Najpierw bok autokaru ożył. Ciemna powierzchnia zafalowała, zadrżała, co można było
wziąć za efekt wywołany temperaturą letniego powietrza. W jednej
z książek od taty bohaterka w pewnym fragmencie widziała to, co
ona teraz; do nazwania tego użyto dziwnego kanji, tata wyjaśnił
potem, że znaczy ono miraż, a miraż to złudzenie optyczne.
Na metalowej powierzchni zaczęły wyżynać się romboidalne kształty, układające się w rzędach i połyskujące w ostrym świetle
słońca. Potem cień, przypominający niewielką fałdkę materiału rozchylił się, odsłaniając czerwone jak świeża krew oko z pionową źrenicą. Jednocześnie usłyszała coś podobnego do syku.
Nie, nie podobnego. To był syk. Wydawał go poruszający się na blasze autokaru kontur, który na jej oczach przemieniał się stopniowo w prawdziwego czarnego węża.
Przycisnęła dłonie do szyby. Ten dziwny pokaz urzekł ją, oglądanie tego było zdecydowanie ciekawsze niż dalsze przyglądanie się krajobrazowi, temu, na który patrzyła już tyle razy wcześniej…
Gdzieś w oddali słyszała przytłumiony płacz cykad. Taki sam jak ten, któremu wtórowała swoim śpiewem.
Nie zdążyła jeszcze nabrać przesądności, odpowiedniej wielu dorosłym, zatem melodia owadów nie kojarzyła jej się źle.
Tymczasem gad oderwał się od ciemnego pojazdu, nabrał realności i trójwymiarowości. Jego długość znacznie przekraczała długość autokaru, nie potrafiła uwierzyć w to, jak stworzenie zmieściło się wcześniej na niewielkiej powierzchni.
Otworzyła zdumiona usta, w chwilę zapominając o łagodnych napomnieniach taty, ostrzegającego ją przed wszechobecnymi owadami, które to potrafiły niepostrzeżenie wlecieć do środka. Teraz spektakl wprost przykuł jej wzrok i nie umiała go oderwać. Coraz to ciekawiej!
Olbrzymia bestia uniosła łeb i spojrzała na nią oraz na tatę.
Dziwne, że tatuś nic nie mówił na temat gada, wijącego się na drodze ich samochodu.
Nie, nie widział go? Ale… słyszała, że krzyczał.
Wołał do niej… że zaraz…
Zaraz…
Jego mowa była niewyraźna. Spowolniona do granic możliwości, rozciągająca się niczym guma. Podobnie świat za oknem. Do tej pory wszystko zamazywało się w trakcie jazdy, teraz mogła wskazać każdy szczegół, o jaki zostałaby spytana.
Oczywiście nikt nie zawracał sobie głowy wypytywaniem sześciolatki o cokolwiek z widnokręgu.
Zaraz… Zaraz…?
Serce stukało w dziwnym rytmie. To szybko, w takt żywych piosenek, które nagle sobie przypominała, to znów powoli, jak u hibernującego zwierzątka.
Z jej uszu w końcu wypadła ta nieprzyjemna wata, zrozumiała krzyk taty.
Zaraz wbiją się w ten autokar!
Wąż łypnął na parę ludzi, uwięzionych w metalowym pudle i otworzył szeroko paszczę, co wyglądało, jakby ziewał.
Albo śmiał się z nich.
Nagle ruszył w stronę pędzącego auta, wciąż z otwartą paszczą. Dziewczynka poczuła dławiący gardło strach. Przedstawienie skończyło się, gad chciał skrzywdzić ją i tatę.. Nic nie mogła na to poradzić. Krzyczała, krzyczała w panice, zaczęła szarpać się w swoim miejscu.
Odejdź stąd, to chciała wywrzeszczeć w stronę czarnej serpentyny.
Zgubiła wszystkie słowa.Zostaną pożarci przez nieistniejące zwierzę.
