poniedziałek, 23 czerwca 2014

12.


Nawet nie wiedziała, co pisze. Dłonie wiodły długopisem bez udziału świadomości, ta błądziła gdzieś między latającym puchem dmuchawca. Miała kłopoty z normalnym oddechem, jakby na żebra założono jej żeliwną obręcz.
Sądziła, że zachowanie przyjdzie jej z dziecinną łatwością. Tak myślała, ale coś nie wyszło. Nie umiała maskować rozpaczy i bólu tak dobrze, jak uważała.
Wszyscy zdążyli zorientować się, że coś jest z nią nie tak. Koleżanki z klasy odsuwały się, gdy tylko przechodziła obok na korytarzu. Nie, żeby ją to obchodziło. Tylko budziło zaskoczenie. Czuła się jak trędowata. Albo zadżumiona, do wyboru.
Nauczyciel coś mówił, ale jego słowa nie trafiały do uszu dziewczyny. Otoczona była jakby dźwiękoszczelnym murem. Pusty wzrok omiatał głowy pochylonych nad pulpitami ławek uczniów. Ciekawe, czy i co ich dręczyło. Tamta dziewczyna z ciemnograntowym kucykiem... miała podkrążone oczy, jak od niewyspania. Na każdego patrzyła z pogardą. A może to tylko maska? A ten rudzielec siedzący na samym końcu sali? Starał się ukryć przed innymi, dlaczego? Wbrew sobie popatrzyła na Shintaro. Jego historię znała. Czy aby na pewno? Inne pytanie - za co on ją tak nienawidził? Przecież od początku starała się być dla niego miła. Chłopak również nie zachowywał się jak palant... co się stało?
Poprawiła grzywkę. Mimo starań włosy układały się po swojemu, za nic nie chciały współpracować. Opadały na twarz, zasłaniając i tak słabe pole widzenia. Z pasmami przykrywającymi oczy i usta, przypominała postać rodem z horroru. Strasznie ją to irytowało. Nawet spinki nie pomagały, zdążyła wyszarpnąć je z włosów na poprzedniej przerwie.
Odchyliła się na krześle. Najchętniej wyszłaby już ze szkoły, albo naciągnęła kaptur, by uchronić się przed obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Jeszcze chwila i coś ją trafi! Czego chcą? Sądzą, że znowu pozbawi kogoś przytomności wzrokiem?
Musiała zachować spokój. Dotrzyma do tej przerwy, potem ostatnia lekcja i będzie mogła wrócić do domu. W takim rytmie przeżyła niemalże cały tydzień. Przeżyła? A może przewegetowała? Uśmiechnęła się  z przekąsem pod nosem. To było lepsze słowo.
Brzęczenie na zewnątrz sali brzmiało nie gorzej niż anielskie chóry gdzieś w niebie, o ile takowe istniało. Zerwała się ze swojego miejsca i pierwsza opuściła klasę. Może nikomu nie wbije cyrkla pod żebro. Może sobie nie wbije cyrkla w ramię i nie zacznie wyć.
Udawanie spokoju... co ją podkusiło? Ekstrawertyk piszczał i wił się w śmiertelnych drgawkach. Duszenie emocji dla niej było czymś nienaturalnym. Boli? Krzycz. Cieszy? Śmiej się, aż brzuch zacznie boleć. Tak zachowywała się przez dobre szesnaście lat. A teraz, by nie wbzbudzić zainteresowania, musiała zachowywać się wbrew charakterowi...
- Długo jeszcze? - zapytała niebieskowłosa, grzebiąc w folderze z muzyką. Karune przewróciła oczami. Chyba będzie musiała pogadać z przyjaciółką o jej rządzeniu się plikami na telefonie.
- Ostatnia lekcja. Dzięki Bogu...
Do pomieszczenia ktoś się zbliżał, Kodoku słyszała narastające głosy dziewczyn. Uczennice z jej klasy! Nie zastanawiając się nawet, co robi, wskoczyła do pierwszej kabiny i zaryglowała drzwi. Po chwili faktycznie do środka weszła rozchichotana grupka nastolatek.
- Nee, co ty... - Ene chciała dopowiedzieć coś jeszcze, ale dziewczyna zasłoniła palcem usta. Skoro już tu siedziała, podsłucha, jak wygląda dla osób "z zewnątrz", czy aby na pewno wystarczająco dobrze ukrywała cierpienie.
- Widzieliście, jak dzisiaj wygląda? Z dnia na dzień coraz gorzej - odezwała się jasnowłosa przywódczyni ekipy, która oparła się plecami o drzwi zajętej przez Kodoku kabiny. Dziewczyna skrzywiła się. Blondwłosy "aniołek" w oczach nastolatki, była zwykłą pozerką i pustą lalunią. Nie znała jej imienia oraz imion panienek towarzyszących koleżance. W ogóle nie znała imienia nikogo z klasy, wyłączając Shintaro.
- No-o, jak siedem nieszczęść - zgodziła się dziewuszka o malinowych pasmach ściągniętych w wysoki kucyk. - A wczoraj ledwo trzymała się na nogach.
Zadrżała. To prawda, poprzedniego dnia ześlizgnęła się ze schodów, bo zamroczyło ją dziwne wspomnienie. Wydawało jej się, że Yusuki czekała na nią przed salą, machała do niej i uśmiechała się promiennie. Potem zdała sobie sprawę, że to na pewno mara, ale do opuszczenia szkoły nie odzyskała spokoju i obijała się o różne rzeczy dwa razy częściej. O ludzi zresztą też, co poskutkowało zrzuceniem Kisaragiego z półpiętra. Chłopak wyglądał, jakby marzył o łomie, żeby ganiać nim Karune.
- A wiecie w ogóle? Ja chyba mam teorię, co jej jest - blondynka postukała w drzwi. Pewnie uśmiechnęła się w taki sposób, który prowokuje do pytań. Osiągnęła cel, koleżanki zaczęły zgodnie skandować "No co? No co?".
- Narkotyki - powiedziała cicho, jakby w obawie, że zostanie podsłuchana.
Kodoku o mało nie ryknęła śmiechem.
- No zobaczcie, zawsze jest taka wesoła, żartuje z nauczycielami... to trochę nienaturalne zachowanie...
"Bo wieczne smęcenie jest normalne..."
- ...a teraz, znaczy od tych kilku dni chodzi przygaszona, nieobecna... jakby ktoś odłączył jej zasilanie.
- Narkotyki? - wyartykuowała bezgłośnie Ene. W odpowiedzi przyjaciółka zakręciła przy głowie palcem.
- No ale... n-nie widzę żadnego z-związku - wyjąkała ostrzyżona na krótko właścicielka ciemnogranatowych włosów.
- Pewnie odcięto ją od związków psychotropowych i ma odwyk. Założę się, że ktoś ją nakrył - kontynuowała spiskowy wywód blondynka.
- Nee, a może ma... umm... jak się to nazywało... no-o, moja kuzynka kiedyś przyjaźniła się z kimś, kto to miał... - różowowłosa również oparła się o kabinę Karune. - Ach, już mam! Ta moja kuzynka opowiedziała, że to się nazywa psychoza maniakalno-depresyjna.
"Huhu, ciepło, ciepło, wręcz gorąco." W zasadzie - pasowało do niej.
- Narkotyki są lepszym wytłumaczeniem! - upierała się przy swoim blondwłosa.
"Koniec cyrku" - zapukała z wnętrza kabiny, że chce wyjść. Rozmowa zakończyła się jak przecięta nożem. Blondynka i różowa odsunęły się, by umożliwić opuszczenie toalety. Karune przybrała na twarz swój szeroki uśmiech, który nie obejmował oczu i weszła między członkinie grupki. Jej obecność wzbudziła przestrach, widziała to wyraźnie. Zwyczajnie wszystkie wyminęła i wyszła na korytarz. Kiedy uzyskała pewność, że żadna nie ruszyła za nią, skrzywiła się i krzyknęła, dwie dziewczyny z równoległej klasy spojrzały na nią nieprzychylnie.
- Wkurzyło cię ich głupie gadanie...? - cyber dziewczyna zawisła do góry nogami i otworzyła szeroko usta, żeby rozśmieszyć Kodoku. Ta prychnęła cicho.
- Jasne, że nie. Wcale. Wcale nie zdenerwowała mnie opinia, że moje zachowanie ma związek z psychotropami. To nic takiego. Deshou? Deshou?!
- Nie tak agresywnie, Karune.
Wbijając wzrok w telefon, nie zauważyła, iż znajduje się na torze kolizyjnym z Kisaragim, również pochłoniętym zawartością swojej karty pamięci w komórce. Wrzask Kodoku był słyszalny jeszcze poziom nad nią.
- Uważaj, kretynie, jak łazisz! - fuknęła wściekle, zrywając się i poprawiając bluzę. Okulary przekrzywiły się i szkło zasłaniało jedno oko, co wyglądało doprawdy komicznie.
- Ja mam uważać? To ty łazisz jak sierota i nie patrzysz nawet, gdzie! - Shintaro był nie mniej zirytowany. - Od czego masz te denka butelek na nosie?
- Za to ty nie masz problemu ze wzrokiem i też mógłbyś kontrolować swój ruch, a nie zwalasz całą winę na mnie!
Kłótnia zwabiła uczniów, którzy coraz to liczniej otaczali Karune i Shintaro. Jak sępy, takie skojarzenie przemknęło przez jej głowę. Albo wilki, obserwujące walczących, czekające na upadek zwyciężonego, by móc rzucić mu się do gardła.
Nagromadzone w nastolatce emocje wrzały. Tłumione płacze i krzyki mogły zaraz zostać uwolnione. Czuła, że jeżeli teraz nie pozbędzie się ich ciężaru, zginie przytłoczona nim. Awantura była dla niej niczym dar niebios, okazją do wyładowania się. Nigdy nie cieszyła się na bardziej niechętne traktowanie przez Kisaragiego.
- To nie ja przewalam się korytarzami jak święta krowa. Kontynent dobry, tylko z rejonem nie trafiłaś.
- Przyganił kocioł garnkowi!
- Nie umiesz mądrze odpowiedzieć, więc odwołujesz się do powiedzonek? Ciekawa taktyka.
Impuls. Impuls. Zamachnęła się i uderzyła Shintaro w mostek. Próba była żałosna i rozpaczliwa, niemniej zaskoczyła chłopaka, który zatoczył się metr do tyłu.
- Nee, Karune, Mistrzu, będziecie się kłócić o głupi wypadek? - cyber dziewczyna nie umiała zrozumieć, co się działo. Nie widziała w tej całej sytuacji choćby krzty logiki.
"Ostatni raz... nie powinnam była dać się sprowokować..." - na takie przemyślenia było odrobinę za późno. Kodoku posłała jeszcze jeden cios, idealnie między żebra i tuż pod samym mostkiem. Mimo małej siły włożonej w wykonanie, zamarkowany cios powalił Kisaragiego na posadzkę. Spojrzał wściekle na dziewczynę.
- Oszalałaś?!
Odpowiedziało mu ciche siąpnięcie nosem i zduszone:
- Tak. Oszalałam.
Karune okręciła się na pięcie i przecisnęła między elementami tłumu, by biegiem uciec. W końcu poczuła pustkę. Na jakiś czas oczyściła się. Ale na ile jej to wystarczy?
Skulona, spędziła resztę przerwy pod salą lekcyjną i pierwsza do niej weszła. Nie unosiła wzroku nawet na chwilę. Przez trwanie zajęć siedziała kompletnie cicho, nie odpowiadając nawet na pytania nauczyciela. Zapamiętale gryzła koniec długopisu, wpatrywała w kartki...
- Chyba naprawdę jest psychicznie nieprawidłowa...
- Rzuciła się na niego bez powodu!
- Jak to nazwałaś? Jaka psychoza?
- A może faktycznie ma zespół odstawienia.
Szepty, jak dużo szeptów... myślą, że ona tego nie słyszy... Wyjrzała przez okno, wgryzając się w paznokieć kciuka.
Shintaro uporczywie wpatrywał się w plecy Kodoku. Jeszcze podczas przerwy rozmyślał, czy aby nie złamać prawa "dziewczyny się nie bije", ale teraz, obserwując ją... od kilku dni wyglądała jak obity kundel, nieudolnie próbowała zamaskować, że coś nie gra. Przypominała...
Nie. To nieprawda. Ona wcale nie była podobna. Doszukiwał się analogii tam, gdzie ta nie istniała.
A jednak...

