Podsłuchiwanie, chociaż niemoralne, bywa naprawdę niesamowitym źródłem informacji.
Zwłaszcza gdy tych informacji nam skąpią.
A jak ma się sprawa z podsłuchiwaniem podsłuchujących?
Pewnie to też nie w porządku, ale trzeba mieć jakiś sposób na zdobywanie wiadomości.
Tak tłumaczyła siebie Ene, chciwie łowiąc słowa Kano. Ten, raz dziennie udając lekarza, zakradał się do dyżurek, wypytując o jedną pacjentkę. Na szczęście nikogo nie dziwiła ta ciekawość.
I tak oto blondyn dowiedział się, iż dla niej zbliża się "kryzys". Serce biło coraz to słabiej. Przerwy w jego akcji stawały się częstsze i dłuższe. Raz organ zaprzestał pracy na niemal minutę. Doktor, zajmujący się nią, prognozował, iż będzie mieć to miejsce dziś.
Dlatego też Ene sama zgłosiła się do pilnowania Kodoku. Wcześniej niechętnie przebywała w tym pokoju, zresztą wciąż nie czuła się tu dobrze. Po prostu widok przyjaciółki, popodłączanej do skomplikowanej aparatury, budził przykre wspomnienia. O odwiedzinach u... Przypominało jej też zmianę w cyber istotę.
Kroplówka, przewody, aparat tlenowy... wydawały się olbrzymie w stosunku do tej ofiary losu, która leżała, zagrzebana w pościeli. Odchrząknęła. Naprawdę nazwała dziewczynę w myślach ofiarą. Głupią. Kto, mający choć odrobinę instynktu samozachowawczego lub przynajmniej rozsądku, pcha się prosto na szaleńca z nożem? Czy tam sai, cokolwiek by to nie było.
Chciała odegrać bohaterkę czy jak?
Proszę, do czego to doprowadziło.
Westchnęła ciężko, jakoś nie mogła długo się na nią złościć.
Spojrzała na plastikową bransoletkę, zwisającą z prawego nadgarstka przyjaciółki.
Kodoku Karune. 16 lat.
Skojarzyła sobie ten półprzezroczysty pasek z karteczkami, doczepianymi do paluchów denatów. Wzdrygnęła się. Skąd w jej czaszce takie głupie myśli?
- No weź, śpiąca królewno, martwią się o ciebie. Nie mogłabyś już wstać?
Linia na jednym z monitorów, pokazująca skurcze serca, nagle stała się całkiem prosta. Przed chwilą odcinek był łamaną, twierdził, że praca mięśnia przebiega bez zarzutu. A teraz...?
Ene krzyknęła. Czemu nikt tu jeszcze nie wbiega? Przecież lekarze mają te swoje bipery, informujące, że z pacjentem coś jest nie tak, racja?
Potykając się, dopadła do drzwi, wołając głośno o pomoc.
Po chwili zapanował chaos.
W końcu nie wiedziała, czy spada naprawdę, czy tylko unosi się, myśląc, że zlatuje w dół. Tym razem niczego nie odwlekała, naprawdę chciała osiągnąć już kres...! Więc czemu trwało to tak długo?
Przynajmniej nie otaczała ją ciemność. Przed oczami wirowały kolorowe plamki, tak jaskrawe, dodające otuchy. Czasami sięgała po którąś z nich.
Przez głowę mignął jej obraz opustoszałej alei, gdzie pod ścianą jednego z domów kuliła się dobrze znana jej postać. Jak kadrami w filmach, patrzyła na niego z różnych perspektyw.
Była duchem i łamała dzięki temu obowiązujące prawa. Nie podlegała im, stąd mogła sięgnąć do starszych obrazów w jego umyśle.
Przystawił sobie lufę do skroni. Jakby chciał skończyć ze sobą.
Czuła jego zdziwienie i zniechęcenie.
Nie przyznawał się do tego przed sobą, ale zastanawiał się, czy ta gra może potoczyć się inaczej, korzystnie dla niego.
Przerwała połączenie, bo oto została wykatapultowana w dziwną, jasną przestrzeń.
- Jeszcze raz! - zawołał człowiek w białym fartuchu, trzymający defibrylator. Pielęgniarz posłusznie wyzwolił impuls. Ciałem pacjentki wstrząsnął dreszcz, jednak serce za nic miało ich wysiłki. Jak zawsze - ilekroć mięsień przestawał pracować i atakowano go falami energii, nie reagował, a skurcze wracały po mniej niż dwudziestu sekundach. Natomiast w tej chwili organ milczał...minutę?
Obecna na sali przyjaciółka pacjentki nie krzyczała już. Po prostu z przestrachem patrzyła na bezowocne starania lekarzy.
Zapowiadany kryzys nadszedł.
