaterowie, otrzymawszy swoje zdolności, musieli ćwiczyć!
Żadne z nas nie wiedziało, że wtedy poniekąd przepowiedziałam przyszłość. Myślami do tego miałam wracać w trakcie bezsennych nocy, spędzonych na uczepianiu się swojej osobowości. Akurat to wspomnienie nie będzie przynosić mi ulgi.
- Naprawdę wierzysz w te słowa...? - powątpiewanie w jej głosie tylko wzmogło moją determinację. Pociągnęłam Kido za sobą, czując na sobie pełen oczekiwania wzrok chłopaków.
- Koncentracja. Pomyśl o uczuciach, które odbezpieczają twoje oczy. Zaczerpnij z nich to, co niezbędne. Nie chodzi mi o to, żebyś była rozgniewana, pomyśl raczej, że moc to reakcja obronna na gniew, a potem wykorzystaj tę teorię!
Razem z Kido wzięłam głęboki oddech, żeby móc jej maksymalnie towarzyszyć w próbie sił.
Zamknięcie oczu, długi świst wypuszczanych centymetrów sześciennych powietrza. Mimowolny kurcz dłoni Tsubomi.
Ja też zacisnęłam powieki, ale chwilę później do otworzenia zmusił mnie stłumiony pisk Kousuke.
Nikogo przed sobą nie widziałam, ale czułam dotyk przyjaciółki.
Wzrok nie zarejestrował również mojego ciała.
Niemal wypuściłam rękę Kido, zdumiona efektami.
- To jest... Jest...! - widok, a raczej jego brak, przeszedł również oczekiwania Shuu. Zeskoczył z łóżka i zbliżył się niepewnie, dłonią wymachiwał w celu ustalenia, gdzie stałyśmy.
- Auć! - palce chłopaka zaczepiły o mój nos, jednocześnie znosząc naszą niewidzialność. - Shuuya, ostrożniej!
- Wybaczcie... Ale to jest obłędne! - wykrzyknął, zgarniając nas w niedźwiedzi uścisk. Zielonowłosa, nieprzyzwyczajona do takiego przejawu uprzejmości, zaatakowała pięścią ramię Kano, chłopak odskoczył z sykiem. - Dobra, nie przytulać. Rozumiem.
- Jak to... Jakim cudem zniknęłyście obie? - Seto dołączył do nas na podłodze. Jego oczy, tak często ukryte za łzami, błyszczały teraz jasno.
Kontrolowane użycie mocy było dla nich przełomem. Świadectwem, że mogą nad tym naprawdę panować.
- Najwidoczniej zdolność Kido obejmuje ludzi w jej pobliżu lub tych, którzy mają z nią fizyczny kontakt... - zupełnym przypadkiem przestawiłam się na słownictwo pseudonaukowe. Chyba chciałam nieco zaimponować znajomością trudnych słów. - Znaczy, tak tylko myślę...
- U-ła! Kido, świat i jego sekrety trzymane za drzwiami stoją przed tobą otworem! - blondyn wyrzucił wysoko ręce, szczerząc się. - Dalej, możemy ruszać na dwór, niepowstrzymani zakazami dorosłych!
Pełni entuzjazmu naszykowaliśmy się, opatuliliśmy szalikami, wcisnęliśmy czapki niemal na nosy, szczelnie zapięliśmy kurtki. Potem, przy akompaniamencie słów otuchy i zapewnieniach, że to na pewno się uda, pomogliśmy Tsubomi użyć mocy świadomie. Jak się okazało, nie trzeba było nawet dotykać jej, by moc działała również na nas. O zasięgu jej zdolności pomyślałam wówczas jako o bańce, czym później się podzieliłam.
Seto, by w żaden sposób nie zirytować naszej "oswobodzicielki", milczał, stojąc najbliżej wyjścia uchylił lekko drzwi i wysunął głowę na korytarz. Uniesionym kciukiem dał znać, że droga wolna.
Cichutko opuściliśmy pokój, w końcu nie było nas widać, ale co ze słyszeniem? Przemykaliśmy korytarzami, gdzieś w połowie drogi minęliśmy terapeutkę, która zmierzała na spotkanie z nami. Ciekawiła mnie jej reakcja na zastanie pustej sypialni.
Tamten dzień był niewiarygodnie przyjemny. Ulepiliśmy bałwana o twarzy jednej z nieprzyjemniejszych wychowawczyń, podzieleni w pary, urządziliśmy bitwę na śnieżki (wygrałyśmy z Tsubomi). Współmieszkańcy, którzy odważyli się wyjść na zewnątrz, spoglądali na baraszkujących nas z czymś na kształt odrazy - w końcu jak takie potworki mogą mieć czelność bawić się tuż obok?
Nie przejmowaliśmy się tym zanadto, bardziej interesowało nas zrobienie najfajniejszego orła w śniegu. Leżąc w białym puchu, opowiedziałam jakąś krótką historyjkę o śniegowych dzieciach, kompletnie zaimprowizowaną. To była moja pierwsza wymyślona bajka, jak się okazało, przypadła całej trójce do gustu.
Chwilę przed całkowitym zapadnięciem zmroku, przemoczeni i zmarznięci wróciliśmy do pokoju na końcu korytarza. Kido, szczęśliwa okiełznaniem mocy, nie zwracała uwagi na keigo Kousuke. Z oczami błyszczącymi podnieceniem obiecała sama sobie, czyniąc z nas świadków, że teraz częściej będzie ćwiczyć zdolność.
Euforia trwała przez niecały miesiąc. Pewnego dnia znalazłam zapłakaną przyjaciółkę. Łapczywymi spazmami łapała oddech, łzy ściekały obficie spod powiek.
- Tsubomi...?
Mój drżący niepewnością głos zmusił ją do podniesienia głowy. Rozmazała słone krople po intensywnie karminowych policzkach.
- Cz-czego...? Nic mi nie...nie jest... Wyjdź...
- Tsubomi... - wyciągniętą dłoń trafiła pięść dziewczyny, krzyknęłam, bo miałam wrażenie, że kości pękną mi na wpół.
- Nigdy już... Nigdy... Nie wtrącaj się... Te twoje... Idee... Zejdź mi z oczu! - czułam, jak zasypuje mnie grad drobnych, niezwykle ostrych igiełek, nafaszerowanych jadem żmii, manty i tarantuli. Przełknęłam łzy, byleby bardziej jej nie rozdrażnić.
Patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę tym załzawionym wzrokiem, i szepnęła coś cicho.
Zniknęła natychmiast.
Wycofałam się chwiejnie na zewnątrz, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi. Drżałam, czując wzbierający słono-gorzki potok.
Dlaczego? Co ja jej zrobiłam? Czemu tak nagle mnie znienawidziła?
Płakałam tak długo, aż usnęłam wyczerpana pod ścianą, gdzie znaleźli mnie Seto i Kano.
Później poznaliśmy "ideę", której nie wolno było poruszać przy Tsubomi. Otóż kiedy Kousuke nieśmiało bąknął, że też chciałby pouczyć się panowania nad oczami, w dziewczynę wstąpił demon. Rzuciła się w stronę czarnowłosego z zamiarem ewidentnie morderczym, przed czym powstrzymał ją Shuuya. Siniak na oku nie chciał zniknąć przez osiem dni.
Sprawa przycichła przez ostatni czas, ale i tak już do końca pobytu w domu dziecka ani razu nie zaproponowałam kontrolowanego użycia mocy.
A Kido zaprzepaściła osiągnięte wyniki i ponownie moc zaczęła ujawniać się w chwilach złości.
- Karune, czy odpowiesz?
Drgnęłam, kiedy nauczyciel zapytał mnie o... jaką miałam lekcję? Cyfry wskazywały na matematykę, chociaż nie miałam co do tego pewności. Tablica była dość daleko i zapis na niej nieco się rozmazywał, zatem niespecjalnie szło mi odróżnienie dwójki od "se".
- U-um... B-bardzo przepraszam, chyba nie słuchałam... - strzeliłam palcami, gapiąc się tępo na blat ławki.
- Pytałem o wynik działania, Karune...
- O-oh! Tak... Wynik to... - spojrzałam w zapiski, głupia ja zapomniała, że wcześniej przepisała przykład z tablicy. - To... czterdzieści dziewięć.
- Dobrze... ale prosiłbym o skupienie na moich zajęciach - sensei westchnął, po czym na tablicy zapisał kolejne zadanie. Odetchnęłam cicho, napawając się ulgą.
Papierowa kulka pacnęła w moją głowę i upadła przy długopisie. Zaskoczona złapałam ją, widząc, że na pomarszczonej powierzchni są ślady tuszu, odwinęłam ją.
"Na stos z wiedźmą!" - głosił nabazgrolony tekst, pod spodem widniał rysunek z postacią przywiązaną do słupa, wokół której szalały płomienie. Ciekawe, że postać miała moją twarz.
Odgięłam kark w stronę, z której wiadomość przybyła, mój biedny wzrok spoczął na idiocie, który chichotał teraz i wymieniał piątki z otaczającymi go kolegami. Brązowe włosy o długości dziewczyńskiej zaczesał do tyłu, zielone oczy ociekały wręcz wrednością.
"Bardzo pomysłowe, pogratuluj ekipie" - na odwrocie umieściłam swoją informację i machnęłam nią jak transparentem. - "Nie uwierzyłabym, że to twój autorski pomysł."