- Poproszę o poduszkę, koc, kawałek kanapy niezawalony ubraniami i będę w raju. No i może trochę herbaty... - torbę rzuciła pod wieszak w przedpokoju i posuwistym krokiem wślizgnęła się do salonu. Oczy znowu miała suche, nie przez płacz, przyczyną było przeistaczanie się w człowieka uzależnionego od komputera, tableta tudzież innej elektronicznej zabawki. W tym akurat przypadku winę ponosił tablet, gdzie kwitło świeżo rozpoczęte opowiadanie. Nie, żeby zajmowała się nim poważnie. To tylko jedna z metod zabijania czasu. Ciągle tylko spała, jadła i pisała, jedyną odskocznią było wykonanie szmacianej lalki z resztek włóczki. Odbierała też telefony od Kido i Momo, jednak szybko kończyła rozmowę, czując się głupio, że angażuje innych w swoje problemy. Ziewnęła, a po chwili osunęła się ciężko na kanapę. Włączyła internet w komórce.
- Dziś też zostajesz w domu? - Ene patrzyła na zachowanie Kodoku, w oczach odmalowało się zaskoczenie. Czyżby historia zataczała koło? Oby nie. Oby to był stan przejściowy...
- Tak. Daj mi jeszcze parę dni. Załóżmy, tydzień, potem stanę się z powrotem normalna.
Wierzyła, że do tego czasu odzyska psychiczną równowagę. Naprawdę zmęczył ją ten żal, najgorsze, że nie umiała się go pozbyć. Wtuliła twarz w poduszkę. Jaka ona była żałosna, Karune, nie poduszka. Ziewnęła, wyłączyła przeglądarkę.
- Jakby ktoś pukał, to powiedz, że śpię... - wymamrotała trochę bez sensu, odpływając w świat urojeń.
Nagle otworzyła szeroko oczy, ze zdumieniem dostrzegając, że nie leży na starej, szerokiej i bardzo wygodnej kanapie w salonie domu należącego do Yusuki, tylko siedzi oparta w samochodzie. Jakim cudem...?
- A-a-a, księżniczko, obudziłaś się. Sądziłem, że będę musiał sam bawić się w parku wodnym, wiesz?
Myślała, że się rozpłacze. Auto prowadził tata, jej ukochany tatuś! Dobrze, że przypięto ją pasami bezpieczeństwa, bo rzuciłaby się mężczyźnie na szyję.
Ale... w głowie zabłysła mała lampeczka ostrzegawcza. Teraz ją zignorowała. Mogła nacieszyć się towarzystwem ojca.
- Nad czym rozmyślasz, gwiazdko? - Takeshi Kodoku obserwował czujnie córkę, siedzącą cicho. Nawet nie kręciła się, jak miała w zwyczaju. Czyżby się pochorowała?
- Nie, tatusiu - uśmiechnęła się promiennie, poprawiając kitkę. Przyjrzała się swojej sukience, jasnożółta, z wyszytymi na dole makami. No tak, ubierała się w nią...
...kiedy wybierała się dokądś z tatą. Nagle poczuła, że strasznie jej duszno. Zaczęła opuszczać szybę, spojrzała na boczne lusterko przy drzwiach. Gapiła sie na nią dziesięciolatka.
Czy w snach można przeżywać na nowo jakieś wydarzenia, odtwarzać wspomnienia? Oparła się o drzwi. Gdzieś na zewnątrz rozśpiewała się cykada, po jakimś momencie dołączyły inne. Poczuła kroplący się na karku pot.
- Co jest, księżniczko? - ojciec chciał spojrzeć na dziecko, dziewczyna jednak odezwała się szybko:
- Tato, patrz na drogę.
Mężczyzna drgnął zaskoczony, ale posłuchał córki.
"Wiesz, że to nic nie da?" - odezwał się cicho głos, ten sam, który we śnie namawiał ją, by otworzyła oczy. Teraz nie brzmiał zbyt pewnie, ale i tak go rozpoznała.
"Wiem" - jej myśl przypominała strzępek mgły. - "Ale i tak chciałam spróbować."
- Martwisz się, że dziś jest święto Obon? - Takeshi spokojnie prowadził samochód. - Skarbie...
Niepotrzebnie opowiedział córce o lękach jej matki związanych z tym dniem. Suzume nie lubiła opuszczać domu piętnastego sierpnia. Na kilka godzin przed śmiercią ostrzegła go, by podczas dnia festiwalu pilnował siebie i Karune dwa razy dokładniej. Niestety, nie wytłumaczyła nigdy, dlaczego bała się święta.
"Walczysz mimo braku szans?"
"Tak."
- Czemu nie nucisz z cykadami?
To było ulubione zajęcie dziewczynki podczas jazdy samochodem. Często śpiewała lub nuciła, wybijała rytm stopą. Po wypadku przestała to robić, chociaż nierzadko gwizdała nieświadomie melodię, w myślach przypominając sobie związane z nią słowa. Już wkrótce miała do tego wrócić, jednak jeszcze nie wiedziała tego.
- P-po prostu nie mam ochoty... - czujnie wpatrywała się w asfaltową wstęgę, czekając... miała świadomość, że nie uda jej się czegokolwiek zmienić, w końcu to tylko wspomnienia. Widząc ostry blask zza zakrętu, wiedziała, że krzyknie za późno.
- Tato, uważaj!
Skrzek i pisk gwałtownie zatrzymujących się opon, huk, grzmot... w obliczu tej kakofonii cykady umilkły. Metal zajęczał i wygiął, nie pozostawiając znajdującym się w środku pojazdu ludziom najmniejszych szans.

- T-to moja wina. To moja wina...
Zasłoniła oczy, kciukami usiłowała rozetrzeć łzy.
- Nieprawda, szansa wynosiła jeden do dwóch. Trafiło po prostu na ciebie - Ene skrzywiła się lekko. - Słuchaj, nie możesz w kółko kulić się i płakać. Musisz zrozumieć, że na te wszystkie wydarzenia nie miałaś wpływu.
- Gdybym wcześniej poszła do pracowni...
- Obydwie byłybyście martwe. Ciocia wybaczyła ci tamte słowa. Przysięgam ci, jak nie przestaniesz się użalać, wyczyszczę ci telefon i tablet do cna!
Karune zeszła z łóżka, przemowa przyjaciółki była dla niej lekkim zaskoczeniem.
- A jeśli nie dajesz sobie rady sama, moja droga Kodoku-chan, to chyba od tego masz przyjaciół, by u nich szukać pomocy, racja? Jak jeszcze ci smutno, to zbierz tyłek w troki i jazda na spotkanie z resztą Mekakushi Dan!
Ene rozumiała ból i cierpienie Karune, ale na litość boską, nie wytrzymałaby z dziewczęcą wersją Mistrza. Trzeba jej pokazać, że nawet po tragediach wszelkiej maści da się normalnie żyć.
Nastolatka wbiegła po schodach do łazienki. Szarpnęła klamką, o mało jej nie psując, ze sznura nad wanną ściągnęła suszącą się szarą bluzę. Sama ledwo uniknęła wpadnięcia do porcelanowej balii, balansując na czubkach stóp, zabrała bluzę i wróciła na dół. Ściągnęła noszony w zastępstwie czarny sweterek i zamieniła na szary ciuch. Uśmiechnęła się szeroko do obecnej na ekranie komórki cyber dziewczyny.
- Tak jest znacznie lepiej - parsknęła radośnie. Złapała telefon, stukając głośno podeszwami ruszyła przez dom. Ucisk w piersi nie zelżał. Ale i tak oddychanie stało się prostsze.
- Karu-chan, wyglądasz jak skowronek - roześmiał się Hiroshi, dostrzegając wychodzącą na dwór dziewczynę. Siedział na hamaku rozłożonym w swoim ogrodzie, kosmyki włosów lśniły od wody. Z zadowoloniem przyglądał się przyjaciółce. Ta, wciąż się uśmiechając, pokręciła głową.
- Wcale tak dobrze się nie czuję. Ale... ktoś miał rację. Muszę walczyć.
Przeskoczyła przez płot odgradzający trawnik posesji od ulicy i puściła się biegiem po chodniku.
- Trzeba napisać do władz prośbę o ustanowienie nowego święta państwowego - niebieskowłosa machnęła ręką, jakby roztaczała przed Kodoku wizję światłej przyszłości. - Karune Kodoku przyznała mi rację. Karune Kodoku przyznała komukolwiek rację!
- Jesteś złośliwa! - pisnęła nastolatka, poprawiając pasmo włosów, opadające na czoło. - Często stwierdzam, że się myliłam.
- Jakoś nie miałam okazji się przekonać.
Śmiały się, powietrze pachniało sokiem mleczy. Mijała właśnie sklep spożywczy, gdy coś otarło się o jej nogi i sprowokowało do spuszczenia wzroku. Do dziewczyny łasił się nieduży, puszysty psiak o czarnej sierści, jedynie wokół oczu futerko miał białe, co przywodziło na myśl maskę. Kucnęła i podrapała zwierzaka za uszkiem.
- Nee, mały, zgubiłeś się?
Pies szczeknął w odpowiedzi, jednak nie wiedziała, czy było to potwierdzenie, czy zaprzeczenie. Westchnęła.
- Chcę go zabrać!
- Ku uciesze Seto... - mruknęła pod nosem Ene. - Naprawdę, Żaba będzie skakać w górę z radości.
- N-n-no ale jeśli ma właściciela...? - Karune zawsze chciała mieć zwierzątko. Niestety, tata miał alergię, natomiast wstydziła się zapytać Yusuki o adopcję psa lub kota. Wypowiedź Ene w ogóle do niej nie dotarła. Pies przewrócił się na grzbiet, domagając się pieszczot.
- Eh-h, zanim zaczęłaś piszczeć z zachwytu nad owym przedstawicielem psowatych, chyba wybierałaś się na spotkanie z Kido, Kano i resztą?
- Zna-znaczy tak...! Już idę... - pies przykuł jej uwagę akurat przy przejściu dla pieszych. Sygnalizator pozwolił na przekroczenie jezdni. To kilkanaście kroków...
...nie, niemożliwe. Po drugiej stronie, na krawężniku, stała uśmiechnięta oba-san. Machała do niej... to złudzenie! Jest ciepło, na pewno patrzy na łudząco podobną do Hesomi kobietę...! Cholera ją trafi na miejscu, upadnie i zacznie wrzeszczeć, jakby miała atak psychozy! Czy ten przeklęty mózg nie ma dosyć dręczenia jej?! Zacisnęła powieki, zgrzytnęła zębami. Weszła na pasy. Nie spojrzy na nią. Nie da się zmanipulować świadomości. Wyminie tę kobietę. Po prostu...
Zachwiała się i upadła na asfalt. Ale boli! Dziwny, promienisty uścisk złapał ją w łydce. Ponadto nie mogła już dłużej utrzymywać oczu zamkniętych, miała wrażenie, jakby od wewnątrz ktoś wysypał jej powieki szkłem. Przypominało to uczucie towarzyszące przebywaniu w zadymionym pomieszczeniu. Nie może patrzeć... pies rozszczekał się, jacyś ludzie krzyczeli, żeby wstała... rozległ się dźwięk klaksonu, otworzyła oczy, by dostrzec, że jedzie na nią auto. Wciąż nie była w stanie się ruszyć!
- Czego gapisz się jak sroka w gnat?!
Czyjeś palce zacisnęły się mocno na jej nadgarstku, szarpnięcie za rękę poderwało dziewczynę do góry, ból oczu i nogi zniknęły. Ktoś ściągnął ją z jezdni, o mało nienie przewróciła się, potykając o krawężnik.
- Czemu zatrzymałaś się na środku drogi?! - odezwała się cicho Ene, dbając, by jej głos brzmiał spokojnie. Nie wiedziała, czego chce bardziej - potrząsnąć przyjaciółką czy osobiście wepchnąć ją pod samochód. Niestety, nie mogła zrobić żadnej z tych rzeczy. Tymczasem wybawiciel Karune zniknął już gdzieś w tłumie. Przez stres nie rozpoznała jego głosu.
- Ja-ja-ja widziałam... n-n-nie wiem, gorzej się poczułam... - łydki drżały jak zrobione z galaretki. Iluzja Yusuki na szczęście już zniknęła. Chwiejnie poszła do przodu. Lepiej się pospieszy, zanim zwali się na nią dźwig.
Postać obserwująca ją w cieniu zaułka uderzyła ze złością w ścianę budynu obok. Gdyby tamten idiota się nie wtrącił, z Kodoku byłby całkem łany placek na nawierzchni. Zabawne, że komuś najwidoczniej zależało na życiu tej kretynki na tyle, by wyciągać ją spod kół.
Ale wykonał swoje zadanie. Miał zachwiać Kodoku na ile się dało, co dotychczas szło mu bardzo dobrze. A dzięki paplaninie tego dziwnego niebieskiego stworzenia z telefonu dziewczyny wiedział, gdzie ma się udać. Już niedługo nastolatka rozpadnie się na kawałki. Chciałby to zobaczyć, ale wtedy pewnie będzie zajmował się innym podpunktem planu. Zachichotał i ruszył w ślad za oddalającą się Karune.

