wtorek, 8 lipca 2014

14.

Nie pamiętała, czy śniło jej się cokolwiek. Dla niej było to lepsze, miała dosyć błądzenia w labiryncie cieni, krwi, cierpienia i rozpaczy. W nocy obudziła się na chwilę, sprawcą była nieszczęsna kawka, który przez czysty przypadek wleciała do pokoju przez otwarte okno i wylądowała na jej szyi. Krzyk przerażenia zapewne słyszeli wszyscy w sąsiedztwie. Ptak krążył po całym pokoju, obijając się o meble, zanim dziewczyna go nie złapała. Zniosła pierzastego gościa do kuchni, dała trochę chleba i wody. Postanowiła puścić go rano, teraz wydawał się jej zbyt oszołomiony. Potem, nie mogąc usnąć, wpatrywała się w taniec cieni na suficie, rozpamiętując jedną scenę sprzed dwóch lat.
Leżała wtedy w gorączce, niezdolna do wydawania dźwięków innych niż jęki i zawodzenia. Miała za sobą atak na panią profesor; wybuch paniki poprzedzało kilka nocy z koszmarami, o których nikomu nie powiedziała. Pojawiał się w nich jej tata, oskarżający córkę o swoją śmierć; zawsze na koniec wyciągał ku niej pokryte liszajami dłonie, mówiąc "Teraz pójdziesz ze mną". Czternastolatka bała się usnąć. Po powrocie ze szkoły zwymiotowała i straciła przytomność, a maraton rozpaczy rozpoczął się. Dręczona potwornymi wizjami, płakała na okrągło, krzyczała, prosiła, by ktoś ją w końcu zabił. W końcu, gdy zyskała niewielką swobodę działania, ruszyła do kuchni, skąd zabrała nóż. Zamknęła się w pokoju, usiadła na łóżku i patrzyła tępo na ostrze. Parę razy zaciskała na rękojeści palce, jednak wciąż bała się to zrobić. Ale przecież podjęła decyzję. Zacisnęła powieki, złapała nóż i dźgnęła się jego samą końcówką w brzuch, kiedy to usłyszała nakaz:
- Nie rób tego.
Trzy krótkie słowa, odbijające się w jej głowie echem, zaskoczyły ją. Odrzuciła nóż. Jaka wtedy czuła się zaskoczona! Siedziała w pokoju sama, Yusuki odsypiała zajmowanie się podopieczną, Hiroshi wrócił do domu.
Westchnęła ciężko. Tamto wydarzenie było naprawdę dziwne. Ale dzięki niemu... kto wie, gdyby wtedy zakaz nie padł, pewnie teraz zostałby z niej proch.
- Nie śpisz? - zainteresowała się Ene; światło bijące od wyświetlacza raziło Kodoku, która szczelniej opatuliła się kocem.
- Nie, to ptaszysko mnie obudziło - wymamrotała, spoglądając na usypiającą właśnie kawkę.
- A nad czym właśnie myślałaś?
- Nad... wieloma rzeczami. Nad tym, jak łatwo wszystko zakończyć...
- Czekaj, chyba niczego nie planujesz?
- Hu...? Nie! Ależ skąd.
- To czemu o tym myślisz?!
- Tak mnie po prostu naszło. Ene... - spojrzała na wyświetlacz. - Nie mam zamiaru tego zrobić. Za bardzo lubię swoje życie.
Niebieska postać kiwnęła niepewnie głową. Oby było to prawdą.
- Spróbuję usnąć. Jeśli to pierzaste stworzenie mnie znowu zaatakuje we śnie, bez skrupułów przyrządzę go i zjem na obiad. Oyasumi - Karune wcisnęła głowę pod poduszkę. Już wkrótce spod poszewki dobiegał jej miarowy oddech.

Czy to była tylko jej paranoiczna wyobraźnia, czy naprawdę działo się coś niedobrego? To pytanie cisnęło się na usta nastolatki, od chwili, gdy otworzyła oczy. Na początku nawet nie zwróciła na to uwagi. Cienie wiły się pod sufitem jak wstęgi.
"Dziwne. Ciągle jest noc?"
