poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 3. "Oczy takie jak moje"

Od mojego niefortunnego wystąpienia w pokoju 107 minęło już dziewięć tygodni i jeden dzień. Ponieważ późniejsze wydarzenia miały całkiem spory związek z tym, co wtedy się wydarzyło, opowiem o kilku dniach po pierwszym, wróć, drugim użyciu mocy.
Gdy ocknęłam się w gabinecie pielęgniarki i zobaczyłam nieskazitelnie biały sufit, pomyślałam, że naprawdę zdarzyło mi się umrzeć. A potem okazało się, że łóżko nic mi nie zrobiło, nawet głupi materac na mnie nie spadł.
Po prostu zemdlałam.
Przetrzymano mnie na obserwacji przez kolejną dobę, pielęgniarkę zastanawiało, czemu moja świadomość sama z siebie się wyłączyła.
Następnego ranka szczegółowo mnie przepytano, by wykluczyć uszkodzenia mózgu oraz jakieś choroby, o których w aktach nie wspomniano.
Jaki mamy dziś dzień? Następny po wczorajszym.
Pamiętasz imię swoje, imię taty? To elementarna wiedza, nie traci się jej od jednego omdlenia.
Czy kiedykolwiek wcześniej mdlałaś? Nie, ale tata mówił, że czasami można stracić przytomność z nadmiaru wrażeń lub panujących temperatur. To lekarz, więc chyba wiedział, co mówi.
Co się stało w pokoju? Łóżko zapewne nie było ustawione stabilnie, może miało miejsce niewielkie poruszenie ziemi, to Japonia.
Potem zaczęły się pytania kompletnie niezwiązane z moją przypadłością, tak przynajmniej sądziłam.
Z pokoju było słychać krzyki. Pokłóciliście się? Nie, moja nowa współlokatorka założyła się ze mną, że ma donośniejszy głos niż ja.
Dlaczego gdy przyszliśmy, Seto Kousuke płakał? Kto? Ah, tamten chłopiec...? Nie wiem, odpłynęłam w parę chwil po zalaniu się przez niego łzami.
Czy jesteś pewna, że żadne z TYCH (specjalnie zaakcentowano słowo) dzieci nie majstrowało przy łóżku, zanim to spadło na ciebie? Chyba nie zdążyłam ich tak zniechęcić, by usiłowali się mnie pozbyć ze świata.
Gdzie zniknęła Kido Tsubomi, gdy wychowawca przyszedł do pokoju, zaniepokojony hałasami? Zielonowłosa?  Może wybiegła po pomoc?
Po ocknięciu się doszłam do wniosku, iż słowa Tsubomi musiały utkwić w mojej podświadomości jak drzazga, stąd moje odpowiedzi nie były specjalnie eleganckie.
Higienistka najwidoczniej jednak uznała, że dziecko, na którego głowę usiłowało przewalić się piętrowe łóżko, ma prawo nie być zbyt uprzejme. Podejrzewam, że ta tolerancja nie niekulturalność minie, kiedy opuszczę gabinet.
Nawet się nie pomyliłam.
Przytrzymano mnie do końca następnego dnia, nakazano nie ruszać się z kozetki.
Zatem godziny przeminęły mi na gapieniu się w sufit. Mniej więcej po obiedzie złożonym z miski ramen, poczułam, jak Ru budzi się. Znakomicie, chciałam wyjaśnień.
Co to wszystko miało znaczyć? Jakim cudem tamto łóżko przewróciło się? Nie zrobiło chyba tego samo z siebie, prawda?
"To twoja wina."
Niby w jakim stopniu? Mebla nawet palcem nie dotknęłam. Zatem dlaczego zwalasz to na mnie?Zwalasz, phi.
"Głównie dlatego, że to TY użyłaś mocy. Ja nawet czubkiem ogona tego nie dźgnęłam."
Otworzyłam zaciskane dotychczas powieki. Mocy?
"Naprawdę nie pamiętasz? Ciemny korytarz, nasza pierwsza rozmowa. Chciałaś dostać możliwość zabawy za pomocą wyobraźni. A ja dałam ci to."
J-jak...? "Przecież zmiany świateł drogowych też były twoją zasługą. Chciałaś uszczęśliwić opiekuna z domu dziecka, a raczej sprawić, by już się nie denerwował - i bam! Mamy dyskotekę, ufundowaną przez sześciolatkę z czarodziejskimi oczami."
