poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 5. "Wypalić oczy!"

Przyszło lato, jak zwykle upalne i ociężałe wilgocią. Nieprzerwany szum wentylatorów z trudem mącił ciężką atmosferę, przyprawiając albo o ból głowy, albo o senność. Żar dosłownie spływał z nieba, natomiast znalezienie kawałka cienia na zewnątrz graniczyło z istnym cudem. Całe powietrze drżało od śpiewu cykad, które docierało nawet do naszego pokoju.
Cykady... Melodia przez nie wygrywana nie kojarzyła mi się z nieszczęściem, wbrew przesądom dorosłych. Nawet gdy wpadałam do pokoju, zdyszana po ucieczce od małych okrutników, a za oknem te niewielkie owady rozpoczynały swój koncert, nie kojarzyłam ze sobą tych dwóch faktów.
Uciekanie zaś stało się jakby powszednością.
Codziennie z ostatnim dzwonkiem zgarniałam naprędce zeszyty i pędziłam na złamanie karku do naszego pokoju, przez co czasami zdarzało mi się zapomnieć ołówka lub karteczki z rysunkiem stworzonym między monologami nauczycieli (oczywiście nie miałam ich odzyskać już nigdy), byle tylko nie dać Hiroshiemu i jego bandzie czasu do poznęcania się nade mną. Już wystarczał mi horror przerw.
Dziennie potrafiłam znaleźć do kilkunastu drobno zwiniętych karteczek z obraźliwymi znakami, upchniętych dosłownie wszędzie - między kartki książek, w długopisy, najwięcej ich znajdowałam we włosach. Do tego przepychanie jak paczkę, podszczypywanie czy też niby lekkie kuksańce.
Za każdym rogiem witały mnie szepty "wiedźma", "sekutnica", " dziewczynka-diabeł". Nie mogę powiedzieć, że nie bolało mnie to. Słowa, wbijanie niczym kołki w losowe fragmenty ciała, zadawały mi trudne do zniesienia cierpienie. Nie umiałam tego nawet przerwać, dlatego dzień w dzień zajmowałam milcząco swoje miejsce, by między kolejnymi lekcjami szukać schronienia w towarzystwie Kano.
Najczęściej prowadziłam go na zewnątrz.
Dbałam o pozory, że wszystko jest w porządku, ale do tego musiałam trzymać przyjaciela z daleka od szyderstw rówieśników. Inaczej pewnie wybuchłabym płaczem obok niego, a chciałam dobrze udawać. Żeby nie martwił się o mnie.
W każdym razie całkiem nieźle szło mi odstawianie teatru niewzruszonej i wesołej Karune, a kiedy emocje groziły eksplozją, uciekałam gdziekolwiek, byle dookoła było pusto i tam szlochałam do woli.
Przodownikiem gry dręczenia był nie kto inny jak Hiroshi, który za priorytet postawił sobie doprowadzenie mnie do szaleństwa. On rozpoczynał dzień od kąśliwego komentarza typu "Dziś nie na miotle?", " Stos już czeka" czy inne tego typu, on wymierzał najmocniejsze ciosy, on jako pierwszy kradł różne drobiazgi z mojej ławki.
Za pierwszym razem protestowałam wniebogłosy przeciw takiemu zachowaniu, jednak nauczyciel nic z tym nie zrobił. Upomniał mnie, żebym nie przeszkadzała, na przerwie natomiast stwierdził, że powinnam radzić sobie sama.
Zatem zaczęłam tak robić.
Wtedy nie pomyślałam o próbie zemszczenia się, wszak byłam drobniejsza i nieporównywalnie słabsza, a do użycia mocy nie byłam w stanie się przemóc - w końcu wierzyłam, że "to" ma pomagać ludziom, nie zaś krzywdzić ich.
Zastanawiało mnie, skąd brało się ogólne przyzwolenie na szczucie wyróżniających się elementów społeczeństwa. Przecież "odmieńcy", zdający sobie sprawę z dzielących różnic, starają się jak mogą, by dopasować się. Nikogo to jednak nie obchodziło.
Czy to dlatego, że od czasów prahistorii zaprogramowani jesteśmy na niszczenie odmienności, myśląc o niej jako o zagrożeniu? A może "akt łaski", podobny do tego w świecie zwierząt, gdzie pozbywa się na przykład osobniki o mutacjach uniemożliwiających normalne funkcjonowanie?