Kawka zdążyła już wyfrunąć, bowiem nigdzie jej nie widziała. Gdy sięgnęła po komórkę, chcąc sprawdzić, która godzina, zdała sobie sprawę, że jej nie ma.
"Zrzuciłam podczas snu?"
Ręką badała dywan, w pewnym momencie palce natrafiły na ostry, podłużny kształt. Zaskoczona złapała go i podniosła, by przyjrzeć się mu. Zezując, wpatrywała się w dziwny fragment, rozpoznając w nim element obudowy telefonu. Przełknęła ślinę, nim popatrzyła na podłogę.
Aparat był roztrzaskany, drobne kawałki zasłały dywan. Lunatykując, zniszczyła swój telefon? Mało prawdopodobne, stopy i dłonie nie nosiły śladów rozcięć. Czyli co, ktoś się włamał? Na myśl o grasującym włamywaczu, niszczącym komórki, zwyczajnie się roześmiała, by zamaskować przed samą sobą lęk. Do diabła, pewnie jeszcze śpi.
Uszczypnęła się. Nie pomogło. Telefon w dalszym ciągu był w kawałkach. Zeskoczyła z łóżka, starając się nie nadepnąć na jakiś połamany fragment, dopadła do biurka, gdzie wśród tony szpargałów usiłowała znaleźć tablet. Nie było go.
Wtedy spostrzegła, że otoczenie dookoła niej drży i faluje. Barwy przedmiotów nie zgadzały się z tym, co pamiętała, za oknem panowały karmazyn i szarość. Zbladła. Wiedziała już, co się dzieje.

- Ha-halo. Momo. Jesteś? - słuchawka wyślizgiwała się ze spoconych rąk Kodoku, a głos drżał. Nie umiała zapanować nad rozchwianą sobą. Wzięła głęboki oddech. Musi być spokojna.
- Karune? Cześć! Co słychać?
Układała wymówkę raz po raz, przypominała sobie po kolei, co miała powiedzieć. Żeby nie zapomnieć w kluczowym momencie.
Odkaszlnęła dwa razy.
- Słuchaj, pochorowałam się, chyba za długo siedziałam wczoraj na słońcu, więc teraz, jakby to ująć, jestem odcięta. Czy gdyby ktoś spytał, usprawiedliwisz mnie?
Skąd ta chęć tłumaczenia się? Skąd pomysł, by wszystko zataić? Ah, no tak. Czuła ku temu wewnętrzny przymus.
"Odetnij się. Chyba nie chcesz przerazić jedynych bliskich ci ludzi swoją psychozą? Wtedy odejdą. Wiesz o tym?"
"Wiem. Doskonale."
- O-oh... N-no dobra... A może przyjść do ciebie z rosołem i herbatą cytrynową? Szybciej się zdrowieje w towarzystwie - niemal widziała uśmiech blondynki. Po policzku spłynęło parę łez.
"Dlaczego nie mogę nic powiedzieć?"
- N-nie, jeszcze cię zarażę jakimś bakcylem... Jak wszystko wróci do normy... - "jeśli wróci..." - ...odezwę się.
- Okej, jasne. Wygrzewaj się pod kocem!
Połączenie został przerwane, ciemna słuchawka zaczęła parzyć ją w dłoń. Upuszczona, zawisła na sprężynowatym kablu, kiwając się smętnie. Telefon do Momo był łaską, potrzebną do kontynuowania koszmaru. Miała zostać sama, bez możliwości uzyskania pomocy.
Wyszła z przedpokoju i skierowała się do kuchni. Zgłodniała, miała wielką ochotę na kanapkę z sałatą, serem, pomidorem i sosem czosnkowym. Dopóki będzie chwytać się drobnych elementów normalnej rzeczywistości, ma szansę na szybkie zakończenie tego odchyłu.
Płytki posadzki rozkruszały się, gdy szła po nich. Ze ścian odłaziła słonecznikowa farba, sufit pożerała pleśń. Odór zgnilizny i rozkładu uniemożliwiał normalny oddech. Zignorowała to i otworzyła lodówkę, by po chwili odskoczyć od niej z wrzaskiem. Białe półki szczelnie zapełniono poćwiartowanymi kawałkami ciał, z których wypływała krew, śmierdząca smutkiem. Ze zgrozą wpatrywała się w zawartość chłodziarki.
