niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 7. "Widzisz to?"

- Karune, dlaczego jeszcze tu siedzisz? Przerwa zaczęła się kilka minut temu... - nad zeszytem, w którym cierpliwie i mozolnie kreśliłam znaki, zawisła blond głowa, wbijająca we mnie zdziwione spojrzenie.
Naprędce zgarnęłam papierowe pociski, dzisiejszy "bilans" był gorszy niż zwykle. Na karteczkach otwarcie grożono wydłubaniem oczu i umieszczeniem na stosie. Nie miałam nawet sił, by się złościć, dlatego też ułożyłam te śmieci w zgrabną kupkę i po prostu ignorowałam jej rośnięcie. Hiroshiego aż skręcało, kiedy nie mógł doczekać się reakcji z mojej strony, czułam na sobie płonące gniewem spojrzenie, przeszywające moje plecy przez mijające lekcje.
Zdaje się, że Tsu wiedziała, co mówi.
Uśmiechnęłam się na tę niemal braterską troskliwość, słyszaną w głosie chłopca, jednocześnie czułam zawstydzenie, powód nieopuszczenia sali był taki głupi...
- Ja... Nie zdążyłam przepisać wszystkiego z tablicy - dłonią bez długopisu (nie chciałam wydłubać Shuu oka) wskazałam na dużą zieloną powierzchnię, pokrytą kredowymi szlaczkami; z mojego stanowiska, to jest trzecia ławka od końca rzędu przy ścianie, kreski zdawały się być bardzo rozmyte, niewyraźne i znacznie większe niż w rzeczywistości.
Od dłuższego czasu zmagałam się z tym problemem, jak zwykle sama. Nie miałam odwagi przyznać się przyjaciołom czy choćby pielęgniarce, że wzrok znacząco mi się pogorszył. Sądziłam, że to wynik jakiegoś... Hmm, osłabienia ciała, które odbijało się na polu widzenia?
Tak, wiem. To strasznie naiwny tok myślenia, ale samo przeczucie, że oczy mogą być chore, zdawało mi się nierealne.
Dziecko o mocy oczu, które niedowidzi.
To żywy oksymoron.
Shuu zamrugał kilka razy, patrząc naprzemiennie to na mnie, to na tablicę, by w końcu wydusić:
- Ale przecież nie ma tu aż tak dużo tekstu... Czekaj chwilę, pokaż, ile zapisałaś dotychczas...
Nawet opór z mojej strony oraz wyrzucane gwałtownie piski "Zostaw to!" nie powstrzymały go przed porwaniem notatek. Zeszyt uniósł na tyle wysoko, że nieco niższa ja, nawet stojąc, nie mogła już go dopaść. Zezując, przebiegł po nich wzrokiem, potem spojrzał na bliską popłakania się ze złości mnie.
- Nie zapisałaś nawet połowy... Karune, ty widzisz znaki? Ale tak wyraźnie?
Zapadła chwila bardzo ciężkiej ciszy, w której wyraźnie słyszałam ogłupione bicie swojego serca.
Jeśli powiem, że nie, zasypie mnie lawiną pytań typu "Jak długo?", "Kiedy to zauważyłaś?" i najgorsze ze wszystkich - "Czemu nie powiedziałaś wcześniej?", a nie miałam najmniejszej ochoty mierzyć się z żadnym z wymienionych, jak również z ich wariacjami.
Z drugiej strony to chyba wyłącznie moja sprawa, czy cokolwiek widzę, zgadza się? Owszem, to trochę niekomfortowe, źle mi się z tym żyje oraz to może mieć poważniejsze konsekwencje, ale...
No dobrze, nie mam żadnego "ale". Chyba jedynie pozwoliłam dojść do głosu mojej głupocie i beztrosce.
Nie powinnam sprawiać moim przyjaciołom kłopotów w postaci martwienia się o idiotyzm, w którym się pławię.
- Nie, od niemal dwóch miesięcy mam kłopoty z wyraźnym postrzeganiem świata rzeczywistego, nie mówiłam o tym, żeby nie przysparzać wam zmartwień - udało mi się wyrzucić to zdanie na jednym oddechu, jednocześnie gapiąc się na odrobinę przetarte czubki butów.
Ponownie słychać było ciszę, splecioną w warkocz z śpiewem ptaków za oknem.
- Och - zaszokowany poziomem reprezentowanego przeze mnie kretynizmu, tylko tyle zdołał wykrztusić. - Znaczy... Miałaś zamiar powiedzieć nam o tym w obecnym kon-ti-nu... Linii czasowej?
Spędzał ze mną stanowczo za dużo czasu, skoro zaczął używać zbyt mądrych słów. Muszę coś na to zaradzić, niezdrowo jest zaśmiecać głowę pseudointeligentnym bełkotem. Dla mnie nie było aktualnie ratunku.