Paskudny uśmiech rozlał się po gębie, nazywanej eufemistycznie "cherubinkową", jak dla mnie wyglądał niczym niewykarmiona dostatecznie świnia. Pokazał mi pudełko zapałek.
Nie dałam po sobie poznać, że przestraszyłam się.
Co, jeśli nienawiść sięgnie do takiego stopnia, że ktoś spróbuje nas naprawdę zabić?
Na przerwie pobiegłam do sali, gdzie zajęcia miała grupa Shuu. Pokazałam mu karteczkę i kiwając się na boki, zrelacjonowałam zdarzenie, poszerzając sprawozdanie o przeżyte lęki.
- Hiroshi-kun? Coś o nim słyszałem... - mars przeciął czoło mojego przyjaciela. - Miki, taka siedząca przede mną ruda dziewczyna, wspominała koleżance z ławki obok, że nie chciałaby być jego celem... Skuliłam się jeszcze bardziej. Czyli co, obrał mnie za "cel"? Na litość boską, poczułam się jak jeleń na polowaniu. Niemal widziałam siebie z jelenim porożem, niezgrabnie uciekającą przed dzieciakiem ubranym w moro, który mierzy we mnie z dubeltówki. - Karu, oczy zaraz ci poczerwienieją... - przyjaciel szturchnął mnie ostrzegająco. Umiał już zauważyć, kiedy odpływałam w wyobrażenia, a te bywały niebezpieczne. Sprowadzał mnie na ziemię, żeby moc nie poczyniła szkód. - Martwisz się? Może w takim razie zmień klasę...? - Ah! Nie, nie, to nic nie da... Wiesz, zawsze znajdą się tacy, co spróbują zadręczyć najsłabszego - uśmiechnęłam się niepewnie. - Po prostu nic nie będę sobie z tego robiła, a jeśli sytuacja się pogorszy... Zresztą, teraz to tylko głupi żart. Zbadanie, jak zareaguję. Wątpię, że spróbuje mnie skrzywdzić. W razie czego... Nie, nie w razie. Nic się złego nie stanie, mam rację? Przytaknął, a resztę pauzy przegadaliśmy na temat, jak idzie Tsubomi i Kousuke, których przydzielono do jednej klasy. Potem została tylko jedna lekcja, po czym wróciliśmy do ośrodka. I tak mijały kolejne doby, aż do przerwy letniej. Tamte dni opływały jeszcze w nadziei, że wszystko jakoś się ułoży. Przynajmniej ja tak uważałam. Później i tak zaczęło to niszczeć.

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 5. "Wypalić oczy!"

Przyszło lato, jak zwykle upalne i ociężałe wilgocią. Nieprzerwany szum wentylatorów z trudem mącił ciężką atmosferę, przyprawiając albo o ból głowy, albo o senność. Żar dosłownie spływał z nieba, natomiast znalezienie kawałka cienia na zewnątrz graniczyło z istnym cudem. Całe powietrze drżało od śpiewu cykad, które docierało nawet do naszego pokoju.
Cykady... Melodia przez nie wygrywana nie kojarzyła mi się z nieszczęściem, wbrew przesądom dorosłych. Nawet gdy wpadałam do pokoju, zdyszana po ucieczce od małych okrutników, a za oknem te niewielkie owady rozpoczynały swój koncert, nie kojarzyłam ze sobą tych dwóch faktów.
Uciekanie zaś stało się jakby powszednością.
Codziennie z ostatnim dzwonkiem zgarniałam naprędce zeszyty i pędziłam na złamanie karku do naszego pokoju, przez co czasami zdarzało mi się zapomnieć ołówka lub karteczki z rysunkiem stworzonym między monologami nauczycieli (oczywiście nie miałam ich odzyskać już nigdy), byle tylko nie dać Hiroshiemu i jego bandzie czasu do poznęcania się nade mną. Już wystarczał mi horror przerw.
Dziennie potrafiłam znaleźć do kilkunastu drobno zwiniętych karteczek z obraźliwymi znakami, upchniętych dosłownie wszędzie - między kartki książek, w długopisy, najwięcej ich znajdowałam we włosach. Do tego przepychanie jak paczkę, podszczypywanie czy też niby lekkie kuksańce.
Za każdym rogiem witały mnie szepty "wiedźma", "sekutnica", " dziewczynka-diabeł". Nie mogę powiedzieć, że nie bolało mnie to. Słowa, wbijanie niczym kołki w losowe fragmenty ciała, zadawały mi trudne do zniesienia cierpienie. Nie umiałam tego nawet przerwać, dlatego dzień w dzień zajmowałam milcząco swoje miejsce, by między kolejnymi lekcjami szukać schronienia w towarzystwie Kano.
Najczęściej prowadziłam go na zewnątrz.
Dbałam o pozory, że wszystko jest w porządku, ale do tego musiałam trzymać przyjaciela z daleka od szyderstw rówieśników. Inaczej pewnie wybuchłabym płaczem obok niego, a chciałam dobrze udawać. Żeby nie martwił się o mnie.
W każdym razie całkiem nieźle szło mi odstawianie teatru niewzruszonej i wesołej Karune, a kiedy emocje groziły eksplozją, uciekałam gdziekolwiek, byle dookoła było pusto i tam szlochałam do woli.
Przodownikiem gry dręczenia był nie kto inny jak Hiroshi, który za priorytet postawił sobie doprowadzenie mnie do szaleństwa. On rozpoczynał dzień od kąśliwego komentarza typu "Dziś nie na miotle?", " Stos już czeka" czy inne tego typu, on wymierzał najmocniejsze ciosy, on jako pierwszy kradł różne drobiazgi z mojej ławki.
Za pierwszym razem protestowałam wniebogłosy przeciw takiemu zachowaniu, jednak nauczyciel nic z tym nie zrobił. Upomniał mnie, żebym nie przeszkadzała, na przerwie natomiast stwierdził, że powinnam radzić sobie sama.
Zatem zaczęłam tak robić.
Wtedy nie pomyślałam o próbie zemszczenia się, wszak byłam drobniejsza i nieporównywalnie słabsza, a do użycia mocy nie byłam w stanie się przemóc - w końcu wierzyłam, że "to" ma pomagać ludziom, nie zaś krzywdzić ich.
Zastanawiało mnie, skąd brało się ogólne przyzwolenie na szczucie wyróżniających się elementów społeczeństwa. Przecież "odmieńcy", zdający sobie sprawę z dzielących różnic, starają się jak mogą, by dopasować się. Nikogo to jednak nie obchodziło.
Czy to dlatego, że od czasów prahistorii zaprogramowani jesteśmy na niszczenie odmienności, myśląc o niej jako o zagrożeniu? A może "akt łaski", podobny do tego w świecie zwierząt, gdzie pozbywa się na przykład osobniki o mutacjach uniemożliwiających normalne funkcjonowanie?
Zdawało mi się, że to najlepsza odpowiedź, na jaką stać sześcioletnią mnie. Brzmiała dość bełkotliwie, ale dzięki czasowi spędzonemu wśród dorosłych rozumiałam trudne wyrazy, podetknięte przez umysł i Ru. Tak, Ru włączała się do dyskusji na ten temat. Dla niej było to formą spełnienia umowy między nami, uczenie się o świecie zewnętrznym.
"To kretynizm waszego gatunku. Bez, jak to nazwałaś, mutacji zachowań i sposobu patrzenia na świat, nie doszlibyście do niczego, nawet do zaprojektowania narzędzi z kamienia."
Przewróciłam oczami. Wieczór postanowiłam spędzić na świeżym powietrzu, reszta oglądała w pokoju jakiś film, który mnie niespecjalnie zainteresował. A Głos przypomniał sobie, że warto nieco się pomądrować. Szkoda, że nie wcelowała się w temat rozważań.
Ale to nie chodzi o zachowania, tylko o... Uhm... Posiadanie mocy.
"No i? Nie zauważyłam, by do tej pory ktokolwiek z twojej bandy zrobił mocą krzywdę."
I tu jest zawarty dramat tej historii. Ludzie najchętniej wbiliby na pal każdego, kto nie odpowiada ich wyobrażeniom.
"Winnym jest strach."
Wiem. W końcu stosy w średniowieczu nie płonęły bez powodu.
"Stosy?"
Kościół palił na nich ludzi podejrzanych o paranie się magią. Teraz jesteśmy "bardziej humanitarni", zatem przerzuciliśmy się na ataki psychiczne... Które wcale nie są mniej okrutne. Atakujemy zajadle jak głodne pitbulle to, czego się boimy, że nam zagrozi, tak zaprogramowała nas natura. Dzięki temu gatunek jeszcze istnieje, ale powoduje to brak tolerancji.
"Bardzo to wszystko mądre, ale po co to roztrząsasz? Jak ładnie zauważyłaś, trudno jest zmienić ludzkie nastawienie, nic nie poradzisz na to, że atakują cię i grożą stosem... Czarownico."
Niechętnie musiałam przyznać rację Ru. Odetchnęłam, gapiąc się w niebo. Słońce prawie zaszło, co świadczyło o tym, jak bardzo się zasiedziałam. Żeby uniknąć problemów, powinnam zbierać się do powrotu...
Kiedy to usłyszałam trzask draski, o którą pociera się zapałkę.