Zdawało mi się, że to najlepsza odpowiedź, na jaką stać sześcioletnią mnie. Brzmiała dość bełkotliwie, ale dzięki czasowi spędzonemu wśród dorosłych rozumiałam trudne wyrazy, podetknięte przez umysł i Ru. Tak, Ru włączała się do dyskusji na ten temat. Dla niej było to formą spełnienia umowy między nami, uczenie się o świecie zewnętrznym.
"To kretynizm waszego gatunku. Bez, jak to nazwałaś, mutacji zachowań i sposobu patrzenia na świat, nie doszlibyście do niczego, nawet do zaprojektowania narzędzi z kamienia."
Przewróciłam oczami. Wieczór postanowiłam spędzić na świeżym powietrzu, reszta oglądała w pokoju jakiś film, który mnie niespecjalnie zainteresował. A Głos przypomniał sobie, że warto nieco się pomądrować. Szkoda, że nie wcelowała się w temat rozważań.
Ale to nie chodzi o zachowania, tylko o... Uhm... Posiadanie mocy.
"No i? Nie zauważyłam, by do tej pory ktokolwiek z twojej bandy zrobił mocą krzywdę."
I tu jest zawarty dramat tej historii. Ludzie najchętniej wbiliby na pal każdego, kto nie odpowiada ich wyobrażeniom.
"Winnym jest strach."
Wiem. W końcu stosy w średniowieczu nie płonęły bez powodu.
"Stosy?"
Kościół palił na nich ludzi podejrzanych o paranie się magią. Teraz jesteśmy "bardziej humanitarni", zatem przerzuciliśmy się na ataki psychiczne... Które wcale nie są mniej okrutne. Atakujemy zajadle jak głodne pitbulle to, czego się boimy, że nam zagrozi, tak zaprogramowała nas natura. Dzięki temu gatunek jeszcze istnieje, ale powoduje to brak tolerancji.
"Bardzo to wszystko mądre, ale po co to roztrząsasz? Jak ładnie zauważyłaś, trudno jest zmienić ludzkie nastawienie, nic nie poradzisz na to, że atakują cię i grożą stosem... Czarownico."
Niechętnie musiałam przyznać rację Ru. Odetchnęłam, gapiąc się w niebo. Słońce prawie zaszło, co świadczyło o tym, jak bardzo się zasiedziałam. Żeby uniknąć problemów, powinnam zbierać się do powrotu...
Kiedy to usłyszałam trzask draski, o którą pociera się zapałkę.
Zamarłam, patrząc się w słaby płomyk chyboczący na siarkowej główce. Osoba trzymająca drewienko w palcach zbliżała się powoli do mnie, a ja zbyt panikowałam, by zerwać się do biegu. Kroki rozbrzmiewały coraz to bliżej, już chciałam krzyczeć.
- To ty, Karune? - niepewny głos powstrzymał mnie od popełnienia trzech głupot, to jest od wrzasku " Hiroshi chce mnie spalić", zaatakowania pięścią i wywrócenia mocą śmietnika, jedyne, na co się zdobyłam, to mocne zmrużenie oczu. W wieczornej aurze nie widziałam zbyt wyraźnie.
- Kousuke, nastraszyłeś mnie... - wydusiłam całkiem szczerze. Naprawdę myślałam, że czeka mnie marny koniec. - S-skąd masz zapałki?
- Znalazłem między twoimi zeszytami... - urwał, widocznie czekał na krzyki o nietykalności moich rzeczy, ale siedziałam cicho. - N-nie mamy latarki, a nie chciałem iść po ciemku...
Zauważyłam, że w drugiej ręce trzymał małą foliówkę, wypełnioną różową masą.
- To mięso?
- C-c..? Ah, tak! Mięsko, dokładniej jakiś rybny filet, pozostał po obiedzie... - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - No to mnie masz, wynoszę resztki z posiłków.
Trybiki z głowie z oporem skojarzyły Seto z jego miłością do fauny, mięso w worku i konspiracyjne wymykanie się wieczorami z gromadą sierściuchów, mieszkającą blisko mojego stanowiska treningowego.
- Dokarmiasz bezdomne koty? - zapytałam z bardzo inteligentną miną, przy czym "inteligentna" znaczyła "bliska rauszu".