- T-to tylko moja paranoja. To nic takiego. Tak naprawdę tu leży ser, a tam główka sałaty - szepnęła, walcząc z mdłościami; włożyła rękę do środka i dotknęła zasuszonej dłoni, uparcie powtarzając, że to słoik z surówką. Palce o pomarszczonej skórze drgnęły i chwyciły Karune, wymuszając na niej następny krzyk. W tej samej chwili usłyszała za plecami czyjś śmiech. Odwróciła się, jednak była sama. Na karku czuła oddech strachu.
"Walcz."
Znowu ten głos... Zamrugała zdziwiona. Ten, który kazał jej obudzić się ze snu. Walczyć? O co? Z kim?
"Musisz walczyć, on chce twojej porażki."
On? Fajnie, jaki "on"? Głos umilkł, strząsnęła z siebie rękę i kopnęła ją pod lodówkę. Ciągle była głodna.
- Ale teraz chyba niczego nie zjem...

Krążyła po odmienionym urojeniami domu, nie wiedząc, co powinna zrobić. Jak na razie odkryła, że pozamykano wszystkie okna oraz drzwi wyjściowe, we wszystkich pomieszczeniach panowała nieznośna duchota. Nie miała pojęcia, ile czasu tak krążyła. Wydawało jej się, że obejście domu zajęło dobre kilka godzin. Jak do tej pory, oprócz makabrycznej lodówki, nie pojawiła się żadna inna zmora.
"Nie ciesz się tym. Zapomnisz, że coś ci grozi."
Ciepło i głód spowodowały zawroty głowy. Zastanawiała się nad uśnięciem, ale wtedy na pewno dopadnie ją koszmar. Bezpieczniej było zachować przytomność w tej wizji na jawie...
Znowu usłyszała ten nieprzyjemny śmiech. Wzdrygnęła się. Zniekształcony chłopięcy głos rozległ się tuż koło jej ucha:
- Bezpieczniej, powiadasz? Jak zawsze kretyńsko naiwna.
Poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię i pisnęła, gdy ból ogarnął jej rękę. Kopnięta, upadła.
- Z-za co to? - wykrztusiła, jednak nikt nie odpowiedział. Zaczęła płakać.
"Czego się mażesz? W czymś ci to pomoże?" - warknęło coś w niej. - "Płacząc, nie przerwiesz..."
Wypowiedź urwano. I tak nie zwróciła uwagi na przekazywane jej słowa. Roztarła łzy i ruszyła na szukanie zegara.
Żadnego w salonie, kuchni, sypialni cioci. Duchota nasilała się, dziewczyna czuła, że powietrze wokół niej faluje. Weszła do swojego pokoju, nad łóżkiem, w miejscu obrazu anioła, wisiał zegar. Jego cyferblat był popękany, szkło chroniące wskazówki potłuczone. Trzynasta dwadzieścia cztery.
"Jeszcze tak daleko do nocy..."
Tu było zbyt gorąco, postanowiła szukać kryjówki w piwnicy. Zeskakując po dwa stopnie, znalazła się w ciemnym korytarzyku. Dotykała ściany, chcąc znaleźć włącznik. Pstryknięcie nim nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
"No jasne, czego się spodziewałam..."
Po omacku posuwała się naprzód, starannie stawiając kroki, w obawie przed utratą równowagi. Serce waliło jak młot. Kark skropił jej pot, odnosiła wrażenie, że w ciemności ktoś jest. Dźwięk cudzych kroków utwierdził ją w tym przekonaniu.
- K-kto tam jest? - była przerażona. Mimo to szła naprzód. Może te kroki sobie wyobraziła? Tak.
"Tak samo jak tę rękę w lodówce..."
Drzwi do piwnicy dopadła z niewyobrażalną ulgą. Przekręciła gałkę i wskoczyła do środka. Chłodne powietrze owinęło ją niczym kokon. Na szczęście w pomieszczeniu nie pachniało rozkładem, deski podłogi lśniły lakierem, a nie krwią. Tu mogła odpocząć. Przeczekać tę całą paranoję...
