piątek, 29 sierpnia 2014

*brak tytułu*

Witam wszystkich, Karu-chan ma ogłoszenie...
Em...
Tak...
Pisanie wznowię nie tak, jak planowałam, po końcu pierwszej części Danganronpy.
W zasadzie to cały komunikat.
Bardzo przepraszam masy ludzkie oczekujące na opowiadanie, ale... ekh...
To jest tak - muszę zarysować przyszłe wydarzenia, jak na razie to mi się nie udaje. Zostaje też kwestia postaci /w liczebności przynajmniej osiem osób, jak nie więcej ._./ - charaktery, imiona, moce... to też mi zajmie.
Nie to, że nie mam mniej więcej.
Ale jednak...
Premiera będzi mieć miejsce... jakoś w przyszłości, może do końca września zacznę...
Jakby co... dam zapowiedź. Po prostu wstawię informację, żebyście spodziewali się pierwszego rozdziału.

Jak na razie, głównie zajmuję się (z onee-chan) Danganronpą. Linka nie daję, bo to byłaby chyba chamska reklama. To będzie mieć kontynuację jako pierwsze (bo już zarysy, powstały, jak zawsze, na spontana).
Cóż, mam nadzieję, że nikt z was nie wepchnie mnie pod ciężarówkę.

Dobrej nocy.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Oto nadszedł czas pożegnania...

Witam wszystkich serdecznie na oficjalnym poście zakończeniowym dla opowiadania na podstawie serii Kagerou Project.
*wzdycha*
Cóż, najtrudniejsze, czyli początek, mam chyba za sobą.
Tu powinnam wstawić jakąś długą przemowę, jakaż to przygoda z pisaniem tej historii była ciekawa, jak zmieniła moje życie... *kręci szybko głową* nie ma tak. Znaczy, pisanie tego dawało mi satysfakcję. Niebywale mnie też cieszyło (zwłaszcza wiele frajdy dawało mi wymyślanie z onee-chan cracków, ale o tym za chwilę). Ale żeby zmieniło życie? Co najwyżej pomogło mi w ćwiczeniu stylu literackiego. No i trochę podwartościowało.
(Ponadto przyprawiło to część moich przyjaciół o nerwicę i reakcje agresywne na pytanie "Poczytasz?", ale mniejsza z tym... tehehe...)
Tak ja wspomniałam w poście "Kagerou Day!", opublikowany przeze mnie rozdział 20 był ostatnim w tym fanfiku. Zakończyłam to jak zakończyłam, wszelkie zażalenia na "koniec otwarty, który nic nie wyjaśnia" proszę składać tutaj. Tego AU nie będę już kontynuować.
Tego.
Jeśli macie zamiar poznać moje plany, wytrwajcie w tym poście do końca, bo nie będę się tym dzielić w połowie, co to, to nie.
Ogólnie chcę powiedzieć, że wymyślanie, jak moja sierotowata OC utrudni życie swoje i innych, było jedną z rzeczy dla mnie przyjemniejszych.
Przyznam też, że gdyby nie czytelnicy bloga, moi znajomi i przyjaciele (siłą i upierdliwością godną karalucha maltretowani przeze mnie), prawdopodobnie rzuciłabym to w cholerę, rozgrzebane i krwawiące.
Chcę więc niniejszym poniżej...
Podziękować.
Dlatego też...
- składam podziękowania wszystkim tym, którzy, znalazłszy tego bloga, postanowili poświęcić swój czas, nerwy i psychikę na zagłębienie się w zawiłości opowiadania. Naprawdę to doceniam, cieszy mnie, jeżeli uznaliście tę historyjkę za ciekawą/interesującą/odpowiednio nabrzmiałą gore. Bardzo wam dziękuję.
- kłaniam się w stronę moich najwierniejszych czytelników (tych, z którymi mam kontakt przez Facebooka i mogłam wysyłać komunikat "Rozdział X w sieci. Przeczyyyytasz?"), czyli Shi-chan, Ajiata-chan (ta jeszcze zajmowała się okazjonalnie wytknięciem mi błędów, niczym zawodowa beta) i Vaoru-san (ostatniego mniej dręczyłam, ale i tak dostaje podziękowania). Dziękuję, że nie nigdy nie napisaliście mi "Spie******".
- Kirin-chan - za niezmordowane komentowanie każdego mojego postu. Za obsesję na punkcie Kano (to przez ciebie miał tak ważne zadanie w 20., wiesz?)
- Dla mojej dawnej (jeszcze z gimnazjum, a teraz idę do liceum) pani od biologii - pewnie tego nie przeczyta, ale nie przeszkadza mi to w wysłaniu podziękowań - za opis obrażeń oczu poprzez delikatne wbicie ostrego przedmiotu i poprzez naruszenie naczyniówki (ależ oczywiście, że Hiroshi przebił oko na wylot).
A teraz czas na podziękowania wielce specjalne:
- Potato-chan - za wywracanie oczami, zgrzytanie zębami, chowanie się za innymi na widok mnie z zeszytem i pierwotną wersją opowiadania. Za określanie obrażeń na skutek spadku z drugiego piętra i ilości krwi wypływającej z uszkodzonych jelit. Za jeden z moich bardziej ulubionych dialogów:
"- Jak mogłaś ich wszystkich pozabijać?! No jak?
- Ale ty wiesz, że oni wszyscy żyją? I że to był tylko koszmar?
- ... NIE MOGŁAŚ TAK POWIEDZIEĆ OD RAZU?!"
I za "nie lubię Hiroshiego, bo dał się zabić."
- Teniya-chan - za "zaraz przeczytam, a ty weź moje". Za pomoc w lokalizacji śledziony i rozmowę na temat uszkodzeń oczu. Za cierpliwość i brak siekiery na usłyszenie mojego dźwięcznego skrzeczenia. (Już ty wiesz, o co chodzi: Kano - niski, blondyn - przypadeg?). Za podrzucanie dziwacznych sugestii, za wysłuchiwanie o parunastu sposobach na zabicie każdego z Mekakushi Dan.
- dla osoby w zasadzie najważniejszej - Crissie, mojej kochanej onee-chan. Za podrzucanie co smaczniejszych kąsków i niewściekanie się za wykorzystywanie ich. Za ocenianie roboczych wersji rozdziałów. Za cracki, cracki, cracki, nabijanie się z głupot. Za długie omawiania poszczególnych wątków (co rówież prowadziło do wymyślania cracków), za pomysły na oryginalne pozbawianie postaci życia. Za wytrwanie obok uciążliwej imouto.

Tak oto, wklepując te ostatnie zdania, zamykam jedną historię.
Czytaliście bez oszukiwania?
Na pewno?
Jeśli tak, możecie spojrzeć na sam dół.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
To jeszcze nie tu.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Tu też jeszcze nie *męczenie czytelników tak wielce*
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Dobra.
Dzięki Crissie mam nowy pomysł na opowiadanie.
Ponieważ jestem wielce leniwa, nie zakładam nowego bloga, tylko będę pisać tu.
Od razu zaznaczam - będzie to jeszcze dziwniejsze AU, ponadto moce nowych postaci mogą powtarzać się z mocami OC poprzednich.
Zaintrygowani?
Mam nadzieję.

piątek, 15 sierpnia 2014

Kagerou Day!

Witajcie wszyscy!
Dziś mamy znaną wszystkim datę... mianowicie...
15 sierpnia!
Z tej okazji wszystkim numerom Mekakushi Dan (tym od dziesięć wzwyż) życzyć chcę pomyślności, szybkiego powtórzenia dnia i wyjścia z niego, fajnych węży i niespotkania psychola podobnego do waszego przyjaciela.

Jednocześnie poinformuję was, że pisany teraz rozdział 20 będzie rozdziałem ostatnim.
Daję wam czas na mentalne pożegnanie.

Trzymajcie się, uważajcie na podejrzanych nauczycieli biologii i nie dajcie się zastrzelić.

No. XX - Karune

wtorek, 12 sierpnia 2014

20.

Podsłuchiwanie, chociaż niemoralne, bywa naprawdę niesamowitym źródłem informacji.
Zwłaszcza gdy tych informacji nam skąpią.
A jak ma się sprawa z podsłuchiwaniem podsłuchujących?
Pewnie to też nie w porządku, ale trzeba mieć jakiś sposób na zdobywanie wiadomości.
Tak tłumaczyła siebie Ene, chciwie łowiąc słowa Kano. Ten, raz dziennie udając lekarza, zakradał się do dyżurek, wypytując o jedną pacjentkę. Na szczęście nikogo nie dziwiła ta ciekawość.
I tak oto blondyn dowiedział się, iż dla niej zbliża się "kryzys". Serce biło coraz to słabiej. Przerwy w jego akcji stawały się częstsze i dłuższe. Raz organ zaprzestał pracy na niemal minutę. Doktor, zajmujący się nią, prognozował, iż będzie mieć to miejsce dziś.
Dlatego też Ene sama zgłosiła się do pilnowania Kodoku. Wcześniej niechętnie przebywała w tym pokoju, zresztą wciąż nie czuła się tu dobrze. Po prostu widok przyjaciółki, popodłączanej do skomplikowanej aparatury, budził przykre wspomnienia. O odwiedzinach u... Przypominało jej też zmianę w cyber istotę.
Kroplówka, przewody, aparat tlenowy... wydawały się olbrzymie w stosunku do tej ofiary losu, która leżała, zagrzebana w pościeli. Odchrząknęła. Naprawdę nazwała dziewczynę w myślach ofiarą. Głupią. Kto, mający choć odrobinę instynktu samozachowawczego lub przynajmniej rozsądku, pcha się prosto na szaleńca z nożem? Czy tam sai, cokolwiek by to nie było.
Chciała odegrać bohaterkę czy jak?
Proszę, do czego to doprowadziło.
Westchnęła ciężko, jakoś nie mogła długo się na nią złościć.
Spojrzała na plastikową bransoletkę, zwisającą z prawego nadgarstka przyjaciółki.
Kodoku Karune. 16 lat.
Skojarzyła sobie ten półprzezroczysty pasek z karteczkami, doczepianymi do paluchów denatów. Wzdrygnęła się. Skąd w jej czaszce takie głupie myśli?
- No weź, śpiąca królewno, martwią się o ciebie. Nie mogłabyś już wstać?
Linia na jednym z monitorów, pokazująca skurcze serca, nagle stała się całkiem prosta. Przed chwilą odcinek był łamaną, twierdził, że praca mięśnia przebiega bez zarzutu. A teraz...?
Ene krzyknęła. Czemu nikt tu jeszcze nie wbiega? Przecież lekarze mają te swoje bipery, informujące, że z pacjentem coś jest nie tak, racja?
Potykając się, dopadła do drzwi, wołając głośno o pomoc.
Po chwili zapanował chaos.