Zdawało mi się, czy Ru roześmiała się sykliwie?
Dalej nie rozumiem...
 "Bo jesteś małym dzieckiem. Ale dobrze, wytłumaczę ci to łopatologicznie. Ponieważ zgodziłaś się na przyjęcie mnie, ja w zamian stałam się twoją mocą, zdolnością "Widzenia Oczu". Dzięki niej, używając stworzonych przez siebie wizji zdarzeń oraz wykazując chęć wcielenia ich w życie, powodujesz je. Chciałaś, by kierowca auta nie musiał krzyczeć, zatem przypadkiem, nieświadomie jeszcze, wyobraziłaś sobie zmieniające się światła. Chciałaś, by zdarzyło się coś, co wyciągnęłoby cię z kabały związanej z niezbyt fortunnym przywitaniem współlokatorów. Czy teraz twój mały, ssaczy móżdżek to pojął?"
Trawiłam rzucone mi w twarz dane przez kilka minut, w ciszy.
Czyli gdybym nie wdała się w dyskusję z Ru, wędrując przez tamten ciemny korytarz...?
A rozmawiałaś z moim tatą?"Nie miałam takiej potrzeby. Od nieskończenie wielu scenariuszy od razu dopadam do ciebie."
Nie skomentowałam tych dziwnych słów. Tak naprawdę poczułam się nagle przytłoczona tym wszystkim. Nie namyślając się długo, odstawiłam pustą od dawna miskę na stolik nocny i zwinęłam się na łóżku.
Jutro stawię temu wszystkiemu czoła.

Pielęgniarka poprosiła mnie o opuszczenie salki już z samego rana, chociaż poprzedniego dnia twierdziła jeszcze, że pewnie dotrzyma mnie do drugiego śniadania, na ostatnie kontrole.
Wychodząc z białego pomieszczenia, na korytarzu minęłam się z inną mieszkanką sierocińca, chyba nie starszą niż dwa lata. Widząc mnie, wciągnęła ze świstem powietrze i jakby przyspieszyła kroku. Wtedy jeszcze nie rozumiałam takiego zachowania.
Zwlekałam z powrotem do pokoju numer 107. Zamiast iść tam prosto, zrobiłam obchód po moim nowym "domu", przypominając sobie "wycieczkę" z wychowawczynią. Tam jest świetlica, minęłam kilka pokoi sypialnych, nieduża sala lekcyjna mieściła się za tamtym rogiem, a to była stołówka, za kilkanaście minut mająca przyjąć do siebie tłum głodnych dzieciaków.
Wyliczałam nazwy pomieszczeń w takt jakiejś melodii z piosenki, której tytułu nawet nie znałam. Jak do tej pory, prócz dziewczyny przy "lecznicy", nie widziałam innych dzieci.
W końcu musiałam zawrócić i odwiedzić pokój. Nie umiałam jeszcze nazwać go "swoim", to brzmiało tak nierealnie.
Zresztą "mój" pokój, ten prawdziwy, był pomalowany na niebiesko, miał rozkładaną kanapę, a okno wychodziło na front innego budynku mieszkalnego. Słońce było tam widoczne jedynie ponad dachem...
Z zamyśleń wyrwało mnie zderzenie nosowe z drzwiami, na których umieszczono numer 107. Pisnęłam, łapiąc się za obolały kawałek twarzy. Nie zastanawiając się, dokąd idę, dotarłam na miejsce. Ale to chyba nie było zasługą... Zasługą mojej mocy.
Moc... Jeszcze nie umiałam w to uwierzyć. Brzmiało to niczym wyszarpnięte z bajki lub książki.
Ciekawe, co powiedziałby tata, gdybym mogła mu o tym opowiedzieć.
Przełknęłam ślinę, musiałam w końcu wejść do środka. Niepewnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam.
Tsubomi leżała na dolnej części łóżka ustawionego pod ścianą. Otwarte oczy przeczyły teorii oraz moim cichym nadziejom, że po prostu śpi. Kousuke nie widziałam nigdzie.
- Cześć... - wykrztusiłam nieoficjalnie, wślizgując się do środka. Nie doczekałam się odpowiedzi.