Jeśli za chwilę serce nie zacznie bić... Wbrew temu, co podpowiadał rozsądek, nakazał wystrzelić defibrylatorem jeszcze raz.
I jeszcze.
To wciąż nic nie dawało.
- Nie...
Doktor odsunął się od łóżka. Nie udało mu się... nie udało mu się zachować tego życia.
Oddech również ustał.
Te bitwę przegrał pacjent.
Przyjaciółka objęła się ramionami. Powstrzymywała łzy? Na pewno zagryzała wargi. Nie chciała uwierzyć, że...
Pik. Pik. Pik.
Pielęgniarz obsługujący defibrylator wpatrywał się baranim wzrokiem w monitor podłączony do klatki piersiowej pacjentki. Całą salę, a może tak tylko mu się zdawało, wypełnił odgłos podobny do duszenia się. Lekarz zareagował natychmiast,
- Ona oddycha! Wyjmuj tę rurkę!
Jak nigdy, otwieranie oczu było naprawdę trudne. Czy kiedy spała, jakiś gnojek wlał jej pod powieki ołów?
Wciągnęła do płuc powietrze. Chłodne. Wyczuwała aromat chloru... leków... krwi. Święci, jeśli gdzieś istnieli, gdzie była?
Potem sobie przypominała... deszcz. Hiroshi, na myśl o nim chciała coś zniszczyć. Sai i krew. I ten ból... ktoś krzyczał. To chyba Shintaro. Wołano na nią, żeby się obudziła.
Koło jej ucha coś pikało reguralnie. Pik, pik, pik. Prawie jak kap, kap, kap. O, faktycznie, coś kapało. I nadgarstek ją swędział...
Nareszcie, jej źrenice zalało białe światło. Skrzywiła się pod naporem jaskrawości. Na szczęście mruganie pomogło jej oczom przywyknąć do jasności. Rozróżniała kontury, zamazane, bo zamazane, ale mniej więcej miała pojęcie, na co patrzy. Ekhem. W zasadzie jedynym elementem odcinającym się na białej ścianie (bo to chyba ściana), była postać z ciemnymi... kucykami? A teraz ta postać pochylała się nad nią, niemal zderzały się nosami.
- Głupia! Napędziłaś wszystkim strachu, zadowolona jesteś?
Instynktownie wbiła się głową w poduszkę. Głos brzmiał znajomo... należał do Ene... ale czemu ta osóbka przed nią posługiwała się jej tonem?
- Proszę, nie gryź, nieznajoma - wymamrotała sucho. Gardło piekło, jakby przełknęła piasek. Na nos wciśnięto jej okulary, wszystko nabrało ostrości. Także osóbka przed nią.
Dziwne. Ciemne kucyki po bokach głowy wyglądały jak fryzura Ene. Twarz jak u Ene.
Ale niebieskowłosa istniała tylko w elektronice, a ta dziewczyna była realna.
- Gryźć? A po co gryźć? Uszkodziło ci mózg? - nieznajoma postukała palcem w czoło Karune.
- T-to już dawno temu. K-kim jesteś? W-wyglądasz jak moja cyber przyjaciółka... - zdawało jej się, czy ta wypowiedź naprawdę brzmiała tak kretyńsko? - Ale ona ma niebieskie włosy.
Nastolatka przed nią wybuchła radosnym śmiechem.
- Karu! To ja! Ene! Tylko z ludzkim ciałem.
Mina Kodoku wyrażała skrajne zdumienie. Zamrugała kilkakrotnie, drapiąc się po skroni. Otworzyła usta, jednak nie miała nic mądrego do powiedzenia.
- Um... T...to ty? Naprawdę?
- Tak! - Ene, w swoim ludzkim ciele, przytuliła mocno dziewczynę. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale to Kano pomógł. Wiesz, coś mu świtało na ten temat, ale dopiero teraz mi o tym powiedział!
Znowu zajęła miejce na krześle. - Moje zadowolenie z powrócenia do realności nie zmienia faktu, że jestem na ciebie wkurzona. Mogłaś zginąć!
- Taki był cel tego ataku - Karune pokiwała głową. - Jak się okazało, wam nic nie groziło...
- No to po co się w ogóle wychylałaś? Nie masz za grosz rozumu. Ciebie nie da się zostawić samej, żebyś czegoś nie wysadziła w powietrze. O nie, teraz Ene-senpai będzie snuć się za tobą dzień i noc, pilnując, byś nie drażniła przypadkowych psycholi... Rozumiemy się?
- J-jasne...
- To świetnie, teraz wycofam się i wpuszczę resztę. Danchou, jak usłyszała, że chciałaś odejść, miała taki morderczy błysk w oku, więc na pewno to będzie bardzo milusie spotkanko - ciemnowłosa zachichotała, wstając z krzesełka.
