- Witaj, Karune. Nie chcę wyjść na wścibską czy coś podobnego, ale powiesz mi, czemu klęczysz i co robisz z tym kotem?
Pytanie zadane przez Yusuki, mimo ciepłego, żartobliwego tonu, do reszty zepsuło mi ten dzień, chociaż zegary zdążyły dotrzeć dopiero do godziny czwartej po południu.
Powoli zaczęłam się odwracać, nawet nie zmuszając twarzy do uśmiechu czy czegoś podobnego. Włosom pozwoliłam opaść na lewy policzek, poprawiłam przekrzywione okulary, którymi wcześniej niezbyt się przejmowałam. Miałam nadzieję, że nie wyglądam aż tak...
- Karune, co ci się stało?!
...źle.
- Nic się nie stało, wywróciłam się.
- Dlatego wyglądasz jak obite szczenię?
- Mhm.
- Nie sądzisz chyba, że uwierzę, iż to przypadkowy kamień tak ci posiniaczył twarz.
Miałam taką cichą nadzieję.
A ranek nie zapowiadał żadnych tragicznych zwrotów akcji. Wetknęłam okularki na nos, uczesałam włosy i porządnie się ubrałam. Z Shuu ścigaliśmy się aż do sal lekcyjnych, rozstaliśmy się w śmiechu, po czym udaliśmy się na swoje zajęcia.
Dzielnie udawałam, że nie słyszę pawianich chichotów wymierzonych przeciw okularom zatkniętym na nos. Grzecznie szkicowałam postaci w strojach mahou shoujo, słuchając jednym uchem wykładów nauczycieli, odpowiadałam logicznie na zadawane pytania, słowem - wszystko jak należy.
Kłopoty zaczęły się na przerwie.
Z brulionem przyciśniętym do piersi przepychałam się między uczniami z klasy, chcąc jak najszybciej opuścić pracownię. Mogłam sobie na to pozwolić, skoro szkła wspomagały moje oczy, teraz przepisanie czegokolwiek z tablicy nareszcie nie zajmowało mi pół lekcji.
Ponieważ w tym dzikim tłumie balansowałam na jednej stopie, cudem utrzymując równowagę, normalnym było chwianie się w lewo i prawo jak trzcina. Kłębiące się dzieciaki miały wyraźnie jakiś kłopot z wydostaniem się na zewnątrz, bo ludzka masa nie zrzedła nawet odrobinę.
Nagle ziemska grawitacja uznała, iż moje popisy akrobatyczne w jakiś sposób ją rażą. Poczułam, jak tracę oparcie i padam do tyłu, kościstymi plecami uderzając w ciało szczeniaka za mną. Oboje wylądowaliśmy na linoleum.
- Ba-bardzo cię przepraszam... Nic ci... - próbę przeprosin przerwało brutalny cios pięścią w lewy bok, który to zrzucił mnie z, jak się okazało, Hiroshiego. Czyli to na niego upadłam?! W jego oczach dostrzegłam wściekłość, jakby ten nieszczęśliwy przypadek był mu skazą na honorze. Dosłownie skuliłam się, czując jego nienawistne spojrzenie.
- Karune, nie tarzaj się po podłodze i wyjdź na przerwę - na dokładkę dostałam nauczycielskie upomnienie, chociaż nie zrobiłam nic złego...
Dźwignęłam się, poprawiłam ubranie i ze spuszczoną głową w końcu uciekłam na korytarz. Chciałam znaleźć Shuu i przeczekać z nim te katastroficzne kilkanaście minut. Ale oczywiście nie zdążyłam podjąć żadnej ucieczki, bowiem przede mną zatrzymał się rosły dzieciak, członek kółeczka Hiroshiego.
- Bardzo się spieszysz? - zapytał paskudnym tonem, od którego jeżyły się włoski na karku. Odruchowo zaprzeczyłam, przycisnęłam ręce do tułowia, cofając się przed chłopakiem. Ponownie kość ogonowa spotkała się z posadzką.
- Jesteś doprawdy żałosnym stworzeniem - Hiroshi zaczaił się o tyłu i szarpnął mnie za włosy, na co odpowiedziałam mysim piskiem. - Czemu masz w ogóle czelność wydawać jakiekolwiek dźwięki? Nie pozwoliłem ci na to!
- Nie jestem twoją własnością, żebym musiała czekać na jakiekolwiek przyzwolenia z twojej strony! - zawyłam, ściągając tym sposobem powszechną uwagę gawiedzi, która nie zdążyła się rozejść spod sali. Zostaliśmy otoczeni ciasnym kręgiem.
- Śmieć! - odepchnął mnie z całej siły tak, że przejechałam tyłkiem po kafelkach, kończąc jazdę obiciem sobie łopatek, gdy straciłam równowagę. - Takie coś jak ty powinno trzymać się pod kluczem!
Zerwałam się nagle na równe nogi i rzuciłam w kierunku agresora z palcami zgiętymi na kształt szponów.
- W takim razie ignoruj mnie, daj żyć w spokoju! - udało mi się przejechać po jego obrzydliwej gębie obgryzionymi paznokciami, które zostawiły kilka czerwonych śladów. - Nie skrzywdziłam cię, zatem dlaczego nie pozwolisz mi normalnie istnieć obok?!
- Bo... - chwycił mnie mocno za nadgarstki, to bardzo bolało. Znowu zapiszczałam, a z oczu spłynęło kilka łez. Spojrzał na mnie z wyrazem obrzydzenia malującym się na twarzy. - Bo jesteś małym potworkiem, przeczącym naturze. Ty i ta twoja grupka. Jesteście obrzydliwi. Ty, wiedźmo, twój duch, ta mała ciota i dzieciak obwąchujący koty. Nie macie prawa żyć.
Przed oczami wybuchły mi gwiazdki, gdy uderzył mnie z liścia w twarz. Ponownie upadłam, który raz w ciągu dnia?
- Hiroshi, ale dziewczyn się nie bije... - zawołała słabo dziewczynka siedząca za mną na lekcjach. Podniosłam głowę, by móc jej jakoś podziękować... ale starannie unikała mojego wzroku.
- Dziewczyn nie, ale bestie już tak - roześmiał się podle. - A teraz spójrzcie na nią, na ten morderczy wzrok! Gdyby mogła, pewnie zabiłaby nas wszystkich, tak robią potwory!
- Przecież ona płacze! Nie ma sił nawet się podnieść!
- Jest za słaba na bycie bestią, Hiroshi!
- Udaje! Jak myślicie, dlaczego umieszczoną ją w pokoju 107? Razem z potwornymi bachorkami? - ten argument był "koronny", nikt nie mógł go podważyć. W końcu wszyscy wiedzieli, że dzieci mieszkające w pokoju na końcu korytarza, nie są "normalne". Powtarzali to wychowawcy, powtarzali wychowankowie. Przecież plotki i wyzwiska nie brały się z powietrza, prawda...?
