niedziela, 27 kwietnia 2014

7.



Słońce oblewało złotem pulpit ławki, rozleniwiając dziewczynę przy nim siedzącą, która pogrążyła się w rozmyślaniach. Długopisem wrysowywała kanji na pustej przestrzeni kartki. Dziwnie się czuła. Zmęczona. Obolała. Przetarła dłonią bandaż. Z rozbawieniem przypomniała sobie reakcję Yusuki, kiedy stanęła w progu domu. Ciotka wydawała się być przerażona i zagroziła, że zacznie ubierać ją w kaftan bezpieczeństwa.
- Ale w ten sposób nie będę mogła zahamować mojego upadającego ciała i nadzieję się na pierwszy nóż, który upuszczę – odparła spokojnie, szykując sobie kanapkę. Hesomi westchnęła ciężko i machnęła ręką. Czasami nie umiała zrozumieć podopiecznej.
„Biedna ciocia. Przygarnęła pod dach wariatkę.”
Zapisała kolejne kanji – „szaleństwo”.
狂気
„Niestety, Kisagari ma rację, że jestem niezrównoważona psychicznie…”
- Panno Kodoku, czy mogłaby pani przerwać bazgrolenie głupot i skupić się na temacie lekcji? – piskliwy głos nauczyciela Meikuny wyrwał ją z rozmyślań. Uniosła głowę i napotkała świdrujący wzrok starszego profesora.
Od początku go nie znosiła, zresztą z wzajemnością. Ilekroć Sensei przychodził na zastępstwo za profesora Nakamu, odnosiła wrażenie, że ten pragnie ją publicznie upokorzyć. Kpił z niej i tego, że w dokumentach dziewczyny figurowało lekkie upośledzenie.
- Nie – odparła zimnym tonem, mrużąc oczy skryte za szkłami okularów. – Nie mogę przerwać.
Ściskała w dłoni pióro, gotowa strząsnąć atrament na żabią twarz nauczyciela.
„Na nazwisko powinien mieć MeiWAkuna…”
Kontynuowała przerwaną pracę, zapisując kolejne słowa: „nienawiść” i „ból”. Zignorowała nienawistne spojrzenie nauczyciela, ruszającego na obchód po klasie i wbiła pióro w kartkę. Przymknęła na chwilę oczy i westchnęła głęboko.
- Wariatka – syknął Kisagari, zgniatając kartkę w kulkę i rzucając nią w głowę dziewczyny; wciąż był na nią wściekły za upokorzenie, na które naraziła go poprzedniego dnia. Miejsce, gdzie paznokcie nastolatki przecięły skórę na twarzy chłopaka, skrył rano za kilkoma plastrami.
- Idiota – odwarknęła w odpowiedzi; otworzyła oczy, by obrzucić go drwiącym spojrzeniem…
…gdy nagle nastąpił atak.
Poznała, że zaczął się koszmar na jawie, gdy ujrzała, że cała sala wyglądała jakby spowijała ją gęsta, ciemna mgła. Ławki nagle opustoszały, szyby były powybijane, na podłodze złowieszczo lśniły olbrzymie plamy krwi. Znikąd napływały jakieś histeryczne śmiechy i pojękiwania.
„Nie! Tylko nie to!” – zaczerpnęła gwałtownie powietrze, jednak to ciągle jej umykało. Powoli się dusiła.
„Spokojnie… Spokojnie… Po prostu… zasłonię oczy…”
Zacisnęła powieki tak mocno, że to bolało. Narastający w głowie szum, zwykle wrogi, teraz traktowała jako wybawienie, gdyż wytłumiał odgłosy tworzone przez umysł.
Miała świadomość, że to tylko projekcja jej mózgu, niezrozumiały bunt zmysłów. Często tak się działo. Musiała wtedy zachować spokój i nie dać się potwornym wizjom. Liczyła, że i tym razem, zasłoniwszy oczy, po prostu przeczeka napad.