Powieki, chociaż ciężkie jak ołowiowe płytki, w końcu uniosły się, a oddech wrócił do "normy". Uczucie, które wcześniej gniotło ją, przypominało tonięcie, jednak i ono odeszło, zostawiając ją...
... w miejscu, które na pewno nie było trzewiami olbrzymiego węża. A raczej mogła to tylko zakładać. Z drugiej strony, gdyby gad ją połknął, to w tym momencie przyglądałaby się czerwonemu mięsu, nie ciemności.
A może w ciemności nie widziała po prostu wszechobecnych mięśni?
Wysunęła nieśmiało drżącą rękę, która dotknęła czegoś nieco chropowatego. Suchego.
Znajoma szorstkość ścian ich domu, wybadana tyle razy podczas wielogodzinnego snucia się.
Stała? Siedziała? Zgubiła orientację w przestrzeni, nie była niczego pewna w niemijającym oślepieniu.
Było tak potwornie cicho, nie słyszała nawet bicia serca czy ociężałego oddechu. Czy gdyby zawołała, to jej głos przebiłby się przez opary milczenia? Nie miała sił, by to sprawdzić. Pozwoliła kolejnym minutom minąć tuż obok, nie ruszając się naprzód o choćby centymetr. Wszystko dookoła przytłaczało ją.
Ilekroć próbowała pochwycić jakąkolwiek myśl, ta wymykała się, nie dając nawet czasu, by przyjrzeć się jej.
Chciała móc przejrzeć. Chciała iść naprzód. Chciała wiedzieć, gdzie tak naprawdę jest.
Chciała coś usłyszeć. Bała się ciszy, którą poznała już jako maluch. Nigdy nie wiadomo, czego jest ona zapowiedzią. Odkąd nauczyła się posługiwać sprzętem elektronicznym, dzień w dzień ukrywała się przed niechcianą towarzyszką, włączając telewizor, muzykę czy też audiobooki. Nie pozwalała dobijać się ciszy.
A mimo tego zawsze uważała, że ta nie odchodziła. Czekała cierpliwie w kącie, aż bateria w telefonie wyładuje się, aż dziewczynce znudzi się odsłuchiwanie tych samych piosenek lub oczy zaczną jej łzawić od zbyt długiego patrzenia na ekran. Gdy tylko ostatnia zabawka gasła, cisza podchodziła do niej i łapała ją za nadgarstki, uśmiechając się promiennie.
A za ciszą niemal zawsze stała druga bezcielesna postać, która nazywała się tak samo jak dziewczynka.
Obydwóch istnień serdecznie wręcz nienawidziła, darzyła je pogardą i odpychała, często nie szczędząc gniewnych słów.
Dwie przybocznice, których nie chciała.
Kiedyś jeszcze próbowała ukrywać się przed nimi między dziećmi, bawiącymi się w parku. Tak, do niedawna sama spędzała tam wiele czasu, usiłując nawiązać znajomość.
Raz za razem to ją odpychano, wytykano palcami i wyśmiewano. Dziwaczka, gadająca od rzeczy.
Rówieśnicy nie akceptowali dorosłego sposobu mówienia, wybujałej wyobraźni i snutych historii, które nie miały prawa spełnić się, a czego ona tak bardzo chciała.
W końcu przestała robić cokolwiek. Gdy tylko drzwi zamykały się za spieszącym się do pracy tatą, zamykała oczy i biegła w stronę ukrytego przejścia dziwnych wizji.
A kiedy klucz przekręcał się w zamku późnym wieczorem, wracała, coraz to niechętniej, do rzeczywistości.
Chciała, aby wyobrażone przez nią historie mogły dziać się naprawdę. Wtedy nie pogrążałaby się w czymś, co inne dzieci nazywały po cichu "szaleństwem".
"Jesteś pewna, że spełnianie zachcianek zakwitłych w umyśle to twe największe pragnienie?"
Drgnęła, podnosząc ukrytą w dłoniach głowę. Głos, dźwięczny, nieco chrapliwy, sykliwy, brzmiał zarówno przy uchu, jak i dookoła.