"Nie, zapewne tuczy je i po kryjomu pożera" - tak, Ru, ten komentarz był mi bardzo potrzebny.
- M-mhm. Wiesz, nie chciałem, żeby musiały bić się w śmietniku o marne ochłapy, zatem... No, przyniosłem dobre, świeże jedzenie.
Używał keigo, na co lekko go szturchnęłam.
- Spokojnie, nie honoryfikatami.
- Och. Faktycznie - nawet w kiepskim świetle zapałki zauważyłam rumieniec na jego policzkach. - Dobrze, że nie ma tu... K... - Nie ma, ale i tak warto, żebyś nie mówił za grzecznie. Przyzwyczajam cię teraz do mowy potocznej, może dzięki temu unikniesz złego wzroku Tsubomi.
- Z-złego wzroku, zdolnego zabić - zachichotał, aż przypomniało mi się, jak to nieopatrznie powiedział na głos myśli Shuu, porównujące zielonowłosą do małego potworka. Skończyło się rozejmem dzięki zdolności blondyna, poudawał kota i odwlekł tym samym próby zemsty Kido.
- Chcesz, żebym ci potowarzyszyła? - zapałka spaliła się niemal w całości, żeby nie poranić palców, Seto upuścił drewienko, a ja zdusiłam żar butem. Wyciągnął kolejną. - To zawsze raźniej robić coś w dwójkę. Obiecuję nie podeptać ogona żadnemu kotowi.
- W sumie... Tak, to dobry pomysł - odwzajemnił mój uśmiech i chwilę potem szliśmy wspólnie do "mojego" kąta, przynajmniej dawniej mogłam rościć sobie do niego prawa. Nie wracałam tu od kilku miesięcy i oddałam nieoficjalnie owe miejsce szpiczastouchym lokatorom.
Pierwszą myślą , którą skleciłam w głowie widząc mnóstwo błyszczących par oczu, wlepionych w nas, było porównanie zwierzaków do niewidzialnej armii. Koci wojownicy, kryjący się w zaułkach. Z kim walczyli? Ze szkodnikami? Dręczącymi ludźmi? Tego nie mogły zdradzić, bowiem każdy członek związany był przysięgą milczenia. Wierni sobie, swoim ideałom. Dumni, nieznający lęku...
- Karune-san? Zamyśliłaś się?
Zachwiałam się, kiedy dopadły mnie słowa towarzysza. Auć, o mało nie utonęłam w świecie fantazji. Chociaż dzięki temu połknęłam nieco natchnienia. Zaśmiałam się cicho.
- Tak, przepraszam. Mam jakoś pomóc?
- Ten kawałeczek zanieś rudzej kotce, leży pod śmietnikiem. Biedaczka nie ma sił, by się ruszyć, ale nie chce mi powiedzieć, dlaczego... Twierdzi, że to nie choroba ani odniesione rany.
Patrzyłam chwilę zbaraniała, młócąc w myślach wywód Kousuke, zanim przypomniałam sobie. No tak, rozmawiał ze zwierzętami...
- Jasne - złapałam kawałek surowej ryby i posłusznie podreptałam we wskazanym kierunku, uważając na koty. Starczył mi raz koci gniew, kiedy ćwicząc, nastąpiłam na wygrzewającego się futrzaka. Nie wiem, które z nas darło się głośniej.
Wzrok, przywykły do mroku, znalazł kontur odpoczywającego zwierzęcia. Powoli, by jej nie rozdrażnić, podeszłam i wyciągnęłam przed siebie rybę.
- Witaj... Mam smakołyka od Kousuke... - gadanie do kota nie wydawało mi się niczym dziwnym, miałam zwyczaj witać się z tymi dumnymi ssakami. - Proszę, naprawdę nie mam złych zamiarów.
Usłyszałam miauknięcie, kotka poddźwignęła się i wyciągnęła szyję po przysmak. Mięso wyślizgnęło się z mojej dłoni, by zniknąć w jej gardle, mnie zaś udało się rozgryźć, dlaczego Seto mówił o braku sił.
Gdybym ja była kotem i była w tak zaawansowanej ciąży, zapewne również niechętnie spoglądałabym na wysiłek fizyczny.
Chłopcy są naprawdę niedomyślni.
Kotka zjadła i zaczęła się niezgrabnie łasić. Z przyjemnością podrapałam ją po miękkim uszku, po puszystej główce i wygiętym grzbiecie. Koty są świetne. A fakt, że przedstawicielka szlachetnej rasy sama zgodziła się na pieszczoty, nieco mnie podbudował.