Zwinięta na podłodze, pozwoliłam łzom na zasłonięcie mi twarzy. Kroki uzmysłowiły mi, że wszyscy odeszli, tylko osiłek, który wcześniej uniemożliwił mi ucieczkę przed tym... gnojem... kopnął mnie w kostkę na pożegnanie.
Lincz bestii.
Wzbierał we mnie smutek. Wzbierała złość. Drżałam, leżąc na podłodze jak śmieci, do których mnie porównywano. Przegryzłam wargę, zdjęłam okulary, by wytrzeć łzy, czułam jednocześnie, jak negatywne emocje przelewają się ze mnie. Podniosłam się, patrząc nienawistnie na odchodzący tłum. Zebrałam się w sobie, zacisnęłam pięści.
- Jeszcze tego... jeszcze... POŻAŁUJECIE! - wrzasnęłam dziko, sprawiającym tym samym, że kilka osób zatrzymało się i spojrzało na mnie. Musiałam faktycznie przypominać małego demona czy coś takiego. Nawet Hiroshi przerwał powolny marsz triumfu, jednak nie zadał sobie trudu, by odwrócić się w moją stronę. Tylko roześmiał się.
- Powodzenia w takim razie. Jestem jedynie ciekaw, które z nas bardziej ucierpi.
W sercu rozlała się gorycz. Bez namysłu rzuciłam się do ślepego biegu, potrącając podczas niego kilkoro dzieci. Wyciągnęłam już rękę w stronę karku tej wywłoki, jednak rozmyśliłam się i odepchnęłam go brutalnie w bok.
Chciałam wydostać się na zewnątrz, dlatego nie umiałam zwolnić. Po niecałych trzech minutach opuściłam budynek lekcyjny, wypadłam prosto na deszcz. To on mnie ostudził i zmusił do uspokojenia się. Oddychałam spazmatycznie, słaniałam się, dreptałam w kółko. W końcu roześmiałam się, pełną piersią, nieco dramatycznie. Ruszyłam jak gdyby nigdy nic przed siebie, bez celu.
Deszcz bębnił o ziemię, parapety, o moją głowę. Włosy przemieniły się w przemoczone szczurze ogonki, przylepiające się do policzków. Powietrze było chłodne, ponadto zerwał się wiatr. Przemokłam do suchej nitki, dreszcze przebiegały po mnie od góry do dołu. Chyba kichnęłam kilka razy.
Kiedy tak biegłam, zdawało mi się, że minęłam Shuuyę, bo kątem oka dostrzegłam zwichrzoną blond czuprynę. Mam nadzieję, że nie zwrócił na mnie uwagi. Zostałabym zmuszona do tłumaczenia się. Zresztą miałam nie okazywać po sobie bólu. Tak jak mówiła Tsubomi.
Podążyłam za nagle usłyszanym miauknięciem, jakby było ono zaproszeniem do krainy bez problemów. Już nawet nie zastanawiałam się, dokąd dojdę. Byle znaleźć się daleko stąd.
Dlaczego źle traktowano mnie, ale również moich przyjaciół? Nie umiałam na to logicznie odpowiedzieć. Zadowalające wytłumaczenie znajdowało się poza zakresem znanych mi słów. Który raz usiłowałam to w ogóle zrozumieć? Zdaje się, że podjęłam wiele takich prób.
Wyglądaliśmy jak normalne dzieci. Zachowywaliśmy się jak normalne dzieci. Trzymaliśmy się na uboczu, by ochronić swoje serca przed szyderstwami, których powodem była... moc? Tylko ona nas wyróżniała. Ale czy fakt, że posiedliśmy ją, zresztą wbrew woli, wbrew chęciom, zasługiwał na powszechną nienawiść i drwiny? Przecież te zdolności nie były nawet straszne!
Kopnęłam zła kamyk. To po prostu obrzydliwe.
Czy to kara? Kara za popełnienie zbrodni przeciw naturze, przechytrzenie śmierci?
"Raczej cena drugiej szansy" - Ru uznała za stosowne wtrącić się. - "Zresztą nie jedyna..."
Co masz na myśli...? Poczułam przebiegającą mi po plecach armię mrówek.
"To, że ty czy na przykład ten płaczliwy chłopiec możecie wciąż cieszyć się życiem..."
Jakie cieszyć? - przerwałam szorstko. - Widzisz, przez co przechodzimy? Widziałaś te spojrzenia, słyszałaś te szepty? Czytałaś wyzwiska, przyczepiane codziennie do drzwi naszego pokoju? Przeżyłaś stratę jedynej bliskiej ci osoby? Gdzie tu widzisz 'uciechę'?
"To tylko kolejne części składowe ceny za kontynuację życia."
To ile ich jest, do diabła?!
"Słownictwo, dziewczynko."
Nie waż się mnie pouczać!
Potknęłam się, kolanami zaryłam o żwir, natomiast dłońmi wpadłam w kałużę. Zniekształcone odbicie mojej twarzy zniesmaczyło mnie. Smagnęłam je palcami parę razy.
Dlaczego świat musiał dziś objawiać taki chłód?
- Meow?
To nie było miauczenie Kota (tego, z którym myliłam Shuu), za niskie i zbyt gardłowe. Dlatego podniosłam głowę, nieco zdziwiona spotkaniem innego sierściucha - zwłaszcza w taką pogodę.
Wcześniej go nie widziałam. Był to spory dachowiec, o typowym szaro-burym futrze. Co ciekawsze, wydawał mi się grubszy niż znani mi rezydenci podwórka. Może do kogoś należał, a teraz zwyczajnie przybył odwiedzić swoją kocią koleżankę.
To było raczej mało istotne. Zwierzak przyglądał mi się spod zmrużonych powiek, jego wąsy drżały. Może to dziwnie brzmieć, ale jego wzrok wydawał mi się wrogi, jakby kocur mnie pytał "Dlaczego odważyłaś się wejść mi w drogę?". To tylko paranoja, nic ciekawego do oglądania.
- No co? - fuknęłam niezadowolona, wyciągając rękę, by go pogłaskać na znak moich dobrych zamiarów. - To ja tu powinnam patrzeć z taką złością. Albo Kot. Jesteś tu przyjezdnym, czyż nie?
Chyba zrozumiał wyrzut mojej wypowiedzi, bo zjeżył sierść i zamachnął się łapą. Łapą zwieńczoną ostrymi jak żyletki pazurkami, żeby było śmieszniej. Nie muszę dodawać, jak to się dla mnie skończyło...?