- W zasadzie nie było chrztu bojowego od... hmm, nigdy. Czas więc przywitać z honorami nasze numery od cztery wzwyż!
- Danchou cię zamorduje, stawiam, że Karu-chan jej pomoże! - krzyknęła cicho Ene. Woda stanowiła zagrożenie dla telefonu! Nie zdążyła jednak wszcząć alarmu, bo niemal w tym samym momencie strumień lodowatej cieczy opuścił wiadro i zaał głowy śpiących Momo, Mary i Karune, przy okazji ochlapał również liderkę. Uciekającego Kano pożegnał dziki wrzask przemoczonych dziewcząt.
- DURNIU, ZGINIESZ! - najgłośniej zawołała Kido, która jako pierwsza zerwała się na nogi i wypadła z pokoju. W ślad za nią wybiegła idolka, Kozakura skuliła się w przestrachu, Kodoku próbując wstać poślizgnęła się i upadła, obijając potylicę. Ugryzła się w dłoń, by nie zaczął przeklinać.
- K-Kano-kun chy-chyba chciał spłatać nam dowcip... - wymamrotała Mary, unosząc głowę.
- Albo szykuje się do pożegnania ze światem - odburknęła wkurzona dziewczyna, szukając na podłodze okularów, powinny gdzieś leżeć; zapamiętała przecież, że kładła je na dywanie, nim usnęła. Przejechała dłonią po szyi, opuszkami wyczuła opasający kark bandaż. Zagryzła wargi, przypominając sobie miniony wieczór.
Do domu Mekakushi Dan dotarła dziesięć minut po incydencie z autem i niemożnością ruchu. Musiała wyglądać jak obity pies; liderka wpuszczając ją do środka wydawała się zaskoczona tak szybkim pojawieniem się dziewczyny w kryjówce.
- Dziś nie oknem? - Shuuya jak zwykle dowcipkował, ten żart nawet był zabawny, ale śmiejąc się, wybuchła płaczem. Ene wytłumaczyła całą sytuację, do domu przyszła akurat Momo, ciągnąca opierającego się Hibiyę. Danchou zarządziła, że dziewczyny zajmują jeden pokój i urządzają wieczór-bez-idiotów-nad-głowami.
Bawiły się świetnie. Usnęły dopiero koło północy. Kodoku obawiała się spać, nie chciała nikogo wystraszyć ewentualnym atakiem, ale zmęczenie wzięło ostatecznie górę.
Wzdrygnęła się, analizując swój sen. Sen? A może wizja? Mniejsza, liczyło się, że ocknęła się w kuchni, zalana łzami, z nożem przystawionym sobie do gardła. Kolacja podeszła jej wtedy do ust, myślała, że naprawdę zabiła wszystkich obecnych w domu. Dłonie spływały krwią, miejsce, gdzie dociskała ostrze, niemiłosierne piekło. Boże, zabiła ich. Zabiła... upuściła nóż, osunęła się na kolana, przeszukując kieszenie pod kątem bandaży. Ciche kroki otrzeźwiły ją.
- Karu-chan, czemu płaczesz? - zapytała nieśmiało. - O-o jej! J-jesteś ranna!
Akurat znalazła już zwitek elastycznego materiału, wyszarpnęła go i szybko okręciła opatrunek dookoła szyi.
- Lunatykowałam - zełgała szybko, starając się nie pokazywać po sobie skrajnej paniki i ulgi, że skręcające się w bólach ciała przyjaciół, nad którymi pochylała się, ściskając nóż i histerycznie się śmiejąc, były tylko projekcją niezrównoważonego umysłu.
"Chociaż wizja martwego Kano wyglądała doprawdy kusząco" - pomyślała ze złością, pojmując, że blondyn gwizdnął jej okulary. Mord w tej chwili był niewykluczony. Mary wskazała na bandaż.
- B-bardzo b-boli?
- Huh..? N-nie, piecze.
Wspomniała układ rozcięć na skórze. Chyba... układały się w coś, chociaż nie miała pewności.
- Jeny, twoja mina mówi, że chętnie wyrzuciłabyś kogoś przez okno. Mylę się? - zachichotała Ene.
- Nie, nie mylisz - syknęła pod nosem, wstając z podłogi. - Czy ktoś może mi robić za nawigację? Świat wygląda, jakby wylano kubeł... zresztą nieważne...
Niemal po omacku ruszyła do przodu, udało jej się opuścić pokój, tylko raz zderzając się z framugą. Kroki przypominały naukę chodzenia u niemowlaka, więcej uwagi skupiała na eliminacji zagrożeń nadziania się na coś niż na szybkim dorwaniu Shuuyi.
- Wyglądasz jakbyś szukała mrówek.
Z mijanego pokoju dobiegł ją głos Seto. Chłopak, widząc wolę śmierci wymalowaną na twarzy przyjaciółki i lepiące się do policzków mokre pasma, wyszedł ze swojej sypialni i usiadł pod ścianą. - Hibiya też oberwał. Wygląda jak zmokła kura.
- Zamknij się - wycedził jadowicie ukryty w pokoju dwunastolatek.
- Nie mam pojęcia, co kieruje Shuuyą, ale wiem, że schował się w kuchni, w którejś szafce.
- Takie małe wlezie wszędzie. Dzięki za pomoc - kiwnęła szybko głową i ruszyła do wskazanej części domu. Po drodze minęła złe jak osy Momo i Kido.
- Powodzenia, że go znajdziesz - rzuciła liderka; ściskała w dłoniach kilka bawełnianych ręczników. -  Chcesz teraz czy po brutalnym pozbyciu się jednego idioty ze świata?
- Po pozbyciu się - odparła, wchodząc do kuchni. Gdzieś czatował ukryty Kano, lepiej mieć się na baczności. Bezzwiednie zanuciła:
- Możesz się ukrywać, ja i tak cię znajdę...
Otwierała ostrożnie co większe szafki, w nadziei, że odnajdzie schronienie Kano. Warknęła cicho w przestrzeń:
- To, że cię nie widzę, nie znaczy, że nie potrafię wyobrazić sobie spadającego na ten twój durny łeb pianina.
Gdzieś z boku usłyszała dziwny dźwięk, połączenie jęku zaskoczenia i powstrzymywanego chichotu. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu psychopaty i zbliżyła się ostrożnie do drewnianych drzwi. W milczeniu postanowiła poczekać, aż głupek spróbuje uciec. Nie zawiodła się, Kano gwałtownie otworzył drzwiczki, niemal rozkwaszając Kodoku nos i w pośpiechu opuścił ciasną przestrzeń.
- Nee, nie tak prędko! - Karune rzuciła się za nim. Goniła go, kilka razy okrążyli całą kuchnię.
- Coś taka powolna? - roześmiał się Shuuya, machając dziewczynie szkłami w fioletowych oprawkach. Ta syknęła, jak balon, z którego spuszcza się powietrze. Nie namyślając się, użyła mocy, by zakończyć trasę Kano. Nastolatek zachwiał się i na plecach przeleciał kilka metrów ruchem ślizgowym. Stopami uderzył o nogę stołu.
- Ał, to bolało i było absolutnie nie fair! - machnął dłonią, jakby chciał złapać pochylającą się Karune za nos. Gładkim ruchem zabrała okulary, wcisnęła je na oczy i uśmiechnęła się słodko.
- Ah, czepiasz się - postukała palcem w butelkę mleka, złapała ją i uniosła nad głową Shuuyi. - Ty wiesz, strasznie niski jesteś.
- Przecież jesteśmy tego samego wzrostu, czyli też jesteś niziołek.
- Ale u dziewczyny niski wzrost uważa się za uroczy, u chłopaka budzi podejrzenie o ułomności. Czekaj, pomogę ci.
Zgrabnie przekręciła butelkę, biała ciecz oblała oczy, nos i ust przyjaciela. Kano starł mleko i pstryknął nim w stronę Karune.
- Tobie też przydałoby się go więcej, z tyłu krzywa, z przodu płaska...
Mierzyli się wzrokiem, by w końcu wybuchnąć śmiechem. Kodoku usiadła obok Kano, złapała się za brzuch.
Śmiała się, nie przypominało to histerycznego chichotu, na który dotychczas umiała się zdobyć. To była ciepła fala, wymywająca strach, ból i smutek. Nie pozbędzie się go naraz w całości, ale teraz czuła się lepiej.
"Ciesz się tym, póki możesz. Ten stan nie potrwa długo, obiecuję" - zadrwił cicho zniekształcony głos gdzieś z tyłu głowy.

niedziela, 15 czerwca 2014

11.

Ile tu tak przesiedziała? Piętnaście minut? Godzinę? A może dwa kwadranse? Nie wiedziała. Miała to gdzieś. Od wrzeszcznia zdarła sobie gardło, natomiast oczy miała podpuchnięte, czuła, jakby ktoś wsypał jej pod powieki piasek zmieszany ze szkłem. Dziwne, że jeszcze nie płakała krwią... choć i tak dużo jej miała na włosach i ubraniu. Niedługo utopi się w niej. Rozpuści. Zniknie...straci kształt...
Czas dalej mijał, skończyły się łzy. Wszystkie zdążyła już wypłakać. Serce biło nieregularnie, jakby za moment miało się zatrzymać. Roztarła po policzku wilgotną ciecz - krew czy łzy? Skóra i tak piekła.
Popołudnie ustępowało miejsca wieczorowi, niebo przybrało barwę kwiatu nagietka. Coś obok jej ucha zabrzęczało. Mucha? Nie, odezwała się Ene. Jej głos dziwnie zniekształcił się, Kodoku nie rozumiała ani jednego słowa. Odkaszlnęła ciężko. Skąd w jej ustach wziął się ten cały żwir?
- C-coś mówiłaś...? - język nie chciał współpracować. Z trudem wymówiła dwa słowa. Wsparła się na niemal bezwładnej ręce i dźwignęła w górę tułów. Telefon, leżący nie dalej jak pół metra od niej, był tylko srebrną bryłką z jedną kolorową ścianą. Zdjęła okulary i przetarła wysuszone oczy.
- J-ja tylko...pytałam...co chcesz zrobić - cyber dziewczyna niepewnie przycupnęła w rogu ekranu. Nerwowo bawiła się jedną z kitek. Chciała pomóc - ale jak? Powiedzieć "tak mi przykro"? Włączyć marsz pogrzebowy? W tym przypadku brak ciała szczególnie jej doskwierał. Pozbawiał ją możliwości manewru.
Karune znowu odkaszlnęła i założyła okulary z powrotem. Rzeczywistość nieco się wyostrzyła, ale przez to zwłoki jej cioci wyglądały jeszcze gorzej.
Ktoś rozpruł ciało. Prawdopodobnie użyto do tego ostrza. Ktoś (nie dopuszczała do siebie myśli, by było to samobójstwo) wbił broń w brzuch kobiety i szarpnął nim do góry, rozpoławiając ją. Linia cięcia kończyła się między obojczykami. Dookoła było mnóstwo krwi, spora jej część zdążyła zakrzepnąć. Pozostałą wymazana była Karune.
Nieprzytomnym wzrokiem omiotła pracownię. Na sztaludze wciąż znajdował się obraz, dopiero co skończony. Yusuki leżała obok zlewu w części "kuchennej" mieszkanka. Dwa kroki dalej leżał długi, metalowy przedmiot. Co dziwne, nie ubroczyła go krew. Kodoku na czworakach zbliżyła się do dziwnej rzeczy. Po kilku chwilach zrozumiała, że patrzy na sai.
Yusuki nie posiadała żadnej broni. To nie mogło być jej ostrze. Morderca zostawił narzędzie zbrodni przy "swoim" trupie, żeby... co? Nie, chwila, akurat to sai nie zabiło Hesomi. Ostrze, lekko pokryte patyną, było czyste. Więc co? Makabryczny prezent od zabójcy? Poczuła mdłości. Złapała się jedną ręką za brzuch i upadła, kilka centymetrów od broni. W następnych sekundach walczyła z bólem i torsjami, w końcu skończyło się.
- Karune...?
- Jeszcze żyję - warknęła w przestrzeń. Wyciągnęła spod brzucha dłoń i schwyciła nią rękojeść. Chłodna. Jedyne, co ją mogło ogrzać, to parne powietrze pracowni. Zacisnęła na niej palce. Blade pajęcze nóżki duszące stalowego smoka. To porównanie wzbudziło w dziewczynie histeryczny śmiech. Jednym ruchem stanęła na prostych nogach. Wciąż ściskając sai w dłoni, odwróciła się plecami do okna i wybuchła potwornym śmiechem. Ogarnęła ją pustka, nieobejmująca jedynie umysłu. A tam niczym płomień lśniła jedna myśl. Znajdzie mordercę i zemści się.
Nogi same szarpnęły nią do przodu. Wolną ręką złapała telefon i wybiegła z pracowni, trzaskając drzwiami. Jej kroki dudniły, gdy zeskakiwała ze starych, wysłużonych stopni. Dziw, że nikt nie wyszedł na zewnątrz mieszkania, by sprawdzić, kto tak hałasuje.
"Tak samo, jak pewnie nie interesowało tych ludzi, kto na poddaszu krzyczy, umierając w męczarniach."
Złość paliła jej oczy. Mogłaby podpalić cały dom! Ci cholerni ignoranci! Pewnie gdyby widzieli mord na własnych oczach, odwróciliby się tyłem i zaczęli rozmawiać o pogodzie!
Serce pompowało nie tylko krew, ale i siarczany kwas, który rozpuszczał jej żyły. Pokonała już 138 drewnianych stopni. Gdy jej stopy dotknęły kamiennej podłogi parteru domu, złość wyparł smutek i ból. Znowu zachciało jej się wymiotować. Wepchnęła sai do kieszeni bluzy i spojrzała na wyświetlacz telefonu. Ene nie rozpoznawała przyjaciółki. Na jej twarzy malował się zarówno demon, jak i skrzywdzone dziecko, które chce kogoś objąć i wypłakać cały żal. Twarz dziewczyny wykrzywiła się w dziwnym grymasie.
Musi wyładować frustrację. Inaczej eksploduje. Widziała lekko przestraszony wzrok Ene. Czyli zobaczyła jej "demona"... tą część, której nie kontrolowała. Skrzywiony fragment psychiki, prawdziwą wariatkę, zazwyczaj zagłuszaną odpowiednimi myślami. Choroba psychiczna była prawdziwa.
"Najbardziej niebezpieczna jestem dla samej siebie."
To nie było kłamstwo. Jak dotąd nigdy nie zrobiła nikomu krzywdy. Nawet to, że częto kaleczyła się o coś i obijała, nigdy nie było specjalnie, świadczyło to tylko o byciu niezdarą, fajtłapą. To pewnie zmieni się, gdy znajdzie zabójcę, ale teraz...
Schowała się w uliczce, gdzie stały kontenery na śmieci. Komórkę odłożyła na jakiś stos kartonów, żeby go nie wypuścić. Sama oparła się czołem o chropowatą ścianę budynku. Serce przestało dziko łomotać, jego rytm zwolnił, uspokoił się... niemal zamarł. Albo tak tylko jej się zdawało. Zrozpaczone dziecko, uwięzione w środku, wyparło potwora w jego kąt. Pole widzenia znowu zostało zniekształcone przez łzy. Karune zacisnęła dłonie w pięści i, nie zastanawiając się, uderzyła z całej siły w szorstki beton. Nie rozległ się żaden trzask, kości zostały całe, tylko skóra na kostkach pękła. Zapach krwi stał się intensywniejszy, woń żelaza drażniła nos dziewczyny. Krzyknęła i ponownie zaatakowała ścianę. I jeszcze raz. I następny.
- Karune! Przestań! Karune! - głos Ene nie docierał do zdrowego rozsądku nastolatki. Musiała wyładować tą frustrację. Ten żal. Ból. Wściekłość. Pragnienie zemsty. Rozpacz. Poczucie winy. To było szczególnie nieprzyjemne. Przed oczami migały jej wspomnienia tamtego dnia, wrzasnęła.
Tymczasem Ene wybrała numer liderki. Mijał sygnał za sygnałem, a Danchou-san...! Po kilku pełnych napięcia sekundach Kido odebrała.
- O co chodzi, Karune? I kto tak wrzeszczy, kogo mordujesz? Mogę podrzucić tam Kano?
- Umm, mówi Ene, a wrzeszczy Karune... proszę cię, przyjdź szybko! - w głos cyber dziewczyny wkradła się nutka paniki. Scena rozgrywająca się na jej oczach przestraszyła ją.
- Gdzie jesteście? - odezwała się po chwili Tsubomi. Już wychodziła z domu, odprowadzana zdumionym wzrokiem Mary, która nie rozumiała, czemu pani lider w pośpiechu opuszczała kryjówkę.
- Centrum, jedna ze starszych kamienic... - podała dla pewności adres. - Czekamy.
Ene zakończyła połączenie i spojrzała na przyjaciółkę.
Dziewczyna już nie krzyczała, przypominała teraz wyłączoną mechaniczną lalkę. Siedziała oparta o ścianę, skóra na jej dłoniach była porozrywana i zdarta, palce pokryła nowa warstewka krwi. Opadła z sił, pusty wzrok utkwił w komórce. Oddech był powolny, słaby, ale najważniejsze, że w ogóle był.
- J-ja chcę do domu. Proszę, niech mnie ktoś zaprowadzi do domu - jęknęła cicho. Jej głos przypominał głosik małej dziewczynki, drżał od smutku i strachu. Podciągnęła kolana pod brodę i rozszlochała się.
Upływały kolejne minuty, Karune płakała, Ene niespokojnie kręciła się po wyświetlaczu. Gdzie była liderka? Jej pomoc mogła okazać się nieodzowna... wtedy u wylotu uliczki rozległy się kroki. Do zaułka skręciła Tsubomi, widząc zakrwawione ubrania Kodoku i jej łzy, przystanęła. Co tu się stało? Podeszła do skulonej nastolatki, sama ukucnęła.
- Nee, Kodoku-chan, Kodoku-chan, słyszysz mnie? Spójrz na mnie.
Karune rozchyliła nieznacznie powieki. Pociągnęła nosem i szepnęła:
- Danchou-san, zabierz mnie do domu.
Coś musiało się wydarzyć. Ale co? Kodoku dźwignęła się i podeszła do stosu kartonów, by zabrać telefon. Drżała. Co zrobiła z dłońmi? Wyglądały strasznie. Kido przełknęła ślinę.
- G-gdzie mieszkasz? - na szczęście głos nie zdradził, jak bardzo była poruszona. - Znaczy... może wolisz iść do kryjówki?
- Nie - odparła Karune. - Muszę wrócić do domu. Ale dziękuję za troskę.
Odzyskała normalny głos. Chociaż oczy wciąż zdradzały, że potwornie ją boli, starała się nie dać tego po sobie poznać. Wywrzeszczała się. Zdarła gardło i dłonie. Czas zepchnąć cierpienie do kąta, przynajmniej na trochę. Wydukała nieskładnie adres, wolała nie pokonywać tej drogi sama.
- Czekaj - Kido złapała dziewczynę za rękę, gdy ta chciała opuścić zaułek. - Pójdziemy, ale ukryte. Nie obraź się, ale wyglądasz strasznie.
Liderka użyła mocy, by zasłonić przed ludzkimi spojrzeniami siebie i Kodoku. Dopiero wtedy mogły wkroczyć na ulice.