- Panno Kodoku, co to za zachowanie? – głos profesora brzmiał jakby ktoś obniżył ton i zwiększył natężenie basów. Niski i dudniący, przebijał się przez mgiełkę ignorancji, sprawiając, że słyszała wyraźniej jęki, zawodzenia i śmiech.
- P-proszę, niech mnie pan zostawi… - jęknęła cicho, zasłaniając głowę przedramionami. Głosy były coraz to natrętniejsze, miała dosyć!
- Nie rozumiem, po co pani bawi się w ten cyrk. Ma pani przestać!
- Błagam, niech pan odejdzie!
- Co to ma wszystko znaczyć? – czyjeś ręce brutalnie zacisnęły się na jej ramionach i poderwano ją w górę. Ledwo utrzymała równowagę.
- Boli! Niech pan puści! – zmuszona sytuacją otworzyła oczy i zawyła głośno ze strachu.
Twarz Meikuny była w połowie nadgnita. Oczodoły ziały pustką, po tłustych policzkach spływały strugi krwi. Zęby mężczyzny wyglądały jak spiłowane, w ustach znajdowały się dziwne nakładki, imitujące żuchwy owada. Na sam widok Kodoku zrobiło się niedobrze.
W ramiona wbijały się kościste dłonie, również zakrwawione. Otaczał ją zapach krwi, zgnilizny i spalenizny. Dopiero teraz zauważyła, że posadzkę zasyłały trupy uczniów z jej klasy, niektóre były ogołocone z mięsa. Czuła, że zaraz zwymiotuje.
- Puść! Puść! – zaczęła się miotać i wyrywać, jednocześnie zawodząc głośno, jednak zagłuszały ją te przeklęte głosy. Szarpnęła się, nauczyciel ją puścił. Wpadła na ławkę, promieniujący ból przerwał wizję.
„Zasłoń oczy, nikt nie może teraz w nie patrzeć” – chłodny, spokojny głos rozbrzmiał w jej umyśle. Bez chwili wahania wykonała jego polecenie, wiedząc, że to konieczne.
- Co znowu pani robi? Czyżby pani choroba wywołała atak? – każde słowo Meikuny przepełniała chora satysfakcja.
„Za co on mnie tak nienawidzi?”
Tymczasem nauczyciel ponownie zacisnął grube, serdelkowate palce na dłoniach dziewczyny, żeby zdjąć je z oczu. Jej opór był krótki, nie miała już sił.
„Skoro tego chce…”
Rozwarła ostrożnie dłonie, jakby otwierała drzwi szafy i spojrzała poważnie na nauczyciela. Mężczyzna patrzył na nią, na jego twarzy odmalowywało się zwierzęce wręcz przerażenie.
- C-co…? T-to... P- Potw…!
„ Dobranoc, profesorze” – mrugnęła parę razy; tymczasem uścisk nauczyciela osłabł, puścił uczennicę, zachwiał się i osunął bezwładnie na posadzkę, jak marionetka odcięta od swoich sznurków.
Karune zamknęła oczy i odjęła dłonie od twarzy. Po omacku schwyciła torbę i ruszyła do wyjścia. Pozostali uczniowie rozstępowali się przed nastolatką niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Niemal każdy wydawał się być przestraszony tym, czego był świadkiem. Shintaro odprowadzał uciekającą koleżankę pogardliwym wzrokiem.
- Masz się za taką normalną? – zawołał za wychodzącą z sali dziewczyną, czego ta już nie usłyszała. Kiedy opuściła pomieszczenie, ponownie otworzyła oczy i puściła się biegiem przez korytarze. Bicie serca zagłuszało wszelkie myśli.
„ Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja najlepszego zrobiłam…”
Oczywiście wiedziała, co wywołała. To proste. Musiała to zrobić. Nauczyciel, gdy się ocknie, nie będzie tego pamiętał. Wiedziała to.
Ktoś nadchodził z naprzeciwka. Czoło Karune pokrył perlisty pot. Spuściła głowę i przyspieszyła krok.