- Ty mały, podły szczurołapie! - zawołałam, zaciskając palce lewej dłoni na prawej, ozdobionej w tamtej chwili trzema krwistymi pręgami. Myślałam, że uduszę futrzaka! Pobrudzoną krwią dłonią uderzyłam w kałużę, ochlapując brudną wodą koci pysk (i nieco siebie). Prychnął i otrząsnął się, ale tkwił uparcie w swoim miejscu.
- Miaaaaau... - tym razem odezwał się mój Kot, który pojawił się dosłownie znikąd u mego boku. Chociaż był znacznie mniejszy, miał odwagę podejść, cały zjeżony, do kociego agresora. Miauczał przeciągle, jakby miał nadzieję, że to wystarczy na przegonienie intruza. Ten patrzył na niego jakby drwiąco. Skoro to nie pomogło, po prostu wskoczył na niego i zaczął atakować pazurkami i ząbkami. Przestraszona nie wiedziałam, jak zainterweniować - nie musiałam. Po minucie walka dobiegła końca, dachowiec zwiał, a Kot nie odniósł choćby jednej rany. Zajął miejsce, wygrzane wcześniej przez obce zwierzę, zajmując się wylizywaniem łapki.
Tkwiłam nieporuszona w jednym miejscu, marzłam, kaszlałam, naszły mnie myśli, że od tego wszystkiego dosanę zapalenia płuc i umrę, kaszląc krwią. Wróć, tak jest przy gruźlicy, jej nie nabawię się od tak. Ale i tak w panice poczułam, jak śmierć szczypie mnie w szyję. Coś okropnego.
- Purr, purr... - kulka futra mruknęła pytająco, ale nie miała jakoś odwagi podejść bliżej. Albo nie wiedziała, czy jej wolno.
No. Dobrnęliśmy do momentu, gdzie zaczęłam opowieść, bo sekundkę później na scenę wkroczyła Yusuki-san.
- Twoja dłoń krwawi, kot cię drapnął? - kątem oka spostrzegłam, że wychowawczyni przymierzała się do pogonienia Kota, a nie chciałam, by się przestraszył, zatem podjęłam interwencję:
- Nie, to nie Kot, znaczy, kot, ale nie pan Kot* - uśmiechnęłam się, machając nieuszkodzoną ręką. - Pan Kot odgonił dachowca, który mnie drapnął.
- Doprawdy... - chyba dalej nie miała ochoty mu zaufać, jednak zwierzątko powstało z miejsca i otarło się o jej nogi, jakby zapewniając "jestem absolutnie niegroźny". Mały czaruś, ale chwyt z ocieraniem podziałał. - No w porządku. To twój kot?
- Jeszcze nie, ale bardzo bym chciała - odpowiedziałam szczerze. - Myślałam, by przemycić go do pokoju; robi się coraz zimniej, a bezpańskie zwierzaki mają wtedy naprawdę ciężko. Ponadto zbliżają się święta...
Zgoda, z tymi świętami to przesadziłam (dopiero zaczął się listopad, chociaż w bardzo naciąganej teorii jedno święto faktycznie nadchodziło - moje urodziny) i przez myśl mi przeszło, że Yusuki odbierze to jako grę na emocjach. Jednak czekało mnie kolejne, dość pozytywne, zaskoczenie - opiekunka pokiwała głową.
- W zasadzie masz rację. Ale trzymanie w pokoju zwierząt jest chyba wbrew zasadom...
- Mój przyjaciel, mieszkający tu od urodzenia, miał dwa lata temu psa - podniosłam palec wskazujący.
- A trzymał go w ośrodku?
- Oj - tego nie wiedziałam.
Kobieta potarła w zamyśleniu czoło.
- Czym byś go karmiła? - wzięła Kota na ręce z wprawą, kiedyś musiała mieć bliski kontakt z tymi sierściuchami. Czując się pewnie, maluch wtulił się w jej palce. Chyba dziobnęła mnie zazdrość.
- Resztkami z obiadu - tak ja i tamten przyjaciel dokarmialiśmy koty mieszkające za ośrodkiem.
- Kuweta?
- Można byłoby brać go na spacery. To mądry kot.
- Wytłumaczenie w razie nalotu kogoś z personelu?
- Chyba zwabiło go ciepło pokoju, a okno otworzyliśmy, bo zrobiło się duszno - sztuki zmyślania uczyłam się z Shuu.
Zapadła cisza, a mnie dopadły obawy, że chyba udało mi się narazić (jakoś) mojej sojuszniczce. Nagle ta zaczęła odpinać jedną ręką górne guziki eleganckiego płaszcza, drugą ostrożnie przyciskając kota do piersi.
- Najpierw pielęgniarka ma cię opatrzeć. Albo sama wezmę od niej wodę utlenioną i bandaż, opatrzę to w twoim pokoju. Mieszkasz w 107, tak?
Trzeba było zobaczyć minę Kido i Seto, kiedy ujrzeli Kota, wygodnie rozciągniętego na dywanie. Kou mógłby zastępować wtedy lampę, tak błyszczały mu oczy, Tsubomi natomiast sądziła, że to sztuczka Shuu, nieźle się zdziwiła, kiedy ten wyszedł z łazienki, nie pojmując zamieszania.
Mieszkaliśmy w piątkę. Tak jak zapewniłam Yusuki, dokarmialiśmy kota resztkami z talerzy, otwieraliśmy okno, kiedy dawał do zrozumienia, że ma pewną potrzebę, a na noc któreś z nas dzieliło z nim łóżko. Żeby nie narażać go na stres związany z wysokością górnych prycz, ja co dwa dni zamieniałam się łóżkami z Tsu, a Shuuya z Kousuke.
Znaczy, system ten działał przez tydzień, potem mnie dopadła grypa, a futrzak spędził osiem dni na poduszce zielonowłosej.
Przez cały okres choroby codziennie wpadała Yusuki, żeby dotrzymać mi towarzystwa, kiedy przyjaciele szli na lekcje. Czytałyśmy razem, oglądałyśmy telewizję, poznawałam kolejne szczegóły życia opiekunki. Nie te związane z Suzume (je na razie omijała, aż pojęłam, że po prostu nie chce się tym dzielić - to pewnie zbyt duży ból), ale opowiedziała mi za to o swojej pasji, malarstwie. Głównie z jego powodu podjęła pracę jako wychowawczyni - przybory malarskie są dość drogie...
- A ponadto mam niezły kontakt z młodzieżą. Podobno - roześmiała się, odkładając jeden z zeszytów na miejsce. Nabazgroliłam w nim opowiadanie, pokazałam je już Shuu, ale chciałam, by ocenił je ktoś dorosły. - Powiem tak. To, co napisałaś, ma szansę zostać w przyszłości naprawdę dobrą historią.
- Teraz nie jest...?