Przez dziewięć tygodni Kido nie odezwała się do mnie nawet słowem, choćby i takim lżącym.
Dla niej nie istniałam. Zupełnie tak, jakby to na mnie używała swojej mocy, czyniąc moją postać niewidzialną, a dodatkowo niesłyszalną i nieodczuwalną.
Dematerializacja.
Seto natomiast przez ten czas starał się mnie unikać.
Nie, może nie "unikać". W chwili, gdy był poniekąd skazany na moje towarzystwo, rozmawiał ze mną grzecznie i miło, ale przy nadarzającej się okazji przepraszał mnie i... zwyczajnie uciekał.
Chyba wystraszyłam go incydentem z łóżkiem.
Dziewięć tygodni, każdy po siedem dni. Sześćdziesiąt trzy doby, z jednej strony bił chłód i niechęć, z drugiej kiepsko maskowany lęk.
Dlatego postanowiłam zbliżyć się do innych dzieci. Na stołówce podchodziłam do stolików, niezajętych w całości, uśmiechałam się promiennie i witałam.
Chwilę potem stolik pustoszał.
Dwa tygodnie przez to przepłakałam. Potem Ru, wyraźnie znudzona zawodzeniem i prawionymi sobie wyrzutami, kopnęła mnie mentalnie wiadomo gdzie, przez co podjęłam ćwiczenia.
Odkrywałam powoli zakres umiejętności. Zawsze w ukryciu, za budynkiem sierocińca.
Kiedy dobiegały mnie wesołe okrzyki bawiących się, musiałam zaciskać zęby. Tak też robiłam.
Wywoływałam co dziwniejsze zdarzenia.
Podpaliłam śmietnik. Przebiłam oponę samochodu, który uciążliwie trąbił na ulicy. Z parapetu okna umieszczonego na piętrze czwartym zrzuciłam doniczkę. Napuszczony przeze mnie pies porwał piłkę, którą wcześniej ktoś rzucił w moją stronę, zapewne po to, by zrobić mi tym krzywdę.
To wszystko zrobiłam, nie ruszając się spod tylnej ściany budynku. Nie musiałam nawet kiwnąć palcem.
Użyłam tylko "mocy wyobraźni". Moc dająca sporą władzę, co pojęłam dużo, dużo później.
Wtedy było to dla mnie coś, dzięki czemu mogłam przeżyć ostracyzm, wszechobecną niechęć i dławiącą desperację.
To miało czynić mnie "potworem"?
Ah, za szybko, za szybko. Do tych przemyśleń wrócę znacznie później.
Nauka zajmowała mi czas do wieczora. Przerywałam ją tylko na czas posiłków, które spożywałam, ukryta gdzieś na skraju sali. Porzucona, samotna, z głosem Ru w głowie.
Kiedy zachodziło słońce, kiedy rozbrzmiewała melodia nakazująca dzieciom wracać do domów, przerywałam "grę". Przemykając korytarzami, trafiałam do "mojego" pokoju, gdzie nic na mnie nie czekało. Zasypiałam na górnym łóżku, dzielonym z Kido, a rano powtarzałam schemat.
Zdeterminowana, by chociaż w używaniu mocy być dobrą.
To pozwalało mi nie zauważyć, iż nie mam przyjaciół.
Aż do dnia sześćdziesiątego piątego.

Nie przepadałam za zimnem.
Co tam - "nie przepadałam". Zaraz po samotności, zimno było przeze mnie znienawidzoną częścią rzeczywistości.
Skraplający się oddech wił się dookoła jak dym, mleczne opary przysłaniały wzrok.
Ziewnęłam, uwalniając kolejne centymetry sześcienne gazów. Po raz kolejny przeklinałam bycie kretynką - na dworze temperatura bez mała jak na kole podbiegunowym, a ja nawet durnego szalika nie wzięłam.
Postukałam piętą o leżący obok kamień, chowając twarz przed kąśliwym wiatrem w kołnierzu mojej wyświechtanej kurtki. Minusy unoszące się w powietrzu miały jedną zaletę - nie ryzykowałam, że ktoś mi przerwie. Dzieciarnia zajęta była oglądaniem telewizji lub obowiązkami narzuconymi przez opiekunów.
Tym razem planowałam poruszyć budynkiem naprzeciw. Tak, budynkiem.