Zamarłam, patrząc się w słaby płomyk chyboczący na siarkowej główce. Osoba trzymająca drewienko w palcach zbliżała się powoli do mnie, a ja zbyt panikowałam, by zerwać się do biegu. Kroki rozbrzmiewały coraz to bliżej, już chciałam krzyczeć.
- To ty, Karune? - niepewny głos powstrzymał mnie od popełnienia trzech głupot, to jest od wrzasku " Hiroshi chce mnie spalić", zaatakowania pięścią i wywrócenia mocą śmietnika, jedyne, na co się zdobyłam, to mocne zmrużenie oczu. W wieczornej aurze nie widziałam zbyt wyraźnie.
- Kousuke, nastraszyłeś mnie... - wydusiłam całkiem szczerze. Naprawdę myślałam, że czeka mnie marny koniec. - S-skąd masz zapałki?
- Znalazłem między twoimi zeszytami... - urwał, widocznie czekał na krzyki o nietykalności moich rzeczy, ale siedziałam cicho. - N-nie mamy latarki, a nie chciałem iść po ciemku...
Zauważyłam, że w drugiej ręce trzymał małą foliówkę, wypełnioną różową masą.
- To mięso?
- C-c..? Ah, tak! Mięsko, dokładniej jakiś rybny filet, pozostał po obiedzie... - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - No to mnie masz, wynoszę resztki z posiłków.
Trybiki z głowie z oporem skojarzyły Seto z jego miłością do fauny, mięso w worku i konspiracyjne wymykanie się wieczorami z gromadą sierściuchów, mieszkającą blisko mojego stanowiska treningowego.
- Dokarmiasz bezdomne koty? - zapytałam z bardzo inteligentną miną, przy czym "inteligentna" znaczyła "bliska rauszu".
"Nie, zapewne tuczy je i po kryjomu pożera" - tak, Ru, ten komentarz był mi bardzo potrzebny.
- M-mhm. Wiesz, nie chciałem, żeby musiały bić się w śmietniku o marne ochłapy, zatem... No, przyniosłem dobre, świeże jedzenie.
Używał keigo, na co lekko go szturchnęłam.
- Spokojnie, nie honoryfikatami.
- Och. Faktycznie - nawet w kiepskim świetle zapałki zauważyłam rumieniec na jego policzkach. - Dobrze, że nie ma tu... K... - Nie ma, ale i tak warto, żebyś nie mówił za grzecznie. Przyzwyczajam cię teraz do mowy potocznej, może dzięki temu unikniesz złego wzroku Tsubomi.
- Z-złego wzroku, zdolnego zabić - zachichotał, aż przypomniało mi się, jak to nieopatrznie powiedział na głos myśli Shuu, porównujące zielonowłosą do małego potworka. Skończyło się rozejmem dzięki zdolności blondyna, poudawał kota i odwlekł tym samym próby zemsty Kido.
- Chcesz, żebym ci potowarzyszyła? - zapałka spaliła się niemal w całości, żeby nie poranić palców, Seto upuścił drewienko, a ja zdusiłam żar butem. Wyciągnął kolejną. - To zawsze raźniej robić coś w dwójkę. Obiecuję nie podeptać ogona żadnemu kotowi.
- W sumie... Tak, to dobry pomysł - odwzajemnił mój uśmiech i chwilę potem szliśmy wspólnie do "mojego" kąta, przynajmniej dawniej mogłam rościć sobie do niego prawa. Nie wracałam tu od kilku miesięcy i oddałam nieoficjalnie owe miejsce szpiczastouchym lokatorom.
Pierwszą myślą , którą skleciłam w głowie widząc mnóstwo błyszczących par oczu, wlepionych w nas, było porównanie zwierzaków do niewidzialnej armii. Koci wojownicy, kryjący się w zaułkach. Z kim walczyli? Ze szkodnikami? Dręczącymi ludźmi? Tego nie mogły zdradzić, bowiem każdy członek związany był przysięgą milczenia. Wierni sobie, swoim ideałom. Dumni, nieznający lęku...
- Karune-san? Zamyśliłaś się?
Zachwiałam się, kiedy dopadły mnie słowa towarzysza. Auć, o mało nie utonęłam w świecie fantazji. Chociaż dzięki temu połknęłam nieco natchnienia. Zaśmiałam się cicho.
- Tak, przepraszam. Mam jakoś pomóc?
- Ten kawałeczek zanieś rudzej kotce, leży pod śmietnikiem. Biedaczka nie ma sił, by się ruszyć, ale nie chce mi powiedzieć, dlaczego... Twierdzi, że to nie choroba ani odniesione rany.
Patrzyłam chwilę zbaraniała, młócąc w myślach wywód Kousuke, zanim przypomniałam sobie. No tak, rozmawiał ze zwierzętami...
- Jasne - złapałam kawałek surowej ryby i posłusznie podreptałam we wskazanym kierunku, uważając na koty. Starczył mi raz koci gniew, kiedy ćwicząc, nastąpiłam na wygrzewającego się futrzaka. Nie wiem, które z nas darło się głośniej.
Wzrok, przywykły do mroku, znalazł kontur odpoczywającego zwierzęcia. Powoli, by jej nie rozdrażnić, podeszłam i wyciągnęłam przed siebie rybę.
- Witaj... Mam smakołyka od Kousuke... - gadanie do kota nie wydawało mi się niczym dziwnym, miałam zwyczaj witać się z tymi dumnymi ssakami. - Proszę, naprawdę nie mam złych zamiarów.
Usłyszałam miauknięcie, kotka poddźwignęła się i wyciągnęła szyję po przysmak. Mięso wyślizgnęło się z mojej dłoni, by zniknąć w jej gardle, mnie zaś udało się rozgryźć, dlaczego Seto mówił o braku sił.
Gdybym ja była kotem i była w tak zaawansowanej ciąży, zapewne również niechętnie spoglądałabym na wysiłek fizyczny.
Chłopcy są naprawdę niedomyślni.
Kotka zjadła i zaczęła się niezgrabnie łasić. Z przyjemnością podrapałam ją po miękkim uszku, po puszystej główce i wygiętym grzbiecie. Koty są świetne. A fakt, że przedstawicielka szlachetnej rasy sama zgodziła się na pieszczoty, nieco mnie podbudował.
Może nie jestem taka zła. Albo wyczuła, że ma do czynienia z wiedźmą.
- Chyba cię polubiła - Kousuke stanął za mną i przez ramię podglądał, jak głaszczę kota. - A nie ufała ci, kiedyś widziała, jak zdeptałaś jej siostrze ogon...
- Przeprosiłam - zarumieniłam się, zacisnęłam powieki. - Naprawdę, naprawdę wtedy nie chciałam...!
- Wiem, wiem - współlokator uśmiechnął się. - Zresztą wybaczyła ci tamto zdarzenie.
Kotka ziewnęła, dając mi tym do zrozumienia, że chciałaby odpocząć. Przyjęłam to, odsunęłam się, a następnie tknięta impulsem dygnęłam, czym niewiarygodnie rozbawiłam chłopaka. Nadszedł czas powrotu.
Gdy opuszczaliśmy koci kąt, kilka sierściuchów obtarło się jeszcze o nasze nogi, jakby żegnając się. Pomachałam im, w duchu obiecując sobie, że jutro też przyjdę. Jak również pojutrze i w następnych dniach.
- Naprawdę kochasz zwierzęta - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Powietrze orzeźwiało, połykane w haustach nie odkładało się lepką warstwą na dnie płuc. Zdążyliśmy dotrzeć na dziedziniec, nim odważyłam się przerwać rozmyślania Seto, który cały ten czas milczał. Kiedy spojrzał na mnie jakby smutnym wzrokiem, postanowiłam dokończyć: - Dbasz o nie, dokarmiasz, troszczysz się i martwisz... Dzięki czemu są ci tak drogie?
Popatrzył w niebo, dlatego ja też uniosłam brodę. Nie widziałam choćby jednej gwiazdy.
- To pewnie dlatego, że umieją zrozumieć więcej niż ludzie... Bez użycia słów. Chociaż to czasami ciężko znieść, zwłaszcza gdy niewypowiedziane słowa ciążą na sercu jak wykonane z ołowiu... - jego głos brzmiał bardzo smutno, oczy zaszły mgłą.
- Hanako też cię rozumiał? - głoski wyrwały mi się bezwiednie z gardła, zasłonięcie ust nie zapobiegło ich wybrzmieniu. Cofnęłam się wystraszona o krok. A jeśli uzna, że na siłę chcę poznać jego tajemnice? Może i byliśmy przyjaciółmi, jednak dalej bałam się pytać o przeszłość. A pies nazwany Hanako był jej elementem szczególnie bolesnym, ja i Shuu wiedzieliśmy o nim jedynie to, że już nie żył.
Drgnął lekko i popatrzył na mnie. Mgła zniknęła.
- Hah... Zapamiętałaś jego imię... Tak, właśnie Hanako był moim pierwszym powiernikiem... Szkoda, że wtedy nie mogłem z nim rozmawiać... - westchnął cicho. - Wychowankowie naszego "domu" są okrutni. Chcąc zranić mnie, skrzywdzili niewinnego psa, wiesz? Wrzucili go do rzeki, byli winni jego... I mojej...