W końcu nie wiedziała, czy spada naprawdę, czy tylko unosi się, myśląc, że zlatuje w dół. Tym razem niczego nie odwlekała, naprawdę chciała osiągnąć już kres...! Więc czemu trwało to tak długo?
Przynajmniej nie otaczała ją ciemność. Przed oczami wirowały kolorowe plamki, tak jaskrawe, dodające otuchy. Czasami sięgała po którąś z nich.
Przez głowę mignął jej obraz opustoszałej alei, gdzie pod ścianą jednego z domów kuliła się dobrze znana jej postać. Jak kadrami w filmach, patrzyła na niego z różnych perspektyw.
Była duchem i łamała dzięki temu obowiązujące prawa. Nie podlegała im, stąd mogła sięgnąć do starszych obrazów w jego umyśle.
Przystawił sobie lufę do skroni. Jakby chciał skończyć ze sobą.
Czuła jego zdziwienie i zniechęcenie.
Nie przyznawał się do tego przed sobą, ale zastanawiał się, czy ta gra może potoczyć się inaczej, korzystnie dla niego.
Przerwała połączenie, bo oto została wykatapultowana w dziwną, jasną przestrzeń.

- Jeszcze raz! - zawołał człowiek w białym fartuchu, trzymający defibrylator. Pielęgniarz posłusznie wyzwolił impuls. Ciałem pacjentki wstrząsnął dreszcz, jednak serce za nic miało ich wysiłki. Jak zawsze - ilekroć mięsień przestawał pracować i atakowano go falami energii, nie reagował, a skurcze wracały po mniej niż dwudziestu sekundach. Natomiast w tej chwili organ milczał...minutę?
Obecna na sali przyjaciółka pacjentki nie krzyczała już. Po prostu z przestrachem patrzyła na bezowocne starania lekarzy.
Zapowiadany kryzys nadszedł.
Jeśli za chwilę serce nie zacznie bić... Wbrew temu, co podpowiadał rozsądek, nakazał wystrzelić defibrylatorem jeszcze raz.
I jeszcze.
To wciąż nic nie dawało.
- Nie...
Doktor odsunął się od łóżka. Nie udało mu się... nie udało mu się zachować tego życia.
Oddech również ustał.
Te bitwę przegrał pacjent.
Przyjaciółka objęła się ramionami. Powstrzymywała łzy? Na pewno zagryzała wargi. Nie chciała uwierzyć, że...
Pik. Pik. Pik.
Pielęgniarz obsługujący defibrylator wpatrywał się baranim wzrokiem w monitor podłączony do klatki piersiowej pacjentki. Całą salę, a może tak tylko mu się zdawało, wypełnił odgłos podobny do duszenia się. Lekarz zareagował natychmiast,
- Ona oddycha! Wyjmuj tę rurkę!

Jak nigdy, otwieranie oczu było naprawdę trudne. Czy kiedy spała, jakiś gnojek wlał jej pod powieki ołów?
Wciągnęła do płuc powietrze. Chłodne. Wyczuwała aromat chloru... leków... krwi. Święci, jeśli gdzieś istnieli, gdzie była?
Potem sobie przypominała... deszcz. Hiroshi, na myśl o nim chciała coś zniszczyć. Sai i krew. I ten ból... ktoś krzyczał. To chyba Shintaro. Wołano na nią, żeby się obudziła.
Koło jej ucha coś pikało reguralnie. Pik, pik, pik. Prawie jak kap, kap, kap. O, faktycznie, coś kapało. I nadgarstek ją swędział...
Nareszcie, jej źrenice zalało białe światło. Skrzywiła się pod naporem jaskrawości. Na szczęście mruganie pomogło jej oczom przywyknąć do jasności. Rozróżniała kontury, zamazane, bo zamazane, ale mniej więcej miała pojęcie, na co patrzy. Ekhem. W zasadzie jedynym elementem odcinającym się na białej ścianie (bo to chyba ściana), była postać z ciemnymi... kucykami? A teraz ta postać pochylała się nad nią, niemal zderzały się nosami.
- Głupia! Napędziłaś wszystkim strachu, zadowolona jesteś?
Instynktownie wbiła się głową w poduszkę. Głos brzmiał znajomo... należał do Ene... ale czemu ta osóbka przed nią posługiwała się jej tonem?
- Proszę, nie gryź, nieznajoma - wymamrotała sucho. Gardło piekło, jakby przełknęła piasek. Na nos wciśnięto jej okulary, wszystko nabrało ostrości. Także osóbka przed nią.
Dziwne. Ciemne kucyki po bokach głowy wyglądały jak fryzura Ene. Twarz jak u Ene.
Ale niebieskowłosa istniała tylko w elektronice, a ta dziewczyna była realna.
- Gryźć? A po co gryźć? Uszkodziło ci mózg? - nieznajoma postukała palcem w czoło Karune.
- T-to już dawno temu. K-kim jesteś? W-wyglądasz jak moja cyber przyjaciółka... - zdawało jej się, czy ta wypowiedź naprawdę brzmiała tak kretyńsko? - Ale ona ma niebieskie włosy.
Nastolatka przed nią wybuchła radosnym śmiechem.
- Karu! To ja! Ene! Tylko z ludzkim ciałem.
Mina Kodoku wyrażała skrajne zdumienie. Zamrugała kilkakrotnie, drapiąc się po skroni. Otworzyła usta, jednak nie miała nic mądrego do powiedzenia.
- Um... T...to ty? Naprawdę?
- Tak! - Ene, w swoim ludzkim ciele, przytuliła mocno dziewczynę. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale to Kano pomógł. Wiesz, coś mu świtało na ten temat, ale dopiero teraz mi o tym powiedział!
Znowu zajęła miejce na krześle. - Moje zadowolenie z powrócenia do realności nie zmienia faktu, że jestem na ciebie wkurzona. Mogłaś zginąć!
- Taki był cel tego ataku - Karune pokiwała głową. - Jak się okazało, wam nic nie groziło...
- No to po co się w ogóle wychylałaś? Nie masz za grosz rozumu. Ciebie nie da się zostawić samej, żebyś czegoś nie wysadziła w powietrze. O nie, teraz Ene-senpai będzie snuć się za tobą dzień i noc, pilnując, byś nie drażniła przypadkowych psycholi... Rozumiemy się?
- J-jasne...
- To świetnie, teraz wycofam się i wpuszczę resztę. Danchou, jak usłyszała, że chciałaś odejść, miała taki morderczy błysk w oku, więc na pewno to będzie bardzo milusie spotkanko - ciemnowłosa zachichotała, wstając z krzesełka.
- Nee, poczekaj chwilę - wyciągnęła przed siebie dłoń z wbitą kroplówką. - Nie idź sobie jeszcze. Ja chcę... pogadać.
Enomoto zatrzymała się i odwróciła. Kodoku kontynuowała:
- Ja wiem, znowu kogoś zmartwiłam. Przepraszam bardzo. A-ale teraz chcę porozmawiać o czymś innym niż o moim braku instynktu samozachowawczego. Czy ochrzan ze strony liderki, Momo i Tono może zostać odwleczony na trochę później?
I tak dalej, i tak dalej. Cała jej wypowiedź brzmiała dość bełkotliwie i zdawała się nie mieć większego sensu, mimo to Ene wysłuchała jej do końca. Stawiała, iż winnym absurdalnej przemowy jest szok po obudzeniu się lub ilość leków w organizmie.
- No dobra. A o czym chcesz rozmawiać? - ponownie usiadła przy łóżku chorej.
- N-nie wiem - panowanie nad językiem było dla niej trudne. Jakby uczyła się mówić na nowo. A nawet wtedy nie miałaby aż takich problemów. Usta nie chciały rozciągnąć się do odpowiedniego kształtu, język skręcał się w kołek, a krtań zdawała się na złość nie przepuszczać odpowiedniej ilości powietrza. - M-możesz mi opowiedzieć o sobie...? Jesteś moją przyjaciółką, a wiem o tobie mało. O-o was wszystkich wiem mało, bo nie pytałam, bo bałam się, ż-że uznacie mnie za wścibską, a nie chciałam was d-dra...
- No już, już, bo mi zaraz zejdziesz z zapowietrzenia. Skoro tak ładnie poprosiłaś...
Zaczęła więc snuć historię. Mówiła jej o klasie specjalnej, o Haruce. O pamiętnym festiwalu kulturowym. O przemianie i okupacji komputera Kisaragiego. O dziwo, nie przeszkadzało jej to zwierzanie się. Wręcz przeciwnie.
Zakończyła opowieścią o udaniu się do labolatorium profesora Tateyamy wraz z Kano i przywróceniu Ene ciała. Kiedy Kodoku usłyszała, kto był odpowiedzialny za przekształcenie Takane w program komputerowy, zakaszlała zdumiona.
- K-kenjirou Ta-tateyama? A-ale numer... - nie umiała wymyślić niczego lepszego. Zmęczona pokasływaniem, opadła ciężko na poduszkę. Zastanawiała się chwilę nad usłyszaną właśnie historią. Kto by pomyślał... że takie coś w ogóle się wydarzyło. - A... a teraz jesteś szczęśliwa? Że znowu masz ciało?
- W zasadzie... No, nawet dość. Znaczy, jeżeli zatęsknię do wirtualnej postaci, zawsze mogę się w nią ponownie wcielić. Tak więc uważaj! Twe pliki nigdy nie będą całkiem bezpieczne! - roześmiały się razem. Nagle Enomoto złapała przyjaciółkę za dłoń, uważając na kroplówkę.
- Nee... Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o tym chłopaku, co poszukiwał "Królowej"?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- Jak... jak on wyglądał? B-bo... przypomniałam sobie, chyba dwa dni temu, pewien... koszmar. Ale był on tak bardzo realny, że nie wiem, co o nim sądzić...
- J-jaki koszmar?
- Coś... podobny do tego, co sama wspominałaś. Mekakushi Dan ginęli z ręki psychola. On wyglądał jak... jak...
- Czarna wersja Konohy - podpowiedziała Karune, mrużąc oczy. Czy wąż sam nie chwalił jej się, że pozabijał dzieciarnię?
Ene spojrzała na nią poważnie.
- Tak... właśnie tak. Nie rozumiem tylko, dlaczego on mi się śnił... nam wszystkim - poprawiła się po chwili. - Kiedy spytałam liderkę, czy we śnie widziała czarnowłosego psychopatę, odparła, że tak. Tak samo Seto. I Mistrz.
Pamięcią wróciła do rozmowy z Azami. Meduza powiedziała jej, że wtrąciła się w ich rzeczywistość, gdy restart zakończył się niepowodzeniem. Czy miała na myśli cofnięcie dnia, zaraz po uwięzieniu Kurohy? Może, kiedy dzień zaczął się na nowo, wspomnienia przeżytej tragedii umysły przyjaciół wzięły za przykrą nocną marę?
- S-sądzisz... że nasz sen i twoje... spotkanie, mają ze sobą związek?
- Huh...? Nie wiem - postanowiła skłamać, by nie martwić Ene. Nie mogła przecież odpowiedzieć jej, że to nie był sen i że zmarli... drugi raz. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. - Naprawdę nie wiem. Czasami sny nas ostrzegają przed niebezpieczeństwem...
Ziewnęła, chcąc zamaskować zmieszanie wywołane koniecznością skłamania. Bała się, że zostanie nakryta. Na szczęście Ene wzięła ziewnięcie za oznakę zmęczenia.
- Może jeszcze trochę odpoczniesz? Ja pójdę do reszty, powiem im, że jesteś już wśród żywych, tak więc po pobudce spodziewaj się krucjat w sali. I oblężenia łóżka. No, teraz zdrzemnij się.
Pokiwała głową, ale nim Enomoto wyszła, zawołała na nią po raz kolejny.
- Ene-chan... czy... masz gdzie mieszkać?
- Z-znaczy... a co?
- No bo... może... okupowałaś mój telefon, więc jeśli chcesz... w moim domu, skoro teraz jesteś materialna... - Karune plotła coś bez ładu i składu, mimo to ciemnowłosa zrozumiała. Trochę zaskoczyła ją propozycja przyjaciółki, zaś z drugiej strony to miłe, iż ta się o nią tak troszczy.
- No skoro tak nalegasz... czemu nie?
Wyszła, zostawiając usypiającą Kodoku.