- Kiedyś taaak... - za bardzo pochłonęło mnie owijanie pasma włosów wokół palca, by spróbować spojrzeć przyjacielowi w oczy. Auć, auć, zaczęłam tracić w opuszku czucie, zabawa włosami chyba nie była najlepszym pomysłem. Szybko rozplotłam sztywne kosmyki.
- Kiedy? Jakbyś już w ogóle nic nie widziała?
- Do tego czasu ktoś z was zauważyłby... Mój stan...
"Nie liczyłabym na to. Ludzie są wyjątkowo ślepymi stworzeniami."
Zamknij się, Ru, prosił cię ktoś o komentarz?
- To jednak... nadal bardzo głupie z twojej strony... wiesz, przez to będę...dziemy... martwić się bardziej.
"No co ty nie powiesz, drobino? Czekaj, lecę po Nobla dla ciebie."
Już ci mówiłam, stul otwór paszczowy.
"Jesteś niemiła, to rani moje gadzie serduszko."
Gadzie...?
"Jestem na tyle podłą istotą, iż tylko przymiotnik gadzi odzwierciedla podelstwo moich narządów."
- K-khek! Czy groźba martwienia się przeze mnie jest ci aż tak niemiła, że musisz krzywić się jak nakarmiona cytryną? - chłopak nieźle zimitował przywdzianą na czas dialogu z Ru mimikę. Aż sama się przestraszyłam.
- H-heh, to było tylko tak do myśli... Ale martwisz się niepotrzebnie... Na pewno nie będzie tak źle...
- Musisz poprosić jakiegoś wychowawcę o wizytę u lekarza.
A żeby mi oczy przekręciło.
- To minie...! Shuu, po co od razu odwiedzać okulistę?
- A jeśli oślepniesz? - wydawał się nagle przybity taką myślą. - Chciałabyś na zawsze patrzeć w ciemność?
"Poprawka, nawet ciemności by nie widziała."
Ru, bądź łaskawa zatruwać inny umysł.
- Słuchaj, jeśli sama nie pójdziesz do któregoś opiekuna, wcielę się w ciebie i s-sam to załatwię!
Zdawało mi się czy przez okno wpadł nagle ziąb?
- W-wtedy ty też odwiedzisz doktora.
- Karune! - jego oczy błysnęły czymś, co miało być gniewem, jednak czułam, że to coś w kształcie troski typowej dla starszego brata. W sumie był starszy, o pół roku i osiem dni. - Przysięgam sam cię tam zaciągnąć albo wypchnąć! Masz za fajne oczy, żeby od tak pozwolić im na zepsucie się!
Jak nazwać to ciepłe uczucie, rozpływające się po całej jamie brzusznej?

Naprawdę nie spodziewałam, że badania okulistyczne mogą być tak męczące, trudne i, krótko mówiąc, po prostu okropne.
Krople, zaaplikowane na początku wizyty, wymusiły na mnie łzy. Potem natomiast okazało się, że rozszerzyły mi niewyobrażalnie źrenice i zniekształciły mi patrzenie z bliska. Tak oto nawet rozrywka w postaci przeglądania starych pism została mi wydarta z rąk.
Mrużąc oczy, popatrzyłam na opiekunkę, oddelegowaną tu ze mną. Młoda, "nieopierzona", wiedziałam, iż zatrudniono ją niedawno. Zdawało mi się, że jeszcze nie dobiegły jej słuchy o "potwornych dzieciach" z pokoju 107, ponieważ zachowywała się wobec mojej osoby całkiem życzliwie. Teraz zajęta była uważną lekturą tablic o chorobach oczu, wiszących naprzeciw nas.
Skoro obie się nudziłyśmy, postanowiłam zbudować dobre relacje.
- Przepraszam, czy te tablice są bardzo absorbujące? - popis znajomości trudnych słów - jest. Wychowawczyni drgnęła jak wyrwana z przyjemnego snu, by spojrzeć na mnie nieco zaspanym wzrokiem, ale uśmiechnęła się.
- Szczerze to nie, ale pierwsza chwyciłaś pisemko, które miałam zamiar przejrzeć.
- Czy zgodziłaby się pani na poczytanie mi kilku artykułów, zanim ponownie nie wejdziemy do gabinetu? Przez te krople nie mogę normalnie patrzeć...
Przyjrzała się mi, przyjrzała wyciągniętej w jej kierunku gazecie i chyba zastanawiała się, co za numer musiała tu przyprowadzić. Przestraszyłam się, że zdecyduje się odmówić, ale zgrabnie chwyciła prasę i otworzyła na spisie treści.
