piątek, 1 sierpnia 2014

19.

Zastanawiała się, czy ten ból pod żebrami nie jest sztucznie wywołany przez Hiroshiego.
Nie. Ból nie był wywołany przez jego moc.
Palcami czuwała wypływającą z niej gwałtownie krew. Ciepła i lepka. Wraz z karmazynowym płynem uciekało z niej życie.
Jęknęła, podnosząc się nieznacznie na ręcach. Na szczęście oprawca odszedł.
- Nie chcę, by mnie nakryto. Mam przed sobą całe życie, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam zamiaru spędzać go w więzieniu... - to właśnie powiedział, wychodząc na ulicę. Wcześniej wyszarpnął z niej sai, uwalniając większą falę krwi. Zabrał też drugie ostrze. Nie protestowała, zresztą po co...? - Dzięki, że mi je oddałaś. Wiedziałem, że zostawiłem je przy Yusuki.
Domyśliła się, że to on był zabójcą cioci. Ale teraz to nieważne.
Nienawidził jej, tak?
Niemalże zawyła, przewracając się na prawy bok. Deszcz rozrzedzał gęstą krew, ułatwiając jej wniknięcie w ziemię. Zielona trawa wyglądała teraz na zardzewiałą. Kodoku powoli zaczęła się czołgać do drzwi, chciała,by ktoś jej pomógł.
Jednocześnie w myślach, a właściwie w wyobraźni, odtwarzała jedną scenę.
Sam skutek.
Brak logicznej przyczyny.
Czuła, że i tak to się wydarzy.
W końcu otworzyły jej się oczy.
- Masz tu swoją nienawiść, gnoju.
Szkarłat rozbłysł w przecinanej kroplami nocy. Użycie zdolności zmęczyło ją. Oddychała ciężko, coraz ciężej. Jak daleko ma jeszcze do tych drzwi?

Nie biegł. Czuł, że wzbudziłby tym podejrzenie przechodniów, gdyby jacyś trafili się po drodze.
W końcu jest noc. A on trzyma dwa ostrza sai, w tym jedno zakrwawione.
Charknął. W ustach zebrało się sporo flegmy. Splunął na chodnik.
Skąd ten posmak żelaza?
Jednak przyspieszył kroku. Mimo wszystko, nie powinien lekceważyć tej małej kretynki. Mogła sprowadzić policję. O ile użycie zdolności jej nie wyczerpie.
Znowu odchrząknął.
To, co powiedział, było prawdą. Nie znosił jej, przez zawiść. Zazdrościł dziewczynie, że jej powiodło się lepiej. Że znalazła akceptację, chociaż posiadała moc potwora.
To niesprawiedliwe.
On stracił oko, bo chciał, aby inni dali mu spokój.
Świat dookoła niego zawirował. Musiał oprzeć się o kamienną ścianę jakiegoś domu. Ciekawe, czy w środku siedzi teraz jakaś szczęśliwa rodzina.
On też był kiedyś szczęśliwy. Ale to się skończyło. Razem z wystrzałem z pistoletu. A potem z wybuchem gazu.
Nie dane mu było zatrzymanie szczęścia przy sobie.
Skoro tak, odbierze to szczęście innym.
Parsknął krótkim śmiechem. Zebrało mu się na filozoficzne przemyślenia, nie ma co.
Świat wciąż będzie się kręcić. Z tym, że bez jednego potworka.
On właśnie dogorywa.
Hiroshi spojrzał w niebo i rozkaszlał się. Aromat żelaza nasilił się. Podobnie jak deszcz. Jednocześnie poczuł, że wypluwa z siebie coś... mokrego.
Przejechał palcami po ustach. Na opuszkach zebrała się ciemna ciecz. To ona pachniała gwoździami.
- Co do...
Nie dał rady dokończyć, bo znów zakrztusił się. Spod powiek też coś wypływało. I spod paznokci.
To bolało.
Zadrżał jak w gorączce. Zachwiał się, wzrok zaczął płatać mu figle. Wypływające spod powiek krwawe łzy brudziły widzianą rzeczywistość. Rozkaszlał się, wypluwając coraz więcej karmazynu.
Nie... Źle zrobił. Powinien był po prostu ją zabić, pozbawić szybko życia... ale teraz było już na to za późno.
Umierała przez niego, w odwecie postanowiła być winną jego śmierci.
Na drżących nogach posunął się niezdarnie parę metrów naprzód, po czym upadł w kałużę. Szklana przejrzystość wody została zbrukana szkarłatem.
Przed oczami rozlewał mu się czarny atrament, przysłaniający pomarańczowy blask lamp sodowych, zapalonych na ulicy. Ból opanowywał całe ciało.
"Masz tu swoją nienawiść."
Naprawdę słyszał te słowa, czy tylko mu się zdawało?
Czuł, że to koniec. Nie żałował, że odchodzi. Bo po co?
Kiedyś i tak rzeczywistość zatoczy koło.
Tak powiedziały mu węże.
Drgał jeszcze kilka minut w powiększającej się kałuży deszczu i swojej krwi. Jak w połowie zgnieciony owad.
W końcu wydał z siebie ostatni świszcząco-charczący oddech i zamarł.