Ułożyła się na jakimś starym worku i zamknęła oczy. Nawet jeśli przyśni jej się koszmar - trudno. Musiała teraz pospać, modląc się, by po otworzeniu oczu wszystko wróciło do normy...
Sen nie nadchodził. Kręciła się, przewracała z boku na bok. Co uniemożliwiało jej odpłynięcie do krainy Morfeusza? Ta obezwładniająca cisza? Ten chłód? Raz po raz zaciskała powieki. Zrozumiała teraz irytację cioci, gdy zastawała tą nocami w kuchni, pijącą mleko. Kobieta miała często kłopoty z zasypianiem.
Znowu się obróciła. Już za chwilę uśnie... za moment...
Drzwi, otwierając się, nie skrzypnęły. Kroki również były bezszelestne, intuicja się nie odezwała. Dopiero gdy "gość" odezwał się, Karune odkryła, że w ogóle tu wszedł.
- Dlaczego mnie skrzywdziłaś?
Przestraszona Kodoku zerwała się ze swojego miejsca. Wygląd piwnicy momentalnie się zmienił, podobnie jak zapach, ściany obryzgane zostały krwią, posadzkę zaścieliły dziwne kształty. Powietrze przesiąkło aromatem żelaza. Pośrodku pomieszczenia stała, kiwając się, Momo. Blond włosy pozlepiała krew, brakowało jej jednego oka. Od lewego ramiona, na ukos, aż do prawego biodra, ciągnęła się poszarpana linia, wypływająca z niej krew miała brunatny odcień. Wpatrywała się smutno w Karune.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Dlaczego mnie zabiłaś?
- T-to nie ja - wyharczała, kuląc się w sobie.
- Nie kłam - Kisaragi miała wyraz twarzy, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Nie idzie ci to. Od kłamania był Kano.
- B-był?
- Przecież zabiłaś nas wszystkich, nie pamiętasz? Za co? Za co? - idolka przekroczyła "coś", leżące na jej drodze i schwyciła Kodoku za podkoszulek, a następnie potrząsnęła nią. - Danchou-san, braciszek, a Mary?!
Skąd wzięło się sai w jej ręce? To bez znaczenia. Momo zaraz ją zabije! Musi się bronić. Poderżnęła gardło przyjaciółce. Ta nacisnęła palcami na pocharataną stronę dłoni dziewczyny, rozluźniła uchwyt i osunęła się. Leżąc, spojrzała na Karune i wyszeptała z nienawiścią:
- I co, nie zabiłaś mnie? Przeklęta oszustko.
Nastolatka nie widziała już twarzy Kisaragi, bo do oczu napłynęły jej łzy. Ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Przepraszam! - krzyknęła. - Ja nie chciałam! Ja... Wybacz mi...!
Ocierała łzy, zmieszane z krwią. Zabiła ją! Dlaczego?!
Otworzyła oczy. Zniknął trup Momo, zniknęły inne trupy. Ściany i podłoga wciąż połyskiwała szkarłatem świeżej krwi. Pod powiekami nadal czuła łzy. Skuliła się i szlochała cicho. Co było snem, co działo się naprawdę? Czy faktycznie umiałaby skrzywdzić przyjaciółkę? Nie. Wolałaby dać się zabić. Serce z trudem pompowało krew, każdy jego skurcz sprawiał ból. Rozbrzmiał okrutny śmiech.
- Skoro nie chcesz ich skrzywdzić... Wiesz, i tak to zrobisz. To ty pozbawisz ich życia. To będzie twoja wina.
"Nie, nieprawda!" - zasłoniła uszy dłońmi. Tak bardzo chciała móc zaprzeczyć słowom, które właśnie padły. Więc dlaczego jakaś cząstka niej wierzyła w to?
Opuściła piwnicę i skierowała się na górę, do swojego pokoju. Chciała sprawdzić godzinę. Okna przysnuwała szaro-czerwona mgła, więc nie umiała stwierdzić, jaka jest pora dnia.
W głowie na chwilę ruszyła karuzela. Wchodząca po schodach, złapała się z całej siły poręczy, by nie spaść. Głód utrudniał jej funkcjonowanie. W końcu dotarła do swojej sypialni. Wszystkie przedmioty wykrzywiały się surrealistycznie, jak na obrazach Daliego. Z trudem skupiła wzrok na cyferblacie.