- Co wybierasz - przepis na słodycze w kilka minut, czy reportaż?
- Oczywiście reportaż.
- Dobry wybór - roześmiała się cicho, przerzucając sprawnie strony.
Nawet nie pamiętam już, jaki był temat artykułu. W głowie utkwił mi ciepły głos opiekunki, jej cierpliwe tłumaczenia niezrozumiałych przeze mnie słów. Co jakiś czas patrzyła, czy aby słucham uważnie i ze zrozumieniem, posyłała uśmiech i wracała do znaków. Wydawało mi się, że nie przeszkadzała jej moja prośba.
Tak oto dwadzieścia minut, o których dłużyznę bałam się, minęły jak z bicza strzelił. Drzwi gabinetu otworzyły się, a oschły głos nakazał nam wejść do środka.
Aparatura przystawiona mi do twarzy była olbrzymia i męcząco brzęczała, aż w uszach zaczęło mi drżeć. Patrz lewym okiem na kropkę, teraz prawym.
Nie wiem skąd, ale nagle zrodziła się obawa, czy ów osprzęt nie odkryje mocy, zapisanej w gałkach ocznych. Rozsądek zrugał mnie, mówiąc, że dopóki nie wyobrażę sobie żadnej głupoty, to nic złego się nie stanie.
Szczęśliwie wystarczyła jedna porcja kropli, i chwała siłom wyższym. Lekarz odsunął ode mnie całą aparaturę, podszedł do biurka i zajął miejsce naprzeciw...
Jak w zasadzie nazywała się ta wychowawczyni?
- Ma bardzo osłabiony wzrok, dziwne, iż do tej pory nikt nie zwrócił na to uwagi - zaczął bez owijania w bawełnę, kątem oka śledząc wyniki na monitorze.
- Nauczyciele uznali, że... Tak w zasadzie nie wiem, co uznali, ale zwolnione tempo przepisywania rzeczy z tablicy jakoś ich nie zdziwiło - odparła spokojnie kobieta, poprawiając włosy splecione jaskrawopomarańczową wstążką. To ładnie wyglądało. - Jak duża to wada?
- Między minus dwa a dwa i pół... Na oboje oczu. W tym wypadku potrzebne będą okulary... Są zdrowsze od szkieł kontaktowych, mniej męczą gałkę...
Siedziałam na tej kozetce, majtając nogami. Cała ta rozmowa była formalna, ale i tak ją rozumiałam. Im więcej słuchałam, tym bardziej jakiś niewidzialny ciężar przygniatał mnie do wyściełanego zieloną imitacją skóry krzesła.
Shuu chyba pierwszy raz się wścieknie i to tak na poważnie.
- Widzę, że jest dość wysoka jak na swój wiek, zatem mogę wysnuć wniosek, że wada będzie postępować wraz z rośnięciem...
- Do jakiego stopnia?
- Trudno oszacować...
Nie, on się nie wścieknie. Pozna żądzę mordu.

Południe. Panna Yusuki (Hesomi Yusuki, przedstawiła się, kiedy jechałyśmy na chwilę do "domu", by powiadomić pielęgniarkę i chyba dyrekcję o badaniach; prosiła, żebym nie mówiła do niej po nazwisku, bo czuje się przez to staro) co jakiś czas zerkała na mnie w lusterku, jakby pilnując moich poczynań.
Wracałyśmy właśnie ze sklepu optycznego. Na moim nosie tkwiły prostokątne, metalowo-plastikowe oprawki, jakby dopiero co wyciągnięte z anime, już z dobranymi specjalnie szkłami. Nerwowo je poprawiałam, bo co jakiś czas ośmielały zsuwać się w dół. Czułam się w nich co najmniej dziwnie. Pierwszy raz od... kilku tygodni...? normalnie widziałam. Niby coś znakomitego, z drugiej strony miałam jednak nieodparte wrażenie, że banda z Hiroshim na czele weźmie okulary za nowy cel do zniszczenia. Tragedia, chyba że nie zwrócą na mnie uwagi.
- Wygodnie ci? - kobieta skupiła wzrok na drodze, upewniwszy się, że nie zajmowało mnie ciche rysowanie czymś ostrym po szybie. Pokiwałam głową i chrząknęłam twierdząco, nie chcąc jej rozproszyć piskliwymi decybelami z mojej krtani.
- Wiesz, przez te okulary jeszcze bardziej przypominasz mi przyjaciółkę ze szkoły... - samochód zatrzymał się na czerwonym świetle, lekko szarpiąc do przodu. Wbiłam wzrok w zawieszone nad deską rozdzielczą szkło, odbicie na jego tafli wykrzywiło się drwiąco. A, chwila, to tylko moja głupia twarz.