Tu ciekawostka - mogłam dowolnie ruszać obiektami wielkości sporej, chociaż do tej pory nie ruszałam całego budynku, ale próba osiągnięcia takiego efektu przy wyobrażeniu sobie małego trzęsienia ziemi od razu płonęła na panewce.
Logika, świecie.
Z drugiej strony to lepiej. Gdybym w gniewie wyobraziła sobie jakąś katastrofę... gdybym chciała jej...
A zresztą - to byłoby zbyt... jak to się nazywa w opowiadaniach...? Ah, zbyt przypominałabym "Mary-Sue".
Nieważne.
Po namyśle zrezygnowałam ze straszenia niewinnych ludzi, znajdujących się w środku i poprzestałam na rozbiciu okna. Głupi gołąb mógł nie włazić mi w pole widzenia, nie pomyślałabym o posłaniu go w kierunku szyby.
Kichnęłam i mimowolnie zadrżałam. I ja mam tu spędzić czas do późnego wieczora? Teraz zdałam sobie sprawę, jak głupi był mój plan.
Nie chciałam zapalenia płuc. Pewnie przesiedzę tu góra kilka następnych minut, a potem ukryję się w kącie świetlicy, zajęta origami lub przewertowanymi już wcześniej książkami.
Skulona tak, by żadne podłe słowa nie mogły mnie dotknąć.
Wtedy to uniosłam głowę, zwabiona odgłosem wjeżdżającego na podwórko samochodu. Czyżby nowy mieszkaniec?
Wyjrzałam zza węgła, podtrzymując się styku ścian. Inaczej moja własna ciekawość powaliłaby mnie na ziemię.
Wjeżdżający pojazd wzbudził u mnie, co wstyd przyznać, podekscytowanie. Jeśli podejdę do dziecka, które przyjechało, wystarczająco wcześnie, może znajdę tym sposobem przyjaciela. Brzmiało to desperacko, w takiej sytuacji było to całkiem uzasadnione.
A wizja, iż przyjezdny dorosły mógł chcieć adoptować kogoś, w ogóle nie przyszła mi do głowy. Zapewne to wynikało z faktu znania realiów naszego kraju. Więzy krwi ponad wszystko.
Auto najpierw opuściła kobieta, była za daleko od mojego punktu obserwacyjnego, bym usłyszała wypowiadanie przez nią słowa. Potem skierowała się do budynku, a kilka chwil później z samochodu wyskoczył blond chłopiec, wyglądający na mojego rówieśnika.
Marzł tak samo jak ja, jednak nie mogłam mu nijak pomóc, a ponadto obudziła się we mnie nagła niechęć do nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Stałam jak solna figura, obserwując drepczącego zmarzlucha, który zdawał się powoli schodzić z zimna. Walczyłam ze sobą, nareszcie zdecydowałam się podejść do niego i zaprowadzić do środka budynku, żebyśmy oboje się zagrzali i zapoznali, kiedy oto przed nieznajomym pojawił się lewitujący szalik, w którym poznałam własność Tsubomi.
"No to przegrałam.."
Zanosiło się, że naprawdę tu zamarznę, skoro pojawiła się wroga mi współlokatorka. Tak się składało, iż z mojego ćwiczebnego kąta nijak nie mogłam dostać się z powrotem do budynku - próby okrążenia domu uniemożliwiała ceglasta ściana, pod którą ustawiono śmietniki. Przejście obok nowego i Kido również mi się nie uśmiechało, może to odezwało się głęboko tajone tchórzostwo. A poza tym naprawdę chciałam poznać blondyna, na pierwszy rzut oka wydawał się być idealnym kandydatem na przyjaciela...
Tchórzliwa ja postanowiła nie ujawniać się, dopóki nie okaże się to konieczne. Oczywiście nie spodziewałam się, bym okazała się jakkolwiek pożądana, zatem uczepiłam się swojego węgła i obserwowałam, nie martwiąc się, że zwrócą na mnie uwagę.
Tsubomi po krótkiej wymianie zdań z chłopcem owinęła mu szyję szalikiem, przed czym ten nieco oponował - póki materiał nie zaczął go ogrzewać. Ze swojego punktu nie słyszałam padających słów, nie widziałam za dobrze wyrazów twarzy.
