piątek, 28 marca 2014

2.

Ranek był nerwowy. Budzik zadzwonił zbyt późno i Karune obudziła się pół godziny przed zajęciami. W pośpiechu naciągała na siebie kolejne części mundurka, jednocześnie szukając telefonu, którego poprzedniego wieczoru położyła gdzieś i zdążyła już zapomnieć, gdzie. Po żmudnych przeszukiwaniach pokoju znalazła komórkę pod łóżkiem. Mając niecałe dziesięć minut do rozpoczęcia lekcji, nastolatka wybiegła z domu, kurczowo ściskając torbę z podręcznikami.
- Dlaczego, dlaczego ten przeklęty budzik zawsze musi mi robić taki durny numer.... - wymamrotała pod nosem, biegiem przemierzając kolejne ulice. Nie zatrzymywała się choćby na moment, nawet przejścia dla pieszych przecinała, biegnąc.
Właśnie miała postawić stopę na jezdnii, gdy to ktoś pociągnął ją z tyłu za kołnierzyk koszulki. Niemalże upadając, cofnęła się, natomiast po ulicy powoli przetoczył się autobus.
- Panienko, uważaj, nie widziałaś czerwonego światła? - starsza kobieta, która złapała ją wcześniej za kołnierz, przyjrzała się dziewczynie znad okrągłych okularów. Karune lekko się zarumieniła.
- N-nie zauważyłam tego - odparła, jąkając się. Staruszka pokręciła głową.
- Ech, wy, młodzi, jesteście strasznie nieuważni. A przez nieuwagę łatwo zrobić sobie krzywdę...
Nastolatka sztywno skinęła głową. Gdy sygnalizator zmienił kolor z czerwonego na zielony, dziewczyna szybko przeszła na drugą stronę, gdzie kontynuowała szaleńczy bieg. Do szkoły dotarła po dwóch, trzech minutach. Szybko skierowała się do swojej klasy.
- Prze-prze-przepraszam...za...spóźnienie - wydyszała, gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia. Nauczyciel, siedzący przy biurku, spojrzał na nią.
- Panno Kodoku, który to już raz w tym tygodniu? - zapytał surowo. Karune przyjrzała się swoim butom.
- Podejrzewam, że drugi lub trzeci. Byłabym szybciej, ale o mało nie weszłam pod autobus, co, rzecz jasna, trochę wydłuża czas dotarcia do szkoły.
Uwagę tę uczniowie skwitowali śmiechem, nawet sam profesor lekko się uśmiechnął. Wskazał dziewczynie jej ławkę.
- Dobrze już, siadaj na miejscu - gdy Karune usiadła za swoim pulpitem, mężczyzna wrócił do przerwanego wcześniej tematu. - Zanim wasza koleżanka zjawiła się w sposób dość nieoczekiwany, wspomniałem o waszych sprawdzianach. Muszę przyznać, że nie poszły tak katastrofalnie, jak zakładałem, chociaż, rzecz jasna, mogłyby wypaść lepiej.
Nauczyciel wziął z biurka plik kart i ruszył po klasie, rozdając je. Po oddaniu około trzynastu testów, dotarł do ławki Karune.
- Coraz lepiej pani idzie, panno Kodoku - powiedział, wręczając jej kartkę. - Mam nadzieję, że ta tendencja wzrostowa się utrzyma.