Walenie w drzwi na nic się nie zdawało.
Umrze pod domem przyjaciół, bo nie ma dość sił, by porządnie załomotać.
Przycisnęła mocniej do rany bluzę, na szarości zakwitły szkarłatne kwiaty. To bez sensu, to uciskanie, miała świadomość, że ostrze sai wbiło się zbyt głęboko i zbyt szeroko przecięto ciało pod żebrami. Krew uciekała, czas uciekał, życie uciekało.
Traciła już nadzieję.
Czuła żal.
Nie chciała umierać.
Chciała dożyć jutra. Pojutrza.
Następnych dni.
Uderzyła w drzwi jeszcze raz. Wciąż za słabo.
Wytarła z ust krew. Co ma zrobić?
Użycie mocy nie uda się. Gdy użycie zdolności miało mieć jakikolwiek związek z nią, umiejętność nie działała.
Mogła... spróbować krzyknąć. Być może to nic nie da, ale musiała spróbować.
Inaczej straci możliwość ratunku.
Zebrała w sobie resztki upływającej energii. Głebokie zaczerpnięcie spotęgowało ból i przyspieszyło upływ karmazynu.
Teraz niech zawoła lub zamilknie na zawsze.
Z oczu płynęły jej łzy, gdy piskliwie i z rozpaczą wrzasnęła "Pomocy!". Zaatakowała pięśćmi drzwi, modląc się, by się obudzili. Chociaż jedno z Mekakushi Dan.
Jeśli ma umrzeć, to chce przynajmniej się pożegnać.

- Słyszeliście to? - Seto uniósł zaspany wzrok i spojrzał na przebudzoną nagle Momo. Blondynka szturchnęła w bok śpiącego Hibiyę.
- Ja tak.
- Ja też - Kano przetarł jedno oko, rozglądając się dookoła. - Tak swoją drogą, brakuje jednego numeru. Zauważyliście?
- K-kto t-tak krzyknął? - Mary, podkurczając nogi, powiodła po zebranych wzrokiem. Nagle pisnęła, gdy do drzwi ktoś zastukał. - K-k-kto to?!
- Nie ma Karune! - zawołała Ene, światło bijące z nagle zapalonego wyświetlacza raziło oczy pozostałych. - Gdzie ona jest?
Wszyscy odzyskali już świadomość, umożliwiającą zgodzenie się ze słowami niebiesko włosej. Brakowało dziesiątego członka grupy.
- Z-znowu puka... - liderka jako pierwsza wstała z kanapy. - Seto, sprawdziłbyś, kto jest na zewnątrz?
- N-no dobra, chociaż sama wiesz... - chłopak w zielonym kombinezonie skupił wzrok na drzwiach. Jego oczy rozbłysły czerwienią. - To Kodoku! Coś... coś jest nie tak... j-jakie pożegnanie?
Osobą, która zdecydowała się otworzyć drzwi, był Shintaro, nacisnął mocno klamkę. Do środka domu wpadł zimny podmuch wiatru, przynosząc ze sobą ciężką woń żelaza.
- Wezwijcie szybko pogotowie! - krzyknął, łapiąc twarz Karune w ręce. - Kodoku? Karune! Słyszysz mnie? Patrz tu, patrz, skup się!
- Mistrzu, co się...
- DZWOŃCIE PO KARETKĘ!