W przerwach między drzemkami przyjmowała zapowiedziane pochody. Zdążyła ją już odwiedzić Kido ("Mogłaś zginąć, idiotko!", za stwierdzenie faktu, że oficjalnie nie żyje od sześciu lat, oberwała od liderki po głowie), Seto z Mary ("Nieźle nas nastraszyłaś..."), Kano ("Ty to wiesz, jak postawić całą grupę na nogi"), Momo (do sali wciągnęła Hibiyę, ani na chwilę nie puściła jego dłoni; podczas wykrzykiwania, że Kodoku jest nieodpowiedzialna, napędziła im strachu, mogła zginąć, etc., zamaszyście gestykulowała, o mało nie pozbawiając Amamiyi ręki) i Shintaro ("Może podczas operacji wymienili ci mózg? A dawcą był ktoś odpowiedzialny i rozsądny..."). Konoha przyszedł dość późno ("Dobrze, że jednak nic ci nie jest"), bo, jak się okazało, zabłądził w szpitalu. Dziwnym zbiegiem okoliczności przybłąkał się na stołówkę.
Właśnie zapadała w kolejną krótką drzemkę, kiedy do pokoju, jak burza, wpadło dwunastoletnie stworzenie z szopą jasnych włosów, ciągnąc o połowę wyższego chłopaka, którego mina wyrażała olbrzymie niezadowolenie.
- Karune-san, jak się czujesz? - właścicielka waniliowych pasm stanęła obok łóżka, patrząc smutno. Po paru mrugnięciach rozpoznała w parce Yano i Igachiego. - Przepraszam, że przyszłam dopiero teraz, ale musiałam namówić pewnego upartego osła...
- H-hej! - nastolatek spojrzał na siostrzyczkę z urazą, ta zignorowała bolesny wyraz oczu i mówiła dalej:
- ...osła do przyjścia tu ze mną, bo jestem "za mała, by szwendać się samopas po mieście". Rozumiesz? Mam dwanaście lat i nie mogę chodzić nigdzie bez obstawy! Do szkoły jakoś mnie puszczasz w pojedynkę.
- Bo to szkoła - Igachi przewrócił oczami, Yano w odpowiedzi pokazała mu język.
- Po prostu nie chciałeś, żebym odwiedziła koleżankę, bo jej nie lubisz.
- Zabroniłem ci rozmawiać z nią, pamiętasz?
- Hej, ja tu jeszcze jestem, nie przecięto mi uszu, tylko brzuch - burknęła Kodoku, patrząc zimno na brata małej znajomej. Tego chyba zmieszały słowa chorej, bo spuścił wzrok. Westchnęła. - Dziękuję, Yano-chan, że przyszłaś. Bardzo to doceniam.
Spojrzała znowu na starszego chłopaka.
- Nie jestem podobna do Hiroshiego. Twojej siostrzyczce w moim towarzystwie nic nie grozi. I tak zaatakują najpierw mnie, zdąży uciec.
- Hyk! Ale chyba nie masz zamiaru dać się prawie zabić? - dwunastolatka złapała ją mocno za ręce, uważając na wystającą kroplówkę. - Och, skoro o śmierci mowa... wiesz, że Hiroshi nie żyje?
Ledwo powstrzymała się przed wrzaskiem tryumfu. Szczęście, chociaż niewłaściwe, bo w końcu chodziło tu o czyjąś śmierć, rozpierało ją. Czyli jej widzenie się spełniło. Zamiast tego wytrzeszczyła oczy.
- Naprawdę?
- Mhm. Znaleźli go w kałuży krwi. Żadnych ran. Krwawił z oczu, ust, nawet spod paznokci! - dziecko opowiadało podekscytowane, wywołując w Igachim przerażenie. Chyba nie znał młodszej siostry od tej strony. Karune to rozbawiło.
- Yano...! Mimo wszystko byli przyjaciółmi... - nastolatek wykrztusił to niemal z odrazą, Kodoku pokręciła głową.
- Powiedzmy, że na ostatnim spotkaniu zakończyliśmy tę "przyjaźń" z hukiem.
"I całkiem sporym rozlewem krwi" - dodała w myślach.
Prowadzili ten dziwny dialog jeszcze przez kilka minut. W końcu chłopak wyprowadził siostrzyczkę, pod pretekstem "Karune musi przejść rekonwalescencję". Chyba z ulgą opuszczał salę. Ciekawe, czy to będzie koniec niechęci między nimi...
Gdyby mogła, podkurczyłaby nogi, jednak istnienie szwów uniemożliwiało to. Pogrążyła się w zwisie międzymyślowym, nie mogąc na niczym skupić dostatecznej uwagi, by uczynić to tematem rozmyślań. Coś kołatało się w tyle głowy. To coś nabierało ludzkiego kształtu. Zwiększała się ilość szczegółów... No pięknie, czy coś jej wyleciało z głowy?
"Ru, czego chcesz?"
Chęć rozmowy od strony węża znaczyła, że musi zająć się czymś ważnym. Nie spodziewała się, że gad odpowie. Sądziła, że zostanie zbyta standardowym "pomysł, ofiaro". Jednak tym razem ta odpowiedziała.
"Czy nie powinnaś zastanowić się, co zrobisz z 'Kurohą'?"
Otworzyła gwałtownie oczy. No tak. Na śmierć (zachichotała głupio) zapomniała.
Nie mogła usiąść wyprostowana (szwy, lekarz zabronił jej zginać się do kąta mniejszego lub równego 90°), uniosła się więc odrobinkę.
"Zdaje się, że wciąż siedzi w tamtej uliczce, oszołomiony. Ale nie wiadomo przecież, jak długo będzie w takim stanie. Przydałoby się nim zająć, zanim wyjdzie i pozbędzie się połowy miasta, nie sądzisz?"
"Tak, tak, wiem."
Trzeba zrobić to jak najszybciej. Gorączkowo zastanawiała się nad obecną sytuacją.
Przez jeszcze najbliższy miesiąc miała zostać w szpitalu. Tak twierdził doktor. Brzuch nie chciał się szybko goić, a szycie było za słabe, by mogła się nadwyrężać.
Przez najbliższy miesiąc Kuroha może odzyskać rezon. Opuści zaułek, znowu zacznie szukać Królowej. Co, gdy ją odnajdzie? Hmm, do dnia restartu dzieli go prawie rok. Ale i tak mógłby pozbawić paru ludzi życia, ot dla rozrywki. Wzdrygnęła się.
Raczej nie wyjdzie stąd o własnych siłach, a musi spotkać się z nim, zanim... no, ruszy na polowanie.
A nie miała pomysłu, co z nim zrobić. Zabić nie zabije, chyba że zniszczy jego ludzkie ciało, nim opęta następne. Na ten przykład jej. Nie będzie chciał z nią współpracować, to na pewno.
"Czemu tak sądzisz?"
"Bo jestem człowiekiem, a on ma w pogardzie ludzi?"
"Oi, martwisz się na zapas. Może znudziła mu się rola złego?"
Naiwny tok myślenia. A jeśli będzie chciał się dodatkowo zemścić, że uwięziła go w świecie rzeczywistym, poniekąd bezbronnego? Ograniczone mocą pole manewru, przez kogo? Przez osobę, która miała być marionetką i kompasem, wskazującym na obecność Mary.
Faktem jest, że musi coś przedsięwziąć. Najwyżej zginie. Już... trzeci raz?
Potrzebuje czyjejś pomocy.
Ru podsunęła propozycję osoby.