Może nie jestem taka zła. Albo wyczuła, że ma do czynienia z wiedźmą.
- Chyba cię polubiła - Kousuke stanął za mną i przez ramię podglądał, jak głaszczę kota. - A nie ufała ci, kiedyś widziała, jak zdeptałaś jej siostrze ogon...
- Przeprosiłam - zarumieniłam się, zacisnęłam powieki. - Naprawdę, naprawdę wtedy nie chciałam...!
- Wiem, wiem - współlokator uśmiechnął się. - Zresztą wybaczyła ci tamto zdarzenie.
Kotka ziewnęła, dając mi tym do zrozumienia, że chciałaby odpocząć. Przyjęłam to, odsunęłam się, a następnie tknięta impulsem dygnęłam, czym niewiarygodnie rozbawiłam chłopaka. Nadszedł czas powrotu.
Gdy opuszczaliśmy koci kąt, kilka sierściuchów obtarło się jeszcze o nasze nogi, jakby żegnając się. Pomachałam im, w duchu obiecując sobie, że jutro też przyjdę. Jak również pojutrze i w następnych dniach.
- Naprawdę kochasz zwierzęta - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Powietrze orzeźwiało, połykane w haustach nie odkładało się lepką warstwą na dnie płuc. Zdążyliśmy dotrzeć na dziedziniec, nim odważyłam się przerwać rozmyślania Seto, który cały ten czas milczał. Kiedy spojrzał na mnie jakby smutnym wzrokiem, postanowiłam dokończyć: - Dbasz o nie, dokarmiasz, troszczysz się i martwisz... Dzięki czemu są ci tak drogie?
Popatrzył w niebo, dlatego ja też uniosłam brodę. Nie widziałam choćby jednej gwiazdy.
- To pewnie dlatego, że umieją zrozumieć więcej niż ludzie... Bez użycia słów. Chociaż to czasami ciężko znieść, zwłaszcza gdy niewypowiedziane słowa ciążą na sercu jak wykonane z ołowiu... - jego głos brzmiał bardzo smutno, oczy zaszły mgłą.
- Hanako też cię rozumiał? - głoski wyrwały mi się bezwiednie z gardła, zasłonięcie ust nie zapobiegło ich wybrzmieniu. Cofnęłam się wystraszona o krok. A jeśli uzna, że na siłę chcę poznać jego tajemnice? Może i byliśmy przyjaciółmi, jednak dalej bałam się pytać o przeszłość. A pies nazwany Hanako był jej elementem szczególnie bolesnym, ja i Shuu wiedzieliśmy o nim jedynie to, że już nie żył.
Drgnął lekko i popatrzył na mnie. Mgła zniknęła.
- Hah... Zapamiętałaś jego imię... Tak, właśnie Hanako był moim pierwszym powiernikiem... Szkoda, że wtedy nie mogłem z nim rozmawiać... - westchnął cicho. - Wychowankowie naszego "domu" są okrutni. Chcąc zranić mnie, skrzywdzili niewinnego psa, wiesz? Wrzucili go do rzeki, byli winni jego... I mojej...
Czy odgłos uderzającego młota mógł naprawdę dochodzić z mojej klatki piersiowej? Trudno mi było określić, co poczułam, kiedy ktoś, po kim nie spodziewałam się zaufania, powierzał mi zapiski ze swojej historii.
- Po tym całym zajściu nie powinienem mieć zaufania do wody... Ale tak się nie stało. W okolicy rzeki jestem po prostu ostrożniejszy, a miejsce utonięcia zwyczajnie omijam... I nie chadzam tam, jeśli są inne dzieci z ośrodka.
- Dlaczego to zrobili...? - głos delikatnie załamał się przez wzbierające łzy.
- Bo jestem słabszy, nieco powyżej normy płaczliwy i nie umiem się bronić - odparł, wracając do obserwacji gwiazd. - Ludzie znęcają się dla rozrywki. W starożytnym Rzymie Koloseum dostarczało publiczności widoku cierpienia, które miało uspokoić prymitywne żądze. Nie zmieniliśmy się od tamtego czasu.
- Nie zawsze gonimy za krwią i cudzym bólem. Czasem... Czasem potrafimy zdobyć się na odrobinę współczucia i empatii, zatem chyba nie jest tak źle - powiedziałam niemalże szeptem.