- Wiesz, jesteś młoda i niedoświadczona w tym fachu - zabiegi stosowane przez Yusuki nazywa się chyba dyplomacją. - Jeśli będziesz ciągle i ciągle ćwiczyć, rozwijać swój język i szlifować operowanie nim, to któż przewidzi, co cię czeka...? Ale być może rozmawiam teraz z przyszłą literatką światowej sławy.
To byłoby cudowne. Uwielbiałam snuć historie, najlepiej mi się nad nimi myślało, kiedy byłam bliska zaśnięcia. Ponieważ nie miałam zbyt wielu atrakcji, spędzając czas sama w domu, dryfowałam między swoimi urojeniami. Wplatałam siebie do historii poznanych na ekranie telewizora czy zasłyszanych na audiobookach. Dzięki temu nie nudziłam się, bo jako Kaede Chouchou byłam elementem opowieści.
- Ah. Muszę już się zbierać - Yusuki obdarzyła tarczę zegara niechętnym spojrzeniem. - Zapewne zostanę jeszcze usadzona przed papierkową robotą, a w domu czeka na mnie babcina kolacja. Wybaczysz mi, że już się żegnamy?
- Wybaczę - instynktownie przytuliłam kobietę, którą powoli zaczynałam traktować jak starszą siostrę lub nawet... Nie. Nie, chyba TAK jej nie traktowałam. Zostałam przy myśli o siostrze. Odpowiedziała mi serdecznym uściskiem, podrapała Kota za uszkiem i opuściła pokój, nagle przytłaczający.
Dziś mijał ostatni dzień reko...walen...scesji...? - chwila, -scencji. Nieważne, odpoczynku od świata zewnętrznego. Nabrałam strasznej ochoty na drzemkę, jednak do zaśnięcia potrzebowałam Kota. Zgrabnie zeskoczyłam z łóżka (przemilczę fakt, że o mało nie udusiłam się kołdrą, to nieistotny szczególik!), a w tym samym momencie drzwi otworzył Shuuya.
- Mam nadzieję, że nie zamierzałaś wyjść na zewnątrz, narobiłabyś nam wstydu - zachichotał, widząc nieuporządkowane ptasie gniazdo, będące tydzień wcześniej normalnymi włosami oraz wymiętą piżamę. Zareagowałam bardzo dojrzale jak na swój wiek i pokazałam mu język.
- Wiesz, że się puka?
- Do własnego pokoju?
- A jakbym robiła jakieś dziwne rytuały, które miałyby na celu wezwanie demona?
- Ogranicz kreskówki, bo to się odbija na twoim zdrowiu psychicznym - i jeszcze miał czelność popukać palcem w moje czoło! Kłapnęłam zębami. - No o tym mówię! Chciałaś mnie zjeść!
- Jesteś zbyt przesączony ironią i dojrzałością nieadekwatną do wieku. Nie smakowałbyś mi.
- Hipokrytka.
- Planujecie piżama party? - niespodziewane pojawienie się Kido tuż za plecami niemal śmiertelnie wystraszyło blondyna; krzyknął, by chwilę później wskoczyć na mnie.
- Przyszła po moją duszę! - jego krzyk wdarł mi się bezczelnie do ucha, grożąc dewastacją wewnętrznych rusztowań. Za karę strząsnęłam go z siebie tak, że wylądował na podłodze. - I ty, Brutusie?
- Raczej miałam w planach obicie ci tyłka, ale sam sobie to zafundowałeś, więc... - przyjaciółka nie wyglądała najlepiej. Była bardziej skulona i ponura niż kiedy wyszła na lekcje. Zdawało mi się również, że na policzkach widzę zaschnięte ślady łez.
- Tsubomi...? - zaczęłam ostrożnie, wyciągając przed siebie dłoń. Chyba zdziwiło ją moje zachowanie, odsunęła się na pół kroku.
- Czego?
- Płakałaś? - przetarłam policzki, jakby wyjaśniając, skąd te przypuszczenia. Pokręciła stanowczo głową, krótkie pasemka zawirowały wokół jej twarzy.
- Nie-e. Opłukiwałam w łazience twarz.
- Ale te suche strugi są wąskie...
- To przeczyść okulary, bo coś ci się znowu zdaje - westchnęła, nieco zirytowana, po czym wyminęła nas, złapała Kota i usiadła na łóżku. Wymieniłam z Shuu zdezorientowane spojrzenia, czemu tak drażniła ją troska? Przekrzywiłam głowę, postanawiając dać sobie na razie spokój z dumaniem nad odpowiedzią. Zamiast tego klapnęłam obok blondyna.
- Tak w ogóle to gdzie jest Kousuke? - powinien wrócić z Kido, są w końcu w jednej klasie. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Rozryczał się i uciekł z ostatniej lekcji.
Zakołysałam się, nagle widząc mroczki przed oczami.
- Dlaczego...?
- To nie moja wina. Od kilku dni... nie ma humoru. Nie zauważyłaś?
- Spędzałam ostatnio dużo czasu na górze... nie widziałam...
- Zresztą to nic nowego u niego, co nie? Chyba mu smutno, bo w tym miejscu, gdzie płonęły śmietniki, znalazł grób.
- Ale - Kano podniósł palec do góry, dając znak, że musi się wtrącić. - On ten grób odkrył z miesiąc temu. Za szczęśliwy nie był, no jednak wtedy się nie popłakał.
Tsubomi już go nie słuchała. Ułożyła się wygodnie na swoim łóżku, przytulając kota. Odechciało jej się rozmawiać.
- No cóż... - współlokator odetchnął, mierzwiąc sobie włosy. - Weźmiemy Seto na spytki. Może będzie rozmowniejszy.
Czarnowłosy wrócił przed dziewiętnastą, wcale nie był bardziej skory do rozmów niż Tsubomi. Na każde pytanie przypominające "(Czy) Coś się stało?", zaciskał usta i przeczył bardzo gwałtownym ruchem głowy, w pewnym momencie złapałam ją dłońmi jak w imadło, bo bałam się, że uszkodzi sobie kark.
Wieczór zmarnowaliśmy przed telewizorem - znaczy dopóki nie zaczęła się burza, a prąd nie został wyłączony.
Za oknami szalał silny wiatr, rozrywany co jakiś czas przez grzmoty i błyski piorunów. O szybę uderzały gałęzie drzew, drobne śmieci, niesione przez wichurę. Kiedy niebo przecinały błyskawice, wszystkie cienie przypominały szpony potworów, gotowych wedrzeć się do pokoju w każdej chwili, by nas pożreć. Deszcz bębnił gniewnie o parapet, potęgując grozę burzy.
Wszyscy czuliśmy niepokój. A jeśli coś roztrzaska okno? Albo pod drzwi przyjdą dzieciaki, mające w planach napędzenie nam stracha. Przez scenerię świata na zewnątrz spokojnie moglibyśmy całą czwórką odejść ze świata z zawałami serc.