Ojej, ktoś krzyczał. Zmusiła się do rozchylenia powiek. Chyba skórę zastąpiono cieniutko sprasowanym ołowiem, bo z trudem uniosła fałdy. Spojrzała w górę. To Shintaro krzyczał. Potrząsał nią za ramiona. Otworzyła delikatnie usta.
- Ja chyba... ja chyba stąd idę...
Nie rozróżniała słów, które słyszała. Ale chyba napędziła im stracha. Wcale tego nie chciała i to nie było jej winą. Tylko Hiroshiego. To on rozciął jej brzuch sai.
- Nigdzie nie idziesz. Nigdzie nie idziesz, zostajesz tu - o, to już zrozumiała.
Nad nią pochylał się też... jak miał na imię blondyn z szerokim uśmiechem? Teraz się nie uśmiechał, wyglądał raczej na przerażonego. A gdzie zniknęła jego maska?
- Karune, nie rób sobie żartów. Słyszysz nas?
- Gdzie ta karetka?
- Straciła dużo...
Dużo... czego? Palce przyzwyczaiły się już do dotyku krwi. Twarze przyjaciół rozmazywały się w zieleni i błękicie, w żółci i fiołkowym fiolecie.
Gdzieś brzmiał sygnał karetki. To po nią? Już chyba za późno... ale nie powie im tego.
Och, coś koło jej ucha zabrzęczało. Jak mucha. A potem syknęło.
"Mam się poddać?"
Znowu syczało. To deszcz. Nie, deszcz stukał. Jak pałeczki w perkusję. Jej serce zwalniało.
Bardzo dużo tu krwi, wiecie? Nie zadała tego pytania, bo usta odmówiły posłuszeństwa.
Będą tęsknić?
Nie pragnęła tęsknoty. Bo wtedy człowiek zapomina o teraźniejszości. I życiu.
- Jestem śpiąca, mogę iść spać?
Nie czekając na zgodę, osunęła się w środek tęczy. Złoto i szmaragd.
Jak jest tam, po drugiej stronie?

- Co tu miało miejsce?
- Nie mamy pojęcia. Po raz ósmy powtarzam, że wszyscy spaliśmy.
Kido mierzyła pracownika pogotowia rozzłoszczonym spojrzeniem. Chyba czas na rozmowę będą mieli, jak przewiozą Kodoku do szpitala?!
Teraz ktoś kazał sprawdzić puls. Słaby. Stan krytyczny.
Ludzie, do cholery, rozcięto jej brzuch, jak ma nie być stan krytyczny?!
- Będziemy musieli wezwać policję, nawet jeśli to była dziwna odmiana seppuku.
- Sugeruje pan, że nasz przyjaciółka chciała się zabić?!
- Danchou-san... - to Mary złapała ją za ramię. Różowe oczy lśniły od łez. Martwiła się o układaną na noszach Karune. O ledwo hamującą złość liderkę. O wszystkich.
- Jakieś namiary na jej rodziców? - ten protekcjonalny ton rozsierdzał ją jeszcze bardziej.
I oczywiście, wtrącić musiał się kretyn.
- Ja jestem rodziną poszkodowanej - odezwał się poważnym tonem, odpychając delikatnie obydwie dziewczyny na bok. - Jej bratem. Nasi rodzice nie żyją...
- Co ty... - Tsubomi już zamierzała się, by zaatakować blondyna, gdy to w ramię puknął ją w ramię i odciągnął, byle dalej od rozmawiających.
- Przypatrz się uważnie Kano - Seto wskazał palcem tłumaczącego coś lekarzowi Shuuyę. - On używa mocy. Przecież Kodoku nie ma rodziny. Nikt dorosły się nią nie opiekuje. Wyląduje w domu dziecka.
Mary, przysłuchująca się z boku, również to dostrzegła. Kano chronił Karune przed prawem.
- To prawda! - pisnęła, na tyle głośno, że przykuła uwagę mężczyzny, jednak ten po chwili wrócił już do rozmowy. Białowłosa spojrzała z lękiem na Kido i Seto. - Przepraszam.
- Nie masz za co... - bąknął Kousuke, łapiąc ją za rękę.
Tymczasem nosze z nieprzytomną nastolatką załadowano już do karetki. Zaraz odjadą.
Kano podszedł do przyjaciół.
- Jedziemy do szpitala. Zabieram się, bo robię za starszego braciszka.
- Też jadę! - z telefonu odezwała się Ene, nerwowo podrygiwała.
Lekarz zawołał na blondyna.
- Konieczna jest transfuzja krwi. Wiesz, jaką ona ma grupę krwi?
Shuuya zbladł. Nie, nie wiedział, bo niby skąd?
Z opresji wybawił go Shintaro.
- 0 Rh- .
- Przygotujcie zerówkę - mężczyzna wrócił do karetki, rozmawiając przez krótkofalówkę.
- Skąd wiedziałeś? - Seto przekrzywił głowę. Chłopak w czerwonej bluzie wzruszył ramionami.
- Powiedziała kiedyś, gdy uczyliśmy się biologii...
Ene, mimo powagi całej sytuacji, uśmiechnęła się szeroko. Wypowiedź Mistrza brzmiała zabawnie dwuznacznie. Nie podzieliła się jednak z nikim tymi przemyśleniami.
- Proszę pana! Proszę do środka! - Kano odwrócił się i ruszył do pojazdu.
- Widzimy się w szpitalu! - krzyknął, zamykając drzwi.
Ambulans na sygnale ruszył w drogę.