"Możliwość wywołania niemalże wszystkiego, o czym pomyślisz... Jesteś tylko dzieckiem. Nie zniszczy cię to?"
- Dlaczego miałoby? Gdybym nie używała tego do czynienia zła, to chyba wszystko byłoby w porządku?
Śmiech, w którym nie brzmiała wesołość, świdrował jej głowę. Chciała odciąć się od niego, jednak było to niemożliwe.
"Taka czysta pewność, krystaliczna niemalże. Niewinność wyryta w serduszku i myślach jest doprawdy rozczulająca, jednakże czy posiadana potęga nie zbruka tego? Spójrzmy na to trzeźwym okiem, dorosłym odbija, gdy dzierżą władzę."
Nie, nie podobnego. To był syk. Wydawał go poruszający się na blasze autokaru kontur, który na jej oczach przemieniał się stopniowo w prawdziwego czarnego węża.
Przycisnęła dłonie do szyby. Ten dziwny pokaz urzekł ją, oglądanie tego było zdecydowanie ciekawsze niż dalsze przyglądanie się krajobrazowi, temu, na który patrzyła już tyle razy wcześniej…
Gdzieś w oddali słyszała przytłumiony płacz cykad. Taki sam jak ten, któremu wtórowała swoim śpiewem.
Nie zdążyła jeszcze nabrać przesądności, odpowiedniej wielu dorosłym, zatem melodia owadów nie kojarzyła jej się źle.
Tymczasem gad oderwał się od ciemnego pojazdu, nabrał realności i trójwymiarowości. Jego długość znacznie przekraczała długość autokaru, nie potrafiła uwierzyć w to, jak stworzenie zmieściło się wcześniej na niewielkiej powierzchni.
Otworzyła zdumiona usta, w chwilę zapominając o łagodnych napomnieniach taty, ostrzegającego ją przed wszechobecnymi owadami, które to potrafiły niepostrzeżenie wlecieć do środka. Teraz spektakl wprost przykuł jej wzrok i nie umiała go oderwać. Coraz to ciekawiej!
Olbrzymia bestia uniosła łeb i spojrzała na nią oraz na tatę.
Dziwne, że tatuś nic nie mówił na temat gada, wijącego się na drodze ich samochodu.
Nie, nie widział go? Ale… słyszała, że krzyczał.
Wołał do niej… że zaraz…
Zaraz…
Jego mowa była niewyraźna. Spowolniona do granic możliwości, rozciągająca się niczym guma. Podobnie świat za oknem. Do tej pory wszystko zamazywało się w trakcie jazdy, teraz mogła wskazać każdy szczegół, o jaki zostałaby spytana.
Oczywiście nikt nie zawracał sobie głowy wypytywaniem sześciolatki o cokolwiek z widnokręgu.
Zaraz… Zaraz…?
Serce stukało w dziwnym rytmie. To szybko, w takt żywych piosenek, które nagle sobie przypominała, to znów powoli, jak u hibernującego zwierzątka.
Z jej uszu w końcu wypadła ta nieprzyjemna wata, zrozumiała krzyk taty.
Zaraz wbiją się w ten autokar!
Wąż łypnął na parę ludzi, uwięzionych w metalowym pudle i otworzył szeroko paszczę, co wyglądało, jakby ziewał.
Albo śmiał się z nich.
Nagle ruszył w stronę pędzącego auta, wciąż z otwartą paszczą. Dziewczynka poczuła dławiący gardło strach. Przedstawienie skończyło się, gad chciał skrzywdzić ją i tatę.. Nic nie mogła na to poradzić. Krzyczała, krzyczała w panice, zaczęła szarpać się w swoim miejscu.
Odejdź stąd, to chciała wywrzeszczeć w stronę czarnej serpentyny.
Zgubiła wszystkie słowa.Zostaną pożarci przez nieistniejące zwierzę.