- Ah, ale pewnie nie powinnam o tym opowiadać, wynurzanie się przy nieznajomych jest niegrzeczne...
- Ale proszę pani, ja panią już znam, i pani mnie zna... o nie! Ja się... - zapomniałam się przedstawić!
- Przecież słyszałam twoje imię u lekarza, Karune.
- Och - chyba światło wpadające przez wciąż duże źrenice, wzmocnione soczewkami, wypaliło mi mózg. - Proszę, niech pani mówi - postanowiłam zastosować najstarszą praktykę odwracania uwagi od prezentowanej głupoty i zajęłam się innym tematem. Znowu zachichotała, a ja odczułam ulgę - chichot nie był drwiący, wręcz przeciwnie, brzmiał niczym zapewnienie "Rozumiem twoje zagubienie, nie musisz się go wstydzić"
- No zgoda, skoro chcesz słuchać wynurzeń znajomej nieznajomej, to przygotuj się na długi, nudny jak naato wywód. 
Poprawiłam się na siedzeniu, nastawiłam uszu.
- Poznałam ją w typowym dla takich spotkań miejscu, mianowicie w liceum, do którego przyszła jako nowa uczennica... - wcisnęła pedał gazu, kiedy ostatnia żarówka zezwoliła na jazdę. Znowu szarpnięcie; skąd ludziom przyszedł do głowy pomysł na skonstruowanie diabelskiej machiny, nazywanej neutralnie "samochodem". Chyba zaczynałam pałać niechęcią do aut. W sumie po "pewnych wydarzeniach", jak szumnie tytułowałam swoją " śmierć" (w cudzysłowie, bo definicja śmierci, poznana z mądrych książek medycznych taty to ustanie czynności życiowych typu bicie serca, oddech i praca mózgu, a te funkcje ciało posiadało, no, może czasami mózg odmawiał owocnej współpracy...) chyba trudno mi się dziwić. O ile pamiętałam, Shuu również za czterokołowcami nie przepadał, ciekawe czemu... 

Uch, odpłynęłam myślami i chyba udało mi się przegapić jakiś fragment opowieści...! Nieco zażenowana spojrzałam na kierującą, o dziwo milczała. Zauważywszy mój wzrok, błędnie odczytany jako zdziwienie ciszą, zarumieniła się i pospieszyła z wyjaśnieniem: 
- Wybacz, nie wracałam do tego pamięcią od dłuższego czasu i chciałam to poukładać... W końcu nie ma nic gorszego od chaotycznie przekazywanej historii, zgodzisz się? 
Skinęłam głową. Chaos utrudniał zrozumienie opowieści, bardzo rozsądnym było wcześniejsze przemyślenie słów, których chciało się użyć. 
- Skończyły się letnie wakacje, do klasy pierwszej dotarła Yamiko Suzume, drobna dziewczyna o szeroko otwartych, chłonących z zainteresowaniem świat piwnozielonych oczach. Zawsze z jakąś mangą albo powieścią pod pachą, na dwór wychodziła jedynie po to, by złapać nieco lepsze światło. Też nosiła okulary
- Uhm - mruknęłam na znak, że wiem, o jakim bohaterze mówi.

- Była celem ataków swoich rówieśników, jedynie dlatego, że osiągała niezłe wyniki. Nie była może "cudownym dzieckiem-geniuszem", ale trzymała poziom w klasie. Ponadto trzymała się nieco na uboczu, nie umiała zadawać się z resztą.
Gdy to mówiła, oczy jej nieco pociemniały, a palce kurczowo zacisnęły się na kierownicy. Wtedy coś mignęło mi przed oczami - zdenerwowana kobieta, która chwilę wcześniej słyszała relację o dręczonym uczniu. Otrząsnęłam się. Co to miało znaczyć?
- Widziałam to przypadkiem. Rozwydrzony bachor zabrał czytaną przez nią książkę i wysoko uniósł, nie była w stanie jej dopaść. Podskakiwała, w oczach błyskały łzy. Do dziś pamiętam krzyknięte przez nią pytanie "Za co?!"...
Ah, ciszo. Niepotrzebnie się wcinasz.
- Coś mnie tknęło. Nienawidzę bezsensownego znęcania się, nieuzasadnionej przemocy. Rzuciłam torbę, wrzasnęłam jak derwisz i wpadłam między tych idiotów. Nawet nie pamiętam... - poprawiła kosmyk włosów, spiętych pomarańczową klamrą - ...czy użyłam pięści. Ale chwilę potem zostałyśmy same, okładka upadłego tomu obtoczyła się w kurzu.