Nagle do pokoju ktoś wszedł, wywołując wśród nas paniczny pisk.
- Dzieci, przyniosłam wam świece - po głosie poznałam jedną z opiekunek, urzędującą zazwyczaj na świetlicy. Zamachała dwiema woskowymi pałeczkami, po czym wręczyła je mnie, jako że pierwsza stuliłam dziób.
- Shuuya, na stoliku powinno leżeć pudełko zapałek - poinstruowałam chłopaka, wcześniej zasłoniwszy mu usta dłonią, żeby się uciszył. Chyba pokiwał głową, wstał i wyciągając przed siebie dłonie, chwiejnie ruszył do stolika. Odnalazł go golenią (przynajmniej tak myślałam, słysząc jego pisk).
- Hej, a w ogóle co to za kobieta, ta, co cię ciągle odwiedzała, jak zachorowałaś? - zagaił, podając mi zapałki. Usiadł znowu obok mnie, niechcący potrącając łokciem skołowanego Kousuke. Ciemnowłosy nie najlepiej znosił burzę i związane z nią ciemności.
- Jedna z pracownic, Hesomi Yusuki. Chciała mi po prostu dotrzymać towarzystwa.
Tsubomi, uspokoiwszy się po niespodziewanym wtargnięciu opiekunki do pokoju, burknęła coś pod nosem.
- Mogłabyś powtórzyć? - poprosiłam dziewczynę, patrząc na nią błagalnie, nawet jeśli tego nie mogła zobaczyć.
- Przyszła cię pilnować jako potwora ze 107?
- No właśnie nie! - zawołałam z entuzjazmem, zapalając pierwszą świecę. Poczekałam kilka sekund, aż płomień rozpuści nieco wosku, po czym przechyliłam pałkę nad przyniesioną przez Kano kartką. Krople wosku skapnęły na papier, umożliwiając mi ustawienie obu świeczek. Nareszcie pojawiło się między nami światło.
- Hę? No to czemu przychodziła dzień w dzień? - przekrzywiła głowę, przyglądając mi się z niedowierzaniem.
- Bo mnie lubi - rzuciłam, szeroko się uśmiechając. Widząc, że przyjaciele niezbyt mi wierzą, kontynuowałam. - To ona zabrała mnie do okulisty, w poczekalni zaczęłam z nią rozmawiać, no i tak jakoś wyszło... A wiecie, co jest najlepsze? Nie ma pojęcia o plotkach krążących na nasz temat! Albo zna je, ale kompletnie się nimi nie przejmuje, bo traktuje mnie jak normalne dziecko...!
- Wciąż mnie nie przekonujesz - Kido splotła ręce na piersi, wyglądała jakby się nadąsała.
- Ale kiedy na serio...
- Dziewczęta, chyba nie macie zamiaru sprzeczać się o stosunek wychowawczyni do jednej z was? - Seto zamachał dłońmi, zwracając na siebie uwagę dziewczynki użyciem keigo. Oboje z Shuu rzuciliśmy się na niego, starając się zasłonić mu usta. Skończyło się spektakularnym wytarzaniem w podłodze. Tsubomi albo go nie usłyszała, albo uznała za stosowne go zignorować. W każdym razie to dobrze, że nie zareagowała agresywnie.
- Ten wiatr na zewnątrz... jest okropny. Chciałabym, żeby się zamknął - wymamrotała, podciągając kolana pod brodę.
- Właśnie, Karune! A może udałoby ci się przyciszyć wietrzysko, co? - Kousuke spojrzał mi w oczy z niemałą nadzieją, jednak musiałam odpowiedzieć pokręceniem głowy.
- To się nie uda. Nie wpływam na naturę. Ale... - w mojej głowie zrodziła się kolejna dzika idea. Nieco się pokiwałam, gryząc pasmo włosów, aż w końcu wiedziałam, jak nazwać ten pomysł. - Co byście powiedzieli na poznanie historii o tym, dlaczego wiatr tak szaleje?
- Nie jesteśmy za starzy na bajki? - w przyszłości miałam dziękować za trzeźwe i zwykle przeciwne moim koncepcjo myśli Tsubomi. Wtedy spowodowały jedynie, że przewróciłam oczami.
- Jeśli chcesz, to nie dam banalnego zakończenia "Żyli długo i szczęśliwie".
- Przecież to nie koniec wpływa na fakt, że bajka jest bajką - pokręciła głową, jakby nie pojmując bezmiaru mego niemyślenia.
- Ale to... chyba dobry pomysł. Może dzięki temu szybciej minie nam czas. Nie chcę... siedzieć przy tej świeczce jak głupi - mruknął niepewnie Seto, znowu używając grzecznego języka. W świetle świec oczy Tsubomi drapieżnie błyszczały.
- Znowu keigo...
- A daj już spokój temu keigo, lepiej zajmij się Kotem, bo błaga cię o głaskanko - pokazałam palcem łaszący się do jej kolan aksamitny kształt. Burknęła coś na temat mojego wtrącania się, ale zwierzaka wzięła. Odetchnęłam.
- Więcej was nie pytam o zdanie, tylko jak coś postanowię, to to zrobię.
W sumie tego przyrzeczenia dotrzymałam.
Rozsiadłam się wygodnie, odgarniając włosy z twarzy. Przystąpiłam do wielkiej improwizcji.
- Wiele lat temu, kiedy wielkie miasta nie istniały, kiedy ludzie żyli w malutkich wioskach, największy lęk w człowieczych sercach budziła nieokiełznana siła przyrody.
Potopy i susze groziły głodem. Trzęsienia ziemi i potężne wichury odbierały domy. Burze zabijały tych, którzy błądzili. Zima i lato, dwa przeciwległe bieguny, zabierały tyle samo ludzkich istnień.
Wioska, w której toczy się owa historia, położona była wysoko w górach. Mieszkańcy, żyjący tam od wielu pokoleń, nauczyli się już opanowywać deszcze, by te nie niszczyły zasiewów, potrafili budować domy z kamieni, których nie dotykały lodowate dłonie nieprzewidywalnej pogody. Nie umieli jednak radzić sobie z nękających im żywiołem wiatru. Zawsze chodzili zgarbieni, wiedząc, iż prosta sylwetka niesie zagrożenie przełamania wpół pod naporem podmuchu.
- Ten początek jest straszny - zaprotestował Kousuke, podkurczając nogi jeszcze bardziej pod brodę. Widziałam tylko jego oczy odbijające płomień. - Dlaczego zaczynasz opowieść od takich okropieństw?