- Czekaj, dobrze zrozumiałem? Chcesz, żebym wyprowadził cię ze szpitala tak, by nikt nie zwrócił uwagi, a następnie miałbym odpędzać innych od twojej pustej sali, podczas gdy ty będziesz gonić za psychopatą?
- Mniej więcej...?
Kano uniósł wysoko brwi.
- To żart, prawda? O mało nie zabił cię jeden psychol, a postanowiłaś szukać kolejnego. Karu-chan, naprawdę, tu w szpitalu nie jest przyjemnie. Co, jeśli tym razem nie zdążą cię sklecić na nowo?
- Nic mi się nie stanie, obiecuję.
- Czemu zwróciłaś się z tym do mnie?
"Bo mój wąż powiedział, że się do tego nadajesz, bowiem kiedyś już brałeś udział w czyimś planie."
- Nie wiem - odparła, odwracając wzrok. Przecież nie powie mu o myślach Ru. - Pierwszy mi się nawinąłeś. I ciebie łatwiej jest przekonać. Proszę cię, muszę go złapać, zanim zrobi coś głupiego.
Powiedziała mu o Kurohu, że istnieje naprawdę; o tym, że szuka Królowej (posiadał mglistą wiedzę na jej temat, tego zapomnieć tak łatwo nie mógł); przemilczała jedynie to, że zabił ich, a Azami cofnęła dzień i uwięziła gada. To brzmiało zbyt abstrakcyjnie. Powiedziała też o planie "zaopiekowania się" wężem ("jak jakimś domowym pupilem, a nie skrzywioną umysłowo istotą", Ru to bardzo bawiło). Wiedziała, że ten pomysł kruszy się i sypie w przynajmniej kilkunastu miejscach, ale mimo wszystko postanowiła wcielić go w życie.
Żeby go wcielić, musiała stąd wyjść. A nie zrobi tego bez cudzej pomocy.
Shuuya jakiś czas milczał. Maska uśmiechu jak do tej pory nie zniknęła, chociaż wyglądało, że niedługo odpadnie. Nie, zdawało jej się.
- Zdajesz sobie sprawę z burzy, jaka nastanie, gdy na ten przykład Danchou-san to odkryje? Jestem za młody, by umierać! - zastanowił się chwilę. - Wróć, ja już umarłem.
"Dokładnie dwa razy" - podsunęła Ru, dzięki Bogu słyszała to tylko Kodoku.
- Nie zginiesz, bo powiem, że to był mój wielce ambitny i genialny pomysł, a ciebie wplątałam w to przy użyciu szantażu.
- Jak cię ten cały... Kuroha? - zabije, to nie będziesz mogła mnie bronić.
- Nie zabije.
"Jesteś tego pewna?"
"Nie pozbawiaj mnie nadziei."
Blondyn wstał z krzesełka, Karune sądziła, że wyjdzie z sali. Jednak nie. Przeciągnął się i spojrzał na ścianę. Unikał jej wzroku?
- Wiesz... mam dejá vu. Twoja prośba o czymś mi przypomniała. O pewnym zdarzeniu... kiedyś onee-chan również prosiła mnie o wzięcie udziału w pewnej "akcji". Też trzymaliśmy to w sekrecie. Nie... nie skończyło się to dobrze. Nie chcę, by i tu ostatni punkt planu był tragiczny.
- Postaram się, by skończyć to wszystko jak najlepiej, skoro tak cię to martwi - uśmiechnęła się niepewnie. Skąd miała wiedzieć, jak zareaguje na jej obecność wąż? Pewnie wciąż ma pistolet... bagatela. Chyba ostatnim razem zepsuła go na dobre. Coż, wciąż jest silny i bez trudu może skręcić jej kark... czemu zastanawia się, co może pójść nie tak? Jeszcze ze swoim szczęściem sprowadzi złe zakończenie. Ofuknęła się w myślach. Ru pewnie zwija się ze śmiechu, widząc tę wewnętrzną kłótnię ze sobą.
- Ehh. Czemu, jak trzeba wziąć udział w czymś karkołomnym, los wpycha w to mnie? - chłopak przewrócił z uśmiechem oczami. - No dobrze. Jak masz zamiar to przeprowadzić? I czego potrzebujemy?
- Przede wszystkim... potrzebny nam jest wózek.

Najwięcej problemu sprawiło jej poodłączanie się od aparatury. Kombinowała niczym koń pod górkę, jak ma pozbyć się z siebie przewodów, by nie wywołać jakiegoś alarmu, w końcu Kano, już udający lekarza, najzwyczajniej w świecie wyjął wtyczkę. Momentalnie ekrany pogasły.
Potem kroplówka. Szarpanina z rurką skradła kolejne cenne minuty i przysporzyła bólu, ukróciła to szybkim szarpnięciem za plaster. Popłynęło trochę krwi, zignorowała to.
Kolejny trudny punkt - przejście z łóżka na podstawiony wózek. Następne siniaki, tym razem na lędźwiach, gdy klapnęła ciężko. Na szpitalnianą koszulkę narzuciła przyniesioną wcześniej przez Ene bluzę, nogi przykryła kocem. Shuuya wcześniej odchylił oparcie, żeby Kodoku nie musiała naciskać na zszytą część.
Opuścili salę, Karune modliła się, by nikt nie zajrzał. Na wszelki wypadek zostawiła kartkę, że ma badania. Oby nikomu nie przyszło na myśl czekanie, aż wróci.
Kano pchał wózek przez korytarze, od windy dzieliła ich spora odległość.
- Co mam zrobić, jak odjedziesz?
- Siedź pod moją salą, jeśli ktoś chciałby wejść do środka, wmów mu, że śpię i nie chcę, by mi przeszkadzano.
- Nie chcesz, żebym udawał ciebie?
- Nie - skrzywiła się. - Dla mnie to byłoby co najmniej dziwne. Proszę, nie rób mi tego.
Chyba zdziwiła go tym, nic nie odpowiedział, tylko wiózł ją dalej. Nareszcie, dotarli do dźwigu. Gdzie błąkała się winda...? Gdzieś wysoko, czekali, aż zatrzyma się na ich piętrze.
Tymczasem Kano, który chyba dostałby zawału bez zrobienia czegoś głupiego, nachylił się do czekającej obok nich kobiety.
- Przepraszam, czy kiedy skończę z moją pacjentką, będę mógł zrobić pani lewatywę?
- Że słucham?! - zawołała kobieta, odsuwając się od chłopaka. Święci na niebie, czemu?! Karune uderzyła Shuuyę z całej siły w brzuch i zwróciła się do pacjentki, patrząc przepraszająco.
- Niech pani mu wybaczy. Mój brat jest lekarzem od niedawna i jeszcze trzymają się go głupie żarty rodem ze studiów...
Ta pokiwała głową ze zrozumieniem, szok ustąpił miejsca zrozumieniu.
- No tak, studia. Ludzie cofają się do czasów gimnazjum.
Wsiedli do windy, gdzie dziewczynę zżerała chęć zamordowania Shuuyi. Miała już nawet plan. Zatrzyma windę i wywoła w chłopaku strach. Ten będzie chciał wyjść z kabiny, otworzy drzwi na tyle szeroko, by móc się wyczołgać, a gdy będzie już w połowie na zewnątrz, wtedy dźwig "magicznie" ruszy, przecinając go.
Nie to, że naprawdę miała taki zamiar. Ale scenka gore wyglądała interesująco. Kiedyś ją wykorzysta w jakimś opowiadaniu.
Już, parę metrów od wyjścia głównego. W recepcji Kano powiedział, że bierze pacjentkę na spacer po parku. Mistrz kłamstw tym razem również wywiódł innych w pole, dzięki czemu swobodnie opuścili lecznicę.
- Dasz radę tym operować?
- Tak, tak. Tak myślę - Kodoku ułożyła dłonie na kołach i lekko popchnęła je naprzód. Wózek posłusznie ruszył.