Przycisnął dłoń do czoła. Z trudem pohamował jęk i odruch wymiotny.
Przed chwilą wydarzyło się...co?
W uszach jeszcze dźwięczał mu huk pękającego metalu i szkła.
Na twarzy czuł... deszcz. Ale... skąd?
Przypomniał sobie.
Uwolniła go.
"Na swoich zasadach."
Roześmiał się kpiąco. Jej tu nie było, kto zabroni mu poszukiwać Królowej?
Znajdzie ją.
Tylko najpierw pozbędzie się błędu.
Próbował wstać, jednak buty ślizgały się w zimnych kałużach. Upadał raz za razem.
Usłyszawszy kocie miauczenie, syknął przeciągle, odstraszając zbłąkane zwierzę.
Spojrzał w górę, na ociężałe chmury.
To ciało wydawało mu się nieposłuszne. Nie mógł zmusić go do normalnego stanięcia na nogach. Ręce drżały. A oddech był ciężki i nierówny.
To wszystko jej wina.
Niech no tylko ją dorwie.

Była jedyną plamą światła w tym gęstym mroku. Pulsujący blask zieleni i błękitu. Prócz niej tylko echo podobne do bicia serca...
Mówiąc szczerze, czuła się zawiedziona.
To tak wygląda życie po życiu? Dryfuje się swobodnie w ciemnej pustce? I tak aż po wieki wieków?
Spodziewała się chmur i światła.
Chyba że trafiła do piekła i karą dla niej miała być ta obezwładniająca próżnia i zawarta w niej samotność.
Do tej pory nie namyślała się nad śmiercią. Nie miała ustalonego poglądu, czy ludzi czeka coś po zatrzymaniu akcji serca i pracy mózgu. Miała nadzieję, że tak i że na końcu osiągane jest szczęście. W końcu to do niego wszyscy dążą. Ona też go pragnęła.
A teraz...
Wolałaby już nicość.
Usłyszała... a raczej przestała słyszeć. Po dłuższym momencie zrozumiała - dziwne echo umilkło. Przeraziło ją to, nie wiedziała nawet czemu.
- Bij, głupie, zacznij bić! - sens tych słów dotarł do niej po chwili.

W karetce włączono defibrylator.
- Strzelaj - zawołał lekarz ze stetoskopem do kolegi obsługującego aparaturę. Impuls wniknął w ciało. Mimo to serce nie zareagowało.
- Jeszcze raz.
Ponownie to nic nie dało.
- Ona... - blondyn obecny w karetce spojrzał z niepokojem na leżącą przyjaciółkę. Nie... ona nie...
- Jest puls! Serce znowu bije.