- Bo tak trzeba - wyburczałam, niezadowolona z przerwania mi wypowiedzi. Nieco zniechęcona, mimo tego ciągnęłam dalej:
- A zatem ludzie chodzili zgarbieni, gdy chodzili po terenie wioski, wracając do domu, nie mieli sił, by przywrócić kręgosłupy do pozycji pionowej, całe życie pędzili drobnymi kroczkami, zastygli w wiecznym ukłonie przed Cesarską Mością. Nie widzieli przez to zbyt wiele. Nie mogli zapuszczać się dalej niż poza granice wioski, bowiem nie znali dróg, nie mogli cieszyć się widokiem siebie nawzajem, skoro wciąż patrzyli pod swoje stopy.
W tej wiosce urodziła się i wychowywała mała dziewczynka. Na imię dano jej Chouchou, co mogło wydawać się dziwnym, skoro tamtejsi nie znali czegoś takiego jak motyle. Ale jej ojciec pochodził z niewielkiego miasteczka, położonego nisko, bardzo nisko w dolinie, z miłości do matki Chou jednakże przeniósł się w góry. Trudno mu było przyzwyczaić swe plecy do ciągłego uginania się przed majestatem wiatru. Nie chciał, by jego córeczka musiała wciąż kłaniać się, przygniatana nieistniejącym ciężarem, dlatego też nigdy jej nie nauczył chodzenia zgarbioną.
Ludzie z wioski nie zwracali uwagi na wyprostowane dziecko, nie mogli wszak jej dostrzec. Chou rosła, coraz bardziej interesował ją świat kryjący się poza domkami z kamienia. Pytała tatę, co jest 'na zewnątrz'. "W dole znajduje się dolina, wiecznie zielona, przecięta wspaniałą rzeką" - odpowiadał jej z rozmarzeniem, wracając myślami do ukochanego domu rodzinnego. "A ponad wioską, tato? Co ukrywa się ponad dachami naszych domów?" - pytała, szarpiąc tatę za rękaw tuniki. "Tego tak naprawdę nikt nie wie. Nikt nie opuszczał wioski, kierując się w górę rzeki" - zwykła ubiegać ojca mama,niosąc zgarbiona wieczerzę. Tak oto w sercu małej Chou rozgorzała ciekawość. Pewnego dnia po cichu opuściła dom, spakowana i gotowa do drogi. Zostawiła rodzicom informację, że ruszyła zwiedzić świat góry, nie chciała wszak, by się martwili.
- Czekaj, tę całą wioskę zamieszkiwali garbaci? - Tsubomi przekrzywiła głowę, przyciskając kota do brzucha. Zirytowałam się.
- Tak, nawet wyjaśniłam czemu.
- Rety, ja tylko zapytałam z ciekawości...
Opuściła granice wioski niezauważona, jak zawsze, przez kogokolwiek. Pokonywała górskie ścieżki z łatwością, zachwycając się pięknem, którego nie mógł poznać żaden z jej sąsiadów. Entuzjazm dość szybko wypierało jednak zmęczenie, nie znała drogi i ciągle żywiła obawy, że zgubi się.
Po długim, długim marszu, znalazła niewielką polanę usianą kwiatami, chronioną przez wiekowe drzewa, ukrytą za skalnymi wyłomami. Postanowiła tam nieco odpocząć, a następnie wrócić do wioski.
Ułożyła się na miękkiej trawie, zachwycona odkrytym przez nią miejscem. Ponad nią rozciągało się niebo o najczystszym odcieniu błękitu. Tak bardzo chciała, aby jej rodzina czy znajomi mogli patrzeć w niebo jak ona, aby podczas rozmów dane im było widzieć twarz drugiego człowieka, a zwłaszcza oczy. Naprawdę nie znała barwy oczu kogokolwiek z wioski.
Nie zauważyła, że zasnęła, dopóki nie obudziło jej szarpanie za ramię. Rozkleiła zmorzone snem powieki, mrucząc niewyraźnie "Co się stało?" czy "Kim jesteś?". "Raczej to ja się spytam, kim jesteś, co robisz na mojej polanie?" - głos rozmówcy wzbudzał lęk, silny i głęboki przypominał najsilniejsze wiatry, męczące wioskę nocami. "Zawędrowałam tu przypadkiem" - odparła Chou, wstając. Im bardziej przyglądała się nieznajomemu, tym większy zachwyt w niej budził. Miał długie do ramion, śnieżnobiałe włosy, przetykane pasmami o lśniącej srebrzystej barwie, ciągle potrącane przez wiatr oraz oczy tak błękitne jak niebo, które uwielbiała oglądać...
- No nie. To zmierza w kierunku romansu! - Shuu zaczął teatralnie zawodzić, przyciskając pięść do serca. - A tak fajnie się zaczynało...!
- Okej, mam już dość! - gwałtownie wstałam, wprawiając Tsubomi i Kou w osłupienie. Kano kontynuował wygłupy, nie spostrzegł nawet mojej irytacji, póki nie strzeliłam go w ucho i nie odmaszerowałam na swoje łóżko.
- Karune, błagam, wracaj! - blondyn też zerwał się na równe nogi, usiłował wdrapać się do mnie, co odparłam poduszkowym atakiem. - Daj spokój, jestem chłopakiem, romanse do mnie nie przemawiają!
- Jakbyś cierpliwie dosłuchał do końca, to wiedziałbyś, że to nie jest taki zwyczajny romans!
- Czyli to jednak romans? - upewnił się.
- Może! - pisnęłam, rozdrażniona. Czemu musiał zacząć cyrk? Nikt go nie prosił, a naprawdę miałam zamiar to skomplikować tak, by zakończenie ich zdumiało!
- Złaź, Karune, to tylko idiota - tym razem zza ramy łóżka wychynęła Kido, patrząca na mnie... cóż, z góry. Pacnęła mnie w czoło. - Dawaj. Historia jest naprawdę ciekawa, Kano za moment zakneblujemy.
Nieco udobruchana prośbą Panny Chłód, wróciłam na podłogę i szorując kolanami po wykładzinie, dotarłam do kręgu ciepła świec.
- Jak jeszcze raz ktoś mi głupio przerwie, zwijam kram i idę spać - ostrzegłam, marszcząc groźnie brwi. Odpowiedziały mi energiczne kiwanie trzech głów, zatem mogłam kontynuować bez obaw.
"Jestem Chouchou." Przedstawiła się, elegancko dygając. "Bardzo przepraszam, jeśli moja obecność jest dla ciebie ciężarem czy niedogodnością...
"To nie tak." Chłopiec nie wydawał się wiele starszy od niej. "Po prostu od bardzo dawna nie widziałem innych ludzi i nie wiedziałem, jak mam się zachować." Wydawał się szczerze przygnębiony swoją wcześniejszą, nieco agresywniejszą postawą. Także się ukłonił. "Mam na imię Kaze..."