Czy odgłos uderzającego młota mógł naprawdę dochodzić z mojej klatki piersiowej? Trudno mi było określić, co poczułam, kiedy ktoś, po kim nie spodziewałam się zaufania, powierzał mi zapiski ze swojej historii.
- Po tym całym zajściu nie powinienem mieć zaufania do wody... Ale tak się nie stało. W okolicy rzeki jestem po prostu ostrożniejszy, a miejsce utonięcia zwyczajnie omijam... I nie chadzam tam, jeśli są inne dzieci z ośrodka.
- Dlaczego to zrobili...? - głos delikatnie załamał się przez wzbierające łzy.
- Bo jestem słabszy, nieco powyżej normy płaczliwy i nie umiem się bronić - odparł, wracając do obserwacji gwiazd. - Ludzie znęcają się dla rozrywki. W starożytnym Rzymie Koloseum dostarczało publiczności widoku cierpienia, które miało uspokoić prymitywne żądze. Nie zmieniliśmy się od tamtego czasu.
- Nie zawsze gonimy za krwią i cudzym bólem. Czasem... Czasem potrafimy zdobyć się na odrobinę współczucia i empatii, zatem chyba nie jest tak źle - powiedziałam niemalże szeptem.
Milczenie trzymało się nas aż do drzwi pokoju. Wtedy szturchnęłam lekko Kousuke.
- Jutro też mogę z tobą iść?

Następnego dnia nie było już zajęć, bowiem zaczęły się wakacje. Kampania nienawiści także została zawieszona, Hiroshiego z sierocińca zabrał jakiś krewny, zatem mogłam odetchnąć. Jego grupa dręczyła mnie tylko, gdy miała "wodzireja", bez niego nie chcieli się do mnie zbliżać nawet z metrowym kijem. W tym momencie pokochałam swoją reputację.
Podczas obiadów i kolacji zostawiałam nieco mięsa na talerzu, które zgarniałam do naszykowanych wcześniej foliówek. Ponieważ wymienialiśmy przy tym konspiracyjne uśmiechy z Kousuke, Kano zaczął się tym interesować i chyba był o nową nić porozumienia nieco zazdrosny. Widząc to, postanowiłam mu wszystko wytłumaczyć - o kociej armii, dokarmianiu i mozolnym otwieraniu skorupy Seto. O odrywaniu płatów strachu, tego, który uniemożliwiał mu bycia odważnym wobec życia.
Wyciągnęłam go z jadalni i barwnie nakreśliłam sytuację. Barwnie - używając kwiecistego języka, nie skłamałam z żadnym elementem historii.
- Uhh. Naprawdę chodzi tu o koty? Aż trudno uwierzyć, że przy nich się tak otworzył... Chwila, a na pewno nie jesteś czarodziejką? Bo zmieniasz ludzi tak, jakbyś obijała ich magiczną różdżką...
- Dziękuję, że postrzegasz mnie jako agresywną loli w falbaniastej sukience i z zaburzeniami - burknęłam, ciesząc się jednocześnie, że się uśmiechnął.
- Sukienka ma zaburzenia?
- Shuu!
- Przecież żartuję! Hej, a masz coś jeszcze o tej armii sierściuchów? - pomysł na opowiadanie ewidentnie przypadł mu do gustu, kocie oczy przyjaciela błyszczały wesoło.
- Tak. Ty jesteś generałem z uszami i ogonkiem, Kousuke robi za tłumacza na dworze kocich magnatów, Tsubomi to tajna agentka wywiadu, a ja biegam w ubiorze służki ze spodeczkami mleka - zachichotałam, nawet nie zasłaniając ust dłonią.
- Śliczna wizja!
Gdzieś zegar wybił wpół do ósmej, a ze stołówki wyszedł Seto, trzymający naszą "daninę". Oczywiście, nadeszła pora karmienia.
- Zaraz przyjdę, poczekasz na mnie przy wejściu? - rzuciłam, odginając się nieco w stronę chłopaka, ten pokiwał głową i ruszył w stronę drzwi. Złapałam Kano za rękę.
- Mam pyszny pomysł, w którym widzę twój udział. Czy będziesz chciał mi towarzyszyć w jego realizacji?
- Jasne! - jego mina już w całości wyrażała ekscytację, na zawiązanie umowy przybiliśmy sobie piątkę.
- Jutro poznam cię z kocią armią, ale teraz idę, nie mogę pozwolić Tłumaczowi zbyt długo czekać - na pożegnanie posłałam Shuu uśmiech i już pędziłam z niezawrotną szybkością na dwór.
Kousuke podał mi mój woreczek, ja natomiast wyjęłam zapałki. Oczywiście miałam podejrzenia, kto mi je podrzucił, ale teraz nie zamartwiałam się tym. Zresztą - co dałoby mi rozmyślanie na ten temat? Chyba tylko zgagę.
Piwnooki chłopak już nieco śmielej ze mną rozmawiał, opowiadał mi o poznanych w lesie zwierzętach, z którymi ma bardzo dobry kontakt. Zwierzył mi się, że tamten film, którego oglądanie sobie wtedy odpuściłam, opowiadał o perypetiach dzieci, z których świata zniknęli dorośli. Historia ta przypominała mi nieco fabułę jednego z audiobooków, prezentu od taty, ale za nic nie potrafiłam sobie przypomnieć tytułu. Sam zaś film był natomiast nieco nudny, dlatego porzuciłam porównywanie go z książką, bo o ile pamiętałam, zawarta w nim opowieść ciągle trzymała mnie w napięciu.
Dotarliśmy do Kociego Kąta, jego rezydenci przywitali nas pomrukami i ocieraniem o nogi. Od razu zaoferowałam udanie się do ciężarnego rudzielca, na co zgodził się Seto. Jego kotka nie wpuszczała zbyt blisko, chyba w "tym" czasie wolała dziewczęcą opiekę. Zabrałam kawałek mięsa i dopadłam śmietnika, pod którym nocowała. Poznała mój zapach, pozwoliła mi na kilka pieszczot, po czym zajęła się przysmakiem. Patrzyłam na nią z uśmiechem. Nigdy nie miałam zwierzątka, a karmienie tutejszych kotów nieco mi to przypominało. Tylko obowiązków z tym związanych nie posiadałam, koty same dbały o te potrzeby.
- Kousuke... A może przygarniemy jednego futrzaka? - zaproponowałam cicho, sama zaskoczona tą myślą.
- To byłoby nieco niesprawiedliwe wobec reszty, wiesz...? - przeczesał czystą dłonią włosy. - Reszta kotów mogłaby stać się zazdrosna.
- Och - o tym nie pomyślałam, a wnioski były jak najbardziej słuszne. - No tak... Hej, ale kiedyś, jak nas w końcu adoptują, to bez dwóch zdań zabieramy przynajmniej jednego kota!
Grymas przebiegający przez twarz przyjaciela uświadomił mi, że tymi słowami to się nie popisałam. Brzmiały wręcz okrutnie.
- Pytasz o to... Z takim przekonaniem... Jakbyś nie miała wątpliwości, że może to nas czekać... - o nie, nie, nie, zauważyłam wzbierające w jego oczach, zabarwionych teraz karmazynem, łzy. Zapałka, zgaszona przed wejściem na terytorium kotów, nie była potrzebna, krople odbijały słabe światło gwiazd. Zerwałam się z miejsca, by chwycić jego dłoń.
- Kou, teraz możesz mnie słyszeć. Zatem posłuchaj. Ja w to wierzę. Dlaczego ktoś nie mógłby chcieć dać każdemu z nas domu?
- Może... Może dlatego... Że...
- Przecież nie jesteśmy potworami - nie potrzebowałam jego mocy, by wiedzieć, o czym pomyślał.
- A... A te kartki? Te, które z Kano zrywacie z naszych drzwi niemal codziennie?
Kou, proszę cię, byś posłuchał... Przecież to nieprawda, każda kreska w znakach umieszczonych na tych przeklętych kartkach jest przesiąknięta kłamstwem. Wołają tak na nas, by zadać rany i poczuć się lepszymi. Patrzyłam na niego twardo, nieustępliwie, tak bardzo chciałam, by mi uwierzył. Nie jest naszą winą, że posiadamy moce. Nie prosiliśmy o to, a złe zrządzenie losu to nie powód, byśmy mieli czuć się potworami. Ktoś może nas pokochać nawet mimo tych czerwonych oczu, wiem, co mówię! Jesteśmy fajną, bezkonfliktową grupą dzieci, no, może Tsubomi nie będę nazywać bezkonfliktową...
Udało mi się wywołać uśmiech na jego twarzy, kontrastujący ze świeżymi śladami łez.
Ważnym jest, że nie mamy cech, które czynią nas niezdolnymi do pokochania. Mamy po dwoje oczu, zdrowe kończyny i dziecięcy urok, możemy podbić tym każde serce! I pal licho krew oraz jej więzy, to nie krew sprawia... - Że kogoś się kocha.
Ostatnie słowa powiedziałam już na głos, bowiem odcień tęczówek Seto wrócił do barwy złota. Uśmiechał się z nadzieją, której chciałam dać jemu, Tsubomi, Shuu... Powinnam uśmiechać się razem z nim.
Dlaczego więc czułam ciężar na sercu, chichoczący z mojej naiwności?