Kolejny ciepły dzień, wręcz idealny dla zmiennocieplnych. Gdyby nie to, że przebywał cały czas w tej zapaskudzonej uliczce, mógłby rozkoszować się panującą temperaturą.
Znowu coś uniemożliwiało mu krótką drzemkę. Przedtem winny był pchlarz, łaszący się do jego nóg. Potem na początku zaułka wybuchła jakaś bójka między bachorami. Tym razem ktoś zapuszczał się w głąb uliczki... słyszał skrzypienie kół. Koła?
Niechętnie otworzył oczy i spojrzał na przybliżający się do niego kształt. Osoba siedząca na wózku. Nie widział twarzy, bo światło padało na człowieka od tyłu. Powinien przepłoszyć tego kogoś, to pewnie jeden z bezdomnych.
Wyjął pistolet. Na razie nie będzie strzelał, zostało mu mało pocisków. Sam widok przedmiotu powinien być wystarczająco odstraszający.
Skrzypienie ucichło, natomiast postać na wózku odezwała się spokojnie.
- Naprawdę chcesz mnie zabić? No proszę cię, umieranie zaczęło robić się nudne.
Chyba jednak faktycznie wystrzeli. Czemu to znowu musi być ten przeklęty Błąd? Spróbował wstać, po raz pierwszy od kilku dni. Udało mu się.
- Mówisz tak, jakbyś przeżyła to więcej niż raz.
- Tatsuki usiłował mnie zabić, jakoś jednak to on skończył w spalarni - wzruszyła ramionami.
- Ciekawe. Jesteś gorsza od karalucha.
Mierzył ją zimnym wzrokiem. Po cholerę tu przylazła? Obracał pistolet w dłoniach.
- Uznałaś, że jednak chcesz śmierci?
- Czemu tak myślisz?
- Bo tu przyszłaś. Wkurzasz mnie. Żałuję, że nie pozbyłem się ciebie, kiedy miałem okazję. Uwolniłbym się w inny sposób. I nie musiałbym patrzeć na twoją gębę.
Wycelował w nią. Tak, to byłoby prostsze. Zastrzeli ją i odzyska spokój. Znajdzie Królową bez pomocy tego dzieciaka.
Patrzyła na niego, wydawała się być bardzo znudzona. Jej oczy zabłysły karmazynem.
- Chyba nie myślisz o tym poważnie, co? Zanim dosięgnie mnie kula, mogę użyć mocy i zniszczyć twoje ciało, nie zdążysz przenieść się - wzięła głęboki oddech.
Taka wymiana zdań nie miała sensu. Nie wiedzieć czemu, nie chciała pozbawić go "życia". Może dlatego, że nie była morderczynią? Śmierć Hiroshiego usprawiedliwiała sama przed sobą tym, że gdyby go nie zabiła, on mógłby dalej krzywdzić innych.
"Przecież ten gad też może dalej stanowić zagrożenie dla innych" - burknęła racjonalna część jej umysłu. Optymistyczna oponowała.
"Może się zmieni? Chcę dać mu szansę."
"Kodoku Karune - wielka miłosierna japońska, Drogowskaz Gadów Zbłąkanych" - zaśmiała się Ru.
Tęczówki wróciły do normalnego piwnego koloru. Przewiesiła ręce przez podramienniki wózka.
- Ale nie zrobię tego teraz. W zasadzie chciałam ci zaproponować asymilację w tym środowisku.
- Asymilację?
- Oi, pomoc w przystosowaniu się. Wybacz, czasami używam trudnych słów.
Kuroha zdezorientowany opuścił broń. O czym, na pętlę, ta dziewczyna gada?
- Słuchaj, nie znudziło cię takie zabijanie wszystkich co kolejne powtórzenie czasu? No, ja proponuję alternatywę. A zresztą... zdaje się, że uwięziłam cię tu na dobre, nie dasz rady stąd odejśc dokądkolwiek. A zabicie mnie nie spowoduje odblokowania tego świata, błąd jest już zbyt mocno zakorzeniony w rzeczywistości i nic z tym nie zrobisz.
Oczywiście kłamała, miała jednak wielką nadzieję, że on o tym nie wie. Posłała mu uśmiech godny Idiotki Roku. Co tam Roku - Tysiąclecia nawet.
- Serio wydaje ci się, że potrzebuję pomocy ze strony ludzkiego bachora? Jestem wężem Meduzy! Mogę skończyć twoje życie w mniej niż kilka sekund! Raczej dam sobie radę w twoim świecie, bardziej powinno cię martwić, jak skończy się to dla twoich przyjaciół - posłał jej dość paskudny grymas, imitujący uśmiech.
- Jak na razie jesteś bezdomny i zaczynasz trącić rozkładem. Jesteś tu od... trzech, cztech dni? Czemu wcześniej nie ruszyłeś na polowanie na śmiertelników?
Zamknęła mu tym usta, co zauważyła nie bez tryumfującej radości. Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Chodź. Zabiorę cię, dostaniesz coś w rodzaju drugiej szansy, czy to nie dobre? Myślą, że jesteś postacią z koszmaru, więc poniekąd zaczynasz od zera. Wróć, Kano wie, ze jesteś psychopatą.
- Biedna blondi, ostatnio dostał ode mnie kulką w czoło - wąż uśmiechnął się.
- Nie utwierdzaj go w przekonaniu o twojej niestabilności psychicznej i zamiłowaniu uśmiercania. Ponadto coś ustalmy - nie rzucasz się z zamiarem zabójstwa pierwszego stopnia na członków Mekakushi Dan. Bo cię zamknę w piwnicy na klucz.
- A kto powiedział, że z tobą idę?
- To już chyba ustaliliśmy, co?
Patrzył na nią z wyraźną niechęcią, nie dopuszczał jednocześnie do siebie myśli, że oto dostaje to, czego chciał. Niemal spada mu to z nieba. Wykrzywił usta z pogardą i odtrącił jej rękę, jednak ruszył w stronę wylotu uliczki. Nie będzie szedł obok niej, niech zapomni. Nie ma zamiaru wmanewrowywać się w "przyjaźń". Nie potrzebuje jej.
Poprawiła bluzę i wprawiła wózek w ruch, skierowała się za nim.
Kto wie? Być może zgodził się na ten szalony plan tylko po to, by zyskać dogodny punkt do oddania strzału w głowę. Nie łudziła się, że będzie łatwo. Kuroha i Mekakushi Dan nie zapałają do siebie wielką sympatią, co do tego nie miała wątpliwości.
Jednak szedł. Za nią, w końcu musiała mu pokazać, gdzie teraz będzie mieszkał. Zwieszoną głową i kopaniem kamjeni dawał jej do zrozumienia, że to wszystko mu bardzo nie odpowiada.
Przeczesała dłonią włosy. Ta rzeczywistość... może i powstała w wyniku błędu, jakim okazało się jej życie. Może nie powinna się wydarzyć. Ale wydarzyła się. I jej zdaniem była dobra.
Postara się ją snuć dalej, po jak najpomyślniejszym torze.

piątek, 1 sierpnia 2014

19.

Zastanawiała się, czy ten ból pod żebrami nie jest sztucznie wywołany przez Hiroshiego.
Nie. Ból nie był wywołany przez jego moc.
Palcami czuwała wypływającą z niej gwałtownie krew. Ciepła i lepka. Wraz z karmazynowym płynem uciekało z niej życie.
Jęknęła, podnosząc się nieznacznie na ręcach. Na szczęście oprawca odszedł.
- Nie chcę, by mnie nakryto. Mam przed sobą całe życie, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam zamiaru spędzać go w więzieniu... - to właśnie powiedział, wychodząc na ulicę. Wcześniej wyszarpnął z niej sai, uwalniając większą falę krwi. Zabrał też drugie ostrze. Nie protestowała, zresztą po co...? - Dzięki, że mi je oddałaś. Wiedziałem, że zostawiłem je przy Yusuki.
Domyśliła się, że to on był zabójcą cioci. Ale teraz to nieważne.
Nienawidził jej, tak?
Niemalże zawyła, przewracając się na prawy bok. Deszcz rozrzedzał gęstą krew, ułatwiając jej wniknięcie w ziemię. Zielona trawa wyglądała teraz na zardzewiałą. Kodoku powoli zaczęła się czołgać do drzwi, chciała,by ktoś jej pomógł.
Jednocześnie w myślach, a właściwie w wyobraźni, odtwarzała jedną scenę.
Sam skutek.
Brak logicznej przyczyny.
Czuła, że i tak to się wydarzy.
W końcu otworzyły jej się oczy.
- Masz tu swoją nienawiść, gnoju.
Szkarłat rozbłysł w przecinanej kroplami nocy. Użycie zdolności zmęczyło ją. Oddychała ciężko, coraz ciężej. Jak daleko ma jeszcze do tych drzwi?

Nie biegł. Czuł, że wzbudziłby tym podejrzenie przechodniów, gdyby jacyś trafili się po drodze.
W końcu jest noc. A on trzyma dwa ostrza sai, w tym jedno zakrwawione.
Charknął. W ustach zebrało się sporo flegmy. Splunął na chodnik.
Skąd ten posmak żelaza?
Jednak przyspieszył kroku. Mimo wszystko, nie powinien lekceważyć tej małej kretynki. Mogła sprowadzić policję. O ile użycie zdolności jej nie wyczerpie.
Znowu odchrząknął.
To, co powiedział, było prawdą. Nie znosił jej, przez zawiść. Zazdrościł dziewczynie, że jej powiodło się lepiej. Że znalazła akceptację, chociaż posiadała moc potwora.
To niesprawiedliwe.
On stracił oko, bo chciał, aby inni dali mu spokój.
Świat dookoła niego zawirował. Musiał oprzeć się o kamienną ścianę jakiegoś domu. Ciekawe, czy w środku siedzi teraz jakaś szczęśliwa rodzina.
On też był kiedyś szczęśliwy. Ale to się skończyło. Razem z wystrzałem z pistoletu. A potem z wybuchem gazu.
Nie dane mu było zatrzymanie szczęścia przy sobie.
Skoro tak, odbierze to szczęście innym.
Parsknął krótkim śmiechem. Zebrało mu się na filozoficzne przemyślenia, nie ma co.
Świat wciąż będzie się kręcić. Z tym, że bez jednego potworka.
On właśnie dogorywa.
Hiroshi spojrzał w niebo i rozkaszlał się. Aromat żelaza nasilił się. Podobnie jak deszcz. Jednocześnie poczuł, że wypluwa z siebie coś... mokrego.
Przejechał palcami po ustach. Na opuszkach zebrała się ciemna ciecz. To ona pachniała gwoździami.
- Co do...
Nie dał rady dokończyć, bo znów zakrztusił się. Spod powiek też coś wypływało. I spod paznokci.
To bolało.
Zadrżał jak w gorączce. Zachwiał się, wzrok zaczął płatać mu figle. Wypływające spod powiek krwawe łzy brudziły widzianą rzeczywistość. Rozkaszlał się, wypluwając coraz więcej karmazynu.
Nie... Źle zrobił. Powinien był po prostu ją zabić, pozbawić szybko życia... ale teraz było już na to za późno.
Umierała przez niego, w odwecie postanowiła być winną jego śmierci.
Na drżących nogach posunął się niezdarnie parę metrów naprzód, po czym upadł w kałużę. Szklana przejrzystość wody została zbrukana szkarłatem.
Przed oczami rozlewał mu się czarny atrament, przysłaniający pomarańczowy blask lamp sodowych, zapalonych na ulicy. Ból opanowywał całe ciało.
"Masz tu swoją nienawiść."
Naprawdę słyszał te słowa, czy tylko mu się zdawało?
Czuł, że to koniec. Nie żałował, że odchodzi. Bo po co?
Kiedyś i tak rzeczywistość zatoczy koło.
Tak powiedziały mu węże.
Drgał jeszcze kilka minut w powiększającej się kałuży deszczu i swojej krwi. Jak w połowie zgnieciony owad.
W końcu wydał z siebie ostatni świszcząco-charczący oddech i zamarł.