- Nee, poczekaj chwilę - wyciągnęła przed siebie dłoń z wbitą kroplówką. - Nie idź sobie jeszcze. Ja chcę... pogadać.
Enomoto zatrzymała się i odwróciła. Kodoku kontynuowała:
- Ja wiem, znowu kogoś zmartwiłam. Przepraszam bardzo. A-ale teraz chcę porozmawiać o czymś innym niż o moim braku instynktu samozachowawczego. Czy ochrzan ze strony liderki, Momo i Tono może zostać odwleczony na trochę później?
I tak dalej, i tak dalej. Cała jej wypowiedź brzmiała dość bełkotliwie i zdawała się nie mieć większego sensu, mimo to Ene wysłuchała jej do końca. Stawiała, iż winnym absurdalnej przemowy jest szok po obudzeniu się lub ilość leków w organizmie.
- No dobra. A o czym chcesz rozmawiać? - ponownie usiadła przy łóżku chorej.
- N-nie wiem - panowanie nad językiem było dla niej trudne. Jakby uczyła się mówić na nowo. A nawet wtedy nie miałaby aż takich problemów. Usta nie chciały rozciągnąć się do odpowiedniego kształtu, język skręcał się w kołek, a krtań zdawała się na złość nie przepuszczać odpowiedniej ilości powietrza. - M-możesz mi opowiedzieć o sobie...? Jesteś moją przyjaciółką, a wiem o tobie mało. O-o was wszystkich wiem mało, bo nie pytałam, bo bałam się, ż-że uznacie mnie za wścibską, a nie chciałam was d-dra...
- No już, już, bo mi zaraz zejdziesz z zapowietrzenia. Skoro tak ładnie poprosiłaś...
Zaczęła więc snuć historię. Mówiła jej o klasie specjalnej, o Haruce. O pamiętnym festiwalu kulturowym. O przemianie i okupacji komputera Kisaragiego. O dziwo, nie przeszkadzało jej to zwierzanie się. Wręcz przeciwnie.
Zakończyła opowieścią o udaniu się do labolatorium profesora Tateyamy wraz z Kano i przywróceniu Ene ciała. Kiedy Kodoku usłyszała, kto był odpowiedzialny za przekształcenie Takane w program komputerowy, zakaszlała zdumiona.
- K-kenjirou Ta-tateyama? A-ale numer... - nie umiała wymyślić niczego lepszego. Zmęczona pokasływaniem, opadła ciężko na poduszkę. Zastanawiała się chwilę nad usłyszaną właśnie historią. Kto by pomyślał... że takie coś w ogóle się wydarzyło. - A... a teraz jesteś szczęśliwa? Że znowu masz ciało?
- W zasadzie... No, nawet dość. Znaczy, jeżeli zatęsknię do wirtualnej postaci, zawsze mogę się w nią ponownie wcielić. Tak więc uważaj! Twe pliki nigdy nie będą całkiem bezpieczne! - roześmiały się razem. Nagle Enomoto złapała przyjaciółkę za dłoń, uważając na kroplówkę.
- Nee... Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o tym chłopaku, co poszukiwał "Królowej"?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- Jak... jak on wyglądał? B-bo... przypomniałam sobie, chyba dwa dni temu, pewien... koszmar. Ale był on tak bardzo realny, że nie wiem, co o nim sądzić...
- J-jaki koszmar?
- Coś... podobny do tego, co sama wspominałaś. Mekakushi Dan ginęli z ręki psychola. On wyglądał jak... jak...
- Czarna wersja Konohy - podpowiedziała Karune, mrużąc oczy. Czy wąż sam nie chwalił jej się, że pozabijał dzieciarnię?
Ene spojrzała na nią poważnie.
- Tak... właśnie tak. Nie rozumiem tylko, dlaczego on mi się śnił... nam wszystkim - poprawiła się po chwili. - Kiedy spytałam liderkę, czy we śnie widziała czarnowłosego psychopatę, odparła, że tak. Tak samo Seto. I Mistrz.
Pamięcią wróciła do rozmowy z Azami. Meduza powiedziała jej, że wtrąciła się w ich rzeczywistość, gdy restart zakończył się niepowodzeniem. Czy miała na myśli cofnięcie dnia, zaraz po uwięzieniu Kurohy? Może, kiedy dzień zaczął się na nowo, wspomnienia przeżytej tragedii umysły przyjaciół wzięły za przykrą nocną marę?
- S-sądzisz... że nasz sen i twoje... spotkanie, mają ze sobą związek?
- Huh...? Nie wiem - postanowiła skłamać, by nie martwić Ene. Nie mogła przecież odpowiedzieć jej, że to nie był sen i że zmarli... drugi raz. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. - Naprawdę nie wiem. Czasami sny nas ostrzegają przed niebezpieczeństwem...