W milczeniu pokonywały kolejne przecznice, ukryte przed oczami przechodniów. Kido czujnie obserwowała Karune, która szła ze wzrokiem utkwionym w chodnik, ściskając mocno telefon, jakby stamtąd brała siłę do dalszej drogi. Nie płakała. Zachowywała się jak marionetka na sznurkach. Jej kroki były sztywne, automatyczne, a oddech płytki. Tsubomi chciała odezwać się do dziewczyny, ale wątpiła, że doczeka się od niej jakiejkolwiek odpowiedzi. Choć może warto spróbować? Liderka odchrząknęła i... nie wiedziała, o co zapytać. Bo o powód łez nie mogła.
Nagle Kodoku zatrzymała się przed jakimś domem, gdzie pod drzwiami siedział ciemnowłosy chłopak z przepaską na oku.
- To tutaj - głos nastolatki przypominał papier ścierny. Kido w odpowiedzi skinęła głową i przerwała działanie mocy. Na szczęście wzrok chłopaka okupującego schodki przed wejściem zwrócony był w kierunku sąsiadującego domu i nie zauważył nagłej materializacji dwóch dziewczyn.
- Jeszcze raz dziękuję, że mnie odprowadziłaś - Kodoku, nie czekając nana reakcję liderki, ruszyła w stronę budynku. Nastolatek usłyszał kroki i odwrócił głowę, na widok Karune zerwał się z miejsca i podbiegł do niej.
- Karu-chan...?
Również Kido przeszła kilka niepewnych kroków za przyjaciółką. Hiroshi obrzucił zielonowłosą zaskoczonym spojrzeniem. Czy to... nie. Niemożliwe...
- Jesteś przyjacielem Karune? - zapytała Tsubomi, mierząc jednookiego wzrokiem. Nie dała mu nawet czasu na odpowiedź, po zaraz kontynuowała: - Przytrafiło jej się coś złego. Zajmij się nią.
- J-jasne - "Matko, ale ta dziewczyna się rządzi...". - Jasne. Cóż, możesz już iść.
- Karune, mam zostać? - liderka ponownie skupiła uwagę na kiwającej sie teraz dziewczynie. Ta pokręciła głową.
- M-m-możesz wracać do domu... po-poradzę sobie.
Tsubomi z ociąganiem pokiwała głową.
- Jeszcze dzisiaj zadzwonię.
Zawróciła i zaczęła iść. Obejrzała się jeszcze raz na wchodzących do domu nastolatków. Karune, skulona, dała się prowadzić chłopakowi. Uczepiona jego ramienia wyglądała, jakby za moment miała utonąć.

Zamknął cicho drzwi, w obawie, że hałas wywoła u Kodoku histeryczną reakcję. Wciąż trzymając ją za rękę, poprowadził dziewczynę do salonu i usadził ją na kanapie. Sam ukucnął przed nią, nie wypuścił jej dłoni.
- Karu-chan... - zaczął miękko. Zielone oko czujnie wpatrywało się w zesztywniałą od krwi twarz przyjaciółki. Poczuł skurcz palców na swojej skórze. Po policzkach Karune potoczyły się nowe łzy. Czknęła i jęknęła:
- Ciocia... ciocia... nie żyje, ona nie żyje! Z-z-zamordowano ją...!
Hiroshi spojrzał na nią z przerażeniem. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Tymczasem Karune kontynuowała:
- R-rozcięto ją, j-jakby była paczką... t-t-tam było t-tyle krwi-i-i! A-ale po co? P-po co?!
Głowa opadła jej na kolana, szlochała, oddychała bardzo ciężko. Tatsuki pogłaskał ją po szorstkich włosach, powtarzając cicho:
- Już, już, spokojnie, imouto. Pozwól wypłynąć łzom...
Trwali tak kilka minut. Stopniowo płacz Kodoku słabł, oczu schły, aż w końcu co jakiś czas tylko czkała. Westchnęła głośno i powoli uniosła głowę. Oczy błyszczały jak w chorobie, krew jeszcze bardziej rozmazała się po jej skórze.
- Zostaniesz? - zapytała cichutko, w zasadzie tylko szepnęła, ale chłopak i tak ją usłyszał.
- Tak. Zostanę.
Wstał i uścisnął dłoń przyjaciółki.
- Naszykuję ci kąpiel, powinnaś zmyć z siebie tą krew... - mówił do niej spokojnie, trochę jak do małego dziecka, którym teraz zapragnęła się stać. - Karu?
- T-tak, z-zgoda... - skuliła nogi na kanapie i roztarła pozostałości po łzach. - Dziękuję.
Nastolatek ruszył na górę do łazienki. Karune ostrożnie wyjęła telefon. W rogu ekranu znajdowało się kilka plamek krwi. Pośliniła palec i starła kropelki, po czym zastukała w ekran.
- Ene, jesteś tam...?
- Jestem, jestem - na wyświetlaczu pojawiła się niebieska postać, nie uśmiechała się, tylko poważnie patrzyła na przyjaciółkę. - N-nie pocieszę cię, gomen, nie potrafię.
Kodoku przytuliła policzek do komórki.
- P-po prostu bądź. Nie opuszczaj mnie.
Cyber dziewczyna pokiwała energicznie głową.
- Obiecuję!
- Karune, chodź - rozległ się z góry głos Hiroshiego. Kodoku zerwała się z kanapy i szybko pokonała schody. Tatsuki stał na korytarzu i wskazywał dłonią drzwi.
- Jakby co, naszykowałem ci ubrania zamienne. Te później zanurz w zimnej wodzie, żeby...
Bez słowa zarzuciła mu ręce na szyję, co było trochę trudne, bo górował nad nią dobre dwanaście centymetrów. W ogóle ludzie zazwyczaj byli od niej wyżsi. Ale jej to nie przeszkadzało. Objęła mocno przyjaciela.
Zawsze mogła na nim polegać. Gdy przeżywała ostatnie załamanie, obok ciotki Tatsuki był dla niej niewyobrażalnym wsparciem. Nigdy nie zaistniała sytuacja, by nie miał dla niej czasu. Wysłuchiwał jej zwierzeń i pocieszał w smutkach. Towarzyszył jej przy robieniu głupot.
Chciała, by na zawsze pozostali zgodnymi przyjaciółmi. Bała się, że gdyby zakochała sie w nim, utraciłaby cenną więź. Hiroshi był dla niej jak brat. Najbliższa osoba.
- Nee, nee, udusisz mnie tymi kośćmi, choć nie wiem, czy to możliwe - Tatsuki odwzajemnił uścisk. Mała imouto. Wypuścił Kodoku i pomógł jej utrzymać równowagę. - Będzie na ciebie czekać czarna herbata.
Karune pokiwała głową, weszła do łazienki, po czym zamknęła jej drzwi. Spojrzała na wannę, znad której unosiły się obłoczki pary. Patrząc na to, zdała sobie sprawę, że zmarzła. Kiedy? Kucnęła przy porcelanowym zbiorniku, zanurzyła dłoń w wodzie. Bardzo ciepła, pachniała wanilią i lawendą. Z przyjemnością wciągnęła do płuc woń inną niż śmierci i krwi. Komórkę ułożyła na stosie złożonym ze zdjętych ubrań i wsunęła się błyskawicznie do wody, rozchlapując jej trochę na posadzkę. Ciepło przeniknęło ją do kości, zanurzyła się aż po szyję. Zarówno woda jak i piana zabarwiły się rdzawo. W końcu mogła normalnie zacisnąć ręce, choć te szczypały i piekły, gdy woda omywała rany i zadrapania. Przejechała mokrą dłonią po sztywnych włosach, potem zamknęła oczy i ukryła twarz pod warstewką czerwonej piany. Pasma unosiły się dookoła jej głowy jak u topielca. Łzy i krew rozpuszczały się, nasycając barwę cieczy. Po chwili wynurzyła twarz i oparła się o białą ściankę wanny. Chude ramiona wystawały ponad taflę i karmazynoworóżowy puch. Ciszę mącił jedynie jednostajny plusk wody obijającej się o ceramikę. Ciszę przerwało pytanie Ene:
- Nad czym teraz myślisz?
Karune chwilę zwlekała z odpowiedzią. W końcu lekko drżącym przez chłód głosem odparła:
- Nad niczym. Jeśli zacznę rozmyślać, wpadnę w rozpacz i stracę resztki zdrowego rozsądku. Dlatego utrzymuję swój umysł w próżni. Hmm, według niektórych w głowie mam czarną dziurę.
Spojrzała w górę. Dokładnie nad nią, na trzech sznurkach, rozwieszone były ręczniki. Nawet gdyby wyciągnęła dłoń, gdyby wstała, nie dosięgnęłaby ich. Była niska, to fakt. Urządzenie opuszczające liny znajdowało się na przeciwległej ścianie.
Głowę oparła o brzeg wanny i zamknęła oczy. Chciała pogrążyć siebie w pustce i nie roztrząsać dzisiejszych zdarzeń. Jednak im mocniej odcinała się od bodźców zewnętrznych, tym więcej myśli cisnęło się do głowy. Nagle zdawało jej się, że słyszy cykady. Zaczerpnęła oddech, by za moment zanurzyć się całkiem w wodzie, nie chciała tego słyszeć. Wypuściła przez usta trochę powietrza, bo nawet tu dopadł ją płacz owadów.
"Jesteś jak cykada."
Pod powierzchnią wody dźwięk plasnięcia niósł się jeszcze lepiej niż w przestrzeni. Policzek zapiekł, Kodoku wykrzywiła usta w grymasie złości.
"Naprawdę?!"
Płuca zaczęły domagać się porcji świeżego tlenu, zmuszając ją do wynurzenia. Woda już niemal całkiem wystygła. Ręką wymacała zatyczkę wanny, którą szarpnęła. Rozległo się cmoknięcie, a wody powoli ubywało. Siedziała aż do zupełnego opróżnienia wanny. Znowu marzła. Na ceramicznej ścianie powstał brunatnordzawy osad.
Z cichym sykiem podniosła się, uważając na zdradziecką powierzchnię i złapała za czystą bluzkę, naszykowaną wcześniej przez Hiroshiego. Naciągnęła ją na siebie, podobnie jak dresowe spodnie. Dopiero wtedy opuściła wannę. Mokre włosy uwiązała frotką, znalezioną przy lustrze. Jadowita pomarańcz sugerowała, że była to gumka cioci. Na to szczęśliwie nie zwróciła uwagi. Zakorkowała odpływ i odkręciła kurek z zimną wodą, do wanny włożyła zakrwawione ubrania i odczekała chwilę, aż ciuchy schowają się pod taflą. Przezroczysta ciecz w kontakcie z krwią zmieniała barwę na karmazyn. Przerwała ciek strumienia, zabrała telefon i opuściła łazienkę. Starała się iść jak najciszej, po co? Może bała się hałasu? Zeszła na dół, ale nie poszła do kuchni, tylko została w salonie. Zwinęła się na kanapie w kłębek i po chwili usnęła, modląc się o brak snów. Nie wytrzymałaby koszmaru.