Przed oczami mignął mi obraz zapłakanej Kido i zrozumiałam.
Jeśli dałam komuś nadzieję, byłam winna jego późniejszej rozpaczy.
"Nie! Tym razem jego nic nie zrani!"
Tylko czy mogłam być tego pewna?
- Wracajmy już - wciąż trzymając go za rękę, powolnym krokiem ruszyłam w stronę "domu".
Żegnały nas ciche miauknięcia zmieszane ze śpiewem cykad.

- Cześć, wiedźmo.
Cofnęłam się, potykając o wystający ponad powierzchnię ziemi kamień i spojrzałam zszokowana w stronę, z której dobiegło mnie "powitanie".
Przedwczoraj była "rocznica", jakiej nie chcieliśmy uczcić. Ja i Shuu zajęliśmy się nauką origami, Kou postanowił pospacerować (wrócił umorusany jak nieboskie stworzenie), a Tsubomi przepadła na cały dzień.
A dziś kończyła się przerwa.
Wakacje powinny być znacznie, znacznie dłuższe.
- A już miałam nadzieję, że coś cię rozmaśliło - syknęłam najzimniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
Hiroshi uśmiechnął się leniwie, kopiąc mi pod stopy jakiś kamyk.
- W takim razie czemu nie postarałaś się o to? Sądziłem, że spalająca cię nienawiść do mej skromnej osoby, to dostateczny powód na przekleństwo wiedźmy.
- Nie zabijam ludzi. Zresztą, temat mojej "wiedźmowatości" nie powinien cię zajmować. Idź pomęcz swoją świtę, pewnie się stęskniła.
- Wróciłem tak naprawdę cztery dni temu, zapewniam cię, że grzeczności już wymieniłem.
Prychnęłam i poszłam do sali lekcyjnej, jednak on nie odczepił się. Dosłownie szedł za mną, nie przestając drażnić.
- Akurat udało mi się wrócić na odkrycie, co jest ci najdroższe.
Zatrzymałam się i powoli odwróciłam w jego stronę głowę, dbając o mordercze spojrzenie.
- I... I wiedząc to, co masz zamiar zrobić?
- Oczywiście w ramach wzajemnej nienawiści wykorzystam to, głupio pytasz - odsłonięte przez obrzydliwą imitację uśmiechu zęby błyszczały drapieżnie.
Jednym susem byłam przy nim, zaciskając palce na jego koszuli, oczy wyrażały gotowość do pozbycia się go tu i teraz.
- Jeśli ich skrzywdzisz... Jeśli tylko spróbujesz tknąć czubkiem kija od miotły...
- To co wtedy? Jesteś jeszcze większym słabeuszem niż ta ciota, z którą dzielisz pokój, miękka jak plastelina. Mogłbym nawet wepchnąć któreś z tych dziwolągów pod autobus, a ty i tak upadłabyś na kolana i rozryczała, niezdolna nawet do wzięcia odwetu.
Ten spokojny głos, ta przeklęta pewność swoich racji.
Naprawdę nie stać mnie na zemstę?
Popchnęłam go tak gwałtownie, że przewrócił się, tym samym na chwilę roztrzaskałam niezmącony spokój, jakim się zakrywał. Też był zły.
- Wy, potwory, powinniście zdechnąć w kadzi szamba! - wrzasnął za uciekającą, tak, uciekającą mną. Serce niezdrowo przyspieszyło, a widok zafalował. Nie mogłam oddychać. Nie chciałam oddychać.
Kolejne myśli związane z tym bajzlem zatrzasnęłam w szkatule, którą obciążyłam kamieniem i wyrzuciłam na skraj umysłu, gdzie nikt nie mógłby ich odnaleźć. Udało mi się nie ruszać tego do wieczora.
Zaproponowałam Seto, że nakarmić koty pójdziemy ja i Shuu. Nawet nie pamiętam, jak go przekonałam, czy w ogóle musiałam go jakoś przekonywać. Chyba ucieszył się z kolejnego miłośnika karmienia bezdomnych zwierząt.
Zapałkę podpaliłam machinalnie, chociaż już od dłuższego czasu Kou, wychodząc ze mną, nie martwił się aż tak panującymi ciemnościami. Paplaliśmy z Kano na jakieś niezobowiązujące tematy, co jakiś czas wybuchając śmiechem. W końcu skręciliśmy, do Kociego Kąta było nie dalej jak osiem metrów. Zatrzymałam tu przyjaciela.
- Pójdę poinformować koty, że pojawi się nowy gość, żeby nie zareagowały na ciebie w gwałtowny sposób, zgoda?
- Okej. Dzięki, że tak troszczysz się o me bezpieczeństwo, hej, nie jesteś przypadkiem zbyt odpowiedzialna, młodsza koleżanko?
Wystawiłam mu język i pobiegłam, wciąż trzymając płonącą zapałkę. Podmuch powietrza powinien ją zgasić...
Szary kot, jeden ze starszych rezydentów, rozchylił oko, kiedy ziejąc, oparłam się o ścianę, fuknął na mnie cicho. Pozostałe futrzaki otoczyły mnie ciasnym kręgiem, takim, jakim zwykle oblegały Seto. To nazywa się zaufanie, wypracowane metodą drobnych kroczków.
- Zbliżcie się, dumne ssaki, chciałam wam powiedzieć, że dzisiaj...
Poczułam oddech paranoi. Odgłos potrącanych kamieni postawił mnie w stan najwyższej gotowości. Koty również go usłyszały, nastawiły uszu, zjeżyły sierść na karkach.
Rozejrzałam się. Niestety, wszystko wyglądało jak oglądane przez wodę. Nic nie miało wyraźnych konturów.
Moja zapałka dawno zgasła, upuściłam poczerniałe drewienko.
Wtedy ktoś odpalił zapalniczkę, którą przystawiono do przygotowanych wcześniej gazet przesiąkniętych smrodem etanolu.
Uwięził mnie krąg ognia.
Przez zamazany blask płomieni nie dostrzegłam uciekającej postaci, ale wyraźnie słyszałam jej podły śmiech. Zaczęłam wrzeszczeć przerażona, koty darły się.
Płoń, płoń, płoń!
Nie wiedziałam, co zrobić, nie widziałam drogi ucieczki, po policzkach ściekały łzy. Wołałam chyba czyjeś imię - taty albo Kano. A może obydwa na przemian.
Przestraszone zwierzęta lgnęły do mnie, a raczej szukały we mnie sposobu ucieczki, wspinając się po moich nogach, raniąc pazurkami. Już nie jestem pewna, kiedy wpadłam na to, ale zaczęłam przerzucać koty przez ścianę płomieni, krzycząc "Uciekajcie! Uciekajcie!". Dzikie wrzaski utrzymywały mnie w pewności, że przeżyły lot.
W końcu poza mną ogień nikogo już nie więził, jednak zdałam sobie sprawę, iż ruda kotka, moja mała koleżanka, nie była w stanie się ruszać. A śmietnik również trawiła pożoga.
Zdzierając sobie skórę z kolan, przeczołgałam się pod kontener, rękoma macałam ziemię w poszukiwaniu futerka. Znalazłam! Wyciągnęłam ją niedelikatnie, bardzo słaby atak łapką uznałam za cud.
- Chodź do mnie... Chodź... Przepraszam, przepraszam, to moja wina...! - krztusiłam się łzami, kiedy przytulałam ją do siebie. Nie miauczała. - Ciebie stąd nie wyrzucę, bo umrą twoje dzieci, przepraszam, zginiemy we dwie...
Samotne.
Ognisko zasyczało, kiedy zaatakowała je woda. Dym ustąpił miejsca parze, nad moim uchem rozlegały się krzyki typu "Biedne dziecko!", "Czy jest ranna?", takie tam. Powieki ciążyły mi ołowiem, a kocie ciałko wysunęło się bezwładnie z moich ramion.
Kształt twarzy majaczącej nade mną przypominał Kano. Poznałam po oczach.
- Braciszku, nie mów nic Kou...

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 3. "Oczy takie jak moje"

Od mojego niefortunnego wystąpienia w pokoju 107 minęło już dziewięć tygodni i jeden dzień. Ponieważ późniejsze wydarzenia miały całkiem spory związek z tym, co wtedy się wydarzyło, opowiem o kilku dniach po pierwszym, wróć, drugim użyciu mocy.
Gdy ocknęłam się w gabinecie pielęgniarki i zobaczyłam nieskazitelnie biały sufit, pomyślałam, że naprawdę zdarzyło mi się umrzeć. A potem okazało się, że łóżko nic mi nie zrobiło, nawet głupi materac na mnie nie spadł.
Po prostu zemdlałam.
Przetrzymano mnie na obserwacji przez kolejną dobę, pielęgniarkę zastanawiało, czemu moja świadomość sama z siebie się wyłączyła.
Następnego ranka szczegółowo mnie przepytano, by wykluczyć uszkodzenia mózgu oraz jakieś choroby, o których w aktach nie wspomniano.
Jaki mamy dziś dzień? Następny po wczorajszym.
Pamiętasz imię swoje, imię taty? To elementarna wiedza, nie traci się jej od jednego omdlenia.
Czy kiedykolwiek wcześniej mdlałaś? Nie, ale tata mówił, że czasami można stracić przytomność z nadmiaru wrażeń lub panujących temperatur. To lekarz, więc chyba wiedział, co mówi.