Kojarzyłam miejsce widziane przez szybę. To tu wychowawca zabierający mnie do ośrodka odkrył, że mam zdolność oczu. Zasępiłam się, miałam nadzieję, że to nie zdarzy się drugi raz. Nie chciałam przerazić panny Yusuki i przerwać tym samym opowieści.
- I tak oto zostałyśmy przyjaciółkami. Banalne to jak telenowela, ale... cieszę się, że mogłam to przeżyć. Że mogłam ją poznać...
- Utrzymuje z nią pani kontakt?
Spazm bólu rozszarpujący jej twarz sprawił, że moje drobne serce zamarło. Chyba skrzywdziłam ją tym pytaniem.
- Prze-prze...
- Nie, spokojnie. Nie mogłaś wiedzieć... Nie gniewam się za to pytanie, Karune - odetchnęła głośno i uśmiechnęła się. - Nie, nie mam już nią kontaktu. Jedyne, co zostało z przyjaźni, to odwiedziny jej grobu.
Zapadłam się bardziej w fotel. GłupiagłupiagłupiaGŁUPIAJAK...
Nawet poczułam, jak wzbierają we mnie łzy. Wykazałam się zaskakującym brakiem wrażliwości i diaboliczną ciekawością. Nic, tylko rzucić się z wysoka, by zmazać...
- Wiesz, wróciłyśmy - auto zatrzymało się na podjeździe, Yusuki zgasiła silnik. - Jeśli będziesz chciała, dokończę kiedyś opo... Karune, ty płaczesz?

- N-n-nie, w-w-wcale nie... - nie potrafiłam ukrywać łez jak Shuuya. Dlatego każdy mógł teraz zobaczyć żłobiące koryto w skórze strużki łez, palących rozgrzaną skórę. Pewnie do tego poczerwieniałam jak pomidor, a w nosie zakręcił się śluz. Jestem dość żałosna.
- Karune, Karune, spokojnie - bardzo podobał mi się sposób, w jaki wymawiała moje imię. Przed załzawionymi oczyma pojawiła się biała papierowa płachta, którą szybko pochwyciłam i otarłam nią twarz, zdjąwszy najpierw okulary. - Proszę, abyś nie płakała. Naprawdę nie uraziło mnie twoje pytanie. W zasadzie jesteś pierwszą osobą, której o tym chcę naprawdę opowiedzieć. Minęło już niemal siedem lat i czas, abym to uwolniła... Oczywiście, jeśli chcesz znać dalszy ciąg.
Pokiwałam głową, wciąż przecierając zmęczone płaczem oczy. Może i jest to "niegrzeczne", ale skoro sama chciała się tym podzielić...
- Potem przepłucz twarz zimną wodą, powinno pomóc - dotknęła delikatnie palcem mojego policzka, posyłając delikatny uśmiech. Potem pożegnałyśmy się, ona weszła do sierocińca, ja natomiast postanowiłam odwiedzić grób rudej kotki. Po drodze zerwałam mlecza; zrezygnowałam z ich bukietu, bo to mogłoby uświadomić Kou, co naprawdę kryła niewielka warstewka ziemi. O ile już się tego nie dowiedział, przecież nie był głupi.
Spojrzałam na pędzące chmury. Słońce padało zza pleców na powierzchnię szkieł, te zamigotały zielenią. To przez specjalną powłokę, nie zapamiętałam jej nazwy.
Koci Kąt. Najchętniej omijałabym to miejsce do końca mojego pobytu w "domu", ale to świadczyło o byciu słabą i niezdolną do pogodzenia się z przeszłością.

Pokręciłam smutno głową. Chyba byłam zbyt mądra na swój wiek. To niedobrze.
Ułożyłam kwiat na ziemi w miejscu, gdzie zakopałam ciało. Szykowanie grobu pamiętam jak przez mgłę; po kontroli u pielęgniarki wypuszczono mnie do pokoju, była niemal północ. Na zewnątrz dostałam się bodajże oknem, szybko pobiegłam do pogorzeliska. Kocie zwłoki leżały pod zwęglonym kontenerem, ja je tam ukryłam czy Shuu? Ostrożnie, z troską wyciągnęłam je stamtąd, by w następnym momencie rozgrzebywać dłońmi glebę. Utworzyłam tak płytki dół, złożyłam w niego kotkę i przysypałam "mogiłę" ziemią. Potem znowu się popłakałam, a skończyło się to kilkoma dniami otępienia.
Zerwał się wiatr, plączący bez problemu długie do łopatek włosy. Po czterech próbach ponownego ich ułożenia poddałam się, miałam właśnie wracać do ośrodka...
...kiedy spostrzegłam czarnego kotka, tego samego, który odwiedził mnie ostatniego rozżalonego dnia.