Walenie w drzwi na nic się nie zdawało.
Umrze pod domem przyjaciół, bo nie ma dość sił, by porządnie załomotać.
Przycisnęła mocniej do rany bluzę, na szarości zakwitły szkarłatne kwiaty. To bez sensu, to uciskanie, miała świadomość, że ostrze sai wbiło się zbyt głęboko i zbyt szeroko przecięto ciało pod żebrami. Krew uciekała, czas uciekał, życie uciekało.
Traciła już nadzieję.
Czuła żal.
Nie chciała umierać.
Chciała dożyć jutra. Pojutrza.
Następnych dni.
Uderzyła w drzwi jeszcze raz. Wciąż za słabo.
Wytarła z ust krew. Co ma zrobić?
Użycie mocy nie uda się. Gdy użycie zdolności miało mieć jakikolwiek związek z nią, umiejętność nie działała.
Mogła... spróbować krzyknąć. Być może to nic nie da, ale musiała spróbować.
Inaczej straci możliwość ratunku.
Zebrała w sobie resztki upływającej energii. Głebokie zaczerpnięcie spotęgowało ból i przyspieszyło upływ karmazynu.
Teraz niech zawoła lub zamilknie na zawsze.
Z oczu płynęły jej łzy, gdy piskliwie i z rozpaczą wrzasnęła "Pomocy!". Zaatakowała pięśćmi drzwi, modląc się, by się obudzili. Chociaż jedno z Mekakushi Dan.
Jeśli ma umrzeć, to chce przynajmniej się pożegnać.

- Słyszeliście to? - Seto uniósł zaspany wzrok i spojrzał na przebudzoną nagle Momo. Blondynka szturchnęła w bok śpiącego Hibiyę.
- Ja tak.
- Ja też - Kano przetarł jedno oko, rozglądając się dookoła. - Tak swoją drogą, brakuje jednego numeru. Zauważyliście?
- K-kto t-tak krzyknął? - Mary, podkurczając nogi, powiodła po zebranych wzrokiem. Nagle pisnęła, gdy do drzwi ktoś zastukał. - K-k-kto to?!
- Nie ma Karune! - zawołała Ene, światło bijące z nagle zapalonego wyświetlacza raziło oczy pozostałych. - Gdzie ona jest?
Wszyscy odzyskali już świadomość, umożliwiającą zgodzenie się ze słowami niebiesko włosej. Brakowało dziesiątego członka grupy.
- Z-znowu puka... - liderka jako pierwsza wstała z kanapy. - Seto, sprawdziłbyś, kto jest na zewnątrz?
- N-no dobra, chociaż sama wiesz... - chłopak w zielonym kombinezonie skupił wzrok na drzwiach. Jego oczy rozbłysły czerwienią. - To Kodoku! Coś... coś jest nie tak... j-jakie pożegnanie?
Osobą, która zdecydowała się otworzyć drzwi, był Shintaro, nacisnął mocno klamkę. Do środka domu wpadł zimny podmuch wiatru, przynosząc ze sobą ciężką woń żelaza.
- Wezwijcie szybko pogotowie! - krzyknął, łapiąc twarz Karune w ręce. - Kodoku? Karune! Słyszysz mnie? Patrz tu, patrz, skup się!
- Mistrzu, co się...
- DZWOŃCIE PO KARETKĘ!

Ojej, ktoś krzyczał. Zmusiła się do rozchylenia powiek. Chyba skórę zastąpiono cieniutko sprasowanym ołowiem, bo z trudem uniosła fałdy. Spojrzała w górę. To Shintaro krzyczał. Potrząsał nią za ramiona. Otworzyła delikatnie usta.
- Ja chyba... ja chyba stąd idę...
Nie rozróżniała słów, które słyszała. Ale chyba napędziła im stracha. Wcale tego nie chciała i to nie było jej winą. Tylko Hiroshiego. To on rozciął jej brzuch sai.
- Nigdzie nie idziesz. Nigdzie nie idziesz, zostajesz tu - o, to już zrozumiała.
Nad nią pochylał się też... jak miał na imię blondyn z szerokim uśmiechem? Teraz się nie uśmiechał, wyglądał raczej na przerażonego. A gdzie zniknęła jego maska?
- Karune, nie rób sobie żartów. Słyszysz nas?
- Gdzie ta karetka?
- Straciła dużo...
Dużo... czego? Palce przyzwyczaiły się już do dotyku krwi. Twarze przyjaciół rozmazywały się w zieleni i błękicie, w żółci i fiołkowym fiolecie.
Gdzieś brzmiał sygnał karetki. To po nią? Już chyba za późno... ale nie powie im tego.
Och, coś koło jej ucha zabrzęczało. Jak mucha. A potem syknęło.
"Mam się poddać?"
Znowu syczało. To deszcz. Nie, deszcz stukał. Jak pałeczki w perkusję. Jej serce zwalniało.
Bardzo dużo tu krwi, wiecie? Nie zadała tego pytania, bo usta odmówiły posłuszeństwa.
Będą tęsknić?
Nie pragnęła tęsknoty. Bo wtedy człowiek zapomina o teraźniejszości. I życiu.
- Jestem śpiąca, mogę iść spać?
Nie czekając na zgodę, osunęła się w środek tęczy. Złoto i szmaragd.
Jak jest tam, po drugiej stronie?

- Co tu miało miejsce?
- Nie mamy pojęcia. Po raz ósmy powtarzam, że wszyscy spaliśmy.
Kido mierzyła pracownika pogotowia rozzłoszczonym spojrzeniem. Chyba czas na rozmowę będą mieli, jak przewiozą Kodoku do szpitala?!
Teraz ktoś kazał sprawdzić puls. Słaby. Stan krytyczny.
Ludzie, do cholery, rozcięto jej brzuch, jak ma nie być stan krytyczny?!
- Będziemy musieli wezwać policję, nawet jeśli to była dziwna odmiana seppuku.
- Sugeruje pan, że nasz przyjaciółka chciała się zabić?!
- Danchou-san... - to Mary złapała ją za ramię. Różowe oczy lśniły od łez. Martwiła się o układaną na noszach Karune. O ledwo hamującą złość liderkę. O wszystkich.
- Jakieś namiary na jej rodziców? - ten protekcjonalny ton rozsierdzał ją jeszcze bardziej.
I oczywiście, wtrącić musiał się kretyn.
- Ja jestem rodziną poszkodowanej - odezwał się poważnym tonem, odpychając delikatnie obydwie dziewczyny na bok. - Jej bratem. Nasi rodzice nie żyją...
- Co ty... - Tsubomi już zamierzała się, by zaatakować blondyna, gdy to w ramię puknął ją w ramię i odciągnął, byle dalej od rozmawiających.
- Przypatrz się uważnie Kano - Seto wskazał palcem tłumaczącego coś lekarzowi Shuuyę. - On używa mocy. Przecież Kodoku nie ma rodziny. Nikt dorosły się nią nie opiekuje. Wyląduje w domu dziecka.
Mary, przysłuchująca się z boku, również to dostrzegła. Kano chronił Karune przed prawem.
- To prawda! - pisnęła, na tyle głośno, że przykuła uwagę mężczyzny, jednak ten po chwili wrócił już do rozmowy. Białowłosa spojrzała z lękiem na Kido i Seto. - Przepraszam.
- Nie masz za co... - bąknął Kousuke, łapiąc ją za rękę.
Tymczasem nosze z nieprzytomną nastolatką załadowano już do karetki. Zaraz odjadą.
Kano podszedł do przyjaciół.
- Jedziemy do szpitala. Zabieram się, bo robię za starszego braciszka.
- Też jadę! - z telefonu odezwała się Ene, nerwowo podrygiwała.
Lekarz zawołał na blondyna.
- Konieczna jest transfuzja krwi. Wiesz, jaką ona ma grupę krwi?
Shuuya zbladł. Nie, nie wiedział, bo niby skąd?
Z opresji wybawił go Shintaro.
- 0 Rh- .
- Przygotujcie zerówkę - mężczyzna wrócił do karetki, rozmawiając przez krótkofalówkę.
- Skąd wiedziałeś? - Seto przekrzywił głowę. Chłopak w czerwonej bluzie wzruszył ramionami.
- Powiedziała kiedyś, gdy uczyliśmy się biologii...
Ene, mimo powagi całej sytuacji, uśmiechnęła się szeroko. Wypowiedź Mistrza brzmiała zabawnie dwuznacznie. Nie podzieliła się jednak z nikim tymi przemyśleniami.
- Proszę pana! Proszę do środka! - Kano odwrócił się i ruszył do pojazdu.
- Widzimy się w szpitalu! - krzyknął, zamykając drzwi.
Ambulans na sygnale ruszył w drogę.

Przycisnął dłoń do czoła. Z trudem pohamował jęk i odruch wymiotny.
Przed chwilą wydarzyło się...co?
W uszach jeszcze dźwięczał mu huk pękającego metalu i szkła.
Na twarzy czuł... deszcz. Ale... skąd?
Przypomniał sobie.
Uwolniła go.
"Na swoich zasadach."
Roześmiał się kpiąco. Jej tu nie było, kto zabroni mu poszukiwać Królowej?
Znajdzie ją.
Tylko najpierw pozbędzie się błędu.
Próbował wstać, jednak buty ślizgały się w zimnych kałużach. Upadał raz za razem.
Usłyszawszy kocie miauczenie, syknął przeciągle, odstraszając zbłąkane zwierzę.
Spojrzał w górę, na ociężałe chmury.
To ciało wydawało mu się nieposłuszne. Nie mógł zmusić go do normalnego stanięcia na nogach. Ręce drżały. A oddech był ciężki i nierówny.
To wszystko jej wina.
Niech no tylko ją dorwie.