Ziewnęła, chcąc zamaskować zmieszanie wywołane koniecznością skłamania. Bała się, że zostanie nakryta. Na szczęście Ene wzięła ziewnięcie za oznakę zmęczenia.
- Może jeszcze trochę odpoczniesz? Ja pójdę do reszty, powiem im, że jesteś już wśród żywych, tak więc po pobudce spodziewaj się krucjat w sali. I oblężenia łóżka. No, teraz zdrzemnij się.
Pokiwała głową, ale nim Enomoto wyszła, zawołała na nią po raz kolejny.
- Ene-chan... czy... masz gdzie mieszkać?
- Z-znaczy... a co?
- No bo... może... okupowałaś mój telefon, więc jeśli chcesz... w moim domu, skoro teraz jesteś materialna... - Karune plotła coś bez ładu i składu, mimo to ciemnowłosa zrozumiała. Trochę zaskoczyła ją propozycja przyjaciółki, zaś z drugiej strony to miłe, iż ta się o nią tak troszczy.
- No skoro tak nalegasz... czemu nie?
Wyszła, zostawiając usypiającą Kodoku.
W przerwach między drzemkami przyjmowała zapowiedziane pochody. Zdążyła ją już odwiedzić Kido ("Mogłaś zginąć, idiotko!", za stwierdzenie faktu, że oficjalnie nie żyje od sześciu lat, oberwała od liderki po głowie), Seto z Mary ("Nieźle nas nastraszyłaś..."), Kano ("Ty to wiesz, jak postawić całą grupę na nogi"), Momo (do sali wciągnęła Hibiyę, ani na chwilę nie puściła jego dłoni; podczas wykrzykiwania, że Kodoku jest nieodpowiedzialna, napędziła im strachu, mogła zginąć, etc., zamaszyście gestykulowała, o mało nie pozbawiając Amamiyi ręki) i Shintaro ("Może podczas operacji wymienili ci mózg? A dawcą był ktoś odpowiedzialny i rozsądny..."). Konoha przyszedł dość późno ("Dobrze, że jednak nic ci nie jest"), bo, jak się okazało, zabłądził w szpitalu. Dziwnym zbiegiem okoliczności przybłąkał się na stołówkę.
Właśnie zapadała w kolejną krótką drzemkę, kiedy do pokoju, jak burza, wpadło dwunastoletnie stworzenie z szopą jasnych włosów, ciągnąc o połowę wyższego chłopaka, którego mina wyrażała olbrzymie niezadowolenie.
- Karune-san, jak się czujesz? - właścicielka waniliowych pasm stanęła obok łóżka, patrząc smutno. Po paru mrugnięciach rozpoznała w parce Yano i Igachiego. - Przepraszam, że przyszłam dopiero teraz, ale musiałam namówić pewnego upartego osła...
- H-hej! - nastolatek spojrzał na siostrzyczkę z urazą, ta zignorowała bolesny wyraz oczu i mówiła dalej:
- ...osła do przyjścia tu ze mną, bo jestem "za mała, by szwendać się samopas po mieście". Rozumiesz? Mam dwanaście lat i nie mogę chodzić nigdzie bez obstawy! Do szkoły jakoś mnie puszczasz w pojedynkę.
- Bo to szkoła - Igachi przewrócił oczami, Yano w odpowiedzi pokazała mu język.
- Po prostu nie chciałeś, żebym odwiedziła koleżankę, bo jej nie lubisz.
- Zabroniłem ci rozmawiać z nią, pamiętasz?
- Hej, ja tu jeszcze jestem, nie przecięto mi uszu, tylko brzuch - burknęła Kodoku, patrząc zimno na brata małej znajomej. Tego chyba zmieszały słowa chorej, bo spuścił wzrok. Westchnęła. - Dziękuję, Yano-chan, że przyszłaś. Bardzo to doceniam.
Spojrzała znowu na starszego chłopaka.
- Nie jestem podobna do Hiroshiego. Twojej siostrzyczce w moim towarzystwie nic nie grozi. I tak zaatakują najpierw mnie, zdąży uciec.
- Hyk! Ale chyba nie masz zamiaru dać się prawie zabić? - dwunastolatka złapała ją mocno za ręce, uważając na wystającą kroplówkę. - Och, skoro o śmierci mowa... wiesz, że Hiroshi nie żyje?
Ledwo powstrzymała się przed wrzaskiem tryumfu. Szczęście, chociaż niewłaściwe, bo w końcu chodziło tu o czyjąś śmierć, rozpierało ją. Czyli jej widzenie się spełniło. Zamiast tego wytrzeszczyła oczy.
- Naprawdę?