Karune przyjrzała sie swojej pracy. Zdobyła osiemdziesiąt dziewięć punktów na sto! Była zadowolona taką sumą. Kilka razy powiodła wzrokiem po sprawdzianie,by w końcu położyć ją z powrotem na pulpit ławki. Rozejrzała się na reakcje innych osób z klasy. Niektórzy wydawali się być równie zadowoleni jak ona, niektórzy bardziej zasmuceni punktacją, a jeden z uczniów nie obdarzył swojej karty choćby ukradkowym spojrzeniem, mimo osiągnięcia najlepszego możliwego wyniku.
"Tak jak zawsze" - pomyślała, zapisując pojedyncze słowa na niewypełnionej stronie sprawdzianu.
Od niemal początku semestru, kiedy to Shintaro Kisagari, po niemalże dwuletniej przerwie w nauce, zaczął uczęszczać do ich klasy, stał się celem obserwacji Kodoku. Nie było to spowodowane jakimkolwiek uczuciem w stosunku do chłopaka, co z dość szelmowskim uśmieszkiem zasugerowała Yusuki (a reakcja Karune, która trzasnęła drzwiami od pokoju, chyba tylko ją utwierdziła w przekonaniu), natomiast wynikało z zamiłowania dziewczyny do przyglądania się tym, którzy ją otaczali. Ponadto za chłopakiem ciągnęło się mnóstwo spekulacji i domysłów, częściowo spowodowanych historią jego i Ayano Tateyamy, a częściowo tym trochę niespodziewanym powrotem do normalnego życia.
"A może wcale nie tak normalnego...?" - Kodoku zapisała swoje nazwisko pękatymi literami. - "Być może ukrywa w sobie jakąś niewiarygodną tajemnicę...chociaż biorąc pod uwagę, co udało mi się przeżyć, mało rzeczy mnie zaskoczy."
Zmieniła fioletowy długopis na czarny, po czym zaczęła rysować migdałowaty kształt, który miała zamiar zmienić w oczy. Powolnymi ruchami zaciemniała kontury, wrysowywała tęczówki i pionowe źrenice, jak u kota lub...węża. Gdy skończyła, złapała za czerwony pisak i pokolorowała tęczówki, zostawiając nieliczne punkty, które miały robić za odbite od oczu światło. Podpisała rysunek.
"Pierwszy koszmar" - zakpiła w myślach. Nagle zapragnęła zniszczyć kartkę. Wyobraziła sobie papier zajmujący się ogniem, niemalże słyszała szum płomieni i czuła swąd tlącego się testu. Uśmiechnęła się pod nosem, lecz natychmiast kazała sobie przestać. Wiedziała, do czego mogła doprowadzić.
"To, co zawsze dawało mi ucieczkę od rzeczywistości, teraz w nią ingeruje" - wstała z krzesła równo z dzwonkiem oznajmiającym koniec lekcji. Wyjęła z torby słuchawki i telefon, mając nadzieję, że tym sposobem odpędzi od siebie ponure myśli.
"Ciekawe, czy gdzieś istnieje ja, która nie jechała tamtego dnia samochodem do parku rozrywki..." - pokiwała głową w rytm muzyki i odpłynęła w świat fantazji.