- Panno Kodoku, co pani tu robi?
Kenjirou Tateyama zatrzymał się na widok idącej dziewczyny. Do dzwonka na przerwę brakowało jeszcze dziesięciu minut. Więc co ona tu robiła?
Kodoku również stanęła w miejscu.
- J-ja… Em-m… Ź-źle… się… czuję? – skupiła wzrok na czubkach swoich butów, uważnie przyglądała się plamkom, wgnieceniom i obtarciom. Miała nadzieję, że jej głos nie drży aż tak bardzo, jak to czuła.
- Pani mnie pyta czy stwierdza fakt?
Dlaczego nauczyciel musiał przyplątać się właśnie w tym momencie? Na policzki nastolatki wstąpiły intensywnie czerwone plamy. Zadrżała nieznacznie i zachwiała się.
- Jeśli m-mnie pan zaraz nie przestanie wypytywać, zwymiotuję panu pod nogi – ostrzegła cicho.
Tateyama prychnął.
- Jak zwykle bezczelna.
- A-ale ja mówię prawdę! – wydała z siebie odgłos, jakby już za moment miała zwrócić zawartość żołądka. Dla lepszego efektu złapała się za brzuch.
- Dobrze, dobrze! – profesor odsunął się od dziewczyny i pozwolił jej iść. Karune puściła się biegiem do najbliższej damskiej łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi i dla pewności podłożyła pod nimi torbę. Uniosła głowę i spojrzała w lustro.
Z tafli gładkiego szkła przypatrywała się jej patykowata, niska nastolatka. Ciemnobrązowe włosy sterczały jak zwykle we wszystkie strony, jakby kopnął ją prąd. Oczy na szczęście znowu przybrały barwę piwa.
„Chociaż tyle dobrego…” – westchnęła cicho, odkręcając kurek. Z kranu popłynął strumień zimnej wody. Wsunęła w niego ręce, napełniła je wodą i ochlapała twarz. Strugi cieczy spływające po policzkach pomogły jej się ostatecznie uspokoić.
„Muszę się wydostać ze szkoły… Nie mam ochoty tego wszystkiego tłumaczyć, nikomu.”
Właśnie w tym samym momencie rozległ się dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Zaklęła głośno, zaskoczona.
„I tyle w temacie wymykania się po kryjomu” – pomyślała, wystawiając głowę za drzwi łazienki. Korytarze w dość szybkim tempie wypełniały się zadowolonymi z zakończenia którejś godziny lekcyjnej uczniami. Karune ponownie zniknęła w łazience.
„ Cudnie. Przecież nie wyjdę teraz jak gdyby nigdy nic.”
Czuła, że właśnie stała się najbardziej poszukiwaną osobą z klasy. W końcu jakimś cudem nauczyciel stracił świadomość, patrząc na nią, a jeszcze wcześniej wrzeszczała jak opętana. To raczej wzbudza niezdrowe zainteresowanie ludzi.
Spojrzała na okno, a w głowie pojawił się pomysł, jak opuścić mury szkoły bez wpadania na kogokolwiek. Złapała torbę, zatrzasnęła drzwi do łazienki i poszła otworzyć lufcik. Po dwóch minutach framuga okna puściła. Karune przerzuciła na zewnątrz torbę i po chwili sama wyskoczyła. Uderzyła stopami o trawę i rozejrzała się.
„Dobra, nikogo nie ma… Mogę spokojnie wrócić do domu…”
Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w kierunku przystanku. Trochę żałowała, że zapomniała zabrać ze sobą telefon, chętnie pogadałaby z Ene o tym wszystkim, co zaszło…
„Chociaż pewnie gdybym teraz z nią była, milczałabym jak grób i zbywała ją wymówkami…”
Właśnie nadjechał autobus, mogący zabrać ją prosto pod dom. Wsiadła do niego i kupiła bilet. Z lekkim zdumieniem zauważyła, że prowadzi ten sam kierowca, którego spotkała poprzedniego dnia. Mężczyzna również ją rozpoznał.