- Mhm. Znaleźli go w kałuży krwi. Żadnych ran. Krwawił z oczu, ust, nawet spod paznokci! - dziecko opowiadało podekscytowane, wywołując w Igachim przerażenie. Chyba nie znał młodszej siostry od tej strony. Karune to rozbawiło.
- Yano...! Mimo wszystko byli przyjaciółmi... - nastolatek wykrztusił to niemal z odrazą, Kodoku pokręciła głową.
- Powiedzmy, że na ostatnim spotkaniu zakończyliśmy tę "przyjaźń" z hukiem.
"I całkiem sporym rozlewem krwi" - dodała w myślach.
Prowadzili ten dziwny dialog jeszcze przez kilka minut. W końcu chłopak wyprowadził siostrzyczkę, pod pretekstem "Karune musi przejść rekonwalescencję". Chyba z ulgą opuszczał salę. Ciekawe, czy to będzie koniec niechęci między nimi...
Gdyby mogła, podkurczyłaby nogi, jednak istnienie szwów uniemożliwiało to. Pogrążyła się w zwisie międzymyślowym, nie mogąc na niczym skupić dostatecznej uwagi, by uczynić to tematem rozmyślań. Coś kołatało się w tyle głowy. To coś nabierało ludzkiego kształtu. Zwiększała się ilość szczegółów... No pięknie, czy coś jej wyleciało z głowy?
"Ru, czego chcesz?"
Chęć rozmowy od strony węża znaczyła, że musi zająć się czymś ważnym. Nie spodziewała się, że gad odpowie. Sądziła, że zostanie zbyta standardowym "pomysł, ofiaro". Jednak tym razem ta odpowiedziała.
"Czy nie powinnaś zastanowić się, co zrobisz z 'Kurohą'?"
Otworzyła gwałtownie oczy. No tak. Na śmierć (zachichotała głupio) zapomniała.
Nie mogła usiąść wyprostowana (szwy, lekarz zabronił jej zginać się do kąta mniejszego lub równego 90°), uniosła się więc odrobinkę.
"Zdaje się, że wciąż siedzi w tamtej uliczce, oszołomiony. Ale nie wiadomo przecież, jak długo będzie w takim stanie. Przydałoby się nim zająć, zanim wyjdzie i pozbędzie się połowy miasta, nie sądzisz?"
"Tak, tak, wiem."
Trzeba zrobić to jak najszybciej. Gorączkowo zastanawiała się nad obecną sytuacją.
Przez jeszcze najbliższy miesiąc miała zostać w szpitalu. Tak twierdził doktor. Brzuch nie chciał się szybko goić, a szycie było za słabe, by mogła się nadwyrężać.
Przez najbliższy miesiąc Kuroha może odzyskać rezon. Opuści zaułek, znowu zacznie szukać Królowej. Co, gdy ją odnajdzie? Hmm, do dnia restartu dzieli go prawie rok. Ale i tak mógłby pozbawić paru ludzi życia, ot dla rozrywki. Wzdrygnęła się.
Raczej nie wyjdzie stąd o własnych siłach, a musi spotkać się z nim, zanim... no, ruszy na polowanie.
A nie miała pomysłu, co z nim zrobić. Zabić nie zabije, chyba że zniszczy jego ludzkie ciało, nim opęta następne. Na ten przykład jej. Nie będzie chciał z nią współpracować, to na pewno.
"Czemu tak sądzisz?"
"Bo jestem człowiekiem, a on ma w pogardzie ludzi?"
"Oi, martwisz się na zapas. Może znudziła mu się rola złego?"
Naiwny tok myślenia. A jeśli będzie chciał się dodatkowo zemścić, że uwięziła go w świecie rzeczywistym, poniekąd bezbronnego? Ograniczone mocą pole manewru, przez kogo? Przez osobę, która miała być marionetką i kompasem, wskazującym na obecność Mary.
Faktem jest, że musi coś przedsięwziąć. Najwyżej zginie. Już... trzeci raz?
Potrzebuje czyjejś pomocy.
Ru podsunęła propozycję osoby.
- Czekaj, dobrze zrozumiałem? Chcesz, żebym wyprowadził cię ze szpitala tak, by nikt nie zwrócił uwagi, a następnie miałbym odpędzać innych od twojej pustej sali, podczas gdy ty będziesz gonić za psychopatą?
- Mniej więcej...?
Kano uniósł wysoko brwi.
- To żart, prawda? O mało nie zabił cię jeden psychol, a postanowiłaś szukać kolejnego. Karu-chan, naprawdę, tu w szpitalu nie jest przyjemnie. Co, jeśli tym razem nie zdążą cię sklecić na nowo?
- Nic mi się nie stanie, obiecuję.
- Czemu zwróciłaś się z tym do mnie?
"Bo mój wąż powiedział, że się do tego nadajesz, bowiem kiedyś już brałeś udział w czyimś planie."