- Przeklęty okulista, przeklęty optyk, przeklęty wzrok... - Karune zamachnęła się nogą na szary kształt pod swoją stopą, jednak w niego nie trafiła. Zaklęła cicho pod nosem.
- Nienawidzę cię, okulisto, nienawidzę cię, optyku...zabieracie mi jedyny sposób, bym mogła normalnie funkcjonować...!
W ostatniej chwili zatrzymała się przed słupem, na którego to właśnie się kierowała. Złapała się go i syknęła.
- Dlaczego, dlaczego, dlaczego te durne oczy nie mogą zastopować...? Mam już znaczną wadę...
- Mamrotanie do siebie to nie jest dobry znak - mijający ją chłopak przystanął i uśmiechnął się kpiąco. - Radziłbym skontaktować się ze specjalistą.
Karune przewróciła oczami. Jednego nie umiała pojąć - czemu Kisagari, unikający kontaktu z innymi ludźmi, wciąż z niej żartował. Dość często rzucał kąśliwe uwagi na jej temat, chociaż starała się schodzić mu z drogi.
- Mówił ci ktoś, że dowcipem to ty nie błyszczysz? - odparła, rozciągając wargi w słodkim uśmiechu. Wyminęła żartującego kolegę i powoli skierował się ku budynkowi szkolnemu.
Była zła. Nawet bardzo. Nie umiała zrozumieć, czemu jej optyczka, dotychczas wymieniająca szkła w okresie trwającym mniej niż parę godzin, już drugi dzień zapominała o klientce.
I drugi dzień Karune zmuszona była polegać na dobroci innych ludzi. Bądź litości, dziewczyna zaczęła uważać, że częściej za czynami przemawiało politowanie nad jej żałosnym stanem.
Trzeba było przyznać, że postać nastolatki poruszającej się jak lunatyk, z wyciągniętymi przed siebie dłońmi i mocno zmrużonymi oczami, budziła śmiech w klasie, jednak gdy po raz ósmy w ciągu trwania lekcji Kodoku udało się spaść ze schodów, dowcipy w stylu "jak chcesz, pożyczę dla ciebie okulary od babci" gwałtownie ucichły.
"Nie wiem, co jest gorsze - gdy się ze mnie nabijali, czy teraz, kiedy to każdy chce bawić się w psa-przewodnika" - przegryzła wewnętrzną stronę policzka. Jakby w odzewie na jej myśli, ktoś doskoczył ku niej i, o mało co nie wyrywając jej nadgarstka ze stawu, zaprowadził do ławki. Usiadła ciężko, wydobywając z siebie głębokie westchnięcie.
"Chyba wolę, gdy sobie z tego kpią" - pomyślała z irytacją, wyciągając zeszyt z torby i otwierając go na losowej stronie. W palce chwyciła długopis i powiodła nim po kartce, pozwalając, aby rysik tworzył abstrakcyjne wzory. Zamknęła oczy.
Widziała słaby blask, tlący się gdzieś na skraju horyzontu. Prócz delikatnego, srebrno-złotego światła, wszystko okrywała ciemność. Zafascynowana Karune kroczyła ku źródłu pięknej łuny, lecz gdy dotarła na miejsce, zapragnęła natychmiast zawrócić, gdyż tajemnicze światło tak naprawdę było lustrzanym odbiciem głębokiej przepaści, usłanej trupami. Skuliła się na krawędzi, czując, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa...
- Hej! - ktoś dość mocno popchnął ją, z trudem utrzymała równowagę na krześle. Oburzona odwróciła twarz ku osobie, która nią potrząsnęła.
- Co? - wysyczała przez zaciśnięte zęby, mrużąc jednocześnie oczy. Kisagari siedzący w ławce obok spojrzał na nią jak na idiotkę i pokazał palcem nauczyciela. Kodoku obróciła się w kierunku stojącej dwa pulpity dalej postaci.
- Czy zechce pani odpowiedzieć na moje pytanie, panno Kodoku? - profesor przyjrzał się uczennicy krytycznie. Karune przełknęła ślinę i zająknęła się.
- Ja...przepraszam. Nie dosłyszałam pytania.
- To w końcu jesteś ślepa czy głucha? - Shintaro parksnął cicho. Dziewczyna zignorowała ten komentarz.
- Czemu pani nie usłyszała?
"Bo bawiłam nad krawędzią przepaści i patrzyłam na trupie uśmiechy, a co?"
Zamiast odpowiedzieć, wzruszyła ramionami i spuściła wzrok.
Nauczyciel westchnął. Kodoku często kompletnie wyłączała się z uczestnictwa w lekcjach, ale prócz tego nie stwarzała żadnych problemów wychowawczych. Zresztą profesorowie współpracujący z klasą dostali zawiadomienie o lekkiej chorobie psychicznej dziewczyny, która utrudniała jej pracę na zajęciach.
"To bardzo wygodne" - pomyślała, gdy nauczyciel ponowił pytanie na forum klasy. - "Tak naprawdę jestem zdrowa. Ale psychologowie i psychiatrzy uparli się, żeby zrobić ze mnie upośledzoną. Więc ją gram. Zresztą nikomu tym nie przeszkadzam. Nie można mieć do mnie pretensji, że wcielam się w narzuconą mi przez innych rolę...".
Dopisała ostatnie słowo i cicho zamknęła zeszyt.