- Cześć, Shuuya - przywitałam futrzaka, podchodząc do niego szybko. Zwierzątko prychnęło cicho i cofnęło się kilka kroków, kiedy wyciągnęłam dłoń. Posmutniałam.
- To ja. Po prostu teraz mam okulary - ukucnęłam, wyciągając dłoń jak najdalej się dało.
Kot machnął ogonem raz, drugi, nie wyglądał na chętnego do podejścia. - Shuuya, no-o... To przestaje być zabawne...! - wydęłam policzki, pokazując, jak bardzo mnie to irytuje. Po kilku dobrych minutach nawoływania upartego przedstawiciela gatunku 'catus dachowus', ten z miną cierpiętniczą przysunął się do kucającej mnie (nawiasem mówiąc, kucanie przez czas przekraczający dziewięćdziesiąt sekund staje się naprawdę uciążliwe i przykre dla nóg) i otarł łebkiem o wnętrze dłoni. Wreszcie mnie poznał.
- Dzień spokojny? Bez niepotrzebnych spięć? - sam wskoczył mi na ramiona, nareszcie mogłam wstać. Postanowiłam udać się do pokoju, gdy ziewnęłam w tym samym momencie co zwierzątko, czyli oboje byliśmy zmęczeni. Drapiąc go za uszkiem i pod brodą, relacjonowałam minione godziny; nie zapomniałam wspomnieć o miłej wychowawczyni, która mi czytała oraz dzieliła się różnymi historiami.
Nie zdążyłam nawet porządnie zmarnować śliny, kiedy to niemal nosem zderzyłam się z drzwiami opatrzonymi numerkiem 107. Dziś nie było kartki, niby świetnie, ale to nieco dziwne, prawda...?
Nie myśleć o tym. Wtoczyłam się wpół nieprzytomna do środka, znowu ziewnęłam i przetarłam wysuszone oczy. Ależ to męczące. Powieki domagały się opuszczenia, nie chciało mi się już walczyć z ciałem, dlatego też nie zawracałam sobie głowy wspinaniem się na swoje łóżko, tylko nieco bezczelnie upadłam plecami na miejsce Seto. Chyba się nie obrazi, jeśli utnę sobie krótką, króciutką drzemkę?
Kot zwinął mi się na piersi, przez jego mruczenie usnęłam szybciej niż się spodziewałam.

- Ładnie ci w okularach.
- Dzię-dzię... Waaaaa! - uśnięcie w chwili, kiedy tylko korpus i głowa miały kontakt z materacem, zemściło się podle, środek ciężkości szarpnął mną, w wyniku czego znalazłam się na podłodze. Wymamrotałam cichutko brzydkie słowo, przybrałam odpowiednio groźną minę i spojrzałam w górę. Złość, nawet udawana, wyparowała ekspresowo, gdy dostrzegłam uśmiech Shuu. Kątem oka zauważyłam, że kot "poszedł". Jasne, poszedł.
- Nie straszy się śpiącego.
- Nie mogłem sobie odmówić napędzenia ci stracha, wyglądałaś zbyt niewinnie.
Wystawiłam język i wstałam, wspierana przez chłopca. Okulary, przekrzywione podczas snu, poprawiłam jedną dłonią, co zapewne wyglądało, jakbym była postacią wyrwaną z anime. Udawanie ich jest bardzo fajne.
- I tak dostajesz ode mnie słowne upomnienie. Hej, gdzie Kou, gdzie Tsu? Nie skończyły się wam lekcje?
- Skończyły, godzinę temu. Ale Seto... - Shuuya zwracał się do reszty po nazwiskach, głównie przez fakt, że na początku znał tylko nazwiska. Potem tak mu zostało. - ...poszedł do lasu, Kido też jest poza ośrodkiem.
- Co im tak zachciało się pieszych wędrówek? - zdumiałam się nieco.
- Może dlatego, że to ostatnie ciepłe dni, dobre do zabaw na zewnątrz. Właśnie! My też powinniśmy skorzystać z ciepła. Mamy jeszcze sporo czasu do zmierzchu...
Uśmiechnęłam się, pomysł wydawał się genialny w swej prostocie.
- Super! Czekaj, zmienię tylko koszulkę - złapałam z szafy jaskrawoczerwony t-shirt i zwiałam do toalety. Po minucie wróciłam w glorii, wrzuciłam na swoje łóżko białą podkoszulkę i wyszczerzyłam się wesoło.
- Ruszajmy zatem w stronę letniego słońca, niech obleje nas swą promienną chwałą, potem złoci jak monety pokażemy się naszym przyjaciołom i podzielimy się z nimi... - nie dane mi było dokończyć, Shuu bezceremonialnie wypchnął mnie za drzwi, kompletnie nie przejmując się moimi protestami. - Oj no weź! Ja mam jeszcze osiem wersów tego poematu!