- Lepiej dzisiaj panienka wygląda – powiedział, podając bilet. Kiwnęła sztywno głową i ruszyła zająć jakieś miejsce. 
Po kilku minutach autobus zatrzymał się na przystanku, Kodoku wysiadła. Zerwał się lekki wiatr. Kilka kosmyków zasłoniło dziewczynie oczy. Poprawiła je niecierpliwym ruchem i  ruszyła do domu. Chwilę walczyła z blokującym się w drzwiach kluczem, w końcu zirytowana kopnęła je. Otworzyły się, skrzypiąc.
- Jestem! – wrzasnęła głośno, zamykając za sobą drzwi. Z góry odezwała się Yusuki:
- Milcz, kobieto! Głowa mnie boli! Pół nocy nie spałam!
Karune zachichotała pod nosem i wbiegła po schodach na piętro. Wpadła do pokoju jak burza.
- Ohayo, Ene – zawołała, starając się mówić cicho. Podeszła do biurka, gdzie leżał telefon. Wyświetlacz rozbłysnął i pokazała się Ene; minę miała ponurą.
- Ohayo. Czemu mnie zostawiłaś w domu…?
- G-gomen, Ene. Spieszyłam się, znowu spóźniłabym się do szkoły, jakoś… zapomniałam zabrać telefonu. Bardzo cię przepraszam…
- Eh-h, no dobra – cyberdziewczyna westchnęła. – Przynajmniej nie szukasz wymówek. Wiesz, dostałaś sygnał.
- Sygnał?
- No tak, jesteś nowa. Kido wysłała ci sygnał, znaczy, masz się stawić w kryjówce.
- Aha. Wiadomo po co?
- Zadanie.

Karune spojrzała na budynek jeszcze raz. Westchnęła.
- I my mamy stąd wykraść… Em… Co mieliśmy zabrać?
- Trochę danych – odparł Kano, uśmiechając się.
- Aha, ok. Dane. A teraz powiedz mi, jak się tam dostaniemy?
Kano wskazał na prowadzącą całą grupkę Kido.
- To zadanie szacownej Danchou-ducha.
Liderka usłyszała dowcip chłopaka. Zatrzymała się i obróciła ku nim z dziwnym błyskiem w oku.
- Mówiłeś coś? – rzuciła lodowatym tonem.
- He-heh… N-nie, ależ skąd! – blondyn przejechał dłonią po karku.
- To dobrze – Kido poprawiła kaptur. – Ok, idę otworzyć nam drzwi.
Zniknęła. Kodoku przetarła oczy.
„Moment, znowu mam atak?!”
Widząc jej minę, Momo podeszła do niej i poklepała ją po ramieniu.
- Spokojnie, mnie też kiedyś w ten sposób nastraszyła.
Kiwnęła kilka razy głową. Czuła niepokój. Właśnie miała włamać się do firmy zajmującej się oprogramowaniami. Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i biegiem wróciła do domu. Jednak coś ją trzymało na miejscu.
„Proszę się o kłopoty.”
Główne drzwi nagle się otworzyły. Gdzieś obok rozległ się głos Kido.
- Wchodźcie.
Kodoku poszła niepewnie za Seto i Kano. Czuła serce w gardle. Nogi miała jak z waty.
- Dobra, musimy się podzielić. Seto, Kano, Mary, zostaniecie na czatach. Pilnujecie, czy ktoś nagle nie wejdzie do budynku, pracownik czy choćby woźny. Kisagari, Hibiya i Konoha, wy pacyfikujecie system zabezpieczeń. Kodoku, Shintaro, wy idziecie ze mną. Szukamy tych danych – liderka machnęła ręką.
Członkowie pokiwali głowami. Momo złapała Hibiyę za rękę i pociągnęła go naprzód, Konoha ruszył powoli za nimi. Kano oparł się o ścianę.