Milczenie trzymało się nas aż do drzwi pokoju. Wtedy szturchnęłam lekko Kousuke.
- Jutro też mogę z tobą iść?

Następnego dnia nie było już zajęć, bowiem zaczęły się wakacje. Kampania nienawiści także została zawieszona, Hiroshiego z sierocińca zabrał jakiś krewny, zatem mogłam odetchnąć. Jego grupa dręczyła mnie tylko, gdy miała "wodzireja", bez niego nie chcieli się do mnie zbliżać nawet z metrowym kijem. W tym momencie pokochałam swoją reputację.
Podczas obiadów i kolacji zostawiałam nieco mięsa na talerzu, które zgarniałam do naszykowanych wcześniej foliówek. Ponieważ wymienialiśmy przy tym konspiracyjne uśmiechy z Kousuke, Kano zaczął się tym interesować i chyba był o nową nić porozumienia nieco zazdrosny. Widząc to, postanowiłam mu wszystko wytłumaczyć - o kociej armii, dokarmianiu i mozolnym otwieraniu skorupy Seto. O odrywaniu płatów strachu, tego, który uniemożliwiał mu bycia odważnym wobec życia.
Wyciągnęłam go z jadalni i barwnie nakreśliłam sytuację. Barwnie - używając kwiecistego języka, nie skłamałam z żadnym elementem historii.
- Uhh. Naprawdę chodzi tu o koty? Aż trudno uwierzyć, że przy nich się tak otworzył... Chwila, a na pewno nie jesteś czarodziejką? Bo zmieniasz ludzi tak, jakbyś obijała ich magiczną różdżką...
- Dziękuję, że postrzegasz mnie jako agresywną loli w falbaniastej sukience i z zaburzeniami - burknęłam, ciesząc się jednocześnie, że się uśmiechnął.
- Sukienka ma zaburzenia?
- Shuu!
- Przecież żartuję! Hej, a masz coś jeszcze o tej armii sierściuchów? - pomysł na opowiadanie ewidentnie przypadł mu do gustu, kocie oczy przyjaciela błyszczały wesoło.
- Tak. Ty jesteś generałem z uszami i ogonkiem, Kousuke robi za tłumacza na dworze kocich magnatów, Tsubomi to tajna agentka wywiadu, a ja biegam w ubiorze służki ze spodeczkami mleka - zachichotałam, nawet nie zasłaniając ust dłonią.
- Śliczna wizja!
Gdzieś zegar wybił wpół do ósmej, a ze stołówki wyszedł Seto, trzymający naszą "daninę". Oczywiście, nadeszła pora karmienia.
- Zaraz przyjdę, poczekasz na mnie przy wejściu? - rzuciłam, odginając się nieco w stronę chłopaka, ten pokiwał głową i ruszył w stronę drzwi. Złapałam Kano za rękę.
- Mam pyszny pomysł, w którym widzę twój udział. Czy będziesz chciał mi towarzyszyć w jego realizacji?
- Jasne! - jego mina już w całości wyrażała ekscytację, na zawiązanie umowy przybiliśmy sobie piątkę.
- Jutro poznam cię z kocią armią, ale teraz idę, nie mogę pozwolić Tłumaczowi zbyt długo czekać - na pożegnanie posłałam Shuu uśmiech i już pędziłam z niezawrotną szybkością na dwór.
Kousuke podał mi mój woreczek, ja natomiast wyjęłam zapałki. Oczywiście miałam podejrzenia, kto mi je podrzucił, ale teraz nie zamartwiałam się tym. Zresztą - co dałoby mi rozmyślanie na ten temat? Chyba tylko zgagę.
Piwnooki chłopak już nieco śmielej ze mną rozmawiał, opowiadał mi o poznanych w lesie zwierzętach, z którymi ma bardzo dobry kontakt. Zwierzył mi się, że tamten film, którego oglądanie sobie wtedy odpuściłam, opowiadał o perypetiach dzieci, z których świata zniknęli dorośli. Historia ta przypominała mi nieco fabułę jednego z audiobooków, prezentu od taty, ale za nic nie potrafiłam sobie przypomnieć tytułu. Sam zaś film był natomiast nieco nudny, dlatego porzuciłam porównywanie go z książką, bo o ile pamiętałam, zawarta w nim opowieść ciągle trzymała mnie w napięciu.