Powieki, chociaż ciężkie jak ołowiowe płytki, w końcu uniosły się, a oddech wrócił do "normy". Uczucie, które wcześniej gniotło ją, przypominało tonięcie, jednak i ono odeszło, zostawiając ją...
... w miejscu, które na pewno nie było trzewiami olbrzymiego węża. A raczej mogła to tylko zakładać. Z drugiej strony, gdyby gad ją połknął, to w tym momencie przyglądałaby się czerwonemu mięsu, nie ciemności.
A może w ciemności nie widziała po prostu wszechobecnych mięśni?
Wysunęła nieśmiało drżącą rękę, która dotknęła czegoś nieco chropowatego. Suchego.
Znajoma szorstkość ścian ich domu, wybadana tyle razy podczas wielogodzinnego snucia się.
Stała? Siedziała? Zgubiła orientację w przestrzeni, nie była niczego pewna w niemijającym oślepieniu.
Było tak potwornie cicho, nie słyszała nawet bicia serca czy ociężałego oddechu. Czy gdyby zawołała, to jej głos przebiłby się przez opary milczenia? Nie miała sił, by to sprawdzić. Pozwoliła kolejnym minutom minąć tuż obok, nie ruszając się naprzód o choćby centymetr. Wszystko dookoła przytłaczało ją.
Ilekroć próbowała pochwycić jakąkolwiek myśl, ta wymykała się, nie dając nawet czasu, by przyjrzeć się jej.
Chciała móc przejrzeć. Chciała iść naprzód. Chciała wiedzieć, gdzie tak naprawdę jest.
Chciała coś usłyszeć. Bała się ciszy, którą poznała już jako maluch. Nigdy nie wiadomo, czego jest ona zapowiedzią. Odkąd nauczyła się posługiwać sprzętem elektronicznym, dzień w dzień ukrywała się przed niechcianą towarzyszką, włączając telewizor, muzykę czy też audiobooki. Nie pozwalała dobijać się ciszy.
A mimo tego zawsze uważała, że ta nie odchodziła. Czekała cierpliwie w kącie, aż bateria w telefonie wyładuje się, aż dziewczynce znudzi się odsłuchiwanie tych samych piosenek lub oczy zaczną jej łzawić od zbyt długiego patrzenia na ekran. Gdy tylko ostatnia zabawka gasła, cisza podchodziła do niej i łapała ją za nadgarstki, uśmiechając się promiennie.
A za ciszą niemal zawsze stała druga bezcielesna postać, która nazywała się tak samo jak dziewczynka.
Obydwóch istnień serdecznie wręcz nienawidziła, darzyła je pogardą i odpychała, często nie szczędząc gniewnych słów.
Dwie przybocznice, których nie chciała.
Kiedyś jeszcze próbowała ukrywać się przed nimi między dziećmi, bawiącymi się w parku. Tak, do niedawna sama spędzała tam wiele czasu, usiłując nawiązać znajomość.
Raz za razem to ją odpychano, wytykano palcami i wyśmiewano. Dziwaczka, gadająca od rzeczy.
Rówieśnicy nie akceptowali dorosłego sposobu mówienia, wybujałej wyobraźni i snutych historii, które nie miały prawa spełnić się, a czego ona tak bardzo chciała.
W końcu przestała robić cokolwiek. Gdy tylko drzwi zamykały się za spieszącym się do pracy tatą, zamykała oczy i biegła w stronę ukrytego przejścia dziwnych wizji.
A kiedy klucz przekręcał się w zamku późnym wieczorem, wracała, coraz to niechętniej, do rzeczywistości.
Chciała, aby wyobrażone przez nią historie mogły dziać się naprawdę. Wtedy nie pogrążałaby się w czymś, co inne dzieci nazywały po cichu "szaleństwem".
"Jesteś pewna, że spełnianie zachcianek zakwitłych w umyśle to twe największe pragnienie?"
Drgnęła, podnosząc ukrytą w dłoniach głowę. Głos, dźwięczny, nieco chrapliwy, sykliwy, brzmiał zarówno przy uchu, jak i dookoła.