Trzynasta dwadzieści cztery.
Przełknęła ślinę, zrzuciła ze ściany zegar, który upadł na łóżko. Chwyciła go i rzuciła nim o okno. Kawałki zniszczonego mechanizmu zawirowały, odbijając światło sączące się z nieznanego źródła. Osunęła się na podłogę, walcząc z mdłościami.

Następny dzień nie róźnił się od minionego. Tym razem to Hibiya stracił przez nią życie.
Nie wiedziała, czy teraz panował wieczór, czy może właśnie nastawał świt. Od kiedy przebiła sai pierś chłopca, leżała skulona, pozwalając łzom ją zalewać. Postać, która zasugerowała, że to ona przyniesie przyjaciołom śmierć, stała teraz nad nią.
- Biedna, biedna Karune. Ona przecież nie chciała zrobić im krzywdy. W końcu to jedyni ludzie, którym na niej zależy. Aj-aj-aj. To boli, mam rację?
Płacząc, pokiwała głową. Osoba pogładziła ją po włosach.
- No już, no już. Przykro mi, że to boli, ale tak musi być. Rozumiesz?
- N-n-nie.
"Ktoś" umilkł. Ból w okolicy żeber przypominał płomień.
- Nie odzywaj się, bo zaboli bardziej - Ktoś szepnął słodko. - A nie chcesz tego, mam rację?
Zacisnęła zęby, kiwając w odpowiedzi głową.
- Mądra dziewczynka.
Przed oczami migały jej dziwne sceny, których nie rozpoznawała. Jakby puszczano jej film z cudzymi wspomnieniami.
"Otrząśnij się" - głos, towarzyszący jej od początku tego koszmaru, rozbrzmiał w jej głowie. Brzmiał dziecinnie, przypominał głos kilkulatki. - "Musisz się obudzić."
"Jak?"
"Sama do tego dojdź."
Prychnęła pod nosem. Żadna pomoc.
Dźwignąwszy się z podłogi, otrzepała skórę z kawałków plastiku i metalu. Gdy zawroty minęły, ruszyła na ostatni obchód domu. Jeśli teraz nie znajdzie jakiegoś sposobu na ucieczkę przed koszmarami, podda się i przeczeka.
"Ale to nie jest dobre rozwiązanie!"
"Mam to już osobiście gdzieś."
Schody zdawały się ciągnąć w nieskończoność. W pewnym momencie, przez tańczące przed oczami czarne plamki, potknęła się i zleciała w dół. Zawyła z bólu.
"Nic nie złamałaś, uspokój się" - odezwał się Głos zniecierpliwionym tonem. Tłumiąc łzy, Kodoku wstała, kuśtykając ruszyła do salonu. Szukanie wyjścia zostawi na czas, gdy kości przestaną boleć.
Z pomieszczenia dochodziła wesoła rozmowa, przerywana śmiechem. Zatrzymała się w połowie kroku i nasłuchiwała. Tak, ktoś był w salonie! Rozpoznawała głosy Kano, Seto, Ene...! Przyszli tutaj? Przyspieszyła krok i stanęła w progu. Chciała podsłuchać, o czym rozmawiają jej przyjaciele. Zajrzała ostrożnie do salonu; Shuuya, Mary, Tsubomi i Kousuke porozsiadali się wygodnie. Białowłosa dziewczyna trzymała mocno telefon, na wyświetlaczu którego była Ene.
- Cieszę się, że jej już nie ma - wymamrotała cyberdziewczyna. - Bałam się jej.
- No, no, nie dziwię ci się - odparł wesoło Kano. - Potrafiła przestraszyć człowieka.
- A-ale teraz nie wróci? I n-nas nie skrzywdzi? - zapytała lękliwie Mary. Seto poklepał ją po głowie.
- Na pewno. Jesteśmy bezpieczni.
- Wciąż nie rozumiem, co jej odbiło... - odezwała się cicho liderka. - Uciekliśmy, ale na jak długo?
- Da-danchou-san, a jeżeli nas znajdzie?