Dotarliśmy do Kociego Kąta, jego rezydenci przywitali nas pomrukami i ocieraniem o nogi. Od razu zaoferowałam udanie się do ciężarnego rudzielca, na co zgodził się Seto. Jego kotka nie wpuszczała zbyt blisko, chyba w "tym" czasie wolała dziewczęcą opiekę. Zabrałam kawałek mięsa i dopadłam śmietnika, pod którym nocowała. Poznała mój zapach, pozwoliła mi na kilka pieszczot, po czym zajęła się przysmakiem. Patrzyłam na nią z uśmiechem. Nigdy nie miałam zwierzątka, a karmienie tutejszych kotów nieco mi to przypominało. Tylko obowiązków z tym związanych nie posiadałam, koty same dbały o te potrzeby.
- Kousuke... A może przygarniemy jednego futrzaka? - zaproponowałam cicho, sama zaskoczona tą myślą.
- To byłoby nieco niesprawiedliwe wobec reszty, wiesz...? - przeczesał czystą dłonią włosy. - Reszta kotów mogłaby stać się zazdrosna.
- Och - o tym nie pomyślałam, a wnioski były jak najbardziej słuszne. - No tak... Hej, ale kiedyś, jak nas w końcu adoptują, to bez dwóch zdań zabieramy przynajmniej jednego kota!
Grymas przebiegający przez twarz przyjaciela uświadomił mi, że tymi słowami to się nie popisałam. Brzmiały wręcz okrutnie.
- Pytasz o to... Z takim przekonaniem... Jakbyś nie miała wątpliwości, że może to nas czekać... - o nie, nie, nie, zauważyłam wzbierające w jego oczach, zabarwionych teraz karmazynem, łzy. Zapałka, zgaszona przed wejściem na terytorium kotów, nie była potrzebna, krople odbijały słabe światło gwiazd. Zerwałam się z miejsca, by chwycić jego dłoń.
- Kou, teraz możesz mnie słyszeć. Zatem posłuchaj. Ja w to wierzę. Dlaczego ktoś nie mógłby chcieć dać każdemu z nas domu?
- Może... Może dlatego... Że...
- Przecież nie jesteśmy potworami - nie potrzebowałam jego mocy, by wiedzieć, o czym pomyślał.
- A... A te kartki? Te, które z Kano zrywacie z naszych drzwi niemal codziennie?
Kou, proszę cię, byś posłuchał... Przecież to nieprawda, każda kreska w znakach umieszczonych na tych przeklętych kartkach jest przesiąknięta kłamstwem. Wołają tak na nas, by zadać rany i poczuć się lepszymi. Patrzyłam na niego twardo, nieustępliwie, tak bardzo chciałam, by mi uwierzył. Nie jest naszą winą, że posiadamy moce. Nie prosiliśmy o to, a złe zrządzenie losu to nie powód, byśmy mieli czuć się potworami. Ktoś może nas pokochać nawet mimo tych czerwonych oczu, wiem, co mówię! Jesteśmy fajną, bezkonfliktową grupą dzieci, no, może Tsubomi nie będę nazywać bezkonfliktową...
Udało mi się wywołać uśmiech na jego twarzy, kontrastujący ze świeżymi śladami łez.
Ważnym jest, że nie mamy cech, które czynią nas niezdolnymi do pokochania. Mamy po dwoje oczu, zdrowe kończyny i dziecięcy urok, możemy podbić tym każde serce! I pal licho krew oraz jej więzy, to nie krew sprawia... - Że kogoś się kocha.
Ostatnie słowa powiedziałam już na głos, bowiem odcień tęczówek Seto wrócił do barwy złota. Uśmiechał się z nadzieją, której chciałam dać jemu, Tsubomi, Shuu... Powinnam uśmiechać się razem z nim.
Dlaczego więc czułam ciężar na sercu, chichoczący z mojej naiwności?
Przed oczami mignął mi obraz zapłakanej Kido i zrozumiałam.
Jeśli dałam komuś nadzieję, byłam winna jego późniejszej rozpaczy.
"Nie! Tym razem jego nic nie zrani!"
Tylko czy mogłam być tego pewna?
- Wracajmy już - wciąż trzymając go za rękę, powolnym krokiem ruszyłam w stronę "domu".