- Ukryj się dobrze, choć i tak cię znajdę. Słyszę twoje kroki, słyszę twoje serce...
Znała tę melodię i te słowa. Często śpiewali to, ona i Hiroshi, podczas gry w chowanego. Jak nie lubiła bawić się w to, tak za samą piosenką przepadała. Potrafiła zacząć ją nucić bez jakiegokolwiek powodu.
Z melodią mieszały się odgłosy smażenia i gotującej się wody. W powietrzu roznosił się aromat sadzonego jajka, parzącej się herbaty, masła, cebuli... ślinka cieknie! Karune zerwała się z kanapy. Jeśli coś mogło ją skutecznie wywabić z łóżka, to było to jedzeniem. Koc, którym była okryta, opadł bezszelestnie na dywan. Poszła szybko do kuchni, gdzie opasany fartuszkiem Hiroshi właśnie przekładał na talerz usmażone jajka. Szybki rytm serca naraz został pohamowany. Dotarła do niej bolesna prawda.
Tatsuki chyba dostrzegł smutek w jej oczach, bo odstawił patelnię na kuchenkę i podszedł objąć przyjaciółkę.
- Nie mogę powiedzieć, że mi przykro, bo to niczego nie zmieni, a ciebie zrani. Dlatego będę cicho.
Poprowadził ją, jak poprzedniego dnia, do stołu. Postawił przed nią talerz z parującym śniadaniem.
- K-która godzina? - zawsze musiała kogoś o to zapytać.
- Dochodzi siódma. Za... osiem minut.
Podał Kodoku widelec i zajął miejsce naprzeciw. Nastolatka dziobnęła ząbkami białko, wyraźnie nie mając apetytu. Hirosi obserwował bez słowa zmagania dziewczyny z posiłkiem.
- Co planujesz?
Karune uniosła wzrok znad talerza.
- Co? - zastanowiła się. Pustka w okolicy serca nieznośnie zasysała wszelkie emocje. Jeśli zatrzyma się i będzie pielęgnować ból, do czego ją to doprowadzi? Musi iść naprzód. Musi walczyć. Musi zachować pozory, bo, tak myślała, ktokolwiek zaatakował jej ciotkę, tak naprawdę chciał zranić ją. Skąd to wiedziała? Intuicja. Szeptała tak pod nosem. - Pójdę do szkoły.

środa, 11 czerwca 2014

10.

Rozstała się z Seto pod bramą cmentarną i szybko ruszyła do domu, tym razem uważnie patrząc na zmieniające się barwy świateł na przejściach dla pieszych. Nie miała ochoty zostać rozpłaszczona przez pierwszy lepszy walec, przecinający jezdnię. Całą drogę łamała sobie głowę nad tym, co spowodowało, że ciotka kazała jej wracać.
Sygnalizator rozbłysnął rubinem, zmuszając Karune do zatrzymania się. Westchnęła ciężko.
- Nee, spokojnie! Nie bój się! Chyba nie masz nawet czego, co? - Ene próbowała pocieszyć przyjaciółkę. Odpowiedziało jej parsknięcie.
- Jasne. Wcale. Wszystko gra. Ciocia wzywa mnie do domu, bo chce się pochwalić, że sprzedała jakiś obraz i że się wyprowadzamy. Albo że gratuluje mi wyników w nauce. Jasne. Jasne. Oczywiście! - głos nastolatki brzmiał lekko histerycznie. Cyber dziewczyna przewróciła oczami.
- Mówił ci ktoś, że masz osobowość neurotyczną?
- Psycholog numer jeden i numer dwa... trzeci wprost nazwał mnie psychopatką - gdy zieleń wyparła czerwień, dziewczyna wkroczyła na pasy. - Skończyło się, że jego dokumenty na biurku jakimś dziwnym zrządzeniem losu nagle zajęły się ogniem.
- Oczywiście to był przypadek - niebieskowłosa zachichotała. Kodoku zawtórowała jej.
- Oczywiście.
- Właściwie po co chodziłaś do psychologów?
Karune pokręciła obok głowy palcem w znaczącym geście.
- Naprawdę mam problemy psychiczne. Ale po tym spontanicznym ognisku ciocia uznała, że pomoc specjalistów nie jest mi już potrzebna. No i od dwóch lat borykam się z tym sama.
- Chwila... czyli nawoływania Mistrza o twoim wariactwie...
- Cii, nie kończ. Owszem, są w jakiejś mierze prawdziwe, ale nie lubię, gdy ktoś mówi o tym głośno. Zazwyczaj udaje mi się grać w miarę normalną osobę.
- Zazwyczaj...? Mam się bać? - Ene wycofała się w róg wyświetlacza.
- N-nie...! Nikomu dotąd nie zrobiłam krzywdy...
"Uso. Panią profesor poszczułaś nożyczkami."
"Jeden raz, wtedy byłam rozchwiana koszmarem."
- Tak czy siak, jestem groźna co najwyżej dla siebie! - dokończyła podniesionym głosem, jakby chcąc zagłuszyć myśli. Kilku przechodniów spojrzało na nią zdziwionych i minęło nastolatkę szerokim łukiem.
"Tyle z twojej iluzji normalności."
- Ah, więc Kano-kun miał rację.
- Ta-ak... - nadal niechętnie wspominała słowa chłopaka dotyczące jej talentu do krzywdzenia siebie.
Tymczasem już mijała sąsiadujące z domem Yusuki budynki. Na schodkach przed drzwiami, gdzie mieszkał Hiroshi, dostrzegła Yano, dwunastolatkę, drugie z trojga adoptowanych przez sąsiadów dzieci. Na przyjazne powitanie ze strony Kodoku, mała kiwnęła tylko sztywno głową i zmierzyła ją enigmatycznym spojrzeniem.
"Ciekawe, czemu tak mnie nie lubi..."
Yano i jej starszy brat, Igachi, darzyli ją chłodnymi uczuciami, ilekroć widziała się z nimi, czuła, jakby próbowali zamrozić ją wzrokiem.
"Cóż, nie można być ulubieńcem tłumów."
Przekroczyła próg domu.
- Karune, to ty? - z kuchni dobiegł ją głos cioci. - Zdejmij buty i chodź do kuchni.
- Wietrzę kłopoty - wymamrotała pod nosem.
- Wietrzę manię prześladowczą - odparła jej Ene.
Kodoku zsunęła ze stóp buty i niepewnie ruszyła korytarzem. Zatrzymała się przed kuchnią i stanęła przy wejściu.
Yusuki siedziała spokojnie przy stole, jasnokasztanowe włosy spięła wysoko, pasemka upstrzone były różnokolorowymi plamkami, zmieniając głowę cioci w papuzi czób. Również jaskrawa żółto-pomarańczowa bluzka i czarne szorty pokrywały barwne kleksy. Kobieta mieszała łyżeczką w kubku z kawą, jej bystre ciemnoniebieskie wpatrywały się w podopieczną.
- Siadaj - wskazała głową krzesło naprzeciw jej własnego miejsca. Z chabrowego kubka wyjęła łyżeczkę i postukała nią w ceramiczną krawędź. - Nie patrz z takim przerażeniem, chcę tylko porozmawiać.
Kodoku niechętnie zajęła wskazane miejsce. Czuła, że w żołądku ma istną rewolucję. Pewnie ze stresu. A może po prostu była głodna.
- Dzwonili do mnie ze szkoły. Zresztą, nawet gdyby nie, i tak cię widziałam... Powiedz mi, dlaczego nie poszłaś dziś na lekcje?
Nastolatka poczuła, że policzki czerwienieją jej z zaskoczenia. Jakim cudem...
"Och... przecież mijałam jej pracownię... Kamisama, co za kretynka ze mnie!"
- Ja... em...
- I dlaczego uciekłaś z wczorajszych zajęć oraz dlaczego pozbawiłaś nauczyciela świadomości?
Oczywiście Hesomi wiedziała, że utrata przytomności profesora uczącego jej podopieczną nie był dziełem przypadku. Doskonale znała moc dziewczyny.
- Czy coś się wydarzyło? - zapytała ostrożnie, by Kodoku nie pomyślała, że ma do niej jakiekolwiek pretensje.
- E-e-e... być może... taak... coś miało miejsce... um... - nastolatka zaczęła niecierpliwie kręcić się na krześle. Czyżby szykowała się awantura? Nie umiała sobie przypomnieć, by ciocia kiedykolwiek podniosła głos. Ale może właśnie przyszedł czas...?
- Nie kręć.
- Właśnie - poparła kobietę Ene. Na szczęście odezwała się na tyle cicho, by Hesomi jej nie usłyszała.
- Uff...mogę powiedzieć szybko?
- Proszę bardzo.
- Nauczycielzobaczyłżemamczerwoneoczyimusiałamgopozbawićotymświadomości. Ech - westchnęła głęboko, wyrzuciwszy z siebie te słowa. Yusuki odchyliła się na krześle.
- Użyłaś na lekcji mocy?
- Niespecjalnie! Miałam atak, dobrze? - Karune stuliła głowę w ramiona. Kobieta spojrzała na dziewczynę z troską.
- Ah, spokojnie, rozumiem - Yusuki wyciągnęła dłoń, by pogładzić podopieczną po włosach, ta jednak uchyliła się. - Osłaniałaś się? I mimo to cię zobaczył?
W Karune narastała pomału złość. Jasne, że ukrywała wzrok, ale nie było jej winą, że Meikuna to świr lubiący ją gnębić. To dla niego nauczka na przyszłość.
Hesomi spostrzegła, że nastolatkę powoli irytowały pytania. Jednak brnęła dalej.
- Gdzie dziś wyszłaś?
- Na cmentarz - odwarknęła Kodoku. - Czy to przesłuchanie?
- Ależ skąd. Po prostu martwię się. Widziałam przez okno, że faktycznie kierowałaś się na cmentarz. A dokąd wyszłaś wczoraj w nocy?
Karune poczuła chłód w okolicach kręgosłupa. Jaka z niej kretynka, obudziła ciotkę. Pewnie tymi kluczami, które wyślizgnęły się z jej spoconych dłoni... Czuła się przyparta do ściany, oba-san była coś zbyt ciekawska, by nie rzec - wścibska.
"Najlepszą obroną jest atak."
W zasadzie nie wiedziała, skąd w jej głowie pojawiło się to buntownicze zarzewie. Zazwyczaj spokojnie rozmawiała z Yusuki, nawet pytania tak jej nie drażniły. Jednak te przemyślenia przyszły w chwilę po tym, jak jej usta opuściły pewne słowa.
- To nieważne, nic mi się nie stało. W sumie, po co tak się przejmujesz, nie jesteś moją mamą.
Wypowiadając ostatnie zdanie, już go żałowała. Przycisnęła dłonie do warg, jakby właśnie spomiędzy zębów wyfrunął jej kanarek.
- Łał, brawa dla tej pani za niebywałe wręcz wyczucie - Ene, od początku śledząca wymianę zdań, zaczęła cicho klaskać. Z drugiej strony była skołowana - Karune zdawała się traktować Yusuki jak matkę, więc skąd takie słowa? A może najzwyczajniej w świecie miała wahania hormonów, jak każda nastolatka...
Hesomi tymczasem zmierzyła nastolatkę rozmigotanym spojrzeniem, z którego nic nie dało się wyczytać. Kodoku zerwała się na równie nogi i, wciąż trzymając dłonie na ustach, pobiegła na górę, do swojego pokoju. Policzki szczypały ze wstydu, jakby zbyt długo stała na mrozie. Wpadła do pokoju i rzuciła się na łóżko. Głowę zasłoniła poduszką.
- Jestem głupia, głupia, potwornie niewdzięczna, nie umiem panować nad językiem..
- Raczej nad słowotokiem, Karu-chan - wyświetlacz telefonu był przykryty materiałem bluzy, więc Ene widziała głównie szarość. - Ale trzeba przyznać, że popisałaś się po całości.
- Dzięki za te słowa otuchy - wymamrotała w poduszkę dziewczyna. Zmuszona jednak była zgodzić się z przyjaciółką. Co ją opętało, by w ogóle pomyśleć o obrażeniu Yusuki? Demon czy udar słoneczny?
- Ależ nie ma za co.
Kodoku przekręciła się kilka razy z lewa na prawo i odwrotnie. Powinna zejść na dół i przeprosić kobietę. Ale wstyd uniemożliwiał jej wychynięcie z pokoju. Jeszcze przez chwilę tu zostanie, przemyśli, co powie cioci w ramach przeprosin... jeszcze kilka minut... czy jej się zdawało, czy powieki naprawdę przypominały odlane z ołowiu... to chyba wina tego duszącego, południowego słońca... ziewnęła. Zaraz zejdzie...