poniedziałek, 24 marca 2014

1.

Miasto nocami zazwyczaj przypominało martwe. Jedynymi bywalcami ciemnych uliczek bywały głównie bezdomne koty, przeszukujące śmietniki w nadziei na znalezienie resztek jedzenia.
Jednak tym razem w jednym z zaułków ktoś był. Pobliska latarnia oświetlała pomarańczowym blaskiem bladą twarz osoby przycupniętej na krawężniku, zapatrzonej w nocne niebo spowite chmurami, nieprzysłaniającymi tylko księżyca w pełni. Drobna figurka nastolatki nieznacznie drżała, ilekroć zawiał mocniejszy wiatr. Ciemne, krótkie włosy, podwijające się przy końcach, luźno opadały na plecy, zaś pojedyncze kosmyki zasłaniały chude policzki. Okulary, które miała na nosie, co jakiś czas ześlizgiwały się w dół i musiała je poprawiać. Dziewczyna przeciągnęła się i zgniotła trzymaną w dłoniach puszkę. Puściła przedmiot, który z głuchym stukotem uderzył o asfalt pod stopami nastolatki. Westchnęła ciężko i poprawiła ułożenie szarej bluzy, w którą była ubrana, na ramionach. Uniosła się delikatnie na przedramionach.
"Powinnam wracać" - pomyślała, patrząc na sznurówki tenisówek. - "Oba-san pewnie zaczyna się martwić..."
Wtedy uwagę dziewczyny przyciągnął szaro-biały kształt, powoli zbliżający się do niej. Zamarła w bezruchu i utkwiła wzrok w przysuwającym się ku niej obiekcie, którym to był mały kot. Zwierzę spojrzało na nią żółtymi oczami i miauknęło.
-Cześć....a ty tu skąd? - ciemnowłosa wyciągnęła dłoń w kierunku stworzonka; to podeszło chwiejnie do niej, obwąchało rękę i kichnęło, po czym wtuliło łebek w palce. Dziewczyna z przyjemnością pogładziła zwierzątko po główce.
- Zimno ci? - widząc, że maluch drży, wyciągnęła drugą rękę, by złapać kota i przytulić go do siebie, kiedy to paręnaście metrów dalej z donośnym hukiem wywrócił się śmietnik. Stworzonko, chwilę wcześniej spokojne, wydało z siebie przeciągłe miauknięcie i drapnęło nastolatkę w wierzchnią stronę lewej dłoni, po czym szybko uciekło.
- Cholera - wymamrotała pod nosem, oglądając długie, cienkie pręgi na skórze. - Oba-san będzie zmartwiona.
Rany nieprzyjemnie piekły, z najkrótszej skapywała powoli krew.
- Że też zawsze muszę wracać do domu pokaleczona.... - z bocznej kieszeni spodni dziewczyna wyjęła paczkę chusteczek, wzięła jedną i owinęła nią zadrapania. Papier szybko przesiąknął krwią.
Nastolatka stanęła na krawężniku. Spojrzała jeszcze raz na aluminiową puszkę pod stopami, kopnęła ją, odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki w kierunku domu.