Odetchnęła z ulgą. Ciężkie echo powróciło. To... dobrze. Ruszała ustami, ale nic z nich nie uwalniało się. Żadne słowa czy nawet oddech.
Miała czas na przemyślenia...
Nie. Zacznie roztrząsać wszystko i co? Co jej to da? Chyba tylko depresję.
A wieczne przybicie nie było kuszącą perspektywą.
- Hej. Hej. Skoro chcesz zajęcie, to chodź ze mną.
Ktoś szarpał ją za rękę. O dziwo, widziała tę osóbkę wyraźnie.
To była ta sama dziewczynka, co w tamtym "więzieniu". Dziesięciolatka, z długimi, ciemnobrązowymi włosami i piwnymi... nie, żółtymi oczami, ubrana w żółtą sukienkę, obszytą na dole czerwonymi kwiatami.
Żółte oczy... Kuroha miał takie same.
U dziewczynki źrenice, zamiast okrągłe, były poziome. Gadzie.
- Jesteś...
- Wężem odpowiedzialnym za twoje opętanie. Tak - mała pokiwała głową. - Wężem o Widzących Oczach.
- Oh...
Nie czuła, że mówiła. Mimo to dziewczynka zdawała się ją rozumieć.
- Wyglądasz... jak ja. W dniu wypadku.
- Przyjęłam tę postać, znaczy, no, pożyczyłam chwilowo, bo wydawała się silna. Nie fizycznie, ale psychicznie. Ty jako dziesięciolatka byłaś znacznie... bo ja wiem... mniej przestraszona, a teraz skaczesz na widok cienia w kształcie szponiastej łapy.
Karune skinęła głową.
- Wiem. Wiem.
- Masz się zmienić - wąż postukał ją palcem w mostek. Spuściła wzrok.
- Chyba nie będę mieć tej okazji...
Echo ponownie zamilkło. Zmusiła się, by je słyszeć, faktycznie wróciło. Jak długo będzie je wznawiać? Czy za którymś razem to się nie uda? Co wtedy?
Tymczasem gad stał-a się... wrócił-a do swojej prawdziwej formy. No tak, sam-a mówił-a, że wygląd był pożyczony. Teraz miała przed sobą czarną łuskowaną serpentynę z czerwonymi oczami. Wąż wysunął język.
- Chcesz wyjaśnień? - zapytał-a. Karuna skinęła głową. - Więc chodź.
Stworzenie ruszyło przed siebie. Dziewczynie nie zostało nic innego prócz podążania za nim.
- Jak mam cię nazywać? - zapytała po jakimś czasie zmierzania na przód. Wąż uderzył ogonem.
- Nie mam pojęcia...
- W ogóle chcesz "imienia"?
- To spore ułatwienie. I na pewno własne imię jest lepsze niż Wąż o Widzących Oczach.
Brązowowłosa zawinęła na palec świetliste pasemko, które po chwili zaczęła żuć.
- Jesteś... częścią mnie... tą już nierozerwalną... Może Ru?
- Ru? Może być Ru. Mnie pasuje.
Szły dalej w milczeniu.

- Co z nią? - Momo niemal biegiek ruszyła w stronę Kano, który podchodził do grupy. Na miejsce przyjechali Kido, Momo i Shintaro. Reszta została w kryjówce. Liderka tłumaczyła, że w chwili obecnej nie ma sensu, by w szpitalu siedzieli wszyscy.
Blondyn odsunął się na bok, by uniknąć stratowania.
- Ma operację. Uszkodzona śledziona czy coś - odparł spokojnie chłopak, jakby wcale nie chodziło o coś poważnego. - Straciła dużo krwi. Dwukrotnie serce przestało bić...
- Ona... umiera? - Tsubomi poprawiła kaptur. Chciała zapanować nad emocjami.
- Nie znasz jej? Jest zawzięta, nie pozwoli sobie odejść tak szybko.

Lekarz opuścił blok operacyjny, na sobie miał jeszcze zakrwawiony fartuch i rękawiczki. Zauważył, że przy wejściu czatuje niewielka grupka nastolatków. W jednej z osób rozpoznał idolkę, Momo Kisaragi. Ten blondyn to był ponoć brat pacjentki. Ponoć. Nie byli do siebie podobni. Reszta to krewni? Przyjaciele?
"Starszy brat" zauważył doktora. Nie było sensu stać dalej z boku, podszedł do nich.
- Co z naszą przyjaciółką? - bez czekania, aż zacznie mówić, zaatakowała go zielonowłosa... to chyba dziewczyna. Z trudem opanował wzdrygnięcie się, ton nastolatki był nieprzyjemny.
- Ze względu na zbyt duże uszkodzenie śledziony, musieliśmy ją wyciąć, straciła prawie dwa litry krwi... cudem udało nam się opanować krwotok, zaszyliśmy ranę...
- Do rzeczy - warknęła zielonowłosa.
- Przeżyła, ale... aktualnie zapadła w śpiączkę. A serce wciąż przerywa pracę. Podczas operacji zatrzymało się kolejne dwa razy.