- Damy radę – zawołał radośnie za odchodzącymi przyjaciółmi. Tsubomi ruszyła przed siebie, Shintaro wymamrotał coś i poszedł za liderką. Karune biegiem ich dogoniła.
- A-a my mamy plan? – przełknęła ślinę. Chociaż starała się szeptać, i tak była dość słyszalna. Żałowała, że ma tak donośny głos.
- Owszem. Jego głównym założeniem jest nie dać się złapać – odparła spokojnie zielonowłosa, poprawiając kaptur.
- A-aha… - Karune więcej o nic się nie spytała. W milczeniu przemierzali korytarze, wdrapali się na czwarte piętro, aż trafili do jednej z sal wypełnionej po brzegi boksami dla pracowników. Kisagari jęknął, widząc ilość komputerów.
- Na litość boską, elektroniką pozachwycasz się później, zróbmy to, co jest naszym zadaniem – fuknęła liderka, ciągnąc nastolatka za rękaw. Kodoku zachichotała pod nosem.
- Zamknij się, opętańcu – mruknął chłopak, patrząc ze złością na dziewczynę. Karune poczuła, jakby dostała pięścią w brzuch. Zacisnęła pięści.
- Jeśli zaczniecie się znowu bić, przysięgam wypchnąć was z okna – warknęła Kido, mierząc ich rozsierdzonym wzrokiem. – Nie mam zamiaru was uspokajać, zrozumieliście?
Obydwoje milczeli, Karune kiwnęła głową, Shintaro prychnął.
- Uznam to za zgodę – dziewczyna westchnęła i wsunęła się do pierwszego z brzegu boksu.
- Daj mi telefon – wyciągnęła rękę w stronę Kodoku; nastolatka posłusznie wyciągnęła aparat z etui i podała go liderce. Na wyświetlaczu pojawiła się Ene.
- Czego mam szukać? – zapytała, okręcając się wokół osi.
- Informacji, gdzie przechowywane są interesujące nas dane.
- Huh, tylko tyle? Raz-dwa i będziemy wiedzieli, gdzie są! – Ene zasalutowała i zniknęła. W tym samym momencie monitor komputera rozbłysnął jasno, a cała maszyna obudziła się.
- Teraz zostało nam czekać – Kido usiadła na obrotowym krześle i spojrzała na przyjaciół.
- Ile? – Shintaro spojrzał na stojący przy ścianie automat z napojami wygłodniałym wzrokiem.
- Nie wiem. Zależy, czy nic nie zatrzyma Ene…
Karune nie słuchała rozmowy. Bardziej interesowało ją dziwne echo, dochodzące z korytarza, z którego przyszli. Ciężkie kroki… Nie brzmiały jak kroki kogokolwiek z Mekakushi Dan.
„O ku...!”
Oczywiście, nie mogła mieć stuprocentowej pewności. Być może jej słuch się mylił. Być może…
Wyszła z boksu. Na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Na palcach ruszyła w stronę wejścia do Sali i nasłuchiwała.
Faktycznie, ktoś się zbliżał. Słyszała czyjś kaszel, skrzypienie podłogi pod stopami… Zajrzała. Ścianę oblewało światło latarki.
„Boże! Jakiś ochroniarz!”
Co robić? Zawiadomić Kido, żeby przerywała zadanie? Może nie warto? W końcu… Nie wiadomo, czy będą mieli gdzie uciec. Chwilę się zastanawiała, aż podjęła decyzję.
Ruszyła biegiem przez korytarz, skręciła i minęła szybko idącego do sali ochroniarza, niemalże na niego wpadając. Mężczyzna stęknął zaskoczony.
- Co do…? Nee! Ty tam! Zatrzymaj się! – ruszył za uciekającą nastolatką.

1 komentarz:

  1. Daj jakąś akcje z Kano! XD Od pewnego czasu odwala mi na jego punkcie <3

    Rozdział super ^^

    OdpowiedzUsuń