Co się stało w pokoju? Łóżko zapewne nie było ustawione stabilnie, może miało miejsce niewielkie poruszenie ziemi, to Japonia.
Potem zaczęły się pytania kompletnie niezwiązane z moją przypadłością, tak przynajmniej sądziłam.
Z pokoju było słychać krzyki. Pokłóciliście się? Nie, moja nowa współlokatorka założyła się ze mną, że ma donośniejszy głos niż ja.
Dlaczego gdy przyszliśmy, Seto Kousuke płakał? Kto? Ah, tamten chłopiec...? Nie wiem, odpłynęłam w parę chwil po zalaniu się przez niego łzami.
Czy jesteś pewna, że żadne z TYCH (specjalnie zaakcentowano słowo) dzieci nie majstrowało przy łóżku, zanim to spadło na ciebie? Chyba nie zdążyłam ich tak zniechęcić, by usiłowali się mnie pozbyć ze świata.
Gdzie zniknęła Kido Tsubomi, gdy wychowawca przyszedł do pokoju, zaniepokojony hałasami? Zielonowłosa?  Może wybiegła po pomoc?
Po ocknięciu się doszłam do wniosku, iż słowa Tsubomi musiały utkwić w mojej podświadomości jak drzazga, stąd moje odpowiedzi nie były specjalnie eleganckie.
Higienistka najwidoczniej jednak uznała, że dziecko, na którego głowę usiłowało przewalić się piętrowe łóżko, ma prawo nie być zbyt uprzejme. Podejrzewam, że ta tolerancja nie niekulturalność minie, kiedy opuszczę gabinet.
Nawet się nie pomyliłam.
Przytrzymano mnie do końca następnego dnia, nakazano nie ruszać się z kozetki.
Zatem godziny przeminęły mi na gapieniu się w sufit. Mniej więcej po obiedzie złożonym z miski ramen, poczułam, jak Ru budzi się. Znakomicie, chciałam wyjaśnień.
Co to wszystko miało znaczyć? Jakim cudem tamto łóżko przewróciło się? Nie zrobiło chyba tego samo z siebie, prawda?
"To twoja wina."
Niby w jakim stopniu? Mebla nawet palcem nie dotknęłam. Zatem dlaczego zwalasz to na mnie?Zwalasz, phi.
"Głównie dlatego, że to TY użyłaś mocy. Ja nawet czubkiem ogona tego nie dźgnęłam."
Otworzyłam zaciskane dotychczas powieki. Mocy?
"Naprawdę nie pamiętasz? Ciemny korytarz, nasza pierwsza rozmowa. Chciałaś dostać możliwość zabawy za pomocą wyobraźni. A ja dałam ci to."
J-jak...? "Przecież zmiany świateł drogowych też były twoją zasługą. Chciałaś uszczęśliwić opiekuna z domu dziecka, a raczej sprawić, by już się nie denerwował - i bam! Mamy dyskotekę, ufundowaną przez sześciolatkę z czarodziejskimi oczami."
Zdawało mi się, czy Ru roześmiała się sykliwie?
Dalej nie rozumiem...
 "Bo jesteś małym dzieckiem. Ale dobrze, wytłumaczę ci to łopatologicznie. Ponieważ zgodziłaś się na przyjęcie mnie, ja w zamian stałam się twoją mocą, zdolnością "Widzenia Oczu". Dzięki niej, używając stworzonych przez siebie wizji zdarzeń oraz wykazując chęć wcielenia ich w życie, powodujesz je. Chciałaś, by kierowca auta nie musiał krzyczeć, zatem przypadkiem, nieświadomie jeszcze, wyobraziłaś sobie zmieniające się światła. Chciałaś, by zdarzyło się coś, co wyciągnęłoby cię z kabały związanej z niezbyt fortunnym przywitaniem współlokatorów. Czy teraz twój mały, ssaczy móżdżek to pojął?"
Trawiłam rzucone mi w twarz dane przez kilka minut, w ciszy.
Czyli gdybym nie wdała się w dyskusję z Ru, wędrując przez tamten ciemny korytarz...?
A rozmawiałaś z moim tatą?"Nie miałam takiej potrzeby. Od nieskończenie wielu scenariuszy od razu dopadam do ciebie."
Nie skomentowałam tych dziwnych słów. Tak naprawdę poczułam się nagle przytłoczona tym wszystkim. Nie namyślając się długo, odstawiłam pustą od dawna miskę na stolik nocny i zwinęłam się na łóżku.
Jutro stawię temu wszystkiemu czoła.

Pielęgniarka poprosiła mnie o opuszczenie salki już z samego rana, chociaż poprzedniego dnia twierdziła jeszcze, że pewnie dotrzyma mnie do drugiego śniadania, na ostatnie kontrole.
Wychodząc z białego pomieszczenia, na korytarzu minęłam się z inną mieszkanką sierocińca, chyba nie starszą niż dwa lata. Widząc mnie, wciągnęła ze świstem powietrze i jakby przyspieszyła kroku. Wtedy jeszcze nie rozumiałam takiego zachowania.
Zwlekałam z powrotem do pokoju numer 107. Zamiast iść tam prosto, zrobiłam obchód po moim nowym "domu", przypominając sobie "wycieczkę" z wychowawczynią. Tam jest świetlica, minęłam kilka pokoi sypialnych, nieduża sala lekcyjna mieściła się za tamtym rogiem, a to była stołówka, za kilkanaście minut mająca przyjąć do siebie tłum głodnych dzieciaków.
Wyliczałam nazwy pomieszczeń w takt jakiejś melodii z piosenki, której tytułu nawet nie znałam. Jak do tej pory, prócz dziewczyny przy "lecznicy", nie widziałam innych dzieci.
W końcu musiałam zawrócić i odwiedzić pokój. Nie umiałam jeszcze nazwać go "swoim", to brzmiało tak nierealnie.
Zresztą "mój" pokój, ten prawdziwy, był pomalowany na niebiesko, miał rozkładaną kanapę, a okno wychodziło na front innego budynku mieszkalnego. Słońce było tam widoczne jedynie ponad dachem...
Z zamyśleń wyrwało mnie zderzenie nosowe z drzwiami, na których umieszczono numer 107. Pisnęłam, łapiąc się za obolały kawałek twarzy. Nie zastanawiając się, dokąd idę, dotarłam na miejsce. Ale to chyba nie było zasługą... Zasługą mojej mocy.
Moc... Jeszcze nie umiałam w to uwierzyć. Brzmiało to niczym wyszarpnięte z bajki lub książki.
Ciekawe, co powiedziałby tata, gdybym mogła mu o tym opowiedzieć.
Przełknęłam ślinę, musiałam w końcu wejść do środka. Niepewnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam.
Tsubomi leżała na dolnej części łóżka ustawionego pod ścianą. Otwarte oczy przeczyły teorii oraz moim cichym nadziejom, że po prostu śpi. Kousuke nie widziałam nigdzie.
- Cześć... - wykrztusiłam nieoficjalnie, wślizgując się do środka. Nie doczekałam się odpowiedzi.
Przez dziewięć tygodni Kido nie odezwała się do mnie nawet słowem, choćby i takim lżącym.
Dla niej nie istniałam. Zupełnie tak, jakby to na mnie używała swojej mocy, czyniąc moją postać niewidzialną, a dodatkowo niesłyszalną i nieodczuwalną.
Dematerializacja.
Seto natomiast przez ten czas starał się mnie unikać.
Nie, może nie "unikać". W chwili, gdy był poniekąd skazany na moje towarzystwo, rozmawiał ze mną grzecznie i miło, ale przy nadarzającej się okazji przepraszał mnie i... zwyczajnie uciekał.
Chyba wystraszyłam go incydentem z łóżkiem.
Dziewięć tygodni, każdy po siedem dni. Sześćdziesiąt trzy doby, z jednej strony bił chłód i niechęć, z drugiej kiepsko maskowany lęk.
Dlatego postanowiłam zbliżyć się do innych dzieci. Na stołówce podchodziłam do stolików, niezajętych w całości, uśmiechałam się promiennie i witałam.
Chwilę potem stolik pustoszał.
Dwa tygodnie przez to przepłakałam. Potem Ru, wyraźnie znudzona zawodzeniem i prawionymi sobie wyrzutami, kopnęła mnie mentalnie wiadomo gdzie, przez co podjęłam ćwiczenia.
Odkrywałam powoli zakres umiejętności. Zawsze w ukryciu, za budynkiem sierocińca.
Kiedy dobiegały mnie wesołe okrzyki bawiących się, musiałam zaciskać zęby. Tak też robiłam.
Wywoływałam co dziwniejsze zdarzenia.
Podpaliłam śmietnik. Przebiłam oponę samochodu, który uciążliwie trąbił na ulicy. Z parapetu okna umieszczonego na piętrze czwartym zrzuciłam doniczkę. Napuszczony przeze mnie pies porwał piłkę, którą wcześniej ktoś rzucił w moją stronę, zapewne po to, by zrobić mi tym krzywdę.
To wszystko zrobiłam, nie ruszając się spod tylnej ściany budynku. Nie musiałam nawet kiwnąć palcem.
Użyłam tylko "mocy wyobraźni". Moc dająca sporą władzę, co pojęłam dużo, dużo później.