Szły już tak długo. Straciła rachubę przy liczeniu swoich kroków. Jej światło to bladło, to przybierało na intensywności. Co jakiś czas zmuszała echo do powrotu. To męczyło ją.
- Dokąd idziemy? - zapytała, gdy przywróciła dźwięk echa.
- Na spotkanie.
- Z kim?
- Z władczynią tego świata.
- Właściwie co to za miejsce? - dopiero teraz zdała sobie sprawę, że czuje pod nogami grunt, mimo że go nie widziała. Pochyliła się, chcąc go dotknąć, jednak palce po prostu przeleciały dalej. Znajdowały się teraz znacznie niżej niż stopy. Wąż zasyczał.
- Nie zatrzymuj się. Ciało inaczej odmawia posłuszeństwa. Chodź.
Wróciła do wyprostowanej pozycji i dogoniła Ru.
- Powiesz mi?
- To po prostu Jej świat. Tu skupiają się wszystkie rzeczywistości...
- Oh... - błękitny blask w okolicy serca zajaśniał. Przypomniała sobie... coś... - To ty mnie powstrzymałaś przed dwoma laty?
- Owszem - Ru chyba westchnęła. - Nie jesteś mistrzynią szybkiego kojarzenia faktów.
- Wiem... dlaczego?
- Dlaczego nie jesteś mistrzynią?
- Nie. Dlaczego to zrobiłaś?
Gdy gad zamilkł, zdawało jej się, że nie uzyska odpowiedzi. Jednak wąż zaczął znów mówić.
- Bo miałam już dość. Po każdym restarcie to samo. Dostałaś od... hmm, może nie życia... drugą szansę. Sądzę, że twój tata nie byłby szczęśliwy, iż raz za razem porzucałaś to. Więc się wtrąciłam...
Kodoku przekrzywiła głowę.
- Dziękuję... ci.
- Ależ proszę.

Siedział obok łóżka. Teraz wypadła jego kolej, by... czuwać.
Kano miał siedzieć na zewnątrz, jednak zniknął.
Ene również.
Pierwszy raz pomyślał, że dobrze byłoby, gdyby miał ją przy sobie. Siedzenie tu samemu nie było przyjemne.
Urządzenja monitorujące pracę serca cierpliwie pikały.
Mijał drugi dzień, zbliżał się trzeci, a Kodoku wciąż spała.
Skąd brało się wrażenie, że odchodzi?
Co za głupie myśli.
Dzień wcześniej maszyny zapiszczały aż czterokrotnie. Płuca też odmówiły współpracy, dziewczynę podłączono do aparatu tlenowego.
Dlaczego to musiało się stać?
Zaczął powoli przywykać do jej hałaśliwego towarzystwa. Nie chciał pogodzić się z myślą, że teraz, gdy już pogodzili się, historia niemal się powtarzała.
Żałosne, że o tym myślał.
Ręka Karune zadrgała. Przypadkowy skurcz mięśni.
Aparatura przenikliwie zapiszczała.