- Jakim cudem?!
Po pokoju rozszedł się głuchy łoskot, zaplątana w kocu Karune spadła z łóżka. Telefon szczęśliwie uniknął losu właścicielki, gdyż dziewczyna puściła go na moment przed upadkiem.
- Nie mam pojęcia. Najwidoczniej najlepiej myślisz, śpiąc - Ene spojrzała na zwinięty kłębek materiału i ciała, którym była jej przyjaciółka. Zachichotała pod nosem. - Wyglądasz zabawnie.
- Cieszę się, że dostarczyłam ci uciechy.
Po kilku długich chwilach nastolatce udało się wyplątać nogi. Większy problem stanowiły ręce. Miotała się jak ryba w sieci. Cyber dziewczyna niemal popłakała się ze śmiechu.
- Spró-spróbuj przełożyć rękę... nie, w tę drugą szczelinkę. Tak, już prawie... Brawo! - klasnęła w dłonie, widząc uwolnioną dziewczynę. Karune stanęła na kocu i w geście tryumfu uniosła w górę zaciśnięte pięści.
- W końcu. Zaczęłam się pomału dusić.
Narzuciła na plecy bluzę i spojrzała na zegar wiszący nad łóżkiem. Wskazówki pokazywały dziesięć minut po pierwszej.
"Ha. Sądziłam, że jest później."
Do ręki wzięła telefon. Ene spojrzała z ukosa na dziewczynę.
- Masz już pomysł, jak przeprosić ciocię?
- Uhm...nie - odparła szczerze Karune. - Jak śpię, głównie uciekam przed psychopatami, ale może znajdę odpowiednie słowa na chwilę przed...
Urwała, gdyż jej wzrok padł na przyczepioną do drzwi jadowicie pomarańczową karteczkę. Rozpoznała niestaranne pismo Yusuki. Przytknęła nos do chropowatej powierzchni, by odcyfrować komunikat pozostawiony przez ciocię, kilka naprędce zapisanych słów.
"Poszłam do pracowni. Rzecz jasna, czekam.
PS. Słabo ci idzie bycie złośliwą dziewuchą."
Z rozczytaniem ostatniego zdania miała pewne problemy. Dopiero po mocnym zmrużeniu i rozpłaszczeniu nosa o drzwi odczytała komunikat. Uśmiechnęła się lekko i poczuła, że wie już, co ma zrobić.
- Ruszamy do warsztatu Hesomi Yusuki! - zawołała, wypadając z pokoju jak strzała. Popędziła po schodach, przeskakując po dwa stopnie, tym razem udało jej się utrzymać równowagę i nie potknąć o nic. Jakby rozpierająca ją radość przy okazji chroniła dziewczynę przed złośliwością losu. Roześmiała się.
- Masz huśtawkę nastrojów jak kobieta w ciąży - zauważyła niebieskowłosa, przyglądając się chichoczącej Kodoku. - Serio, w jednej chwili warczysz, w drugiej siedzisz przybita, w następnej zaś zachowujesz się jak po spożyciu czegoś odurzającego.
-Czy to źle? Jestem jeszcze w takim wieku, kiedy uchodzi to za normalne.
Wyszła na zewnątrz, gdy zerwał się ciepły, letni wiatr. Poruszył on kwitnące spokojnie na trawniku mlecze oraz dmuchawce, nielicznie wyrastające pośród traw. Kilka nasion oderwało się i pofrunęło. Karune kichnęła cicho.
- Na szczęście - uśmiechnęła się Ene. Kodoku nie odpowiedziała, znała ten dowcip. Nie przeszła więcej jak dziewięć kroków, kiedy to rozległ się dziwny dźwięk.
- Co to, burza idzie? - zdziwiła się niebieskooka. Karune pokręciła głową i uśmiechnęła się, zawstydzona.
- N-nie, to mój żołądek dopomina się o swoje.
Nie chciała już zawracać. Na szczęście w kieszeni pobrzękiwały niewydane wcześniej na cmentarzu yeny, mogła pozwolić sobie na miejski obiad, choć i tak miała zamiar kupić tylko kanapkę i butelkę wody.
- Głodna?
- Prawie cały czas. Taki mój urok.
Na rogu ulicy znajdował się mały sklepik spożywczy. Kodoku pchnęła drzwi, zadźwięczał mały dzwonek, przyczepiony do framugi. Duchotę powietrza na zewnątrz zastąpił przyjemny chłód klimatyzacji. Gdyby nie było to zbyt dziwne, prawdopodobnie zaczęłaby ziajać jak pies.
- Witam panienkę, czym mogę służyć? - odezwał się sprzedawca, mężczyzna w podeszłym wieku. Uśmiechnął się przyjaźnie do młodej klientki.
- Poproszę wodę i kanapkę z serem.
Mężczyzna kiwnął głową i podał przez ladę zakupy.
- To będzie 250 yenów, panienko.
Kodoku wygrzebała z kieszeni pieniądze i podała je sprzedawcy, po czym szybko zgarnęła foliówkę i butelkę. Dygnęła sztywno i szybko opuściła sklep.
- Rety, diabeł cię goni? Wypadłaś ze sklepu jak oparzona - cyber dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę; ta równym tempem przemierzała parne ulice. Mijający je ludzie również starali się dość szybko przemieszczać, by nie wystawiać się na mocne słońce.
- I-iie, ale...nie lubię długo przebywać z dorosłymi... ich obecność mnie peszy - Karune nie wiedziała, czy jej policzki różowieją od ukropu, czy od odsłaniania przed Ene kolejnych tajemnic. Czemu wszystko jej tłumaczyła? Ufała jej? Najpewniej tak, skoro nie zamykała się przed nią. Kiedy zrobiła się taka ufna? Zazwyczaj ukrywała siebie przed innymi.
- Nee, słuchasz mnie? Daleko jeszcze?
- U-um... hai. Nie wiem czemu, ale ciocia uparła się na pracownię niemal w samym centrum. Pewnie chodzi jej o okolicę, pełną życia i gwaru...
Mijały właśnie park, którego sercem był okazały plac zabaw. Mimo tego, że od barierek, huśtawek i zjeżdżalni Kodoku dzieło paręnaście metrów, hałas tworzony przez dzieciaki był doskonale słyszalny. Karune zajęła najbardziej zacienione miejsce na murku okalającym park, po czym odpakowała kanapkę i zatopiła w niej zęby. Żołądek momentalnie przestał drżeć jak osika.
- Mniam...
Położyła telefon na betonowym murze. Ene rozejrzała się dookoła.
- Nieduży ten parczek...
- Wiesz, to blisko centrum. Chodziło tylko o to, żeby była strefa zieleni i jakieś miejsce dla młodzieży szkolnej.
Odkręciła korek butelki. Jednym łapczywym łykiem wypiła ósmą część wody.
- Ale upał - jęknęła. Rzadko temperatura na zewnątrz jej pasowała. W ogóle niezbyt dawała sobie radę z przystosowywaniem się do warunków.
"Mniejsza!" - pokręciła w złości głową. - "Faktycznie, moim największym zmartwieniem jest to, że wiecznie mi zimno lub zbyt gorąco."
Odstawiła butelkę, kilka kropel wystrzeliło w górę. Spojrzała na przebiegające obok dwie dziewczynki; pewnie były uczennicami, które dopiero co skończyły zajęcia, o tym świadczyły ich mundurki. Prawdopodobnie uczęszczały jeszcze do podstawówki, wyglądały tak niewinnie i uroczo. Jedna z piskiem goniła drugą. Koński ogon blond włosów gonionej furkotał za nią jak chorągiewka, natomiast fioletowe kosmyki jej koleżanki podskakiwały niczym sprężynki. Chyba dobrze się bawiły.
- Mam cię! - zawołała fiołkowowłosa, łapiąc przyjaciółkę za rękaw. Tamta udała, że panicznie krzyczy.
- Ach, ratunku, pomocy, groźna Hema-chan mnie dorwała i zje mi duszę!
Upadły na trawę, wciąż piszcząc i chichocząc. Karune nie mogła powstrzymać śmiechu. Przymknęła oczy, by nie popłynęły z nich łzy...
Rozchyliwszy powieki, zdała sobie sprawę, że znowu ma atak. Dwie dziewczynki nie bawiły się już w trawie, jedna trzymała drugą za bladą i zakrwawioną rękę, zanosząc się łzami. Zielone źdźbła zabarwiły się szkarłatem, puste oczy blondyneczki tępo wpatrywały się w zachmurzone niebo. Znowu mrugnęła - obraz wrócił do normalności, irysowłosa tuliła mocno przyjaciółkę, szepcząc "Strasznie cię lubię!". Kolejne mrugnięcie - dziewczynka przytulała trupa, łzy mieszały się z krwią. Z rozszarpanej klatki piersiowej sterczały odłamki żeber. Mrug - dzieci ganiały się. Co chwila rzeczywistość przeplatała się z koszmarem. Dziewczynę zaczęła boleć głowa. Który obraz był prawdziwy?!
Zachwiała się i spadła z murku, uderzając potylicą w beton. Pisnęła z bólu.
- Karune? - Ene spojrzała na nastolatkę z lękiem. Zdążyła już zauważyć, że coś było nie tak, bo pomimo żaru dziewczyna zbladła.
- Hai...? W-wszystko w porządku - wysapała pod nosem, poddźwigając się z ziemi. Świat wirował, jakby rozkręciła się karuzela. Poczuła falę mdłości. - T-to chyba z przegrzania.
Nogi drżały, ręce również, gdy łapała telefon. Butelkę i niedojedzoną kanapkę zostawiła.
- Przegrzania? To może poczekaj jeszcze chwilę w cieniu...
- Nie bój się o mnie, wiem, co robię.
"Chyba."
Miała jeszcze trochę do przejścia. Powinna się pospieszyć.

Yusuki wetknęła pędzel w swój kok, oddalając się na parę kroków od sztalugi i płótna, by przyjrzeć się swojemu dziełu krytycznie. Uśmiechnęła się; nieskromnie mogła przyznać, że obraz był, no cóż, genialny. Ale czegoś brakowało łunie nad zrujnowanymi budynkami...albo szukała dziury w całym. To najbardziej wiarygodna hipoteza.
Wyjrzała za okno, a potem spojrzała na zegarek. Prawdopodobnie jej podopieczna była już w drodze. Gdy wychodziła, Karune spała. Przypominała wylegującego się na słońcu małego kotka.
Hesomi zachichotała, wspominając słowa Kodoku. Wiedziała, że dziewczyna powiedziała je bezwiednie, nie miały one na celu urazić ją. Pewnie szybciej odezwała się, niż pomyślała. Ale takie były prawa młodości. Do dziś rumieniec wstydu wywoływało zdanie, które wywarczała do ukochanej babci. Wtedy nauczyła się, że dorośli są w większości wyrozumiali dla młodych, inaczej dawno by już wszyscy pomordowali wszystkich.
Jeszcze raz rzuciła okiem na płótno. Korowód stworzeń zbudowanych z różnych niepasujących do siebie elementów odcinał się jasnymi barwami od ciężkiego pomarańczu i czerni zrujnowanej scenerii miejskiej. "Festiwal Frankensteina". Mimo tego, że istoty otaczały zgliszcza, a one same były "potworami", biła od nich radość i harmonia. Bo przebywali ze sobą.
"Nas też ludzie nazywają "potworami", bo różnimy się od reszty..."
Wyjęła z włosów pędzel i zaczęła obracać go w dłoniach. Jak i Karune, Yusuki również posiadała moc. Jak dziś pamiętała tamten dzień... czemu dała się namówić Nishiemu do zwiedzania tamtego domu? Widzieli przecież, że walił się od środka. A ona sama ciągle była przez babcię przestrzegana. Mimo to...
Wzdrygnęła się. Minęły prawie dwadzieścia dwa lata. Pogodziła się ze śmiercią Nishiego i wróciła do normalnego życia. Babka pomogła jej opanować moc, którą to sama również posiadała. Dziwnym zrządzeniem losu Hesomi sama musiała zostać nauczycielką kogoś, kto również posiadł zdolność oczu. Jak to życie się układa...
Ktoś zapukał do drzwi. Czyżby przyszła Karune? Yusuki zawołała głośno:
- Otwarte!
Do mieszkanka wszedł gość, którego zupełnie się nie spodziewała. Nagłe pojawienie się tej osoby lekko zdziwiło Hesomi, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć. Co cię sprowadza?
- Przyszedłem... bo chciałem prosić oba-san o pomoc... - odezwał się chłopak, rozglądając się niepewnie po pracowni.
- Ależ jasne! Tylko... poczekaj momencik, muszę obmyć pędzel i słoik po wodzie.
Yusuki zgarnęła przedmioty i wrzuciła je do umywalki, po czym odkręciła wodę. Strumień zimnej wody przypominał kaskadę małych igiełek, bezlitośnie wbijających się w skórę. Nagle przyszło oświecenie. Ziemia! Podłoże na obrazie było za czyste, zbyt zielone. Pchnięta instynktem, złapała myty pędzel i biegiem ruszyła do sztalugi. Zanurzyła włosie w czerwonej farbie, którą rozprowadziła plamami po trawie. Tak! To było to, czego brakowało.
- Um... oba-san? - gość przyjrzał się kobiecie ze zdumieniem. A tej co?
- A-ah, gomen, gomen. Po prostu... wizja. Wizja artystyczna - uśmiechnęła się z zakłopotaniem kobieta.
"Jakież one są podobne..." - przemknęło chłopakowi przez myśl.
- To obraz dla Karune?
- Jeśli będzie go chciała... to owszem.
Yusuki znowu podeszła do zlewu, spłukała rubinowy barwnik z pędzla i zaczęła cicho nucić. Wtedy...rozdarł ją ból. Potworny nacisk i poczucie rozpryskiwania się na kawałki miażdżyły ją i przytłaczały, to nie było normalne cierpienie, miała tego pewność. Z jej ust wydobył się wrzask.