Była jedyną plamą światła w tym gęstym mroku. Pulsujący blask zieleni i błękitu. Prócz niej tylko echo podobne do bicia serca...
Mówiąc szczerze, czuła się zawiedziona.
To tak wygląda życie po życiu? Dryfuje się swobodnie w ciemnej pustce? I tak aż po wieki wieków?
Spodziewała się chmur i światła.
Chyba że trafiła do piekła i karą dla niej miała być ta obezwładniająca próżnia i zawarta w niej samotność.
Do tej pory nie namyślała się nad śmiercią. Nie miała ustalonego poglądu, czy ludzi czeka coś po zatrzymaniu akcji serca i pracy mózgu. Miała nadzieję, że tak i że na końcu osiągane jest szczęście. W końcu to do niego wszyscy dążą. Ona też go pragnęła.
A teraz...
Wolałaby już nicość.
Usłyszała... a raczej przestała słyszeć. Po dłuższym momencie zrozumiała - dziwne echo umilkło. Przeraziło ją to, nie wiedziała nawet czemu.
- Bij, głupie, zacznij bić! - sens tych słów dotarł do niej po chwili.

W karetce włączono defibrylator.
- Strzelaj - zawołał lekarz ze stetoskopem do kolegi obsługującego aparaturę. Impuls wniknął w ciało. Mimo to serce nie zareagowało.
- Jeszcze raz.
Ponownie to nic nie dało.
- Ona... - blondyn obecny w karetce spojrzał z niepokojem na leżącą przyjaciółkę. Nie... ona nie...
- Jest puls! Serce znowu bije.

Odetchnęła z ulgą. Ciężkie echo powróciło. To... dobrze. Ruszała ustami, ale nic z nich nie uwalniało się. Żadne słowa czy nawet oddech.
Miała czas na przemyślenia...
Nie. Zacznie roztrząsać wszystko i co? Co jej to da? Chyba tylko depresję.
A wieczne przybicie nie było kuszącą perspektywą.
- Hej. Hej. Skoro chcesz zajęcie, to chodź ze mną.
Ktoś szarpał ją za rękę. O dziwo, widziała tę osóbkę wyraźnie.
To była ta sama dziewczynka, co w tamtym "więzieniu". Dziesięciolatka, z długimi, ciemnobrązowymi włosami i piwnymi... nie, żółtymi oczami, ubrana w żółtą sukienkę, obszytą na dole czerwonymi kwiatami.
Żółte oczy... Kuroha miał takie same.
U dziewczynki źrenice, zamiast okrągłe, były poziome. Gadzie.
- Jesteś...
- Wężem odpowiedzialnym za twoje opętanie. Tak - mała pokiwała głową. - Wężem o Widzących Oczach.
- Oh...
Nie czuła, że mówiła. Mimo to dziewczynka zdawała się ją rozumieć.
- Wyglądasz... jak ja. W dniu wypadku.
- Przyjęłam tę postać, znaczy, no, pożyczyłam chwilowo, bo wydawała się silna. Nie fizycznie, ale psychicznie. Ty jako dziesięciolatka byłaś znacznie... bo ja wiem... mniej przestraszona, a teraz skaczesz na widok cienia w kształcie szponiastej łapy.
Karune skinęła głową.
- Wiem. Wiem.
- Masz się zmienić - wąż postukał ją palcem w mostek. Spuściła wzrok.
- Chyba nie będę mieć tej okazji...
Echo ponownie zamilkło. Zmusiła się, by je słyszeć, faktycznie wróciło. Jak długo będzie je wznawiać? Czy za którymś razem to się nie uda? Co wtedy?
Tymczasem gad stał-a się... wrócił-a do swojej prawdziwej formy. No tak, sam-a mówił-a, że wygląd był pożyczony. Teraz miała przed sobą czarną łuskowaną serpentynę z czerwonymi oczami. Wąż wysunął język.
- Chcesz wyjaśnień? - zapytał-a. Karuna skinęła głową. - Więc chodź.
Stworzenie ruszyło przed siebie. Dziewczynie nie zostało nic innego prócz podążania za nim.
- Jak mam cię nazywać? - zapytała po jakimś czasie zmierzania na przód. Wąż uderzył ogonem.
- Nie mam pojęcia...
- W ogóle chcesz "imienia"?
- To spore ułatwienie. I na pewno własne imię jest lepsze niż Wąż o Widzących Oczach.
Brązowowłosa zawinęła na palec świetliste pasemko, które po chwili zaczęła żuć.
- Jesteś... częścią mnie... tą już nierozerwalną... Może Ru?
- Ru? Może być Ru. Mnie pasuje.
Szły dalej w milczeniu.

- Co z nią? - Momo niemal biegiek ruszyła w stronę Kano, który podchodził do grupy. Na miejsce przyjechali Kido, Momo i Shintaro. Reszta została w kryjówce. Liderka tłumaczyła, że w chwili obecnej nie ma sensu, by w szpitalu siedzieli wszyscy.
Blondyn odsunął się na bok, by uniknąć stratowania.
- Ma operację. Uszkodzona śledziona czy coś - odparł spokojnie chłopak, jakby wcale nie chodziło o coś poważnego. - Straciła dużo krwi. Dwukrotnie serce przestało bić...
- Ona... umiera? - Tsubomi poprawiła kaptur. Chciała zapanować nad emocjami.
- Nie znasz jej? Jest zawzięta, nie pozwoli sobie odejść tak szybko.

Lekarz opuścił blok operacyjny, na sobie miał jeszcze zakrwawiony fartuch i rękawiczki. Zauważył, że przy wejściu czatuje niewielka grupka nastolatków. W jednej z osób rozpoznał idolkę, Momo Kisaragi. Ten blondyn to był ponoć brat pacjentki. Ponoć. Nie byli do siebie podobni. Reszta to krewni? Przyjaciele?
"Starszy brat" zauważył doktora. Nie było sensu stać dalej z boku, podszedł do nich.
- Co z naszą przyjaciółką? - bez czekania, aż zacznie mówić, zaatakowała go zielonowłosa... to chyba dziewczyna. Z trudem opanował wzdrygnięcie się, ton nastolatki był nieprzyjemny.
- Ze względu na zbyt duże uszkodzenie śledziony, musieliśmy ją wyciąć, straciła prawie dwa litry krwi... cudem udało nam się opanować krwotok, zaszyliśmy ranę...
- Do rzeczy - warknęła zielonowłosa.
- Przeżyła, ale... aktualnie zapadła w śpiączkę. A serce wciąż przerywa pracę. Podczas operacji zatrzymało się kolejne dwa razy.

Szły już tak długo. Straciła rachubę przy liczeniu swoich kroków. Jej światło to bladło, to przybierało na intensywności. Co jakiś czas zmuszała echo do powrotu. To męczyło ją.
- Dokąd idziemy? - zapytała, gdy przywróciła dźwięk echa.
- Na spotkanie.
- Z kim?
- Z władczynią tego świata.
- Właściwie co to za miejsce? - dopiero teraz zdała sobie sprawę, że czuje pod nogami grunt, mimo że go nie widziała. Pochyliła się, chcąc go dotknąć, jednak palce po prostu przeleciały dalej. Znajdowały się teraz znacznie niżej niż stopy. Wąż zasyczał.
- Nie zatrzymuj się. Ciało inaczej odmawia posłuszeństwa. Chodź.
Wróciła do wyprostowanej pozycji i dogoniła Ru.
- Powiesz mi?
- To po prostu Jej świat. Tu skupiają się wszystkie rzeczywistości...
- Oh... - błękitny blask w okolicy serca zajaśniał. Przypomniała sobie... coś... - To ty mnie powstrzymałaś przed dwoma laty?
- Owszem - Ru chyba westchnęła. - Nie jesteś mistrzynią szybkiego kojarzenia faktów.
- Wiem... dlaczego?
- Dlaczego nie jesteś mistrzynią?
- Nie. Dlaczego to zrobiłaś?
Gdy gad zamilkł, zdawało jej się, że nie uzyska odpowiedzi. Jednak wąż zaczął znów mówić.
- Bo miałam już dość. Po każdym restarcie to samo. Dostałaś od... hmm, może nie życia... drugą szansę. Sądzę, że twój tata nie byłby szczęśliwy, iż raz za razem porzucałaś to. Więc się wtrąciłam...
Kodoku przekrzywiła głowę.
- Dziękuję... ci.
- Ależ proszę.

Siedział obok łóżka. Teraz wypadła jego kolej, by... czuwać.
Kano miał siedzieć na zewnątrz, jednak zniknął.
Ene również.
Pierwszy raz pomyślał, że dobrze byłoby, gdyby miał ją przy sobie. Siedzenie tu samemu nie było przyjemne.
Urządzenja monitorujące pracę serca cierpliwie pikały.
Mijał drugi dzień, zbliżał się trzeci, a Kodoku wciąż spała.
Skąd brało się wrażenie, że odchodzi?
Co za głupie myśli.
Dzień wcześniej maszyny zapiszczały aż czterokrotnie. Płuca też odmówiły współpracy, dziewczynę podłączono do aparatu tlenowego.
Dlaczego to musiało się stać?
Zaczął powoli przywykać do jej hałaśliwego towarzystwa. Nie chciał pogodzić się z myślą, że teraz, gdy już pogodzili się, historia niemal się powtarzała.
Żałosne, że o tym myślał.
Ręka Karune zadrgała. Przypadkowy skurcz mięśni.
Aparatura przenikliwie zapiszczała.