- Jak długo idziemy?
- W waszym świecie mija trzeci dzień. Boisz się i odwlekasz spotkanie.
Trzeci dzień? Jakim cudem? Przeczesała dłonią włosy, niepewna, co powinna o tym myśleć. Czy naprawdę czuła lęk i dlatego szły... trzeci dzień...? Ciekawe, co dzieje się na zewnątrz. Czuła, że bardzo zmartwiła przyjaciół, a przecież nie chciała tego. Nigdy nie chce.
Zastanawiało ją też, co działo się z Kurohą. Czy już wydostał się z rozpadającego świata. Nie miała pojęcia, co naprawdę zrobiła, używając na nim mocy. Dowie się tego, gdy spotka władczynię...?
- Jesteśmy! - Ru zatrzymała się raptownie, Kodoku o mało nie nadepnęła wężowi na ogon, w porę odskoczyła, niemal upadając.
Znalazły się w... kolejnym ciemnym pomieszczeniu, ale tu Karune nie była jedynym światłem. Z wielu miejsc pronieniał czerwony blask, na środku "sali" siedziała długowłosa postać, której w pierwszym momencie nie rozpoznała, póki ta nie przemówiła:
- Co ty tu robisz, dziewczyno? Przecież jeszcze żyjesz.
Głos należał do kobiety. Ru zasyczała z szacunkiem.
- Witaj, pani.
Pani... władczyni miejsca, gdzie krzyżują się rzeczywistości. Ta, która stworzyła pętlę. Skąd miała tę wiedzę? Ah, od Ru. Yusuki powiedziała kiedyś, jak brzmi imię tej istoty... to...
- Azami... - instynktownie skłoniła się przed Meduzą.
Kobieta uniosła brew.
- Odpowiesz mi, skąd się tu wzięłaś? To nie ten dzień. A ty sama żyjesz, chociaż... wygląda na to, że już niedługo.
Echo, w którym Kodoku w końcu rozpoznała bicie swojego serca, zamilkło. Przestraszona skupiła się na tym dźwięku, by ten wrócił.
Meduza zbliżyła się do niej o kilka kroków. Czerwone oczy wierciły w nastolatce dziury.
- Ja... jestem tu, bo twój wąż mnie tu przyprowadził.
- Ahh... Wąż o Widzących Oczach... - istota przeniosła spojrzenie na czarną serpentynę.
- Wolę Ru - odparł gad, wysuwając język, jakby smakując powietrze. Węże na głowie Azami syknęły ostro.
- Nauczyłaś się bezczelności od swojego człowieka... interesujące... - wzrok Meduzy był obojętny. Wycelowała w Karune palcem. - Zdaje się, że to przez twoje życie udało mi się powstrzymać tamtego zbuntowanego gada... a teraz go uwolniłaś.
- Prze-przeze mnie?
- Pani, ona nie rozumie - odezwała się cicho Ru, uderzając ogonem.
- Czyli co? Przyprowadziłaś ją, by dostała wyjaśnienia? Czy ja jestem tu tylko od tłumaczenia zasad? - kobieta wróciła na swoje miejsce, usiadła. Zimny karminowy wzrok wzbudzał w Kodoku lęk. - W zasadzie... najpierw powiedz mi, jak miewa się moja wnuczka.
- Jest... dobrze z nią... - bąknęła. Miała świadomość, że chodzi o Mary. - Jest szczęśliwa z przyjaciółmi, tak mi się zdaje...
- A teraz ty prawdopodobnie odbierzesz jej to szczęście i zmusisz rzeczywistość do restartu.
- Ja... nie wiem, o co chodzi, czy oskarżenia można zostawić na później?! - teraz się zirytowała. Niech najpierw ktoś powie jej, w czym zawiniła. Dopiero potem wystawi ręce, by oberwać po nich linijką.
Czarnym gadom nie podobał się ton, jakim ta żałosna istota przemawia do ich pani. Zasyczały głośno, jeden nawet kłapnął paszczą w jej stronę. W odpowiedzi sama syknęła.
Azami chyba to rozbawiło.
- Jesteś nadzwyczaj bezczelna.
- Dziękuję bardzo.
- A co chciałabyś wiedzieć?
- Jaki jest prawdziwy skład bajaderki, a co?
Kilka gadów uniosło się z oburzeniem, ich syk brzmiał dość metalicznie. Ale to chyba jej się zdawało.
- Musisz być naprawdę odważna lub naprawdę głupia, by mówić do mni w ten sposób - Azami pogładziła trójkątny łeb jednego z węży.
- Być może. A teraz, już całkiem poważnie, czy mogę dowiedzieć się, dlaczego powiedziałaś, że to przez moje życie zamknęłaś... Kurohę.
- Bo jesteś błędem.

Mijały dni, a on wciąż stąd nie odszedł. Nie... nie wiedział, dlaczego. Co go tu zatrzymywało? Powinien szukać Królowej, powinien zająć się naprawą Błędu...
A zamiast tego, tkwił tu cały czas, w zaułku, w towarzystwie dwóch śmietników, zapchlonych zwierząt.
I nie umiał opuścić tego śmierdzącego miejsca.
Po raz enty zrzucił winę na tę smarkulę. Gdyby nie ona...
Do tej pory siedziałby w więzieniu.
Ale to przez nią znalazł się tu, niezdolny do odejścia.
A może on sam nie chciał iść?
Przypomniało mu się, jak kiedyś...
Kiedyś...
Usiłował przerwać tragedię, pozbywając się swojej osoby. Oczywiście, nie wyszło to zgodnie z oczekiwaniami, bo wtrącił się hikikomori.
Dzięki temu dostał czas, by docenić dramat.
Teraz... czemu w ogóle o tym myślał? Ot, jednorazowy wyrzut sumienia. W końcu uciszył je na dobre. I robił to, co sprawiało mu... przyjemność?
Cholera.
Złapał się za głowę.
To wszystko wina Błędu.