"Możliwość wywołania niemalże wszystkiego, o czym pomyślisz... Jesteś tylko dzieckiem. Nie zniszczy cię to?"
- Dlaczego miałoby? Gdybym nie używała tego do czynienia zła, to chyba wszystko byłoby w porządku?
Śmiech, w którym nie brzmiała wesołość, świdrował jej głowę. Chciała odciąć się od niego, jednak było to niemożliwe.
"Taka czysta pewność, krystaliczna niemalże. Niewinność wyryta w serduszku i myślach jest doprawdy rozczulająca, jednakże czy posiadana potęga nie zbruka tego? Spójrzmy na to trzeźwym okiem, dorosłym odbija, gdy dzierżą władzę."
- Nie porównuj mnie do dorosłych, daleko mi do nich.
"Ale, ale - kiedyś staniesz się jednym z elementów zabieganej szarej ludzkiej masy, a ta zdolność nie zniknie. Co wtedy?"
- Zostanę superbohaterką, bo nikt mi tego nie będzie już mógł zabronić, jak skończę dwadzieścia lat.
Znów ten śmiech.
"A co oddasz w zamian za moc? Z codziennej obserwacji już pewnie zauważyłaś, że za darmo jest tylko nic."
- A czego chciałbyś, Głosie?
Gdy nie doczekała się natychmiastowej odpowiedzi, przestraszyła się, że Głos poczuł się urażony jej bezpośrednim pytaniem, jak to każdy dorosły. Po rozwlekłym oczekiwaniu ponownie przemówił, już nieco ciszej.
"Chcę 'widzieć'. Patrząc, uczysz się, zdobywasz wiedzę, a wiedza w moim świecie jest kartą przetargową. Wiedza równa jest władzy, im większą mądrość posiadasz, tym większa jest władza..."
- Jak to niby... - zawahała się przed użyciem słowa 'widzieć'. - Jak zamierzasz to rozegrać?
"Będę patrzeć razem z tobą. Tak, każde z nas będzie widziało to, co drugie. Masz młode, chciwe świata oczy, którymi dzielić się będziesz ze mną."
- To chyba uczciwe... - odrętwienie ustępowało. Mogła poruszyć dłońmi i nogami, co wykorzystała, by ruszyć do przodu.
"Zatem mamy umowę, jak wspaniale..."
Ciemność ustępowała, ustępując miejsca niewidzianym wcześniej barwom. Oplatały ją jak wstęgi materiałów, nie wiedziała, czy przypadkiem sama nie stała się kolorem.
"Pokaż swoje oczy."
- Tatusiu… Tatusiu?
Słyszysz mnie?
Znów była w samochodzie. Tak przynajmniej myślała, rozkoszując się wpadającym przez stłuczone okno powietrzem. Pas, dotychczas krępujący jej ruchy, pękł, czyniąc ją „wolną”. Zamrugała szybko.
Przestrzeń dookoła stanowiła niewielkie pobojowisko. Przednia szyba była wgnieciona, niektóre kawałki wpadły do środka samochodu. Poduszki powietrzne, uwolnione w chwili zderzenia, zdążyły już sflaczeć, przypominały jej przebite balony.
Balony. Dziś jechali na festiwal, one zawsze są pełne balonów.
- Tatusiu…
Spojrzała w prawo, na miejsce kierowcy. Fotel zasłały okruchy szkła, połyskujące niewinnie w świetle słońca.
Błyszczały niemal tak jak łuski tamtego węża.
Dziwne, że czarna barwa skóry zwierzęcia nie pochłaniała słońca, lecz zdawała się je odbijać.
Wyciągnęła w kierunku poszarpanego kawałku dłoń. Nie zważając na fakt, że zrani się, chwyciła go i pozwoliła ostrym krawędziom przebijać skórę. Spomiędzy zaciśniętych palców spłynęła krew.
Czerń, czerwień i srebro.
Odkaszlała ciężko.
Nigdzie nie widziała taty.