- Nie wiem - odparła, odwracając wzrok. Przecież nie powie mu o myślach Ru. - Pierwszy mi się nawinąłeś. I ciebie łatwiej jest przekonać. Proszę cię, muszę go złapać, zanim zrobi coś głupiego.
Powiedziała mu o Kurohu, że istnieje naprawdę; o tym, że szuka Królowej (posiadał mglistą wiedzę na jej temat, tego zapomnieć tak łatwo nie mógł); przemilczała jedynie to, że zabił ich, a Azami cofnęła dzień i uwięziła gada. To brzmiało zbyt abstrakcyjnie. Powiedziała też o planie "zaopiekowania się" wężem ("jak jakimś domowym pupilem, a nie skrzywioną umysłowo istotą", Ru to bardzo bawiło). Wiedziała, że ten pomysł kruszy się i sypie w przynajmniej kilkunastu miejscach, ale mimo wszystko postanowiła wcielić go w życie.
Żeby go wcielić, musiała stąd wyjść. A nie zrobi tego bez cudzej pomocy.
Shuuya jakiś czas milczał. Maska uśmiechu jak do tej pory nie zniknęła, chociaż wyglądało, że niedługo odpadnie. Nie, zdawało jej się.
- Zdajesz sobie sprawę z burzy, jaka nastanie, gdy na ten przykład Danchou-san to odkryje? Jestem za młody, by umierać! - zastanowił się chwilę. - Wróć, ja już umarłem.
"Dokładnie dwa razy" - podsunęła Ru, dzięki Bogu słyszała to tylko Kodoku.
- Nie zginiesz, bo powiem, że to był mój wielce ambitny i genialny pomysł, a ciebie wplątałam w to przy użyciu szantażu.
- Jak cię ten cały... Kuroha? - zabije, to nie będziesz mogła mnie bronić.
- Nie zabije.
"Jesteś tego pewna?"
"Nie pozbawiaj mnie nadziei."
Blondyn wstał z krzesełka, Karune sądziła, że wyjdzie z sali. Jednak nie. Przeciągnął się i spojrzał na ścianę. Unikał jej wzroku?
- Wiesz... mam dejá vu. Twoja prośba o czymś mi przypomniała. O pewnym zdarzeniu... kiedyś onee-chan również prosiła mnie o wzięcie udziału w pewnej "akcji". Też trzymaliśmy to w sekrecie. Nie... nie skończyło się to dobrze. Nie chcę, by i tu ostatni punkt planu był tragiczny.
- Postaram się, by skończyć to wszystko jak najlepiej, skoro tak cię to martwi - uśmiechnęła się niepewnie. Skąd miała wiedzieć, jak zareaguje na jej obecność wąż? Pewnie wciąż ma pistolet... bagatela. Chyba ostatnim razem zepsuła go na dobre. Coż, wciąż jest silny i bez trudu może skręcić jej kark... czemu zastanawia się, co może pójść nie tak? Jeszcze ze swoim szczęściem sprowadzi złe zakończenie. Ofuknęła się w myślach. Ru pewnie zwija się ze śmiechu, widząc tę wewnętrzną kłótnię ze sobą.
- Ehh. Czemu, jak trzeba wziąć udział w czymś karkołomnym, los wpycha w to mnie? - chłopak przewrócił z uśmiechem oczami. - No dobrze. Jak masz zamiar to przeprowadzić? I czego potrzebujemy?
- Przede wszystkim... potrzebny nam jest wózek.
Najwięcej problemu sprawiło jej poodłączanie się od aparatury. Kombinowała niczym koń pod górkę, jak ma pozbyć się z siebie przewodów, by nie wywołać jakiegoś alarmu, w końcu Kano, już udający lekarza, najzwyczajniej w świecie wyjął wtyczkę. Momentalnie ekrany pogasły.
Potem kroplówka. Szarpanina z rurką skradła kolejne cenne minuty i przysporzyła bólu, ukróciła to szybkim szarpnięciem za plaster. Popłynęło trochę krwi, zignorowała to.
Kolejny trudny punkt - przejście z łóżka na podstawiony wózek. Następne siniaki, tym razem na lędźwiach, gdy klapnęła ciężko. Na szpitalnianą koszulkę narzuciła przyniesioną wcześniej przez Ene bluzę, nogi przykryła kocem. Shuuya wcześniej odchylił oparcie, żeby Kodoku nie musiała naciskać na zszytą część.
Opuścili salę, Karune modliła się, by nikt nie zajrzał. Na wszelki wypadek zostawiła kartkę, że ma badania. Oby nikomu nie przyszło na myśl czekanie, aż wróci.
Kano pchał wózek przez korytarze, od windy dzieliła ich spora odległość.
- Co mam zrobić, jak odjedziesz?