Spojrzał spod zmrużonych powiek na słuchaczy, mówiąc tym sposobem "Skrytykujcie imię, a zdepczę was jak żuki". Nigdy nie wykazywałam się polotem w wymyślaniu imion, ale nikt nie musiał mi tego uświadamiać czy wytykać. W trosce o swoje życie, cała trójka milczała.
- Dziewczynkę bardzo interesowało, skąd wziął się tajemniczy chłopiec, niebywale zdumiała ją odpowiedź, że on tu mieszkał!
"A co z twoją rodziną? Nie martwią się?"
"Nie mam rodziny. Nigdy jej nie miałem. Jestem wiatrem, więc jak mógłbym być z kimś spokrewniony?"
Mniejszy szok wywołała w niej wieść, że rozmówca to uosobienie wiatru. Nie widziała w nim odwiecznej siły przyrody, tylko samotne dziecko.
"A czy chcesz się ze mną pobawić?" Wyciągnęła przed siebie dłoń, uśmiechając się jasno. "Musisz się niebywale nudzić, będąc samemu."
"Nieprawda. Biegam całymi dniami po górach, zaglądam tam, gdzie chcę." Chłopiec nie wiedział, jak zareagować na ten niespodziewany gest, dlatego nie uścisnął ręki Chou.
"Ale gdy tak biegasz, ludzie z mojej wioski uginają się niczym trzcina. Dlatego proszę, baw się tutaj, ze mną, by moi sąsiedzi mogli odpocząć." Spojrzała na niego błagalnie, nie przestając się uśmiechać. Zgodził się na to, niepewny, do czego to doprowadzi. Grali w chowanego i berka, nie opuszczając polanki. To był przyjemny dzień.
"Muszę wracać." Chou spojrzała w niebo, na którym słońce zaczynało zachodzić. "Ale przyjdę jutro, jeśli obiecasz czekać tutaj na mnie."
"W porządku." Kaze usiadł na kamieniu, obserwując, jak kilkulatka znika za ogromną skałą. Po raz pierwszy czuł się zmęczony, dlatego usnął, opierając głowę o głaz.
Chou wróciła do domu, wiedząc, że jak zawsze nikt nie zwróci na nią uwagi. Ludzie ciągle garbili się, chociaż odczuwali pewną różnicę - wiatr nie szarpał dziś nimi jak lalkami z gałganów. Żaden mieszkaniec nie wiedział, czemu, nawet jeśli kogoś to zastanawiało, porzucał myśli o tym i szykował się do następnego dnia.
Zgodnie z obietnicą, Chou wróciła do Kaze, nim słońce zetknęło się ze szczytem nieboskłonu. Przyszła też następnego dnia, i kolejnego, przychodziła przez całe tygodnie, miesiące. Wspólnie się bawili, rozmawiali, pojmowali siebie coraz lepiej.
Odkąd dziewczynka odnalazła Wiatr, mieszkańców wioski nie nękały porywiste wichury. Powoli, w bólu, przy akompaniamencie skrzypu odzwyczajonych kości, prostowali się, ze zdumieniem patrząc na swoje twarze czy na niebo. Nowa perspektywa wydawała im się cudem. Dzieci nie uczono już trwania w ukłonie, mogły swobodnie biegać, skakać, nawet wychodzić nieco poza granice wioski. Między domkami przenikało coś, co przypominało radość, niezbyt dobrze znana wiecznie zbolałym, wiecznie obawiającym się hulającego wiatru ludziom.
Minął rok. Potem następny. Nawet gdy Chou miała na głowie obowiązki, zawsze starała się jak mogła, by wydrapać z doby dwie, trzy godziny dla przyjaciela. Nie chciała go zawieść.
Pewnego dnia jednak nie przyszła.
Kaze niespokojnie szukał jej po całej polanie, sądząc, że chce mu tylko spłatać psikusa. Wołał głośno "Chou! Chou!" - nikt nie odpowiadał. Nie chciał, nie umiał uwierzyć, że jego przyjaciółka po prostu go porzuciła.
Zdecydował się zejść do wioski, by tam odnaleźć dziewczynkę. Droga, tak wiele razy pokonana przez niego w postaci srebrnego ptaka, dla ludzkiej postaci była ciężka i kręta. Nie chciał jednak przyjąć swojego prawdziwego oblicza; bał się, że zacznie wtedy biec i zasieje w sercach sąsiadów Chou nowy lęk. Schodził zatem powoli po zdradliwych kamieniach w dół i w dół, aż dotarł do granic wioski. Niepostrzeżenie wślizgnął się, co było nieco trudniejsze, skoro teraz ludzie chodzili wyprostowani. Jednak czymże są ludzkie oczy wobec Wiatru? Odnalazł niewielki, kamienny domek, zamieszkały przez rodzinę Chou; pamiętał go dzięki wieloletnim wyprawom do wsi.
"Chou, to ja!" Starał się, by jego głos brzmiał radośnie, mimo wszelkich obaw. "Słyszę cię, Kaze. Chodź tutaj..."
Podążył za niewyraźnym, bardzo słabym głosem drogiej przyjaciółki. Ten zaprowadził chłopca do małego pokoiku, niemal w całości zajętego przez łóżko. Na nim, pod kilkoma warstwami kołder i koców, leżała blada jak strzęp chmury Chou. Widząc przyjaciela, zmusiła osłabione ciało do uśmiechu i pomachania ręką. "Co ci jest? Dlaczego nie byłaś dziś na polanie?" W głosie wietrznego chłopca pobrzmiewała gorycz. "Bardzo przepraszam, że cię nie odwiedziłam. Ale... jestem nieco chora." Wydawała się być z tego powodu naprawdę smutna. "Gdy poczuję się lepiej, znów zacznę przychodzić." "Chora? Co to znaczy?" Kaze nie pojmował czegoś takiego jak słabość. Dziewczynka wytłumaczyła najlepiej jak umiała, co oznaczała dla jej ciała choroba. "Wciąż nie rozumiem." "Nie musisz. Jesteś wieczny i nie musisz pojmować chorób, zmęczenia czy śmierci." Chou posłała mu kolejny słaby uśmiech. "Jeśli chcesz, przychodź do mnie w odwiedziny. Będę czekać..." Powieki opadły i dziewczynka pogrążyła się we śnie. Wiatr pojął, że to.koniec wizyty; wyszedł przez okno i skierował swe kroki ku polance.
"Ludzie są tacy słabi. Delikatni jak trzcina..." - dumał, wracając do domu.