-  Sto trzydzieści siedem... sto trzydzieści osiem... koniec! - wysapała Karune, gdy dotarła na szczyt schodów. Uwielbiała widok roztaczający się z okien pracowni malarskiej cioci, ale, na Boga, komu chce się pokonywać tyle tych przeklętych stopni?!
- Zmęczona? - Ene ze złośliwą przyjemnością oglądała zmagania Kodoku z drewnianą przeszkodą.
- Jak rzadko. I jeszcze ten upał... shimatta, mogłam zabrać tamtą wodę...
Nastolatka ruszyła wąskim korytarzykiem do białych drzwi z numerem "94" i cichutko zapukała. Odpowiedzią było tylko echo stukotu.
- Hmm, co jest...? - wymamrotała, mocując się z klamką. Dziwne, była jeszcze ciepła. Pewnie przez panującą temperaturę...
- Halo...? Ciocia? Cio-o-cia! - drzwi ustąpiły, pozwalając nastolatce wejść do środka.
- Nie krzycz, a jak jest zajęta? - cyber dziewczyna usiłowała przemówić przyjaciółce do poczucia przyzwoitości.
- N-nawet wtedy odpowiada...
Poczuła w gardle bicie swojego serca, na języku rozpuścił się smak paniki.
- Ciocia...?
Wtedy zarówna ona jak i Ene spostrzegły, czemu kobieta na nie odpowiada. Karune przed oczami zatańczyły czarne plamki, żołądek zaprotestował, nogi odmówiły posłuszeństwa. Jedynie gardło pozostało sprawne i wydobył się z niego upiorny wrzask, jakby zaczął wołać demon. Jednym skokiem nastolatka dopadła kobietę i przytuliła ją, po policzkach zaczęły spływać gęsto łzy.
- Kamisama... - szepnęła ze zgrozą Ene.
Yusuki Hesomi nie żyła.

niedziela, 1 czerwca 2014

9.