Wtedy było to dla mnie coś, dzięki czemu mogłam przeżyć ostracyzm, wszechobecną niechęć i dławiącą desperację.
To miało czynić mnie "potworem"?
Ah, za szybko, za szybko. Do tych przemyśleń wrócę znacznie później.
Nauka zajmowała mi czas do wieczora. Przerywałam ją tylko na czas posiłków, które spożywałam, ukryta gdzieś na skraju sali. Porzucona, samotna, z głosem Ru w głowie.
Kiedy zachodziło słońce, kiedy rozbrzmiewała melodia nakazująca dzieciom wracać do domów, przerywałam "grę". Przemykając korytarzami, trafiałam do "mojego" pokoju, gdzie nic na mnie nie czekało. Zasypiałam na górnym łóżku, dzielonym z Kido, a rano powtarzałam schemat.
Zdeterminowana, by chociaż w używaniu mocy być dobrą.
To pozwalało mi nie zauważyć, iż nie mam przyjaciół.
Aż do dnia sześćdziesiątego piątego.

Nie przepadałam za zimnem.
Co tam - "nie przepadałam". Zaraz po samotności, zimno było przeze mnie znienawidzoną częścią rzeczywistości.
Skraplający się oddech wił się dookoła jak dym, mleczne opary przysłaniały wzrok.
Ziewnęłam, uwalniając kolejne centymetry sześcienne gazów. Po raz kolejny przeklinałam bycie kretynką - na dworze temperatura bez mała jak na kole podbiegunowym, a ja nawet durnego szalika nie wzięłam.
Postukałam piętą o leżący obok kamień, chowając twarz przed kąśliwym wiatrem w kołnierzu mojej wyświechtanej kurtki. Minusy unoszące się w powietrzu miały jedną zaletę - nie ryzykowałam, że ktoś mi przerwie. Dzieciarnia zajęta była oglądaniem telewizji lub obowiązkami narzuconymi przez opiekunów.
Tym razem planowałam poruszyć budynkiem naprzeciw. Tak, budynkiem.
Tu ciekawostka - mogłam dowolnie ruszać obiektami wielkości sporej, chociaż do tej pory nie ruszałam całego budynku, ale próba osiągnięcia takiego efektu przy wyobrażeniu sobie małego trzęsienia ziemi od razu płonęła na panewce.
Logika, świecie.
Z drugiej strony to lepiej. Gdybym w gniewie wyobraziła sobie jakąś katastrofę... gdybym chciała jej...
A zresztą - to byłoby zbyt... jak to się nazywa w opowiadaniach...? Ah, zbyt przypominałabym "Mary-Sue".
Nieważne.
Po namyśle zrezygnowałam ze straszenia niewinnych ludzi, znajdujących się w środku i poprzestałam na rozbiciu okna. Głupi gołąb mógł nie włazić mi w pole widzenia, nie pomyślałabym o posłaniu go w kierunku szyby.
Kichnęłam i mimowolnie zadrżałam. I ja mam tu spędzić czas do późnego wieczora? Teraz zdałam sobie sprawę, jak głupi był mój plan.
Nie chciałam zapalenia płuc. Pewnie przesiedzę tu góra kilka następnych minut, a potem ukryję się w kącie świetlicy, zajęta origami lub przewertowanymi już wcześniej książkami.
Skulona tak, by żadne podłe słowa nie mogły mnie dotknąć.
Wtedy to uniosłam głowę, zwabiona odgłosem wjeżdżającego na podwórko samochodu. Czyżby nowy mieszkaniec?
Wyjrzałam zza węgła, podtrzymując się styku ścian. Inaczej moja własna ciekawość powaliłaby mnie na ziemię.
Wjeżdżający pojazd wzbudził u mnie, co wstyd przyznać, podekscytowanie. Jeśli podejdę do dziecka, które przyjechało, wystarczająco wcześnie, może znajdę tym sposobem przyjaciela. Brzmiało to desperacko, w takiej sytuacji było to całkiem uzasadnione.
A wizja, iż przyjezdny dorosły mógł chcieć adoptować kogoś, w ogóle nie przyszła mi do głowy. Zapewne to wynikało z faktu znania realiów naszego kraju. Więzy krwi ponad wszystko.
Auto najpierw opuściła kobieta, była za daleko od mojego punktu obserwacyjnego, bym usłyszała wypowiadanie przez nią słowa. Potem skierowała się do budynku, a kilka chwil później z samochodu wyskoczył blond chłopiec, wyglądający na mojego rówieśnika.
Marzł tak samo jak ja, jednak nie mogłam mu nijak pomóc, a ponadto obudziła się we mnie nagła niechęć do nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Stałam jak solna figura, obserwując drepczącego zmarzlucha, który zdawał się powoli schodzić z zimna. Walczyłam ze sobą, nareszcie zdecydowałam się podejść do niego i zaprowadzić do środka budynku, żebyśmy oboje się zagrzali i zapoznali, kiedy oto przed nieznajomym pojawił się lewitujący szalik, w którym poznałam własność Tsubomi.
"No to przegrałam.."
Zanosiło się, że naprawdę tu zamarznę, skoro pojawiła się wroga mi współlokatorka. Tak się składało, iż z mojego ćwiczebnego kąta nijak nie mogłam dostać się z powrotem do budynku - próby okrążenia domu uniemożliwiała ceglasta ściana, pod którą ustawiono śmietniki. Przejście obok nowego i Kido również mi się nie uśmiechało, może to odezwało się głęboko tajone tchórzostwo. A poza tym naprawdę chciałam poznać blondyna, na pierwszy rzut oka wydawał się być idealnym kandydatem na przyjaciela...
Tchórzliwa ja postanowiła nie ujawniać się, dopóki nie okaże się to konieczne. Oczywiście nie spodziewałam się, bym okazała się jakkolwiek pożądana, zatem uczepiłam się swojego węgła i obserwowałam, nie martwiąc się, że zwrócą na mnie uwagę.
Tsubomi po krótkiej wymianie zdań z chłopcem owinęła mu szyję szalikiem, przed czym ten nieco oponował - póki materiał nie zaczął go ogrzewać. Ze swojego punktu nie słyszałam padających słów, nie widziałam za dobrze wyrazów twarzy.
Ale zauważyłam, że blondyn roześmiał się, a Tsubomi poczerwieniała i zaczęła płakać.
Następnie zaś zniknęła.
Szok na twarzy Nowego był dość wyraźnym dla mnie sygnałem, że chyba czas na interwencję.
Wychynęłam i cicho, na palcach, podeszłam do nich. Tak, do obojga. Nie miałam wątpliwości, że moc Kido po prostu się uaktywniła. Tylko dlaczego?
Diabli z tym. Na razie uspokoję chłopaka, bo ten gotów zejść na zawał.
- Tsubomi to nie duch, zniknęła przez swoją zdolność - odezwałam się. Błędem było to, iż stałam za plecami osobie, do której tłumaczenie kierowałam. Dzieciak krzyknął i wywróciłby się (i to zapewne na samą Kido), gdybym nie złapała go za kołnierz kurtki. - A pan dokąd leci?
- Skąd... Moment, ciebie też chwilę temu... - biedaczek, chyba myślał o utracie przytomności.
Kido zmaterializowała się i obrzuciła mnie wzrokiem godnym Królowej Śniegu.
- Śledzisz mnie? - może nie w całości, bowiem nogi poniżej spódniczki wciąż nie pojawiły się. Twarz miała w odcieniu zachodu słońca, na policzkach widniały świeże ślady łez. Mój widok przynajmniej przywrócił jej "spokój" - na tyle duży, by wrócić do nietolerancji mojej osoby.
- Ćwiczyłam za domem, usłyszałam samochód... - podniosłam ręce w geście obrony, kiedy do głosu doszła racjonalno-ironiczna ja. W zasadzie po co ja się jej spowiadałam...? Zatem przeszłam do ofensywy. - Postanowiłam poszukać przyjaciół, czy to zbrodnia?
Mój atak spłynął po niej, dalej mierzyła mnie wzrokiem. Wyraz jej oczu dziwnie kontrastował z widmem łez i wypiekami.
- T-to może nie będę wam przeszkadzał... - blondasek chciał prysnąć, uniemożliwiłam mu to, ponownie chwytając, tym razem jego ramię.
- Ależ nie, ja skończyłam - posłałam mu najurokliwszy uśmiech, na jaki było mnie stać. - Cóż, nie dopełniłam wszystkich grzeczności powitalnych, ale już to naprawiam.
Specjalnie operowałam keigo, licząc cicho, że zezłoszczę zielonowłosą. Ryzykowałam pobiciem, z drugiej zaś strony istniała szansa, że sobie stąd pójdzie.
O bardzo dziwo, uparcie trwała w miejscu, strasząc "lewitacją".
- Czemu ona... Um... - chyba moich wysiłków nikt nie doceniał, chłopaka bardziej interesował brak nóg u Tsubomi. Westchnęłam.
- Ma zdolność znikania, całkowitego lub częściowego - stwierdziłam, puszczając go.
- Wiesz, że sama potrafię mówić o sobie? - w ciemnych oczach Kido błysnął gniew, głos nim zawibrował. Zaczynałam igranie z ogniem.
- Chwilę temu płakałaś i nie mogłaś mu nic wyjaśnić... Zlituj się! Czemu ciągle jesteś na mnie zła?!