Ale zauważyłam, że blondyn roześmiał się, a Tsubomi poczerwieniała i zaczęła płakać.
Następnie zaś zniknęła.
Szok na twarzy Nowego był dość wyraźnym dla mnie sygnałem, że chyba czas na interwencję.
Wychynęłam i cicho, na palcach, podeszłam do nich. Tak, do obojga. Nie miałam wątpliwości, że moc Kido po prostu się uaktywniła. Tylko dlaczego?
Diabli z tym. Na razie uspokoję chłopaka, bo ten gotów zejść na zawał.
- Tsubomi to nie duch, zniknęła przez swoją zdolność - odezwałam się. Błędem było to, iż stałam za plecami osobie, do której tłumaczenie kierowałam. Dzieciak krzyknął i wywróciłby się (i to zapewne na samą Kido), gdybym nie złapała go za kołnierz kurtki. - A pan dokąd leci?
- Skąd... Moment, ciebie też chwilę temu... - biedaczek, chyba myślał o utracie przytomności.
Kido zmaterializowała się i obrzuciła mnie wzrokiem godnym Królowej Śniegu.
- Śledzisz mnie? - może nie w całości, bowiem nogi poniżej spódniczki wciąż nie pojawiły się. Twarz miała w odcieniu zachodu słońca, na policzkach widniały świeże ślady łez. Mój widok przynajmniej przywrócił jej "spokój" - na tyle duży, by wrócić do nietolerancji mojej osoby.
- Ćwiczyłam za domem, usłyszałam samochód... - podniosłam ręce w geście obrony, kiedy do głosu doszła racjonalno-ironiczna ja. W zasadzie po co ja się jej spowiadałam...? Zatem przeszłam do ofensywy. - Postanowiłam poszukać przyjaciół, czy to zbrodnia?
Mój atak spłynął po niej, dalej mierzyła mnie wzrokiem. Wyraz jej oczu dziwnie kontrastował z widmem łez i wypiekami.
- T-to może nie będę wam przeszkadzał... - blondasek chciał prysnąć, uniemożliwiłam mu to, ponownie chwytając, tym razem jego ramię.
- Ależ nie, ja skończyłam - posłałam mu najurokliwszy uśmiech, na jaki było mnie stać. - Cóż, nie dopełniłam wszystkich grzeczności powitalnych, ale już to naprawiam.
Specjalnie operowałam keigo, licząc cicho, że zezłoszczę zielonowłosą. Ryzykowałam pobiciem, z drugiej zaś strony istniała szansa, że sobie stąd pójdzie.
O bardzo dziwo, uparcie trwała w miejscu, strasząc "lewitacją".
- Czemu ona... Um... - chyba moich wysiłków nikt nie doceniał, chłopaka bardziej interesował brak nóg u Tsubomi. Westchnęłam.
- Ma zdolność znikania, całkowitego lub częściowego - stwierdziłam, puszczając go.
- Wiesz, że sama potrafię mówić o sobie? - w ciemnych oczach Kido błysnął gniew, głos nim zawibrował. Zaczynałam igranie z ogniem.
- Chwilę temu płakałaś i nie mogłaś mu nic wyjaśnić... Zlituj się! Czemu ciągle jesteś na mnie zła?!
Ostatnich słów nie wyrzuciłam z siebie. Nie umiałam. Po prostu przełknęłam ślinę i oddaliłam się.
Usłyszałam jeszcze, jak pada pytanie, czy owa zdolność Tsubomi pozwala jej na przenikanie rzeczy, co przelało kolejną czarę. Kido znów się popłakała, a chłopiec zaczął ją na nowo uspokajać.

Ze świetlicy porwałam jakąś książkę, w której nie rozumiałam połowy znaków. Chciałam jedynie udawać, że jestem czymś zajęta.
Ulokowałam się na korytarzu, dokładnie pod oknem wychodzącym na dziedziniec. Nim osunęłam się na podłogę, zauważyłam, że oczy chłopaka stały się czerwone, a moment później na jego miejscu stała niewiele starsza dziewczynka o ciemnych włosach do ramion i takiż samych oczach. Była do mnie nieco podobna, ale zobojętniały umysł jedynie zarejestrował ten fakt, nie roztrząsał go.