- Nie rań mojego umysłu bardziej, chcę się jeszcze z tobą przyjaźnić.
Sprzeczaliśmy się zajadle, ale więcej z tego było śmiechu niż iskier. Pewnie mijanym ludziom kojarzyliśmy się z jazgotliwymi papużkami.
Centrum miasta było bardzo hałaśliwe, a przez nowe okulary atakowało mnóstwem szczegółów, aż głowa od tego bolała. Tu neony, jeszcze szczęśliwie niezapalone, tam olbrzymie billboardy z reklamami, za każdym rogiem automat z napojami lub przekąskami, sklepowe wystawy. Tylko oczy wyjąć, inaczej wszystkiego się nie zobaczy.
- Uwaa... - także Shuu wydawał się być pod wrażeniem. Spoglądaliśmy na ten dziwny festiwal iluzji szeroko otwartymi oczyma, chłonąc go, zatracając w nim nasz czas. Wskazywaliśmy palcami na co ciekawsze elementy, które szczególnie nam się spodobały. Snuliśmy się w jedną i drugą stronę, komentując wszystko dość głośno, czym pewnie wzbudzaliśmy niesmak starszych.
Zaczynała się chyba druga godzina w mieście, kiedy poczułam, że moje gardło jest suche, a nogi zmęczone. Usiedliśmy na niewielkim murku, wystawiając twarze do słońca.
- Opowiadaj, jak było u okulisty? - Shuuya spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
Zachichotałam; aż tak nie chciał się odkryć, że to on jest kotem? O, tak nie ma. Musiałam mu uświadomić, że go przejrzałam.
- Przecież już ci opowiadałam. Nie zgrywaj się.
- Kiedy ja się nie zgrywam. Nie zdążyłaś mi niczego powiedzieć - zaperzył się. To chyba ostatnia linia obrony.
- No przecież jak skończyłeś na mnie prychać, zabrałam cię do pokoju i wszystko ci streściłam.
- Czekaj, czy ty mnie pomyliłaś z tamtym kotem, co spał obok ciebie? Widziałem go, wyglądaliście uroczo, ale on się obudził i sobie poszedł...
- Jasne, jasne, Shuu, niemal mnie przekonałeś.
- Kiedy ja na serio...! - spojrzał na mnie smutno. Chyba moje słowa go nieco zraniły... Też posmutniałam, nie chciałam go skrzywdzić, w końcu to mój przyjaciel!
- Hej... W porządku... Przecież ja też tylko ża-żartowałam! Oj, nie patrz tak szczenięco...!
Wtedy usłyszałam, że cicho chichocze. I ja do niego dołączyłam.
- Czyli nie gniewasz się na mnie?
- Czemu miałbym się gniewać na przyjaciółkę? Rozumiem twoją pomyłkę, w końcu jestem uroczy jak typowy kot - posłał mi szeroki uśmiech, wyglądał jak...
- Kot z Chershire - nacisnęłam palcem nos chłopaka, ten wydał z siebie odgłos podobny do klaksonu.
To było dla mnie za dużo. Zawyłam radośnie, zakołysałam się kilkakrotnie i spadłam z murku.
Gwiazdki w końcu ustąpiły, a nade mną znowu wisiał Shuu, tym razem wyglądał na szczerze przerażonego.
- Boże, Karune, żyjesz? Widzisz mnie? Ile ci pokazuję palców? Ze szkłami wszystko w porządku, nie ma żadnych rys ani pęknięć.
To chyba nazywa się syndrom starszego brata. To, że się o mnie troszczy... to wspaniałe z jego strony. Kiedyś mu się odwdzięczę.
- Żyję, nie martw się. Uhh, nawet głowa mnie nie boli - to pewnie przez tę euforię. Chichotałam diabelsko, kiedy stawiano mnie na równe nogi. Shuuya wyglądał na zdezorientowanego.
- Na pewno nie masz... wstrząsu ani nic?
- Na pewno, po prostu bardzo rozbawił mnie Shuu-kierownica - oddech, jeszcze jeden oddech i nareszcie się uspokoiłam. - Wiesz, mam straszną chęć na lody. Mogę cię na nie zaprosić?
Oczywiście nie miałam pieniędzy... ale chciałam uczcić dzień spędzony z przyjacielem. Dlatego postanowiłam uciec się do nieczystego posunięcia. Kiedyś wynagrodzę tę karmę.
Shuu pokiwał entuzjastycznie głową. Chwycił mnie dla bezpieczeństwa pod ramię i udaliśmy się w stronę najbliższego sklepu spożywczego.
Patrzyłam na boki, żeby chłopak nie zobaczył, co planuję.