Ostatnich słów nie wyrzuciłam z siebie. Nie umiałam. Po prostu przełknęłam ślinę i oddaliłam się.
Usłyszałam jeszcze, jak pada pytanie, czy owa zdolność Tsubomi pozwala jej na przenikanie rzeczy, co przelało kolejną czarę. Kido znów się popłakała, a chłopiec zaczął ją na nowo uspokajać.

Ze świetlicy porwałam jakąś książkę, w której nie rozumiałam połowy znaków. Chciałam jedynie udawać, że jestem czymś zajęta.
Ulokowałam się na korytarzu, dokładnie pod oknem wychodzącym na dziedziniec. Nim osunęłam się na podłogę, zauważyłam, że oczy chłopaka stały się czerwone, a moment później na jego miejscu stała niewiele starsza dziewczynka o ciemnych włosach do ramion i takiż samych oczach. Była do mnie nieco podobna, ale zobojętniały umysł jedynie zarejestrował ten fakt, nie roztrząsał go.
Starałam się skupić wzrok na książce, jednak moje myśli błąkały się jak bezpańskie psy. Czemu stamtąd odeszłam? A gdybym spróbowała normalnie porozmawiać z Tsubomi, może wyjaśniłabym, iż nie miałam zamiaru skrzywdzić jej w żaden sposób ukłonem w stronę Seto.
Tylko czy umiałaby to zrozumieć? Czy moje słowa mogłyby do niej dotrzeć?
Zirytowana zaczęłam udawać, że lektura naprawdę mnie interesuje, lecz kiedy kolejny raz nie rozpoznałam znaku, a królika pomyliłam z krową, książka z trzaskiem uderzyła w przeciwległą ścianę.
"Czemu niszczysz książki?"
Nie rozumiem ich. Jestem urażona i dlatego ukarałam ten tom... Jak typowy człowiek, co nie?
"Jesteś po prostu dość głupim dzieckiem. Zresztą stan tegoż przedmiotu to nie moje zmartwienie..."
Podciągnęłam kolana pod brodę, zagapiwszy się w pustkę.
Nie znasz się na kanji, prawda?
"Niezbyt. Otworzyłam oczy na krótko przed kolejnym restartem, ponadto nie miałam tych praw co teraz."
Oczywiście nie wiedziałam, o jakim "restarcie" mówiła, bo i skąd? Przyjęłam to jako kolejny fakt, którego nie miałam zamiaru roztrząsać.
Wtedy usłyszałam kobiecy krzyk.
Krzyki są zapowiedzią zdarzeń, a ten dobiegał z dziedzińca. W taki ziąb nikt nie wychodził, minęłam świetlicę pełną gawiedzi.
Nikt mnie nie mijał. Czyli ten wrzask...
Kido i Nowy.
Ciało machinalnie zerwało się do biegu, nie minęły cztery minuty jak znalazłam się przed budynkiem. Zimno uderzało we mnie, zadowolone, że może pastwić się nad kolejną ofiarą, jednak mózg ignorował rozpaczliwe wołania skóry. Rozejrzałam się.
Tsubomi, wymierzywszy blondynowi policzek, zniknęła. Kobieta, która najpewniej krzyczała, leżała na ziemi bez przytomności. Nowego siła ciosu zielonowłosej usadziła z impetem na piachu, czerwony ślad odcinał się na zmarzniętym policzku.
Nie myśląc, co mi odbiło, dopadłam do chłopaka i chwyciwszy go za rękę, niedelikatnie poderwałam w górę, po czym oboje biegiem skryliśmy się w cieple sierocińca. Mijani wychowawcy mieli bardzo głupie miny.

- Gratuluję startu w tej zacnej placówce opiekuńczo-wy-wychowawczej... - oparta o ścianę, usiłowałam odzyskać płynność oddechu. Gardło piekło, a serce groziło odmową pracy. Nigdy nie byłam zbyt sprawnym dzieckiem, nie wchodziłam na drzewa i nie miałam z kim się ścigać. A tą dziką gonitwą dobiegliśmy aż do klatki schodowej, wiodącej na wiecznie zamknięty strych. Uznałam, że zabranie Nowego z dala od wścibskich oczu tych małych okrutników, to jest mieszkających tu dzieci, to najlepsze, co mogłam zrobić.
Chyba.
Blondyn masował dłonią zaczerwieniony policzek, nie patrząc na mnie, dzięki czemu wzbudził we mnie wątpliwości w słuszność podjętych działań. Może nie potrzebował tego "porwania"? Zapewne umiałby sobie poradzić, tak przynajmniej sądziłam, spoglądając na niego. Zdaje się, że czekałam na jakieś słowa, nawet takie, w których dostałabym burę lub usłyszała podejrzenia o obłędzie.
Z drugiej strony, smutnym byłoby, gdyby Nowy od razu zraził się do mnie.
Spojrzałam przez okno. Omdlała wcześniej kobieta została już ocucona i odjechała ze stereotypowym piskiem opon. Nie mając lepszego tematu, postanowiłam zapytać o sytuację z dziedzińca.
- Skąd... Nie. Dlaczego tamta kobieta zaczęła krzyczeć? - oczywiście nie przeszło mi przez myśl, że tak naprawdę ten temat nie powinien mnie w ogóle obchodzić, bowiem nie uczestniczyłam w powiązanym z tym zdarzeniu.
Może moja święta naiwność i wiara w chęć do zwierzeń uczyniły mały cud. W każdym razie moc nie miała z tym nic wspólnego. Chłopiec spojrzał na mnie lekko zdziwiony, że w ogóle z nim rozmawiam, po czym odchrząknął.
- Pokazywałem tej zielonowłosej... Kido, tak? moją umiejętność... - kwiknął, bo chyba poruszył zakazany dla siebie temat. Zamilkłby na wieki, gdybym go nie uspokoiła:
- Wiem, że ją masz. Widziałam przez okno... Ale jak widok małej dziewczynki mógł nią tak wstrząsnąć?
- T-to nie jej iluzja wystraszyła ciotkę... Przemieniłem się w moją mamę, już drugi raz, widząc jej sylwetkę, ciocia pomyślała, że dręczy ją jej duch...
Wyłamał palce, a ja pragnęłam jeszcze podrążyć. Wiem, że to było z mojej strony wścibstwem i nietaktem, jednak nie rozmawiałam niemal z nikim przez dwa miesiące. Zresztą wydaje mi się, iż moja ciekawość nieco mu pomagała.
- Twoja moc umożliwia ci zmienianie się w innych ludzi?
- Nie tylko... Umiem oszukać ludzki wzrok, przybierając postać jakiejś żywej istoty... Hej, nie boisz się tego? - przekrzywił głowę w moim kierunku. Posłałam mu szeroki uśmiech.
- Też mam magiczną moc - wypowiadając te słowa, wyobraziłam sobie nagłe spięcie w świetlówce nad nami, które sprawiłoby, że lampa nagle rozbłyśnie. Tak też się stało, wizja zabarwiła moje tęczówki na karmazyn. - Zatem dlaczego miałabym się bać?
Jego oczy wyrażały szok zmieszany z niedowierzaniem, poprawił obwiązany wokół szyi szalik.
- Twoja moc niszczy lampy?
- Phi! Nie! Spełnia moje wyobrażenia - wyrzuciłam, pozwalając wargom na rozciągnięcie się w czymś, co miało być uśmiechem szelmy. Marnie wyszło, ale przynajmniej już nie napawałam go lękiem. On też się uśmiechał.
- Właśnie! Jeszcze ci nie podziękowałem za to porwanie - przeciągnął się. - Tu jest zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, no i kto wie, co wymyśliliby na mnie wychowawcy, gdybym tam został...
- Nie ma problemu. Po prostu chciałam cię okręcić wokół swoich palców, bym została twą pierwszą przyjaciółką.
Nie wiedziałam, do czego doszło między nim a Tsubomi, o tym, że chwilę po przyjacielskim uściśnięciu sobie dłoni, naraził się jej prośbom o walnięcie w twarz. Trochę się nie liczyło. Zresztą mój "chytry" plan miał się powieść, jakby nie patrzeć.
- Doprawdy sprytne. Cóż, chyba to ci się udało - puścił do mnie oko. - Miło mi cię...
- Czekaj, a imię?
- Hę?
- Jak masz na imię, człowieku. Co, do momentu, aż jacyś ludzie nie ulegną urokowi słodkiego blondynka z oczami jak mały kotek, mam cię tytułować "Nowy"? - moja poważna mina skontrastowana z żartem wywołała w nim atak dzikiego śmiechu, przez który aż się położył na okupowanych schodach.
- P-podziękuję... Moje imię brzmi Shuuya. Kano Shuuya.
- To zabrzmiało niemal tak epicko jak " Bond. James Bond.", ale on nie dorasta ci do pięt.
I znowu wspólnie się śmialiśmy, zadowoleni ze swojego towarzystwa. Kiedy Shuuya złapał oddech i otarł łzy, zapytał mnie:
- A ty, nieznajoma czarodziejko? Czy zdradzisz mi swoje imię, czy może jest zbyt drogocenne, byś mówiła o nim byle przybłędzie?
- Byle przybłędzie nie powiedziałabym, jak mam na imię, ale ty jesteś moim przyjacielem. Jestem Karune.