Żegnały nas ciche miauknięcia zmieszane ze śpiewem cykad.

- Cześć, wiedźmo.
Cofnęłam się, potykając o wystający ponad powierzchnię ziemi kamień i spojrzałam zszokowana w stronę, z której dobiegło mnie "powitanie".
Przedwczoraj była "rocznica", jakiej nie chcieliśmy uczcić. Ja i Shuu zajęliśmy się nauką origami, Kou postanowił pospacerować (wrócił umorusany jak nieboskie stworzenie), a Tsubomi przepadła na cały dzień.
A dziś kończyła się przerwa.
Wakacje powinny być znacznie, znacznie dłuższe.
- A już miałam nadzieję, że coś cię rozmaśliło - syknęłam najzimniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
Hiroshi uśmiechnął się leniwie, kopiąc mi pod stopy jakiś kamyk.
- W takim razie czemu nie postarałaś się o to? Sądziłem, że spalająca cię nienawiść do mej skromnej osoby, to dostateczny powód na przekleństwo wiedźmy.
- Nie zabijam ludzi. Zresztą, temat mojej "wiedźmowatości" nie powinien cię zajmować. Idź pomęcz swoją świtę, pewnie się stęskniła.
- Wróciłem tak naprawdę cztery dni temu, zapewniam cię, że grzeczności już wymieniłem.
Prychnęłam i poszłam do sali lekcyjnej, jednak on nie odczepił się. Dosłownie szedł za mną, nie przestając drażnić.
- Akurat udało mi się wrócić na odkrycie, co jest ci najdroższe.
Zatrzymałam się i powoli odwróciłam w jego stronę głowę, dbając o mordercze spojrzenie.
- I... I wiedząc to, co masz zamiar zrobić?
- Oczywiście w ramach wzajemnej nienawiści wykorzystam to, głupio pytasz - odsłonięte przez obrzydliwą imitację uśmiechu zęby błyszczały drapieżnie.
Jednym susem byłam przy nim, zaciskając palce na jego koszuli, oczy wyrażały gotowość do pozbycia się go tu i teraz.
- Jeśli ich skrzywdzisz... Jeśli tylko spróbujesz tknąć czubkiem kija od miotły...
- To co wtedy? Jesteś jeszcze większym słabeuszem niż ta ciota, z którą dzielisz pokój, miękka jak plastelina. Mogłbym nawet wepchnąć któreś z tych dziwolągów pod autobus, a ty i tak upadłabyś na kolana i rozryczała, niezdolna nawet do wzięcia odwetu.
Ten spokojny głos, ta przeklęta pewność swoich racji.
Naprawdę nie stać mnie na zemstę?
Popchnęłam go tak gwałtownie, że przewrócił się, tym samym na chwilę roztrzaskałam niezmącony spokój, jakim się zakrywał. Też był zły.
- Wy, potwory, powinniście zdechnąć w kadzi szamba! - wrzasnął za uciekającą, tak, uciekającą mną. Serce niezdrowo przyspieszyło, a widok zafalował. Nie mogłam oddychać. Nie chciałam oddychać.
Kolejne myśli związane z tym bajzlem zatrzasnęłam w szkatule, którą obciążyłam kamieniem i wyrzuciłam na skraj umysłu, gdzie nikt nie mógłby ich odnaleźć. Udało mi się nie ruszać tego do wieczora.
Zaproponowałam Seto, że nakarmić koty pójdziemy ja i Shuu. Nawet nie pamiętam, jak go przekonałam, czy w ogóle musiałam go jakoś przekonywać. Chyba ucieszył się z kolejnego miłośnika karmienia bezdomnych zwierząt.
Zapałkę podpaliłam machinalnie, chociaż już od dłuższego czasu Kou, wychodząc ze mną, nie martwił się aż tak panującymi ciemnościami. Paplaliśmy z Kano na jakieś niezobowiązujące tematy, co jakiś czas wybuchając śmiechem. W końcu skręciliśmy, do Kociego Kąta było nie dalej jak osiem metrów. Zatrzymałam tu przyjaciela.
- Pójdę poinformować koty, że pojawi się nowy gość, żeby nie zareagowały na ciebie w gwałtowny sposób, zgoda?
- Okej. Dzięki, że tak troszczysz się o me bezpieczeństwo, hej, nie jesteś przypadkiem zbyt odpowiedzialna, młodsza koleżanko?