- Aha. Błędem. A co to znaczy? - przekrzywiła głowę, kompletnie nie pojmując sensu wypowiedzi Meduzy. Jej mina chyba świadczyła o tym, bo kobieta westchnęła ciężko i walcząc z narastającym zniecierpliwieniem, wytłumaczyła:
- To znaczy, że gdyby nie twoje istnienie, to restart tej rzeczywistości przebiegłby normalnie.
- Dalej nie rozumiem.
- Aby czas cofnął się do "szczęśliwych dni"... - Azami skrzywiła się, jakby zjadła coś gorzkiego. - ...Mary musi zjednoczyć wszystkie węże, a to jest możliwe dopiero wtedy, gdy ich ludzie są martwi.
Przełknęła ślinę.
- K-kiedy to...
- Piętnasty sierpnia tego roku. Tamtego dnia brakowało aż trzech węży do zjednoczenia. Ale to fakt, iż żyłaś, sprawił, że ich nie było.
- Um... Okej...? Nie wiem, jak...
- Powinnaś od dwóch lat być martwa, jak wiele czasów przedtem! Ponieważ jednak nie byłaś, rzeczywistość przebiegła w inny sposób. Twoja ciotka nie miała wypadku drogowego rok temu, bo siedziałyście w domu razem. Twój były przyjaciel nie zabił się dzień przed tragedią, bo nie kazał mu tego jego wąż. Czy teraz to pojęłaś?
Od dwóch lat? Przed jej oczami zamigotał obraz ciemnego pokoju, z zasuniętymi zasłonami. Kołdra ciężka od potu. Nóż przystawiony do brzucha...
- Twój gad wtrącił się i tym samym diametralnie zmienił bieg zdarzeń. A raczej ty go zmieniłaś, w końcu mogłaś nie słuchać podszeptów i po prostu zakończyć swój żywot.
- Miałam dość. Nie po to wybrałam człowieka, by ten tak zwyczajnie kończył ze sobą - prychnęła smutno Ru.
Echo umilkło. Chwilę ignorowała jego brak. W końcu zapytała:
- I co teraz? Co w zasadzie teraz dzieje się ze mną?
- Twoje ciało, w normalnym świecie, umiera. Możesz do niego wrócić, kontynuować bieg tej rzeczywistości. Możesz też odpuścić. Czas będzie tam trwał, dopóki ten przeklęty gad ponownie się nie wtrąci... a ja go tym razem nie powstrzymam. Już mi nie wolno, ingerowałam w wydarzenia raz, jedyny raz, kiedy miałam zezwolenie. - Meduza podniosła wzrok. - To twój wybór.
Jedną ręką wskazywała kierunek, gdzie czerń gęstniała. Karune spojrzała tam.
- Czeka mnie tam...
- Śmierć. A w waszym świecie nie będzie błędu. Restart przebiegnie bez zakłóceń.
Zamrugała szybko. Umrze... i spotka tatę, Yusuki... może nawet mamę...? Ale... po jakimś czasie gra zacznie się na nowo.
- Obok masz drogę powrotu - Meduza wskazała na szarą linię, która pojawiła się znikąd. - Pospiesz się, twoje serce przestaje normalnie pracować.
Faktycznie, rytm słabł, stawał się nieregularny. To przez emocje czy bunt ciała?
Powoli ruszyła w kierunku dwóch przejść. Ru ruszyła za nią.
- Wiesz co... Jeśli teraz odejdziesz, to ja ci coś powiem - znów wyglądała jak dziesięciolatka. Żółte oczy hardo wpatrywały się w Kodoku, drobne dłonie zacisnęły się w pięści. - Nie będę ci już przerywać prób samobójczych. Nie będę ci pomagać. Skoro wolisz śmierć... to będziesz mogła ją wybierać jeszcze raz i jeszcze raz.
W głowie nastolatki panował chaos.
Chciała dotknąć Ru, jednak ta, w postaci węża, odsunęła się.
Spojrzała na dwie granice. Czerń i szarość. Dwie krawędzie. Z jednej z nich spadnie.
Skręciła, obejrzała się za siebie. Wyraz oczu Meduzy nie zmienił się...? Nie. Patrzyła dziwnie smutno. Jakby to ona chciała mieć tę szansę wydostania się na zewnątrz. Czerwone ślepia Ru patrzyły nieruchomo.
Wzięła głęboki oddech.
I skoczyła.

1 komentarz:

  1. W końcu coś więcej z Kano :D Ale i tak mało xd
    Fajnie powyjaśniałaś niektóre sprawy :)

    OdpowiedzUsuń