Wyobraziłam sobie... dostawczaka. Biała ciężarówka z chłodziarką. Zepsuty silnik, zepsuty system chłodzenia. Za dużo lodów, sklep nie ma na nich miejsca... zatem...
- Co ja zrobię z tymi kanapkami? Proszę pana, musi pan pojechać gdzie indziej!
- Nie da rady, silnik odmawia współpracy, a chłodziarkę trafił szlag.
Zatrzymaliśmy się przy wejściu do spożywczaka, słysząc dyskutujących dorosłych. Właściciel sklepu machał dłońmi, nic nie robiąc sobie z obowiązującej podczas rozmowy powściągliwości, w przeciwieństwie do kierowcy, opartego niedbale o ścianę.
- Nie sprzedam wszystkich!
- A mnie zaraz zmarnuje się towar, przez co zetną mnie - dostawca "ściął"* sobie głowę, ta myśl jednak nie wstrząsnęła nim za bardzo. Wtedy dostrzegł nas, parkę stojącą jak ogłupione owieczki, niepewne tego, co mają zrobić. - A rozdać? Ostatnie ciepłe dni, dzieciarnia oszalałaby z radości...
- Przecież ja muszę mieć zyski! - i kolejne machnięcie dłońmi. Nawet nas nie widział.
- Niech pan uważa, bo szerszenie się zlecą - Shuuya podniósł rękę w górę, jakby zgłaszając się na lekcji. Mężczyzna pisnął dziwnie, no, nareszcie na nas patrzył.
- Wie pan, darmowe lody to niezła reklama pańskiego sklepiku. Przyjdą dzieci, zabiorą rodziców... - również się wtrąciłam, posyłając obu panom promienny uśmiech godny uroczej siedmiolatki. Dostawca roześmiał się.
- Dzieciaki z rocznika na rocznik szybciej mądrzeją, co nie? A te tutaj to żywy przykład.
- No nie wiem... - sklepikarz podrapał się po łysiejącej głowie. Potem spojrzał na tę nieszczęsną ciężarówkę, rozkraczoną obok, na sklepik, kompletnie pusty i w końcu na nas, wciąż trzymających się pod ramię. Westchnął ciężko, jakby to, co zamierzał zrobić, przeczyło całej jego wierze.
- Dobra, ale jeśli do wieczora się tego nie pozbędziemy, obciążę wasze sumienia.
Dwadzieścia minut później zajadałam się kanapką lodową o smaku wiśni. Shuuya miał szczęście, gdy popędził do ośrodka, zastał tam Kou i Tsu, zaciągnął ich tutaj, dlatego też siedzieliśmy całą czwórką na krawężniku, wcinając zimne przysmaki. Tłum dzieci za plecami gęstniał, zgodnie z moimi przypuszczeniami. Starszy pan ciągle stukał w kasę, bowiem dzieciom towarzyszyli dorośli, którzy nagle przypomnieli sobie o dodatkowych zakupach. Na pewno utarg dzisiejszego dnia będzie jednym z wyższych. Popatrzyłam na chmury. Słońce zaczynało zachodzić, barwiąc poszarpane obłoki czerwienią, różem i złotem. Ciepło znikało, wiatr kołysał naszymi włosami.
- Jak się wam to udało? - zapytał Seto, w jego oczach malował się podziw, pokolorowany odrobiną zazdrości, że nie był przy samej akcji polowania na dostawczą ciężarówkę.
- Wykazaliśmy się błyskotliwością, która zaimponowała dorosłym. Oto przepyszny wynik - Kano brylował, a ja o mało nie zakrztusiłam się przełykanym kawałkiem wafelka.
- Uhum. Jasne - cichy komentarz Tsubomi, połączony z jej ironicznym uśmieszkiem, skutecznie ostudził dumę blondynka. Wrócił do jedzenia z cierpiętniczym wyrazem twarzy.
- Kiedyś całą czwórką urządźmy podobny wypad! - zawołałam wesoło. - Następnym razem załatwimy sobie hamburgery, zgoda? - uniosłam kanapkę w górę jakbym wznosiła toast. Shuu dołączył z kanapką czekoladową, Tsumi niemrawo wzniosła swoją o smaku truskawkowym, a "toastu" dopełnił Kousuke, trzymający lody orzechowe.
- Wiwat, ostatni ciepły dzień!




//*gest ścięcia głowy mieczem oznacza zwolnienie z pracy, wyrzucenie z niej

1 komentarz:

  1. OMG, ILE KANO O.O
    No po prostu raj na ziemi~
    Jest już 4, a ja nie śpię... twoja wina ;-; Za zajebiste ficki piszesz!

    Nie mogę się doczekać kolejnej części! <3

    OdpowiedzUsuń