- Nie bój się - roześmiał się blondyn. - Nie za dobry z niej myśliwy.
Jedna myśl goniła drugą. Zastanawiała się, o kim oni rozmawiali. Kto ich skrzywdził? Jak? A co, jeśli odpowiedzią było imię...
- Tak - Ktoś przeczesał dłonią jej włosy. - Oczywiście, że mówią o tobie, Karune-chan.
- Nie - szepnęła. - Nie, to nieprawda. Ich tu nie ma. T-to kłamstwo, jakiś obrzydliwy dowcip...
- Skoro tak...
Dłonią chwyciła rękojeść sai. Ten szum, szum, zagłuszał normalne, racjonalne myśli. Chciała zemsty. Zemsty za ich obłudę, za te kłamstwa, które właśnie padły...To, co się następnie wydarzyło, nie zależało już od jej woli.
Seto odpychający Mary do tyłu, zasłaniający ją sobą. Kido, z kamienną maską zamiast twarzy, jedynie spojrzeniem wyrażająca przerażenie. Kano, umierający z uśmiechem na twarzy, skowycząca Mary... Ta krew, płynny rubin, opryskujący ją. Poderżnięte gardło. Przebite płuco. Rozpruty brzuch. Porozcinane plecy.
Sama teraz miała wrażenie, że jej serce rozpada się na kawałeczki. Z każdą ulatującą duszą czuła, że jest rozrywana. Odrzuciła ostrze daleko od siebie i upadła w kałużę krwi. Drżała jak w gorączce. Krztusiła się łzami.
"Błagam cię... Nie poddawaj się, rozumiesz? Walcz z tym! Walcz! Jasne? Musisz zniszczyć ten koszmar!" - słowa na nic się nie zdawały. Dziewczyna pokręciła głową.
- Bawimy się dalej? - zachichotał Ktoś. Jemu również odpowiedziała przeczącym gestem.
- Nie. Nie. Ja... ja... mam już dość. Mam. Tego. Dość.
Ktoś roześmiał się i zaczął klaskać.
- Nareszcie! Nareszcie! Brawo, Karune, moje gratulacje! To właśnie chciałem od ciebie usłyszeć! Powiedz - bardzo cię boli?
Skinęła głową.
- Wspaniale! Cudownie! Wygrałaś - pstryknął palcami. - Oto twoja nagroda.
Szarpnęło nią, usiadła. Zaskoczona mrużyła oczy, chroniąc je przed wpadającymi oknem promieniami słońca. Słońce? Zerwała się z podłogi i wyjrzała przez szybę. Jasno. Ulicą zmierzali ludzie, na gałęzi pobliskiego drzewa siedział ptak czyszczący sobie pióra.
"Jest dzień... Normalny, zwykły dzień"
Karune zakaszlała. Salon wyglądał normalnie, ani śladu po krwi i trupach. Koszmar się skończył. Wreszcie miała spokój...
Za to nasiliły się mdłości i zawroty. Nie przejmowała się nimi, teraz chciała tylko dowodu, że to naprawdę koniec. Że nic nikomu nie zrobiła.
Zataczając się, opuściła salon i znalazła się w przedpokoju. Dopadła do stolika z telefonem stacjonarnym i wykręciła numer Momo.
- Ohayo! Wyzdrowiałaś? - słysząc głos idolki, o mało nie popłakała się ze szczęścia.
- T-t-tak, już jest dobrze - wydukała. Plamki przed oczami stały się bardziej denerwujące. Czyli musi się spieszyć. - Mogłabym mieć prośbę?
- Jasne. Jaką?
- Przyjdziesz do mnie? T-to ważne.
Chwila milczenia.
- Nie ma sprawy.
- Dziękuję ci.
Odłożyła słuchawkę i zemdlała.

1 komentarz:

  1. Cóż, chyba jestem tak samo chora psychicznie jak Karune xD Opisy gore, bardzo mi się spodobały, masz talent ;) Rozdział wyszedł bardzo fajnie :D Już się zaczynałam niecierpliwić i myśleć, że nie wrzucisz go zbyt prędko, a tu proszę! Rozdzialik jest, zajebistość jest, czego chcieć więcej? xD

    OdpowiedzUsuń