- Siedź pod moją salą, jeśli ktoś chciałby wejść do środka, wmów mu, że śpię i nie chcę, by mi przeszkadzano.
- Nie chcesz, żebym udawał ciebie?
- Nie - skrzywiła się. - Dla mnie to byłoby co najmniej dziwne. Proszę, nie rób mi tego.
Chyba zdziwiła go tym, nic nie odpowiedział, tylko wiózł ją dalej. Nareszcie, dotarli do dźwigu. Gdzie błąkała się winda...? Gdzieś wysoko, czekali, aż zatrzyma się na ich piętrze.
Tymczasem Kano, który chyba dostałby zawału bez zrobienia czegoś głupiego, nachylił się do czekającej obok nich kobiety.
- Przepraszam, czy kiedy skończę z moją pacjentką, będę mógł zrobić pani lewatywę?
- Że słucham?! - zawołała kobieta, odsuwając się od chłopaka. Święci na niebie, czemu?! Karune uderzyła Shuuyę z całej siły w brzuch i zwróciła się do pacjentki, patrząc przepraszająco.
- Niech pani mu wybaczy. Mój brat jest lekarzem od niedawna i jeszcze trzymają się go głupie żarty rodem ze studiów...
Ta pokiwała głową ze zrozumieniem, szok ustąpił miejsca zrozumieniu.
- No tak, studia. Ludzie cofają się do czasów gimnazjum.
Wsiedli do windy, gdzie dziewczynę zżerała chęć zamordowania Shuuyi. Miała już nawet plan. Zatrzyma windę i wywoła w chłopaku strach. Ten będzie chciał wyjść z kabiny, otworzy drzwi na tyle szeroko, by móc się wyczołgać, a gdy będzie już w połowie na zewnątrz, wtedy dźwig "magicznie" ruszy, przecinając go.
Nie to, że naprawdę miała taki zamiar. Ale scenka gore wyglądała interesująco. Kiedyś ją wykorzysta w jakimś opowiadaniu.
Już, parę metrów od wyjścia głównego. W recepcji Kano powiedział, że bierze pacjentkę na spacer po parku. Mistrz kłamstw tym razem również wywiódł innych w pole, dzięki czemu swobodnie opuścili lecznicę.
- Dasz radę tym operować?
- Tak, tak. Tak myślę - Kodoku ułożyła dłonie na kołach i lekko popchnęła je naprzód. Wózek posłusznie ruszył.
Kolejny ciepły dzień, wręcz idealny dla zmiennocieplnych. Gdyby nie to, że przebywał cały czas w tej zapaskudzonej uliczce, mógłby rozkoszować się panującą temperaturą.
Znowu coś uniemożliwiało mu krótką drzemkę. Przedtem winny był pchlarz, łaszący się do jego nóg. Potem na początku zaułka wybuchła jakaś bójka między bachorami. Tym razem ktoś zapuszczał się w głąb uliczki... słyszał skrzypienie kół. Koła?
Niechętnie otworzył oczy i spojrzał na przybliżający się do niego kształt. Osoba siedząca na wózku. Nie widział twarzy, bo światło padało na człowieka od tyłu. Powinien przepłoszyć tego kogoś, to pewnie jeden z bezdomnych.
Wyjął pistolet. Na razie nie będzie strzelał, zostało mu mało pocisków. Sam widok przedmiotu powinien być wystarczająco odstraszający.
Skrzypienie ucichło, natomiast postać na wózku odezwała się spokojnie.
- Naprawdę chcesz mnie zabić? No proszę cię, umieranie zaczęło robić się nudne.
Chyba jednak faktycznie wystrzeli. Czemu to znowu musi być ten przeklęty Błąd? Spróbował wstać, po raz pierwszy od kilku dni. Udało mu się.
- Mówisz tak, jakbyś przeżyła to więcej niż raz.
- Tatsuki usiłował mnie zabić, jakoś jednak to on skończył w spalarni - wzruszyła ramionami.
- Ciekawe. Jesteś gorsza od karalucha.
Mierzył ją zimnym wzrokiem. Po cholerę tu przylazła? Obracał pistolet w dłoniach.
- Uznałaś, że jednak chcesz śmierci?
- Czemu tak myślisz?
- Bo tu przyszłaś. Wkurzasz mnie. Żałuję, że nie pozbyłem się ciebie, kiedy miałem okazję. Uwolniłbym się w inny sposób. I nie musiałbym patrzeć na twoją gębę.
Wycelował w nią. Tak, to byłoby prostsze. Zastrzeli ją i odzyska spokój. Znajdzie Królową bez pomocy tego dzieciaka.
Patrzyła na niego, wydawała się być bardzo znudzona. Jej oczy zabłysły karmazynem.