Wystawiłam mu język i pobiegłam, wciąż trzymając płonącą zapałkę. Podmuch powietrza powinien ją zgasić...
Szary kot, jeden ze starszych rezydentów, rozchylił oko, kiedy ziejąc, oparłam się o ścianę, fuknął na mnie cicho. Pozostałe futrzaki otoczyły mnie ciasnym kręgiem, takim, jakim zwykle oblegały Seto. To nazywa się zaufanie, wypracowane metodą drobnych kroczków.
- Zbliżcie się, dumne ssaki, chciałam wam powiedzieć, że dzisiaj...
Poczułam oddech paranoi. Odgłos potrącanych kamieni postawił mnie w stan najwyższej gotowości. Koty również go usłyszały, nastawiły uszu, zjeżyły sierść na karkach.
Rozejrzałam się. Niestety, wszystko wyglądało jak oglądane przez wodę. Nic nie miało wyraźnych konturów.
Moja zapałka dawno zgasła, upuściłam poczerniałe drewienko.
Wtedy ktoś odpalił zapalniczkę, którą przystawiono do przygotowanych wcześniej gazet przesiąkniętych smrodem etanolu.
Uwięził mnie krąg ognia.
Przez zamazany blask płomieni nie dostrzegłam uciekającej postaci, ale wyraźnie słyszałam jej podły śmiech. Zaczęłam wrzeszczeć przerażona, koty darły się.
Płoń, płoń, płoń!
Nie wiedziałam, co zrobić, nie widziałam drogi ucieczki, po policzkach ściekały łzy. Wołałam chyba czyjeś imię - taty albo Kano. A może obydwa na przemian.
Przestraszone zwierzęta lgnęły do mnie, a raczej szukały we mnie sposobu ucieczki, wspinając się po moich nogach, raniąc pazurkami. Już nie jestem pewna, kiedy wpadłam na to, ale zaczęłam przerzucać koty przez ścianę płomieni, krzycząc "Uciekajcie! Uciekajcie!". Dzikie wrzaski utrzymywały mnie w pewności, że przeżyły lot.
W końcu poza mną ogień nikogo już nie więził, jednak zdałam sobie sprawę, iż ruda kotka, moja mała koleżanka, nie była w stanie się ruszać. A śmietnik również trawiła pożoga.
Zdzierając sobie skórę z kolan, przeczołgałam się pod kontener, rękoma macałam ziemię w poszukiwaniu futerka. Znalazłam! Wyciągnęłam ją niedelikatnie, bardzo słaby atak łapką uznałam za cud.
- Chodź do mnie... Chodź... Przepraszam, przepraszam, to moja wina...! - krztusiłam się łzami, kiedy przytulałam ją do siebie. Nie miauczała. - Ciebie stąd nie wyrzucę, bo umrą twoje dzieci, przepraszam, zginiemy we dwie...
Samotne.
Ognisko zasyczało, kiedy zaatakowała je woda. Dym ustąpił miejsca parze, nad moim uchem rozlegały się krzyki typu "Biedne dziecko!", "Czy jest ranna?", takie tam. Powieki ciążyły mi ołowiem, a kocie ciałko wysunęło się bezwładnie z moich ramion.
Kształt twarzy majaczącej nade mną przypominał Kano. Poznałam po oczach.
- Braciszku, nie mów nic Kou...

2 komentarze:

  1. Rozdział oczywiście świetny ^^
    Ale gdzieś w połowie dialogi zaczęły się mieszać, tzn wypowiedź Seto i Karune były w tej samej linijce :I

    ,,Już nie jestem pewna, kiedy wpadłam na to, ale zaczęłam przerzucać koty przez ścianę płomieni, krzycząc "Uciekajcie! Uciekajcie!"."- nie wiem czemu, ale cholernie mnie to rozbawiło XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieco wina apki, bo żeby przerzucić coś do następnej linijki, muszę używać formułki. A żem leniwy odwłok, czasami dodaję je pod koniec edycji i nie zauważam mieszania się.
    Ale co tam.
    Już to naprawię w 6.
    Co do "mądrości" sześciolatków - cóż, biorąc pod uwagę ich przeżycia, są ciut mądrzejsi od rówieśników. Tym się przynajmniej kierowałam.
    Mam nadzieję, że dalej pasuje lektura ^^

    OdpowiedzUsuń