- Jak długo idziemy?
- W waszym świecie mija trzeci dzień. Boisz się i odwlekasz spotkanie.
Trzeci dzień? Jakim cudem? Przeczesała dłonią włosy, niepewna, co powinna o tym myśleć. Czy naprawdę czuła lęk i dlatego szły... trzeci dzień...? Ciekawe, co dzieje się na zewnątrz. Czuła, że bardzo zmartwiła przyjaciół, a przecież nie chciała tego. Nigdy nie chce.
Zastanawiało ją też, co działo się z Kurohą. Czy już wydostał się z rozpadającego świata. Nie miała pojęcia, co naprawdę zrobiła, używając na nim mocy. Dowie się tego, gdy spotka władczynię...?
- Jesteśmy! - Ru zatrzymała się raptownie, Kodoku o mało nie nadepnęła wężowi na ogon, w porę odskoczyła, niemal upadając.
Znalazły się w... kolejnym ciemnym pomieszczeniu, ale tu Karune nie była jedynym światłem. Z wielu miejsc pronieniał czerwony blask, na środku "sali" siedziała długowłosa postać, której w pierwszym momencie nie rozpoznała, póki ta nie przemówiła:
- Co ty tu robisz, dziewczyno? Przecież jeszcze żyjesz.
Głos należał do kobiety. Ru zasyczała z szacunkiem.
- Witaj, pani.
Pani... władczyni miejsca, gdzie krzyżują się rzeczywistości. Ta, która stworzyła pętlę. Skąd miała tę wiedzę? Ah, od Ru. Yusuki powiedziała kiedyś, jak brzmi imię tej istoty... to...
- Azami... - instynktownie skłoniła się przed Meduzą.
Kobieta uniosła brew.
- Odpowiesz mi, skąd się tu wzięłaś? To nie ten dzień. A ty sama żyjesz, chociaż... wygląda na to, że już niedługo.
Echo, w którym Kodoku w końcu rozpoznała bicie swojego serca, zamilkło. Przestraszona skupiła się na tym dźwięku, by ten wrócił.
Meduza zbliżyła się do niej o kilka kroków. Czerwone oczy wierciły w nastolatce dziury.
- Ja... jestem tu, bo twój wąż mnie tu przyprowadził.
- Ahh... Wąż o Widzących Oczach... - istota przeniosła spojrzenie na czarną serpentynę.
- Wolę Ru - odparł gad, wysuwając język, jakby smakując powietrze. Węże na głowie Azami syknęły ostro.
- Nauczyłaś się bezczelności od swojego człowieka... interesujące... - wzrok Meduzy był obojętny. Wycelowała w Karune palcem. - Zdaje się, że to przez twoje życie udało mi się powstrzymać tamtego zbuntowanego gada... a teraz go uwolniłaś.
- Prze-przeze mnie?
- Pani, ona nie rozumie - odezwała się cicho Ru, uderzając ogonem.
- Czyli co? Przyprowadziłaś ją, by dostała wyjaśnienia? Czy ja jestem tu tylko od tłumaczenia zasad? - kobieta wróciła na swoje miejsce, usiadła. Zimny karminowy wzrok wzbudzał w Kodoku lęk. - W zasadzie... najpierw powiedz mi, jak miewa się moja wnuczka.
- Jest... dobrze z nią... - bąknęła. Miała świadomość, że chodzi o Mary. - Jest szczęśliwa z przyjaciółmi, tak mi się zdaje...
- A teraz ty prawdopodobnie odbierzesz jej to szczęście i zmusisz rzeczywistość do restartu.
- Ja... nie wiem, o co chodzi, czy oskarżenia można zostawić na później?! - teraz się zirytowała. Niech najpierw ktoś powie jej, w czym zawiniła. Dopiero potem wystawi ręce, by oberwać po nich linijką.
Czarnym gadom nie podobał się ton, jakim ta żałosna istota przemawia do ich pani. Zasyczały głośno, jeden nawet kłapnął paszczą w jej stronę. W odpowiedzi sama syknęła.
Azami chyba to rozbawiło.
- Jesteś nadzwyczaj bezczelna.
- Dziękuję bardzo.
- A co chciałabyś wiedzieć?
- Jaki jest prawdziwy skład bajaderki, a co?
Kilka gadów uniosło się z oburzeniem, ich syk brzmiał dość metalicznie. Ale to chyba jej się zdawało.
- Musisz być naprawdę odważna lub naprawdę głupia, by mówić do mni w ten sposób - Azami pogładziła trójkątny łeb jednego z węży.
- Być może. A teraz, już całkiem poważnie, czy mogę dowiedzieć się, dlaczego powiedziałaś, że to przez moje życie zamknęłaś... Kurohę.
- Bo jesteś błędem.

Mijały dni, a on wciąż stąd nie odszedł. Nie... nie wiedział, dlaczego. Co go tu zatrzymywało? Powinien szukać Królowej, powinien zająć się naprawą Błędu...
A zamiast tego, tkwił tu cały czas, w zaułku, w towarzystwie dwóch śmietników, zapchlonych zwierząt.
I nie umiał opuścić tego śmierdzącego miejsca.
Po raz enty zrzucił winę na tę smarkulę. Gdyby nie ona...
Do tej pory siedziałby w więzieniu.
Ale to przez nią znalazł się tu, niezdolny do odejścia.
A może on sam nie chciał iść?
Przypomniało mu się, jak kiedyś...
Kiedyś...
Usiłował przerwać tragedię, pozbywając się swojej osoby. Oczywiście, nie wyszło to zgodnie z oczekiwaniami, bo wtrącił się hikikomori.
Dzięki temu dostał czas, by docenić dramat.
Teraz... czemu w ogóle o tym myślał? Ot, jednorazowy wyrzut sumienia. W końcu uciszył je na dobre. I robił to, co sprawiało mu... przyjemność?
Cholera.
Złapał się za głowę.
To wszystko wina Błędu.

- Aha. Błędem. A co to znaczy? - przekrzywiła głowę, kompletnie nie pojmując sensu wypowiedzi Meduzy. Jej mina chyba świadczyła o tym, bo kobieta westchnęła ciężko i walcząc z narastającym zniecierpliwieniem, wytłumaczyła:
- To znaczy, że gdyby nie twoje istnienie, to restart tej rzeczywistości przebiegłby normalnie.
- Dalej nie rozumiem.
- Aby czas cofnął się do "szczęśliwych dni"... - Azami skrzywiła się, jakby zjadła coś gorzkiego. - ...Mary musi zjednoczyć wszystkie węże, a to jest możliwe dopiero wtedy, gdy ich ludzie są martwi.
Przełknęła ślinę.
- K-kiedy to...
- Piętnasty sierpnia tego roku. Tamtego dnia brakowało aż trzech węży do zjednoczenia. Ale to fakt, iż żyłaś, sprawił, że ich nie było.
- Um... Okej...? Nie wiem, jak...
- Powinnaś od dwóch lat być martwa, jak wiele czasów przedtem! Ponieważ jednak nie byłaś, rzeczywistość przebiegła w inny sposób. Twoja ciotka nie miała wypadku drogowego rok temu, bo siedziałyście w domu razem. Twój były przyjaciel nie zabił się dzień przed tragedią, bo nie kazał mu tego jego wąż. Czy teraz to pojęłaś?
Od dwóch lat? Przed jej oczami zamigotał obraz ciemnego pokoju, z zasuniętymi zasłonami. Kołdra ciężka od potu. Nóż przystawiony do brzucha...
- Twój gad wtrącił się i tym samym diametralnie zmienił bieg zdarzeń. A raczej ty go zmieniłaś, w końcu mogłaś nie słuchać podszeptów i po prostu zakończyć swój żywot.
- Miałam dość. Nie po to wybrałam człowieka, by ten tak zwyczajnie kończył ze sobą - prychnęła smutno Ru.
Echo umilkło. Chwilę ignorowała jego brak. W końcu zapytała:
- I co teraz? Co w zasadzie teraz dzieje się ze mną?
- Twoje ciało, w normalnym świecie, umiera. Możesz do niego wrócić, kontynuować bieg tej rzeczywistości. Możesz też odpuścić. Czas będzie tam trwał, dopóki ten przeklęty gad ponownie się nie wtrąci... a ja go tym razem nie powstrzymam. Już mi nie wolno, ingerowałam w wydarzenia raz, jedyny raz, kiedy miałam zezwolenie. - Meduza podniosła wzrok. - To twój wybór.
Jedną ręką wskazywała kierunek, gdzie czerń gęstniała. Karune spojrzała tam.
- Czeka mnie tam...
- Śmierć. A w waszym świecie nie będzie błędu. Restart przebiegnie bez zakłóceń.
Zamrugała szybko. Umrze... i spotka tatę, Yusuki... może nawet mamę...? Ale... po jakimś czasie gra zacznie się na nowo.
- Obok masz drogę powrotu - Meduza wskazała na szarą linię, która pojawiła się znikąd. - Pospiesz się, twoje serce przestaje normalnie pracować.
Faktycznie, rytm słabł, stawał się nieregularny. To przez emocje czy bunt ciała?
Powoli ruszyła w kierunku dwóch przejść. Ru ruszyła za nią.
- Wiesz co... Jeśli teraz odejdziesz, to ja ci coś powiem - znów wyglądała jak dziesięciolatka. Żółte oczy hardo wpatrywały się w Kodoku, drobne dłonie zacisnęły się w pięści. - Nie będę ci już przerywać prób samobójczych. Nie będę ci pomagać. Skoro wolisz śmierć... to będziesz mogła ją wybierać jeszcze raz i jeszcze raz.
W głowie nastolatki panował chaos.
Chciała dotknąć Ru, jednak ta, w postaci węża, odsunęła się.
Spojrzała na dwie granice. Czerń i szarość. Dwie krawędzie. Z jednej z nich spadnie.
Skręciła, obejrzała się za siebie. Wyraz oczu Meduzy nie zmienił się...? Nie. Patrzyła dziwnie smutno. Jakby to ona chciała mieć tę szansę wydostania się na zewnątrz. Czerwone ślepia Ru patrzyły nieruchomo.
Wzięła głęboki oddech.
I skoczyła.