Zamykając powieki, ponownie czuła zapach dymu, widziała jego pióropusz, uwalniający się spod wgniecionej maski ich srebrnego samochodu.
Ludzie w białych, lekarskich fartuchach, zdążyli ją opukać, osłuchać i sprawdzić, czy nie ma obrażeń wewnętrznych. Opłukali jej ranną dłoń, cały czas poklepywali również po głowie, zupełnie jakby była małym zwierzątkiem.
Znów była w samochodzie. Tak przynajmniej myślała, rozkoszując się wpadającym przez stłuczone okno powietrzem. Pas, dotychczas krępujący jej ruchy, pękł, czyniąc ją „wolną”. Zamrugała szybko.
Przestrzeń dookoła stanowiła niewielkie pobojowisko. Przednia szyba była wgnieciona, niektóre kawałki wpadły do środka samochodu. Poduszki powietrzne, uwolnione w chwili zderzenia, zdążyły już sflaczeć, przypominały jej przebite balony.
Balony. Dziś jechali na festiwal, one zawsze są pełne balonów.
- Tatusiu…
Spojrzała w prawo, na miejsce kierowcy. Fotel zasłały okruchy szkła, połyskujące niewinnie w świetle słońca.
Błyszczały niemal tak jak łuski tamtego węża.
Dziwne, że czarna barwa skóry zwierzęcia nie pochłaniała słońca, lecz zdawała się je odbijać.
Wyciągnęła w kierunku poszarpanego kawałku dłoń. Nie zważając na fakt, że zrani się, chwyciła go i pozwoliła ostrym krawędziom przebijać skórę. Spomiędzy zaciśniętych palców spłynęła krew.
Czerń, czerwień i srebro.
Odkaszlała ciężko.
Nigdzie nie widziała taty.
Zamykając powieki, ponownie czuła zapach dymu, widziała jego pióropusz, uwalniający się spod wgniecionej maski ich srebrnego samochodu.
Ludzie w białych, lekarskich fartuchach, zdążyli ją opukać, osłuchać i sprawdzić, czy nie ma obrażeń wewnętrznych. Opłukali jej ranną dłoń, cały czas poklepywali również po głowie, zupełnie jakby była małym zwierzątkiem.
Denerwowało ją to, ale wiedząc, że oczekują od niej dezorientacji i gorliwego dziękowania za zajęcie się jej stanem zdrowia, raz po raz dziękowała.
W końcu im też należała się szczątkowa choćby wdzięczność.
Następnie zatrzymano ją na obserwacji, na cały tydzień, gdy zaczęła skarżyć się, że boli ją głowa. Zero uszkodzeń, tak przynajmniej twierdziła cała maszyneria, pod którą ją naświetlano, oglądano i sprawdzano.
Dziewiątego dnia po całym tym zamieszaniu doktor zabrał ją do gabinetu i nakazał czekać.
Następnie zatrzymano ją na obserwacji, na cały tydzień, gdy zaczęła skarżyć się, że boli ją głowa. Zero uszkodzeń, tak przynajmniej twierdziła cała maszyneria, pod którą ją naświetlano, oglądano i sprawdzano.
Dziewiątego dnia po całym tym zamieszaniu doktor zabrał ją do gabinetu i nakazał czekać.
Potem pojawił się nieznajomy w garniturze; miał podkrążone oczy, garbił się, a jego głos był chrypki. Lekarz, w gabinecie którego czekała na "coś", w czasie pojawienia się Mężczyzny wyprosił ją. Nie zabronił jednakże podsłuchiwać, co wykorzystała.
Szeptem wymieniane uwagi, nerwowe spoglądanie za framugę oraz szeleszczące papiery akt kilkulatki. Potem wyprowadzona została za rękę na zewnątrz szpitala, nieznajomy wskazał bez słowa na niewielki błękitny samochód.
Jechali od dziesięciu minut, klucząc ulicami.