We śnie spadała. A może się unosiła…? Nie umiała tego stwierdzić, bo cały czas miała zamknięte oczy. Bała się, co ujrzy, gdy rozchyli powieki.
- Hej, spójrz na mnie.
Głos… Nie znała go. Ale brzmiał przyjemnie… Poczuła dziwną radość, że odezwał się do niej.
- Otwórz oczy…
- D-dobrze – wymamrotała. Wykonała polecenie głosu.
O dziwo, nie spadała. Ani nie unosiła się. Po prostu leżała na plecach. Źdźbła trawy łaskotały odsłonięte fragmenty skóry na ramionach.
- Huh…? Skąd się tu wzięłam? – usiadła. Miała na sobie mundurek, stopy były bose. – Ach. To sen.
Wstała chwiejnie. Rękę jak zwykle owinięto bandażem. Przejechała dłonią po policzku. Zapowiadał się spokojny sen, bez krwi i rozczłonkowanych ciał.
„Jaka miła odmiana.”
- Strasznie długo nie otwierałaś oczu. Czemu? – odezwał się ponownie tajemniczy głos. Kodoku wykonała obrót, by znaleźć jego właściciela.
- Chyba… chyba bałam się, że to kolejny koszmar…
- Ach, faktycznie, to jest bardzo dobry powód… - głos parsknął sarkastycznie. – Równie dobrze możesz od razu pozbawić się życia, w końcu nie wiadomo, kiedy przytrafi ci się jakiś koszmar w realnym świecie, czyż nie?
Obudziła się gwałtownie. Sapnęła dwa razy.
- No! W końcu jesteś przytomna! Dzwoniłam ci nad uchem trzy razy, ale leżałaś jak kłoda – Ene pomachała z wyświetlacza. – Ciocia cię raz odwiedziła, chyba dźwięki ją drażniły.
- I nie obudziła mnie?
- Weszła o wpół do szóstej.
- Po diabła aktywowałaś alarm tak wcześnie? – jęknęła Kodoku, ukrywając twarz w poduszce.
- Byłam ciekawa, czy żyjesz, zazwyczaj ludzie reagują na dzwoniący telefon, nawet gdy śpią.
Karune wymamrotała kilka brzydkich słów w materiał poszewki. Sapnęła.
- A która jest teraz…?
- Przykro mi, nie jestem zegarynką – zachichotała.
Znowu przeklęła. Wymacała dłonią telefon i podniosła go, przekręciła głowę w bok i odczytała godzinę.
7:04
- Powinnam zaraz wstać i zacząć się szykować do… NIE-E-E! – zawyła dziko, po czym naciągnęła kołdrę na czubek głowy.
- Nee, co jest? Czemu wyrażasz taki bunt przeciw szkole? – Ene przycisnęła twarz do wyświetlacza, spoglądając na zwijający się pod kołdrą kształt. Odpowiedziały jej niezrozumiałe pojękiwania.
- Mów po ludzku. Albo w jedynkowym, może coś zrozumiem – cyberdziewczyna przewróciła oczami.  Po chwili spod kołdry wysunęła się głowa nastolatki.
- Pozbawiłam nauczyciela przytomności. Patrząc się na niego.
- Huhu! – Ene roześmiała się. – To nasuwa jednoznaczne skojarzenia.
- Mówił ci już ktoś, jak bardzo jesteś wkurzająca? – prychnęła Kodoku. Ene udała, że się zastanawia.
- Mistrz. Tak z dwa razy dziennie, przez okrągły rok, jak u niego mieszkałam…
- I nigdy cię to nie zastanowiło…
- Nie, ponieważ to oszczerstwo. Jestem w końcu wspaniała i cudowna! – niebieskowłosa zatrzepotała rzęsami. Karune nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Faktycznie. Cudowna, męcząca Ene-chan.
- Phi! – Ene odwróciła się, niby obrażona. Po chwili jednak ponownie na nią spojrzała.
- Ale w zasadzie dlaczego stracił przytomność?
Karune westchnęła.
- Znasz moją moc. Mówiłam o niej wczoraj.
- Ta-ak, bo ja tego słuchałam… Dobrze, moc wizualizacji, i co z tego?
- Przypadkiem… Emm… Wczoraj…W szkole…
- Taaaak?
„No i jak to wytłumaczyć…?”
- Hmm… Zobaczył… Moje oczy.
- No, brązowe masz. I co, to taka tragedia? Nie lubisz, jak ludzie patrzą ci w oczy?
- Nie o to chodzi… Neh… Akurat, jak Meikuna na mnie patrzył, oczy miałam czerwone, zgoda? A tym się chwalić nie lubię –spod kołdry wysunął się już cały korpus Kodoku.
- Po co używałaś wizualizacji?
- Niespecjalnie, no-o! Czasami ona sama się uaktywnia… Tak jakby.
- Tak jakby. M-hm. Tak, mówisz bardzo zrozumiale.
Dziewczyna wzięła telefon do ręki.Ene kiwała się na boki, podpierając biodra rękoma.
- A jak mam mówić?
- Już wiesz, po japońsku albo w jedynkowym – odparła radosnym tonem przyjaciółka. Karune przewróciła oczami.
- Mniejsza…
Wyplątała się z kołdry i zaczęła przeszukiwać biurko. Nim znalazła okulary, zrzuciła z blatu dwie książki, zeszyt od matematyki i etui do telefonu. W końcu wcisnęła szkła na nos i spojrzała na kalendarz.
- Hmm… Kurczę – mruknęła pod nosem. Jej ostatnia wizyta miała miejsce dobry miesiąc temu. A skoro i tak nie miała zamiaru iść dziś do szkoły…
Zmieniła piżamę na dżinsy, prostą koszulę i bluzę, z półki zabrała słuchawki i portfel.
- Ejże, zostawiasz mnie? –widząc wychodzącą z pokoju dziewczynę, Ene zaprotestowała głośno. Karune zamarła.
- Matko, zapomniałabym! – wykonała obrót na pięcie i próbowała złapać telefon, balansując na jednej stopie. Skończyło się w sposób wiadomy, nastolatka upadła ciężko.
- Auć! – syknęła, czując wbijające się w brzuch sprężyny. Ene pokręciła głową.
- Pewnego dnia stanie ci się coś naprawdę przykrego.
- O, czyżbyś znalazła moją aplikację z wróżbami? – wymamrotała, schodząc z łóżka. Poprawiła okulary. – Zresztą mniejsza.
Zeszła na dół, do przedpokoju, zabrała torbę, chwyciła leżące w misie klucze i wyszła na zewnątrz. Wciągnęła do płuc ciepłe powietrze, spoglądając na niebo. Ani jednej chmury. Podłączyła słuchawki do telefonu, po czym założyła je na uszy.
„Może to i lepiej…”
Przeszła kilka kroków po wydeptanej przed domem ścieżce, zbliżając się do bramy. Otworzyła metalową furtkę, ta odskoczyła z cichym skrzypnięciem.
- Ohayo, Karu-chan!
Z jej ust dobiegł nieartykułowany ni to wrzask, ni to krzyk; zachwiała się i prawdopodobnie upadłaby na chodnik, gdyby ktoś nie złapał ją w odpowiedniej chwili za koszulę.
- A ty gdzie lecisz? - rozległ się śmiech.
- Nee, co jest? Kto tam? – Ene zainteresowała się sytuacją na zewnątrz. W końcu - usłyszała głos chłopaka, zwracający się po przyjacielsku do Karune. Mimo, że spędziła z nią zaledwie kilka dni, to zdążyła już zauważyć, że Kodoku nie jest duszą towarzystwa i prawdopodobnie nie ma przyjaciół. A tu proszę.
-  Hiroshi, baka, przestraszyłeś mnie! – nastolatka fuknęła na "napastnika", ale również się uśmiechnęła. Zdjęła z uszu słuchawki i spojrzała na kolegę. - Coś ty sobie myślał?
- Po prostu bawi mnie twoja reakcja. Za każdym razem jest identyczna - lewe, niezasłonięte zielone oko chłopaka lśniło łobuzersko. Prawe zasłaniała biała przepaska.
- Następnym razem po prostu cię kopnę - wymamrotała nieprzyjaźnie dziewczyna. Pokręciła głową.
- Oj, nie naburmuszaj się, Karu-chan. Gomenasai - teatralnie ukłonił się przed przyjaciółką, brązowe włosy zatrzepotały. - Wybaczysz mi?
- Skoro już się zniżasz, to być może... - Teraz nie była już w stanie pohamować śmiechu. - Znaj łaskę pańską, masz moje przebaczenie.
- Uff, całe szczęście. Plecy zaczęły już mnie boleć.
Chwilę śmiali się wspólnie, w końcu chłopak nazwany Hiroshim odezwał się, już spokojnie:
- Tak w ogóle gdzie się wybierasz? Nie licząc spotkania z brukiem.
- Haha, no bardzo śmieszne, normalnie dowcip tysiąclecia - Karune poprawiła okulary. - Cóż, wybieram się na cmentarz.
- Na cmentarz? - w słuchawkach rozległo się pytanie Ene. Na szczęście Hiroshi chyba jej nie usłyszał.
- Ach, tak, jak co miesiąc? Hmm, w zasadzie też powinienem się wybrać... - chłopak spojrzał w górę. - Chcesz, żebyśmy poszli razem?
Zastanawiała się chwilę nad propozycją chłopaka, ale pokręciła głową.
- Pójdę dziś sama.
- Ach. No dobra - Hiroshi zmierzwił dłonią włosy Kodoku. - Tylko nie wpadnij na nic ani pod coś w czasie drogi, dobra? Żeby to nie ciebie odwiedzać na cmentarzu.
Wyminął przyjaciółkę i ruszył prosto przed siebie. Karune cicho westchnęła i odłączyła słuchawki. Lepiej nie dać komuś kolejnej okazji do nastraszenia. Ene milczała przez kilka przecznic, Kodoku sądziła, że jest czymś zajęta. Dopiero niedaleko przystanku autobusowego, gdzie zazwyczaj czekała na transport do szkoły, cyber dziewczyna rozdarła się radośnie:
- Karune ma chłopaka! Karune ma chłopaka!
Nastolatka momentalnie spurpurowiała i ukryła telefon w fałdach bluzy, choć i tak kilku przechodniów spojrzało na nią z zainteresowaniem. Pewnie sądzili, że to ona tak głośno wołała.
- Odbiło ci? Hiroshi to nie mój chłopak - wymamrotała, pocierając policzki, które zabarwiły się szkarłatem.
- A ja jestem buldożerem - zachichotała niebieska. Kodoku przewróciła oczami.
- Ty to powiedziałaś.
- No to niby kim jest? To senpai? Nie, nie pasuje, za miły... - Ene zaczęła zastanawiać się na głos. - Kurczę, prócz senpai i chłopaka nic mi nie przychodzi do głowy.
- A określenie "przyjaciel"? Też figuruje w słowniku - odparła zjadliwie Karune.
- Bo uwierzę.
- Nie masz wyboru - dziewczyna westchnęła. - Hiroshi i ja po prostu się przyjaźnimy.
- Tak to się teraz nazywa - Ene pokiwała głową, nie kryjąc złośliwego uśmiechu.
- Wiesz co? Równie dobrze możemy po prostu przestać wałkować ten temat.
- Nee! Jestem ciekawa! Więc nie.
Nastolatka uśmiechnęła się pod nosem. Droczyła się z cyber dziewczyną, sprawiało jej to frajdę.
- Ale przestaniesz twierdzić, że Hiroshi to mój chłopak.
- Tylko oficjalnie.
- Dobre chociaż i to... - Karune namyślała się nad czymś chwilę - Znam go od trzech lat...wtedy się wprowadził do sąsiedniego domu. Zaprzyjaźniliśmy się.
- I tyle? Bu, z tego nie da się zrobić nawet porządnej niżowej powieści. Rozczarowałaś mnie.
- Ehh, no wiesz? Moje życie nie ma być materiałem na scenariusz telenoweli brazylijskiej, dobrze, że jest takie...
- Monotonne? Nudne? Spokojnie, przy naszej grupie to się szybko zmieni.
"Jakbym tego nie wiedziała..."
Ene tymczasem odrzuciła trzymany wcześniej notesik i ziewnęła. - A opowiesz chociaż, jak się zaznajomiliście? Może to mnie zainteresuje...
Karune wróciła wspomnieniami do tamtego dnia sprzed trzech lat. Zaczęła się wiosna, było mnóstwo różowych płatków na ulicy, co chwila musiała wyskubywać je z włosów. Zaczęła opowiadać:
- Wracałam do domu, ciocia obiecała mi, że gdy skończę lekcje, wybierzemy się gdzieś...A że była to wizja ekscytująca, przez całą drogę biegłam...
Słyszała wyraźny stukot butów o chodnik i głośne bicie serca. Czuła napięcie i radość, że spędzi czas z ciocią. Musiała tylko wbiec w swoją ulicę i dopaść do czwartego domu, pomalowanego wówczas na słonecznikowy żółty...
- Ale spostrzegłam, że na krawężniku siedzi chłopiec, jedną ręką zakrywał prawe oko. Wyglądał na smutnego i złego.
Podeszła do niego. Zauważyła, że mundurek szkolny miał rozerwany na ramieniu. Potrząsnęła nim lekko.
- Nee, czy coś się stało?
Chłopiec powoli się obrócił, wciąż ukrywając dłonią prawe oko. Przełknął ślinę i wykrztusił ze złością:
- Po co przylazłaś? Oni ci kazali?
Zerwał się z miejsca i złapał wolną ręką ramię Kodoku. Dziewczynka zaczęła szybko kręcić głową.
- Nie wierzę ci. Przysłali cię. Wiem to. Masz mi coś przekazać? Kuksańca? Kopniak? No mów!
Zielone oko chłopca wpatrywało się w nią, gdzieś z tyłu tęczówki połyskiwały złość i smutek. Kodoku dotknęła dłoni chłopca.
- Proszę, puść mnie. Nie chcę zrobić ci krzywdy. Naprawdę.
Chłopiec niechętnie zabrał z jej ramienia rękę, po czym znowu usiadł na krawężniku, ciągle nie odsłaniając prawego oka. Po chwili odezwał się, tym razem jego głos był cichszy, bardziej przytłumiony.
- Widziałaś może białą przepaskę na oko? Zgubiłem ją.
Karune pokręciła głową.
- A jest ci bardzo potrzebna?
W odpowiedzi chłopiec kiwnął głową.
- Przykro mi, ale nie... - dziewczynka zakołysała się na piętach i chwilę dumała, jak pomóc nieznajomemu. W końcu podskoczyła.
- Czy to mogłoby zastąpić twoją opaskę? - pytając, ściągnęła z włosów błękitną, elastyczną przepaskę i podała ją chłopcu. Na materiale tkwiło kilka różowych płatków, które szybko strzepnęła.
- I tak to mniej więcej wyglądało... Ene, ty śpisz?!
Nastolatka spojrzała na wyświetlacz, gdzie kołysała się Ene.
- Nie! - cyber dziewczyna wyglądała na urażoną. - Ja cię po prostu uważnie słucham. To nie znaczy, że śpię...
- Ach, to dobrze. Myślałam, że cię zanudziłam.
Dopiero po kilku chwilach zauważyła, że doszła do wschodniej bramy cmentarza, gdzie tuż obok znajdował się mały sklepik.
"Najpierw kwiaty...i kadzidło." - ruszyła w kierunku przeszklonych drzwi.
- Ale po co w zasadzie była mu ta opaska na oko? - Ene przejechała dłonią po wyświetlaczu. - W sensie Hiroshiemu. Udawał wtedy pirata?
- Umh....nie. Widzisz... - Karune okręciła pasemko włosów dookoła palca. - Hiroshi ma wykłute jedno oko. Nosi opaskę, by nie było tego widać.
Mimowolnie się wzdrygnęła. Tatsuki opowiedział jej kiedyś, że w drugim roku pobytu w domu dziecka zdażył się wypadek, przez co stracił widzenie w prawym oku. Nigdy nie pytała o szczegóły, a chłopak nie dzielił się nimi.
- Faktycznie mało przyjemne - niebieskowłosa skrzywiła się. - Biedny chłopak.
Tymczasem Kodoku przekroczyła próg sklepu, zaanansował ją dzwonek wiszący przy framudze. Siedząca za kontuarem młoda kobieta uniosła wzrok znad gazety; poznała młodą klientkę.
- Ach, witam - uśmiechnęła się. Nie czekając nawet na to, by dziewczyna się odezwała, wstała z miejsca i od razu ściągnęła kadzidło oraz mały bukiet kwiatów.
- Tyle, co zawsze - powiedziała, podając nastolatce przedmioty. Ta kiwnęła głową, wyjęła pieniądze, po czym podała je ekspedientce.
- Powodzenia - zawołała za wychodzącą klientką.
- Ona cię zna? - zainteresowała się Ene. Karune mruknęła w odpowiedzi.
- Nie tylko ona. Kojarzy mnie również tutejszy stróż.
- Jak często więc przychodzisz?
- Przynajmniej raz na miesiąc...szukam grobu mojego taty - powiedziała szybko, uprzedzając pytanie przyjaciółki.
- Szukasz? Jak to, nie wiesz, gdzie pochowano twojego ojca?
- Uh, nie, Yusuki nie mogła się dowiedzieć...miała tylko pewność, że to gdzieś na tutejszym cmentarzu...
Spojrzała na kwiaty. Małe, delikatne, o żółto-pomarańczowych płatkach, przywodziły na myśl kule ognia.
- Czekaj, czyli że...
-  Yusuki nie jest moją krewną w żadnym stopniu. To przypadkowa osoba, która uratowała mnie przed sierocińcem.
- Ale jak...? Opowiedz.
Przez dłuższy moment nie odzywała się. Ponieważ już zagłębiała się w alejki szczelnie zapełnione kamiennymi płytami, przyglądała się im, szukając znajomego nazwiska i imienia. Cyber dziewczyna straciła nadzieję, że cokolwiek usłyszy, kiedy to Kodoku podjęła opowieść:
- Wiesz, nie pamiętam nawet, gdzie się wybieraliśmy... jechaliśmy samochodem, było bardzo ciepło, jak to w czasie lata... bo domyślasz się, jaki był to dzień?
Ene bez słowa skinęła głową. To układało się w logiczny ciąg.
- Tak...Tata chciał mi wynagrodzić brak czasu w pierwszej części roku oraz przebłagać mnie, bym nie miała mu za złe niepoświęcania uwagi w następnej... cóż, tak to wyglądało. Nie powiem, tata mnie kochał. I tego nie neguję... - potrząsnęła głową. - Zbaczam z tematu. Było mi trochę duszno, dlatego opuściłam szybę przy siedzeniu. Zajmowałam miejsce obok kierowcy, tata mi na to pozwalał...podziwiałam widoki za oknem i trajkotałam, jak nakręcona. Chyba mu to nie przeszkadzało.
Przed oczami migały obrazy tamtego dnia. Światło słońca, zapach miętowego odświeżacza powietrza, od którego kręciło się w nosie. Śmiech ojca, rozbawionego jakimś stwierdzeniem córki. Czy jeszcze go pamiętała? Ciemne włosy, węglowo czarne oczy...głos zdążyła już zapomnieć.
- Autokar...tata zauważył go zbyt późno. Jechał prosto na nas. Ojciec chciał jakoś go wyminąć, gwałtownie nami szarpnęło i wypadliśmy z jezdni.
Zgrzyt metalu pojawił się znikąd, na jego wspomnienie nastolatka skrzywiła się, jakby ugryzła cytrynę.
- Wbiliśmy się w drzewo...a następnym, co pamiętam, jest to, że pas uciskał mi płuca. Obudziłam się, szyba była kompletnie skruszona. Zawołałam tatę, ale mi nie odpowiedział.
Kilka słonych kropli spłynęło po policzkach. Kamisama, znowu beczała? Niecierpliwie otarła łzy. To wciąż ją bolało. Bardzo. Ale co z tego? Musiała walczyć z płaczem. Była za stara na mazanie się.
- I co dalej? Skąd w tej historii wzięła się Yusuki? Bo pojawi się tutaj, mam rację?
- O-owszem, masz. Ale jeszcze chwilę musisz poczekać - przetarła oczy. Minusem posiadania okularów było większe skupianie światła w gałce. Co za idiotyczne prawo fizyki. - Huk zwabił przechodniów, ktoś wezwał odpowiednie służby...chyba krzyczałam. Najprawdopodobniej ze stresu użyłam mocy. Chciałam, aby ktoś mi pomógł.
Na żadnym z mijanych grobów nie odnalazła nazwiska ojca. Nie czuła się tym specjalnie zdziwiona.
- Moje odbicie w lusterku zauważyła przypadkowa kobieta, Yusuki, która, jak się później miało okazać, również posiadała moc. Postanowiła mi pomóc. Sprawiła, że gapie rozeszli się, zapominając o wypadku, odczekała na przyjazd straży i udawała, że jest moją krewną. Potem mnie adoptowała, odpowiednio wyprowadzając w pole urzędników.
- Yu-yusuki też...?
- Oszołomienie Oczu. Manipuluje ludźmi. To mnie uratowało.
W gardle czuła piasek. Rozgadała się, jak z rzadka kiedy. W zasadzie rozmawiała tyle tylko z ciocią i Hiroshim...czyli z tymi, którym ufała.
"W sumie...to dobrze."
- To cała historia?
- W zasadzie tak.
Dziewczyna wkroczyła do kolejnej alejki.
- Teraz ja zadam ci pytanie - spojrzała na wyświetlacz komórki. Ene zmarszczyła jedną brew. - Po co wam były te dane?
Ene zmarszczyła jedną brew i roześmiała się.
- A myślałam, że zaczniesz drążyć w mojej przeszłości. Hmm... Danchou-san nie powiedziała, kto był zleceniodawcą.
- Zleceniodawcą?
- No, co myślałaś? Że na co dzień gonimy po siedzibach komputerowych? Kano uważa, że trafnym zbiegiem okoliczności przyciągnęłaś swoim pojawieniem się to zadanie.
- Ach. Naprawdę? Cudownie, ewoluowałam w magnes.
Wybuchły śmiechem. Nie były w stanie opanować się przez dobre kilka minut. Dopiero gdy mijająca je starsza babcia zgromiła Karune wzrokiem, dziewczyna uspokoiła się. Skręciła w kolejną alejkę, ale już wiedziała, że to bezcelowe.
- Na dziś to chyba koniec - wymamrotała, kopiąc jakiś kamień. Bryłka potoczyła się pod stopy kucającej przy szarym nagrobku postaci, uderzając ją w but. Osoba podniosła głowę i spojrzała na Kodoku. Nastolatka skuliła się, strumień słów wywołanych zawstydzeniem wypływał z jej ust:
- Gomenasai, gomenasai, gomen! To przypadek! Przepraszam! N-nie chciałam ci przeszko...
- Cześć, Seto - przerwała jej Ene, widząc wstającego chłopaka. - Przyszedłeś odwiedzić onee-chan?
- Owszem - odparł chłopak, uśmiechając się smutno. - A wy?
- Karune szuka taty.
- P- powiedziałabym sama... - dziewczyna  potarła dłońmi policzki, żeby je ochłodzić. Zdziwiło ją napomknięcie o siostrze Seto. - Onee-chan?
- Tak - nastolatek wskazał na nagrobek. - A zarazem założycielka Mekakushi Dan.
Karune podeszła niepewnie do płyty i odczytała nazwisko.
- O-och....n-nie wiedziałam...że...
- Ayano to nasza siostra? Przyszywana - wytłumaczył Kousuke. - Jej rodzice adoptowali naszą trójkę.
Karune pokiwała głową na znak, że rozumie. Zapadła cisza, której nikt nie przerywał, Kodoku przyswajała sobie dopiero co poznane fakty.
- Bez waszej onee-chan nie byłoby grupy - powiedziała cicho. Jej wzrok zatrzymał się na trzymanych w dłoniach kwiatach i kadzidle. Skoro właśnie poznała założycielkę, może warto byłoby uhonorować jej pamięć? - Czy mogę zapalić dla niej kadzidełko? I dać kwiaty?
- Pewnie - Seto wskazał dłonią nagrobek. - Potrzebujesz zapałek?
- Sankyuu, mam swoje.
Podeszła do grobu, ułożyła obok niego bukiecik płonących kwiatów i ustawiła kadzidełko. Z kieszeni bluzy wyjęła prostokątne pudełeczko, wysunęła jedną zapałkę i przejechała jej główką po zadrasce. Zapałka zajęła się płomyczkiem, który Karune przystawiła do końcówki kadzidła. Wciągnęła do płuc jego lekki aromat.
- W-witaj, założycielko... - szepnęła, patrząc na płytę. - Wspaniale jest cię poznać...
Chwiejnie wstała. Seto pomógł jej zachować równowagę.
- Na pewno onee-chan cieszy się, że mamy nowego członka - uśmiechnął się jasno.
Wtedy odezwał się sygnał SMSa.
- Ciocia pisze - poinformowała Ene, otwierając wiadomość. - Czeka w domu, każe ci się stawiać tam w trybie natychmiastowym.
- N-natychmiast? Ale...po co?