Starałam się skupić wzrok na książce, jednak moje myśli błąkały się jak bezpańskie psy. Czemu stamtąd odeszłam? A gdybym spróbowała normalnie porozmawiać z Tsubomi, może wyjaśniłabym, iż nie miałam zamiaru skrzywdzić jej w żaden sposób ukłonem w stronę Seto.
Tylko czy umiałaby to zrozumieć? Czy moje słowa mogłyby do niej dotrzeć?
Zirytowana zaczęłam udawać, że lektura naprawdę mnie interesuje, lecz kiedy kolejny raz nie rozpoznałam znaku, a królika pomyliłam z krową, książka z trzaskiem uderzyła w przeciwległą ścianę.
"Czemu niszczysz książki?"
Nie rozumiem ich. Jestem urażona i dlatego ukarałam ten tom... Jak typowy człowiek, co nie?
"Jesteś po prostu dość głupim dzieckiem. Zresztą stan tegoż przedmiotu to nie moje zmartwienie..."
Podciągnęłam kolana pod brodę, zagapiwszy się w pustkę.
Nie znasz się na kanji, prawda?
"Niezbyt. Otworzyłam oczy na krótko przed kolejnym restartem, ponadto nie miałam tych praw co teraz."
Oczywiście nie wiedziałam, o jakim "restarcie" mówiła, bo i skąd? Przyjęłam to jako kolejny fakt, którego nie miałam zamiaru roztrząsać.
Wtedy usłyszałam kobiecy krzyk.
Krzyki są zapowiedzią zdarzeń, a ten dobiegał z dziedzińca. W taki ziąb nikt nie wychodził, minęłam świetlicę pełną gawiedzi.
Nikt mnie nie mijał. Czyli ten wrzask...
Kido i Nowy.
Ciało machinalnie zerwało się do biegu, nie minęły cztery minuty jak znalazłam się przed budynkiem. Zimno uderzało we mnie, zadowolone, że może pastwić się nad kolejną ofiarą, jednak mózg ignorował rozpaczliwe wołania skóry. Rozejrzałam się.
Tsubomi, wymierzywszy blondynowi policzek, zniknęła. Kobieta, która najpewniej krzyczała, leżała na ziemi bez przytomności. Nowego siła ciosu zielonowłosej usadziła z impetem na piachu, czerwony ślad odcinał się na zmarzniętym policzku.
Nie myśląc, co mi odbiło, dopadłam do chłopaka i chwyciwszy go za rękę, niedelikatnie poderwałam w górę, po czym oboje biegiem skryliśmy się w cieple sierocińca. Mijani wychowawcy mieli bardzo głupie miny.

- Gratuluję startu w tej zacnej placówce opiekuńczo-wy-wychowawczej... - oparta o ścianę, usiłowałam odzyskać płynność oddechu. Gardło piekło, a serce groziło odmową pracy. Nigdy nie byłam zbyt sprawnym dzieckiem, nie wchodziłam na drzewa i nie miałam z kim się ścigać. A tą dziką gonitwą dobiegliśmy aż do klatki schodowej, wiodącej na wiecznie zamknięty strych. Uznałam, że zabranie Nowego z dala od wścibskich oczu tych małych okrutników, to jest mieszkających tu dzieci, to najlepsze, co mogłam zrobić.
Chyba.
Blondyn masował dłonią zaczerwieniony policzek, nie patrząc na mnie, dzięki czemu wzbudził we mnie wątpliwości w słuszność podjętych działań. Może nie potrzebował tego "porwania"? Zapewne umiałby sobie poradzić, tak przynajmniej sądziłam, spoglądając na niego. Zdaje się, że czekałam na jakieś słowa, nawet takie, w których dostałabym burę lub usłyszała podejrzenia o obłędzie.
Z drugiej strony, smutnym byłoby, gdyby Nowy od razu zraził się do mnie.
Spojrzałam przez okno. Omdlała wcześniej kobieta została już ocucona i odjechała ze stereotypowym piskiem opon. Nie mając lepszego tematu, postanowiłam zapytać o sytuację z dziedzińca.
- Skąd... Nie. Dlaczego tamta kobieta zaczęła krzyczeć? - oczywiście nie przeszło mi przez myśl, że tak naprawdę ten temat nie powinien mnie w ogóle obchodzić, bowiem nie uczestniczyłam w powiązanym z tym zdarzeniu.