- Karune, błagam, znowu? - kobieta, która otworzyła drzwi, spojrzała na rękę dziewczyny, ciągle owiniętą papierową chusteczką, ciężką i przesyconą krwią. - Co tym razem, klucze do domu, czy może...
- Kot. A dokładniej kot przestraszony śmietnikiem - odparła ponurym tonem nastolatka, mijając kobietę. Tamta dotknęła jej ramienia.
- Chodź do kuchni, opatrzę to. Wygląda trochę przykro.
Kobieta poprowadziła nastolatkę do kuchni i usadziła ją na jednym ze stołków, które leżały porozkładane dookoła dużego stołu. Sama zajęła się szukaniem w szafkach bandaży i wody utlenionej.
- Zastanawiam się, Karune, jakim cudem jeszcze żyjesz, skoro wciąż na coś wpadasz, o coś się potykasz albo czymś się ranisz - odezwała się po chwili kobieta, podchodząc do siedzącej na stołeczku dziewczyny. Na blacie ułożyła białe rolki elastycznego materiału, opakowanie waty oraz niedużą buteleczkę, po czym zajęła miejsce naprzeciwko nastolatki. Jedną ręką uchwyciła chudą dłoń podopiecznej, drugą odkorkowała butelkę, kilka kropli jej zawartości wylała na watę. Powoli zbliżyła skropiony kawałek waty do pręg, po czym szybkim ruchem docisnęła go w miejsca przecięcia skóry. Karune syknęła.
- Yusuki-oba-san, czy mogę zaklnąć? - pisnęła dziewczyna, zaciskając powieki.
- Ani mi się waż - odparła kobieta. - Chyba, że w myślach.
Nastolatka pokręciła głową i zamiast tego skupiła się na właśnie pisanym opowiadaniu. Dobrnęła do momentu, gdzie jej bohaterka zmuszona była wybrać między światem fikcyjnych wyobrażeń, gdzie byłaby samotna, a światem realnym, którego serdecznie nie znosiła, ale to tam czekały na nią przyjaciółki.
"Szkoda, że ja nie mam takiego wyboru" - pomyślała, zaciskając zęby, gdy Yusuki raz po raz smarowała nasączoną watą po zadrapaniach. - "Pewnie wywybrałabym świat urojeń. Tam nikt nie mógłby mnie skrzywdzić..."
- Gotowe! - wesoły głos ciotki wyrwał ją z rozmyślań. Przyjrzała się dłoni, zgrabnie zawiniętej w bandaż. Nigdzie nie było choćby śladu krwi.
- Łał, ciociu. Czemu nie zostałaś lekarką albo chociaż pielęgniarką? To wydaje się być twoim powołaniem - powiedziała dziewczyna, gładząc materiał. Yusuki roześmiała się.
- Zanim pojawiłaś się w moim życiu, nie umiałam nawet porządnie plastra nakleić - odparła kobieta, przejeżdżając ręką po włosach nastolatki. - Więc gdy odkryłam talent do łatania ludzi, było trochę za późno na zmianę zawodu.
Karune uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi.
- Widzisz, ciociu, umiem nie tylko wprowadzać zamęt, ale również wydobywać z ludzi umiejętności, których nie byli świadomi.
- Prawda, prawda - kobieta w końcu przestała się śmiać; teraz poważnie spoglądała na nastolatkę.
- Pamiętasz o jutrzejszej wizycie u okulisty, mam nadzieję?
- Tak, oba-san. Pamiętam - przyznała, wzdychając, Karune. - Chociaż nie rozumiem sensu tych wizyt, skoro one nie przynoszą skutku. Wzrok słabnie mi bez względu na wszystko.
- Wiem, Karu. Ale musisz zachowywać pozory. O tym chyba też pamiętasz?
- Tak.
Yusuki kiwnęła głową.
- Idź spać. Jutro wstajesz wcześnie do szkoły, a pewnie jesteś jeszcze zmęczona po...spacerze.
- One akurat nigdy mnie nie męczą - dziewczyna rozchyliła wargi w szeroki uśmiech. - Dzięki nim mam coraz to nowe pomysły na opowiadania. Ja...
- Wiem. Ale też dzięki nim ciągle wracasz pokiereszowana, a to akurat nic dobrego. Po prostu wejdź na górę, skieruj się do pokoju i zaśnij, co?
Nastolatka skinęła szybko głową, wspięła się po schodach na piętro i ruszyła do mlecznobiałych, drewnianych drzwi. Nacisnęła klamkę i cicho wsunęła się do środka; po omacku doszła do łóżka, usiadła na nim. Nie chciała zasypiać - za bardzo obawiała się, że znowu zaczną śnić się jej koszmary.
- Ale spać też musisz - szepnęła w mrok pokoju. - Za duża jesteś, by bać się snów.
Wciąż niespokojna, przebrała się w piżamę i wcisnęła pod kołdrę. Zacisnęła powieki.
- Dobranoc, świecie.

Słowem wstępu

Dobra, obiecywałam, obiecywałam, czas spełnić obietnicę.

Tu będę zamieszczać swoją fanfikcję o tematyce...no, zgadnijcie, dam cukierka...dobra, o Kagerou Project.
Znaczy, nie mam bladego pojęcia, czy ktokolwiek będzie czytał, ale jeśli tak, to spoko, fajnie.
Dobra, kończę wstęp.
Witam w moim urojonym świecie!