- Proszę pana, a dokąd tak w zasadzie jedziemy? - zapytała, odzywając się tym samym po raz pierwszy od zajęcia miejsca na tylnym siedzeniu. Ponieważ wiedziała, że dorośli używają grzecznego języka i tego samego oczekują od rozmówców, dostosowała się, chociaż do tej pory jeszcze miewała problemy z tą formą.
Mężczyzna obdarzył ją roztargnionym spojrzeniem, spoglądając na lusterko wsteczne. Chyba nie spodziewał się, iż wiezione dziecko odezwie się, bo przejechał ręką po czole i westchnął.
Mężczyzna obdarzył ją roztargnionym spojrzeniem, spoglądając na lusterko wsteczne. Chyba nie spodziewał się, iż wiezione dziecko odezwie się, bo przejechał ręką po czole i westchnął.
- Jedziemy... do specjalnego miejsca. Dla dzieci... które są same.
Same? Ale jako 'samotne' czy 'niemające nikogo na świecie'? Postanowiła teraz tego nie drążyć.
Wróciła do obserwowania świata za szybą. Nie umiała odpowiedzieć sama sobie, czy czuła się oszukana.
Głos nie poinformował jej, że straci tatę.
To tak, jakby od ceny 'widzenia' odliczono jeszcze ludzki podatek. Albo jakby człowiek poszedł w zastawę.
- Czy to miejsce jest daleko?
- W zasadzie nie, bylibyśmy tam szybciej, gdyby nie te złośliwe światła - jak na zawołanie, kolejny sygnalizator świetlny spojrzał na kierującego Nieznajomego swym czerwonym okiem. Mężczyzna z trudem powstrzymał się od zaklęcia, wziął pod uwagę to, że wiózł dziecko.
- Ja nie wiem, czy cała sieć świateł uwzięła się na mnie? Co podjadę, to czerwone. Szlag mnie zaraz trafi.
Obróciła głowę ku przedmiotowi rozdrażnienia kierowcy. Niby nic, metalowa noga, metalowa puszka osadzona na szczycie i trzy duże żarówki. I o to tyle złości?
"Gdyby światło stawało się niebieskie, kiedy nasze auto podjeżdża, pan byłby spokojniejszy" - odetchnęła.
Widziała to. Błękitny pojazd zbliża się do kolejnych świateł, które bez względu na to, jaki miały kolor dotychczas, nagle stwierdzają, że wolno im jechać.
Na początku żadne nie zwróciło uwagi, że coś się stało. Sygnalizator stał się niebieski, Nieznajomy ruszył. Zbliżali się do następnego skrzyżowania, nad którym czuwały kolejne światła, właśnie zmieniające się na pomarańczowe. W chwili, gdy auto podjechało na odległość około pięciu metrów, środkowa żarówka jakby się rozmyśliła i ustąpiła dolnej. Kierowcy patrzyli na to zdezorientowani.
- Chyba komuś w kontrolce guziki się pomyliły... - mruknął Pan, jednak bez słowa zaakceptował dziwny wyrok sygnalizacji.
- Chyba komuś w kontrolce guziki się pomyliły... - mruknął Pan, jednak bez słowa zaakceptował dziwny wyrok sygnalizacji.
Za drugim razem, gdy czerwień została wyparta przez niebieski, przełknął zdenerwowany ślinę.
Za trzecim razem o mało nie potrącił pieszego. To, że sygnalizacja dla aut wariowała, nie znaczyło wcale, że działo się to z tą dla pieszych.
- Cholera, co to ma być?! - krzyknął zdenerwowany i roztrzęsiony, wjeżdżając na najbliższy parking. W tym wszystkim zapomniał o zapłaceniu parkometrowi. I wtedy spojrzał w lusterko nad deską rozdzielczą.
Oczy kilkulatki nagle zmieniły kolor.
- Proszę pana... Jest pan zły?
Fajnie się zapowiada :33 Czekam na więcej! I na KANOOOO~ OwO
OdpowiedzUsuńJeszcze poczekasz na Shuuyę xD
UsuńNo niestety.
Ale nic nie powiem więcej.