Może moja święta naiwność i wiara w chęć do zwierzeń uczyniły mały cud. W każdym razie moc nie miała z tym nic wspólnego. Chłopiec spojrzał na mnie lekko zdziwiony, że w ogóle z nim rozmawiam, po czym odchrząknął.
- Pokazywałem tej zielonowłosej... Kido, tak? moją umiejętność... - kwiknął, bo chyba poruszył zakazany dla siebie temat. Zamilkłby na wieki, gdybym go nie uspokoiła:
- Wiem, że ją masz. Widziałam przez okno... Ale jak widok małej dziewczynki mógł nią tak wstrząsnąć?
- T-to nie jej iluzja wystraszyła ciotkę... Przemieniłem się w moją mamę, już drugi raz, widząc jej sylwetkę, ciocia pomyślała, że dręczy ją jej duch...
Wyłamał palce, a ja pragnęłam jeszcze podrążyć. Wiem, że to było z mojej strony wścibstwem i nietaktem, jednak nie rozmawiałam niemal z nikim przez dwa miesiące. Zresztą wydaje mi się, iż moja ciekawość nieco mu pomagała.
- Twoja moc umożliwia ci zmienianie się w innych ludzi?
- Nie tylko... Umiem oszukać ludzki wzrok, przybierając postać jakiejś żywej istoty... Hej, nie boisz się tego? - przekrzywił głowę w moim kierunku. Posłałam mu szeroki uśmiech.
- Też mam magiczną moc - wypowiadając te słowa, wyobraziłam sobie nagłe spięcie w świetlówce nad nami, które sprawiłoby, że lampa nagle rozbłyśnie. Tak też się stało, wizja zabarwiła moje tęczówki na karmazyn. - Zatem dlaczego miałabym się bać?
Jego oczy wyrażały szok zmieszany z niedowierzaniem, poprawił obwiązany wokół szyi szalik.
- Twoja moc niszczy lampy?
- Phi! Nie! Spełnia moje wyobrażenia - wyrzuciłam, pozwalając wargom na rozciągnięcie się w czymś, co miało być uśmiechem szelmy. Marnie wyszło, ale przynajmniej już nie napawałam go lękiem. On też się uśmiechał.
- Właśnie! Jeszcze ci nie podziękowałem za to porwanie - przeciągnął się. - Tu jest zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, no i kto wie, co wymyśliliby na mnie wychowawcy, gdybym tam został...
- Nie ma problemu. Po prostu chciałam cię okręcić wokół swoich palców, bym została twą pierwszą przyjaciółką.
Nie wiedziałam, do czego doszło między nim a Tsubomi, o tym, że chwilę po przyjacielskim uściśnięciu sobie dłoni, naraził się jej prośbom o walnięcie w twarz. Trochę się nie liczyło. Zresztą mój "chytry" plan miał się powieść, jakby nie patrzeć.
- Doprawdy sprytne. Cóż, chyba to ci się udało - puścił do mnie oko. - Miło mi cię...
- Czekaj, a imię?
- Hę?
- Jak masz na imię, człowieku. Co, do momentu, aż jacyś ludzie nie ulegną urokowi słodkiego blondynka z oczami jak mały kotek, mam cię tytułować "Nowy"? - moja poważna mina skontrastowana z żartem wywołała w nim atak dzikiego śmiechu, przez który aż się położył na okupowanych schodach.
- P-podziękuję... Moje imię brzmi Shuuya. Kano Shuuya.
- To zabrzmiało niemal tak epicko jak " Bond. James Bond.", ale on nie dorasta ci do pięt.
I znowu wspólnie się śmialiśmy, zadowoleni ze swojego towarzystwa. Kiedy Shuuya złapał oddech i otarł łzy, zapytał mnie:
- A ty, nieznajoma czarodziejko? Czy zdradzisz mi swoje imię, czy może jest zbyt drogocenne, byś mówiła o nim byle przybłędzie?
- Byle przybłędzie nie powiedziałabym, jak mam na imię, ale ty jesteś moim przyjacielem. Jestem Karune.

1 komentarz:

  1. KANO! KANO! KANO! KAAAANOOOO! OwO
    I chyba nawet będzie częściej niż raz na rozdział, w końcu się zaprzyjaźnił z Karune :D

    OdpowiedzUsuń