Mijały kolejne lata. Chou dorastała, Kaze wciąż pozostawał dzieckiem. Ich przyjaźń mimo wszelkich różnic nie ulegała zmianie, co mogłoby wydawać się nieco dziwne - jednak proszę o niedopatrywanie się wszelkich dziwactw. Można założyć, że Kaze i Chou dorastali wspólnie psychicznie, co pomagało zachować tę przyjaźń w mocnej, nierozerwalnej postaci. Ponadto dziewczyna uczyła przyjaciela, co oznacza bycie człowiekiem.
"Czym jest starzenie się?" Kaze rozsiadł się na kolanach szesnastoletniej już Chou, zdziwiony różnicą między dawnym a teraźniejszym wyglądem przyjaciółki. On sam ciągle wyglądał jak siedmioletnie dziecko.
"To oznacza, że moje ciało niszczeje. Jak te skały, w które czasami wbiegasz. Im więcej mam lat, tym szybciej organizm zużywa się."
"To wiąże się ze śmiercią?"
"Tak, chociaż jak wiesz, czasami umierają też młodzi ludzie."
"Dlaczego dążycie do śmierci?"
"Nie wybraliśmy tego przeznaczenia. Tak po prostu jest."
"Czyli ty również zestarzejesz się... i umrzesz?"
"Jak każdy człowiek."
"I mnie opuścisz?!" Chłopiec zerwał się na równe nogi. Jego oczy zaszły szkłem, twarz wykrzywiły złość i smutek. "Nie możesz!"
"Nie ja o tym decyduję. Kiedy nadejdzie moja chwila, po prostu przestanę oddychać."
"Nie chcę!" W tym momencie zdarzyło się coś zdumiewającego. Spod powiek, ściśniętych w wyrazie protestu, wytrysnęły łzy. Czuł... czuł ogień, trawiący jego gardło i ludzkie, sztuczne serce. "Czy... czy to są uczucia? Chou, czy tak?"
Dziewczyna nie odpowiedziała. Bez słowa wstała i objęła mocno Kaze, pozwalając mu się wypłakać.
"Chciałbym, żebyś została ze mną do końca świata." Szlochał cicho, nie potrafiąc poradzić sobie z niezrozumiałym uciskiem w sercu.
"Moje życie tego nie doczeka, ale mogę zostać aż do swojego końca."
Słońce zaszło, Chou musiała wrócić do domu. Pomachała mu na pożegnanie i oddaliła się szybko, nie usłyszała wyszeptanych przez Kaze słów.
Następnego ranka szalała burza - w rejonie gór bezwietrzna, skoro tamtejszy wiatr przywdział ludzką postać. Kaze wiedział, że przy sieczącym zajadle deszczu lepiej, by Chou nie ryzykowała wyprawy pod górę, zatem sam zszedł do wioski. W nocy specjalnie postarzał się, by móc trwać obok ukochanej przyjaciółki, dorastać razem z nią. Pełen nadziei dotarł do wioski...
W której zastał ogólny płacz.
Minionego wieczoru młoda dziewczyna, schodząc na dół, nie dostrzegła kamiennego rumowiska; straciła życie.
Sztuczne serce Kaze pękło wpół. Dał upust zmiażdżonym uczuciom, szalał wspólnie z burzą, niszcząc drzewa czy dachy - uważał jednak na ludzi.
Miała być z nim do końca. Dotrzymała swej obietnicy, zatem dlaczego czuł się zdradzony?
Wtem przypomniał sobie, że ludzkie dusze przeistaczały się w kolejne wietrzne bóstwa. Ruszył zatem na poszukiwanie jednego ducha, o srebrzystych, motylich skrzydłach. Zapewne w tej chwili zagląda do naszych okien, wypatrując q dymie tego kształtu...
Zamilkłam, obserwując reakcję przyjaciół. Wszyscy siedzieli jak zastygli, odnosił wręcz wrażenie, że nie oddychają. Kot, niezadowolony z braku pieszczot, wysunął się spod sztywnych dłoni Tsu i podreptał w moim kierunku.
- H-hej, już możecie mówić - wykrztusiłam, uśmiechając się niepewnie. Kido drgnęła, jakbym ją obudziła, wtedy spostrzegłam, że w jej oczach kręciły się łzy. Nagle wybuchła.
- Jak mogłaś! To okropna gra na uczuciach, miałaś nas uspokoić, a ty uczłowieczasz wiatr i wyszarpujesz nam serca! - podczas tej płomiennej przemowy zaczęła płakać. - To zakończenie jest okropne!
- Przynajmniej nie skończyło się jak typowy romans - Kano, bez śladu jakichkolwiek emocji (miałam podejrzenia, że oszukuje właśnie nasz wzrok) przeciągnął się, chwilę potem zarobił pięścią w pierś. - Auu! Ja tylko wyrażam opinię!
- Nie wymyślaj bajek, bo czuję się, jakbyś wycięła mi serce, zdeptała je, potraktowała świecą, podtopiła, dała do przeżucia psu, a następnie wszyła je z powrotem - Kou patrzył na mnie ze smutnym uśmiechem. - Znaczy, opowieść śliczna, ale czemu taka smutna?
- N-nie wiem. Improwizowałam... - przytuliłam się do Kota, udawanie przytulanki nawet mu odpowiadało.
- Zbyt wywarzone słownictwo jak na improwizację - odparł Shuu, spoglądając na mnie poważnym wzrokiem. Nie, nie dałam się nabrać, wyczułam 'Oszustwo'.
- Przyznaj się najpierw, że cię ruszyło, a ja odpowiem, czy serio improwizowałam.
- Ruszyło, ruszyło. Wbrew pozorom.
- W porządku, a ja planowałam nieco tę historię. Ale miałam doprowadzić do trójkątu, uznałam jednak, że bomba emocjonalna jest lepsza.
- Jak dla kogo - Kido usiłowała na mnie prychnąć, w czym przeszkodziło jej silne ziewnięcie. - Umówmy się, nie opowiadasz nam takich uczuciowych historii. A teraz dobranoc wam. Znaczy, Kano niech się udławi pająkiem.
- Kido-san jest bardzo urocza - skomentował mój przyjaciel, nie przestając się szczerzyć nawet po oberwaniu od zielonowłosej poduszką za użycie '-san'.
*"pan Kot", czyli Neko-san. Żeby rozróżnić "jej" kota od pozostałych osobników gatunku.
To było takie super, mega zajebiste! <3 Uwielbiam twoje opowiadania :D Oczywiście historia opowiedziana przez Karune również mi przypadła do gustu <3
OdpowiedzUsuń,,motyla o srebrzystych, motylich skrzydłach"- masło maślane XDD
no no no... świetne <3
OdpowiedzUsuńKarune i pozostali to takie fajne towarzystwo :3 pisz dalej! Nie mogę się doczeka kolejnych notek :D
Dzięki serdeczne! Twoje opowiadania i tłumaczenia też są świetne.
OdpowiedzUsuń