- Chyba nie myślisz o tym poważnie, co? Zanim dosięgnie mnie kula, mogę użyć mocy i zniszczyć twoje ciało, nie zdążysz przenieść się - wzięła głęboki oddech.
Taka wymiana zdań nie miała sensu. Nie wiedzieć czemu, nie chciała pozbawić go "życia". Może dlatego, że nie była morderczynią? Śmierć Hiroshiego usprawiedliwiała sama przed sobą tym, że gdyby go nie zabiła, on mógłby dalej krzywdzić innych.
"Przecież ten gad też może dalej stanowić zagrożenie dla innych" - burknęła racjonalna część jej umysłu. Optymistyczna oponowała.
"Może się zmieni? Chcę dać mu szansę."
"Kodoku Karune - wielka miłosierna japońska, Drogowskaz Gadów Zbłąkanych" - zaśmiała się Ru.
Tęczówki wróciły do normalnego piwnego koloru. Przewiesiła ręce przez podramienniki wózka.
- Ale nie zrobię tego teraz. W zasadzie chciałam ci zaproponować asymilację w tym środowisku.
- Asymilację?
- Oi, pomoc w przystosowaniu się. Wybacz, czasami używam trudnych słów.
Kuroha zdezorientowany opuścił broń. O czym, na pętlę, ta dziewczyna gada?
- Słuchaj, nie znudziło cię takie zabijanie wszystkich co kolejne powtórzenie czasu? No, ja proponuję alternatywę. A zresztą... zdaje się, że uwięziłam cię tu na dobre, nie dasz rady stąd odejśc dokądkolwiek. A zabicie mnie nie spowoduje odblokowania tego świata, błąd jest już zbyt mocno zakorzeniony w rzeczywistości i nic z tym nie zrobisz.
Oczywiście kłamała, miała jednak wielką nadzieję, że on o tym nie wie. Posłała mu uśmiech godny Idiotki Roku. Co tam Roku - Tysiąclecia nawet.
- Serio wydaje ci się, że potrzebuję pomocy ze strony ludzkiego bachora? Jestem wężem Meduzy! Mogę skończyć twoje życie w mniej niż kilka sekund! Raczej dam sobie radę w twoim świecie, bardziej powinno cię martwić, jak skończy się to dla twoich przyjaciół - posłał jej dość paskudny grymas, imitujący uśmiech.
- Jak na razie jesteś bezdomny i zaczynasz trącić rozkładem. Jesteś tu od... trzech, cztech dni? Czemu wcześniej nie ruszyłeś na polowanie na śmiertelników?
Zamknęła mu tym usta, co zauważyła nie bez tryumfującej radości. Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Chodź. Zabiorę cię, dostaniesz coś w rodzaju drugiej szansy, czy to nie dobre? Myślą, że jesteś postacią z koszmaru, więc poniekąd zaczynasz od zera. Wróć, Kano wie, ze jesteś psychopatą.
- Biedna blondi, ostatnio dostał ode mnie kulką w czoło - wąż uśmiechnął się.
- Nie utwierdzaj go w przekonaniu o twojej niestabilności psychicznej i zamiłowaniu uśmiercania. Ponadto coś ustalmy - nie rzucasz się z zamiarem zabójstwa pierwszego stopnia na członków Mekakushi Dan. Bo cię zamknę w piwnicy na klucz.
- A kto powiedział, że z tobą idę?
- To już chyba ustaliliśmy, co?
Patrzył na nią z wyraźną niechęcią, nie dopuszczał jednocześnie do siebie myśli, że oto dostaje to, czego chciał. Niemal spada mu to z nieba. Wykrzywił usta z pogardą i odtrącił jej rękę, jednak ruszył w stronę wylotu uliczki. Nie będzie szedł obok niej, niech zapomni. Nie ma zamiaru wmanewrowywać się w "przyjaźń". Nie potrzebuje jej.
Poprawiła bluzę i wprawiła wózek w ruch, skierowała się za nim.
Kto wie? Być może zgodził się na ten szalony plan tylko po to, by zyskać dogodny punkt do oddania strzału w głowę. Nie łudziła się, że będzie łatwo. Kuroha i Mekakushi Dan nie zapałają do siebie wielką sympatią, co do tego nie miała wątpliwości.
Jednak szedł. Za nią, w końcu musiała mu pokazać, gdzie teraz będzie mieszkał. Zwieszoną głową i kopaniem kamjeni dawał jej do zrozumienia, że to wszystko mu bardzo nie odpowiada.
Przeczesała dłonią włosy. Ta rzeczywistość... może i powstała w wyniku błędu, jakim okazało się jej życie. Może nie powinna się wydarzyć. Ale wydarzyła się. I jej zdaniem była dobra.
Postara się ją snuć dalej, po jak najpomyślniejszym torze.